Bezimienny

*Witam wszystkich czytelników. Mam nadzieję, że historia wam się spodoba. Obiecuję, że później będzie nieco więcej akcji. Zalecam puszczenie sobie piosenek na słuchawkach i kiedy napiszę, że to dobry moment. Miłego czytania!*

***

"To jutro" - Nicole próbowała z całej siły, jaką miała odegnać uderzającą ją myśl, która uparcie wdzierała się do jej umysłu wraz z narastającym atakiem paniki. Odetchnęła głęboko. W tak wczesnym stadium ataku zwykle udawało się jej go opanować. Dzisiaj nie było zwykle. I jutro zresztą też nie miało być.

"Jutro" - to jedno słowo zdawało się odbijać od wewnętrznych ścian jej czaszki, nie znajdując jednak wyjścia na zewnątrz. 

Powoli usiadła na kanapie w pustym, małym salonie, który dzieliła ze swoimi współlokatorkami. Poza okresem sesji jednakże nie było tu  zazwyczaj nikogo żywego oprócz niej i jej roślin, lecz nawet one nieustannie zdawały się obumierać. 

"Śmierć, tak" - ta myśl wybuchła ponownie i wprawiła jej ręce w niekontrolowane drżenie, podczas gdy po jej policzkach zaczął płynąć słony strumień z potencjałem zmienienia się w kaskadę.

"Jutro 28 czerwca. Umrę. Umrę jutro."  - Skuliła się na kanapie, podciągając kolana do klatki piersiowej i spoczywając na nich wyczerpaną głowę, kiedy kolejna próba wyrównania oddechu okazała się równie próżna jak pozostałe. Jej trzęsące się ręce niemal automatycznie powędrowały w stronę szafki, gdzie zostawiła swój jedyny ratunek. Słuchawki, już podpięte do telefonu powędrowały do uszu. Położyła się. Opanowując nieco łzy wsiąkające teraz w siedzenie kanapy, weszła do folderu z wszystkimi piosenkami jej ulubionego zespołu i kliknęła przycisk >losowe odtwarzanie<. "A car, a torch, a death" - idealnie.

*Włącz piosenkę na górze*

"A death." - ten wyraz, bezładnie zbity z wyrazem "jutro" zdawał się powracać do niej przy każdej możliwej okazji. 

"Czy na pewno umrę?" - przeleciało jej przez myśl.

Teraz, kiedy muzyka zaczynała powoli łagodzić jej skołowane zmysły, spróbowała to wszystko jeszcze raz przemyśleć.

"Kiedy to wszystko się zaczęło? Ile miałam lat? 13? 14? Byłam tylko bezbronną, nastoletnią dziewczynką, która nie potrafiła sobie poradzić z okresem dojrzewania. Byłam słaba. Tak, to wtedy po raz pierwszy Bezimienny zaatakował." - dziewczynę przeszedł głęboki, przejmujący dreszcz na samą myśl o nazwie, którą mu nadała. 

Kim był Bezimienny? Przypuszczała, że był demonem, bądź też niespokojną, umęczoną duszą, która z jakiegoś powodu nie mogła dostać się do Czyśćca. Był jej największym lękiem, zbuntowaną formacją mroku, która, nie wiedzieć czemu, obrała sobie na cel właśnie ją. Był niczym, lecz raz do roku władał wszystkim. Jeden dzień w roku, 28 czerwca, był w stanie wedrzeć się do umysłu Nicole i brutalnie wepchnąć w jej podświadomość dźwięki  i obrazy; rozpaczliwe krzyki, błagania o pomoc, słowa w nieokreślonych, złowieszczo brzmiących językach, ogień bezlitośnie trawiący stare budynki oraz karmazynową, gęstą ciecz, lejącą się po każdej pojedynczej scenie. 

Najgorszy był jednak ten głos z tyłu jej głowy. Głos, który opowiadał nieskończoną historię o samobójstwach, gwałtach i krzywdzie. I to tonem, który zdradzał szczere zamiłowanie tymi tematami. I który, prawdę mówiąc, nie wydawał się mieć świadomości, że pewnego dnia w roku zyskuje wiernego słuchacza swojej przerażającej audycji. A nawet jeśli ją miał, raczej zbytnio nie obchodziła go jej opinia. Ten oto głos zyskał w jej głowie przydomek Bezimiennego.

W zeszłym roku dziewczyna zauważyła, że jej osobliwa relacja z demonem uległa znaczącej zmianie od chwili jej rozpoczęcia. Ostatnim razem Bezimienny zaczął miejscami przybierać cechy niemal ludzkie, a jego myśli, choć dalej tak samo mroczne, zaczęły być prawie zrozumiałe. Była nawet w stanie rozróżnić kilka zdań, jakby oderwanych od jego zwyczajowej, mrocznej mantry. Pamiętała, jak gdzieś miedzy obrazami i dźwiękami konania pojawiły się, surrealnie normalne "gdzie on poszedł?" czy  "stygnie nam kawa". 

"Czy to może znaczyć, że Bezimienny żyje gdzieś tam, za oknem, na tym samym świecie co ja?" - pomyślała dziewczyna, którą od wyskoczenia przez okno z czwartego piętra pod wpływem tej myśli powstrzymywały tylko łagodne dźwięki piosenki, płynącej z jej słuchawek.

Dlaczego była tak pewna, że następnego dnia umrze? Otóż, ostatnim razem między kilkoma pozornie normalnymi zdaniami, złowieszczymi dźwiękami oraz scenami pełnymi zwłok i zniszczenia niezmiennie migotał jeden, widocznie wyróżniający się obraz. Pojawiał się o różnych porach, w ciągu dnia i nocy, za każdym razem przyprawiając ją o dreszcze.

***

Delikatna, blada ręka, skąpana w półmroku, a na jej dłoni, krwawymi literami mizernie wyrzeźbione "21". Z postępem przeklętego dnia obraz powoli się zmieniał. Nad ranem, gdy dziewczyna nie mogła spać, cyfry wyryte w miękkiej skórze były krzycząco czerwone, ohydnie mokre i rozlewające się po ręce o jeszcze ludzkim odcieniu. Około siódmej rano były już zakrzepnięte, a zaschnięta krew kontrastowała z bladoniebieskim kolorem dłoni. Po południu zaczęło się w nią wdawać zakażenie, tworząc widok, którego raczej nie powinno się opisywać. Na dodatek dobrały się do niej larwy i insekty wszelkiej maści. Pod wieczór natomiast, ręka stała się całkiem czarna, skurczona i zasuszona. Mimo to liczba dalej pozostała widoczna. Była widoczna do samego końca

***

Nicole wydała głuchy jęk rozpaczy, kiedy łzy znowu zaczęły lać się po jej policzkach. 

Jutro miała zostać nawiedzona.

A miesiąc temu skończyła 21 lat.

Skuliła się jeszcze mocniej w kłębek, marząc tylko o tym, aby zniknąć. Piosenka, która tak idealnie pasowała do jej aktualnego nastroju zmierzała ku końcowi. 

"Los prawdziwe ma poczucie humoru" - pomyślała. "Dlaczego akurat mój ukochany zespół musi mieć 21 w nazwie? "

Przypomniała sobie poranek, który nastał po tamtym przeklętym dniu. 

***

Rano zemdlała, jak zresztą zawsze, kiedy mroczna siła opuszczała jej ciało. Brutalnie uderzyła tyłem głowy o podłogę, po której wcześniej nerwowo chodziła, próbując odróżnić własny głos, wypowiadający półszeptem ciche błagania od żałosnych lamentów bombardujących jej czaszkę. 

- Cicho już, cicho. - usłyszała swoje własne pobożne życzenie z podłogi, gdzie jej mózg zyskiwał ponowny dostęp do tlenu.

"Muszę się dowiedzieć co znaczyła ta wizja" - stwierdziła zdeterminowana, po około trzech godzinach, podnosząc się w końcu z pozycji leżącej. Otrząśnięcie się po nawiedzeniu zawsze zajmowało jej sporo czasu oraz było przeplatane falami senności i nagłymi atakami paniki. Głowa bolała ją niemiłosiernie, a ból wędrował jeszcze dalej, zatrzymując się dopiero w dole zdrętwiałych pleców. Wtedy jednak wszystkim, co miało znaczenie były informacje.

"21" "Znaczenie liczby 21" "Mistyczne znaczenie liczb" "Demony" "Opętania" "Wizje i okultyzm" - po nieskończenie długim czasie, jaki spędziła na wyszukiwaniu tych haseł w sieci i przebijaniu się tony sprzecznych ze sobą informacji, wiedziała jeszcze mniej, niż w czasie opętania, zakładając, że faktycznie było to opętanie. 

Minuty, zasiane próbami zrozumienia, zaczęły dłużyć się w nieskończoność do tego stopnia, że w pewnym punkcie wydawały się już godzinami, a odurzający ból wcale nie pomagał w łączeniu ze sobą faktów. W końcu postanowiła po prostu się poddać, wklepując do wyszukiwarki ostatnie słowa, jakie mogły ją doprowadzić do czegokolwiek. Oczywiście nie znalazła nic. Tylko kilka niepokojących obrazków, namalowanych przez nawiedzonych autorów oraz słowa jakiejś głupiej piosenki. "A co mi tam. I tak już nic nie znajdę" -  włączyła piosenkę, wzdychając ciężko. Spojrzała na okładkę albumu.



"Wow" - pomyślała - "To jakimś cudem idealnie oddaje moje uczucia".

Wtedy zaczęła się muzyka. Położyła swoją znużoną, pękającą w szwach głowę na biurku.

"Dosyć już. Nie chcę już żyć." - przeszło jej przez myśl, kiedy powoli przypominała sobie wszystko, przez co przeszła, a słowa piosenki, nazwanej "Trapdoor" oddawały jej rozważania tak samo jak okładka - przerażająco dobrze. 


https://youtu.be/6CWa6L8zofQ


Serce zaczęło jej bić szybciej. Z oczu znowu wypłynął wodospad, skutecznie zalewając resztki jej sił. Wstrząsana szlochem, włączyła następną piosenkę. 

"Addict with a pen" - wraz z pierwszymi, spokojnymi dźwiękami pianina drgawki ustały.


https://youtu.be/4iNxgm51Xw8


"Piękny ma głos. I ile wspomina o wodzie. Dlaczego wszystko musi tak idealnie pasować?" - spytała samą siebie, powoli ocierając łzy przesłaniające jej pole widzenia. Pole widzenia jednak się nie oczyściło. Wręcz przeciwnie, robiło jej się coraz ciemniej przed oczami. Resztką sił została jeszcze przełączyć piosenkę.

"Before you start your day" - zasnęła z głową na biurku.


https://youtu.be/IkiRxB0Yc9k

***

Teraz, gdy przypomniała sobie jak poznała swój ukochany zespół, wszystko nabrało większego sensu i jednocześnie stało się jeszcze bardziej ironiczne. Szukając przyczyny czegoś, co zniszczyło jej życie, znalazła coś, co ją uratowało.

Tak, od kiedy zaczęła słuchać nieodgadnionych Twenty One Pilots, zaczęła mieć wrażenie, że ktokolwiek ją rozumie. Że są ludzie tacy jak ona. Ludzie, którzy przechodzą przez życie bombardowani przez liczne przeciwności, których przyczyn do końca nie rozumieją. Ci, którzy muszą walczyć ze swoimi demonami. 

Demonem Tylera był Blurryface, jej demonem był Bezimienny. Obaj tajemniczy i bezlitośni. Miała wrażenie, że rozumie tego faceta lepiej niż ktokolwiek inny i że on też potrafiłby ją zrozumieć.

Mimo łez, uśmiechnęła się na myśl o dwóch uroczych chłopakach, którzy opanowali jej życie. Byli głębocy i inteligentni, ale czasem zachowywali się jak dzieciaki, uczuciowi i skromni, ale to wszystko przeplatane wręcz niezdrową dawką sarkazmu. "Trudno ich nie uwielbiać" - pomyślała. Po roku w fandomie miała wrażenie, że zna ich od lat. 

Tyler miał mocny charakter, mimo delikatnej natury. Był artystą, myślicielem, awangardą. Czasem miał dosyć ludzi i nie myślał o nich pochlebnie, ale zawsze potrafił zastanowić się nad swoimi pomyłkami i pocieszyć człowieka w potrzebie. Był sarkastyczny do bólu, ale teksty piosenek były zawsze poważne. Jeśli pisał, pisał mądrze, nigdy przypadkowo i chciał przekazać ludziom wszystko, co wydedukował podczas swoich sesji autorefleksji. 

Josh natomiast był najukochańszym człowiekiem, jakiego widziała matka ziemia. Na pierwszy rzut oka mógł wyglądać groźnie przez te całe tatuaże, kolczyki i koszulki z punkowymi zespołami, ale jeśli rzuciło się okiem drugi raz, widać było jego przyjazną naturę. Gdy Tyler, widząc podejrzanie wyglądającego człowieka zastanawiałby się, czy można mu ufać, Josh od razu dałby mu szansę. Był typem osoby, która bez wahania zapytałaby czy nie trzeba w czymś pomóc i uśmiechnęłaby się do ciebie na ulicy. Mimo, że jego strach przed publicznymi wystąpieniami, czy nawet czasem obcymi ludźmi był wyraźnie widoczny, to jednak lubił ludzi, a ludzie lubili jego.

Rozmarzona o swoich idolach Nicole zasnęła z delikatnym uśmiechem na ustach, skulona na ciepłej kanapie, z słuchawkami głęboko w uszach. Po raz pierwszy od tygodnia udało jej się zasnąć w stanie, który można by określić mianem w miarę znośnego. A wszystko dzięki temu jednemu zespołowi, który potrafił sprawić, że zapominała o swoich troskach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top