Rozdział 1- Pielęgniarka

Rozdział 1 – Pielęgniarka

― Szybko! Płukanie żołądka! ― zawołał sanitariusz.

― Co się dzieje? ― spytał lekarz, zwlekając się z fotela. Był zmęczony po nocnym dyżurze.

― Próba samobójcza! Można go jeszcze odratować! ― zawołał ktoś inny.

― Do roboty! Wiecie co macie robić! ― zarządził ordynator.

W szpitalu na Ribaut Road próby samobójcze nie były rzadkością. Głównie były to jednak wybryki młodzieży w wieku dorastania. Mężczyzna, którym teraz się zajmowano, miał około trzydziestu lat. Zdecydowanie nie wyglądał jak amator używek, lecz jak ktoś, kto ma dobrą pracę. To przynajmniej można było wyczytać z jego twarzy.

Dzięki skoordynowanej pracy zespołu lekarzy i pielęgniarek uratowano mu życie, lecz wystąpiły komplikacje. Pacjent zapadł w śpiączkę, co wyraźnie zasmuciło jedną z pielęgniarek, której przypadło się nim opiekować.

Była to młoda dziewczyna w wieku podobnym do chorego. Jej łagodną twarz dekorowała burza czarnych loków. Miała na imię Kylie, a to miał być kolejny zwykły dzień w jej życiu.

***

Dzień mijał jak każdy i jak każdy kiedyś się kończył. Kylie miała już swój dyżur za sobą, więc, jak to miała w zwyczaju, żegnała się ze swymi pacjentami, życząc im szybkiego powrotu do zdrowia. Tego dnia po raz pierwszy zajrzała do sali nowego podopiecznego. Zbliżyła się do łóżka, aby przeczytać jego dane.

Okazało się, że miał na imię Richard i tyle lat co ona, czyli dwadzieścia siedem. Pielęgniarka nie mogła pojąć, co spowodowało, że leżący w śpiączce targnął się na swoje życie.

Musi być wrażliwym człowiekiem. Świnia by ze sobą nie kończyła.

― Trzymaj się, Richard ― powiedziała do pacjenta. ― Jutro pogadamy dłużej. Dziś wpadłam się tylko przywitać.

Po tych słowach wyszła z sali i udała się do pokoju pielęgniarek. Kiedyś nie przypuszczałaby, że ludzie w śpiączce są świadomi otaczającego ich świata. Tak też sama myślała do czasu, aż przypadkiem usłyszała rozmowę rodziny jednej z pacjentek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na wzmiankę o ewentualnym odłączeniu od aparatury, ze śpiących oczu kobiety popłynęły łzy. Od tamtej pory osoby w śpiączce miały szczególne miejsce w sercu Kylie.

Kiedy znalazła się w pokoju pielęgniarek, nie spieszyła się z przebieraniem. W czasie pracy czuła się kimś, a, kiedy zrzucała swój mundur i przywdziewała zwykłe stroje, pewność siebie znikała. Im bardziej przestawała wyglądać jak pielęgniarka, tym częściej w jej myślach pojawiał się dom, do którego nie chciała wracać.

Wychodząc ze szpitala, jak zwykle żegnała się z salowymi i portierami. Ludźmi, których nikt nie zauważał. Ci zaś dziękowali jej za to uśmiechami.

Stojąc na przystanku, czekała na swój autobus. Była zupełnie sama. Niegdyś bała się nocnych powrotów do domu, lecz zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Oczekiwany pojazd wkrótce nadjechał, zabierając jedyną pasażerkę. Zwykle siadała przy oknie. Lubiła obserwować przemieszczający się za nim krajobraz. Najczęściej były to falujące wody rzeki Harbor.

Jednak wszystko, co przyjemne, zawsze się kończy, tak samo jak nocne przejażdżki autobusem. Nie musiała daleko iść, aby trafić do domu. Od czasu do czasu zza zakrętu wyłaniał się jakiś radiowóz, innym razem była to chwiejąca się na nogach dziewczyna wracająca zbyt późno z imprezy. Po chwili Kylie znalazła się blisko miejsca, do którego tak bardzo nie lubiła wracać. Tym miejscem był jej własny dom.

Weszła po schodach prowadzących do wejścia. Wyjęła z torebki pęk kluczy i otworzyła drzwi. Był tam rzecz jasna domofon, ale nie chciała zawracać sobie nim głowy. Na klatce schodowej, ozdobionej przez młodzież różnymi wulgarnymi ozdobnikami, było pusto. Jedynie jej kroki odbijały się echem od murów budynku.

Za jakie grzechy Bóg skazał mnie na takie życie?

W końcu stanęła przed drzwiami swojego mieszkania. Były stare, poobijane, z odłażącymi od nich płatami farby. Wisiała też tam tabliczka z nazwiskiem – „K. Burton". Było to jej mieszkanie, które odziedziczyła po rodzicach, a teraz dzieliła je ze swoim partnerem.

Wzdychając ciężko, przekręciła klucz i otworzyła drzwi, przy których czekał jej najlepszy przyjaciel. Dorastał jej nieco powyżej kostek, lecz w życiu nie miała lepszego.

― Stęskniłeś się za mną, Sugar? ― spytała. Biały mops odpowiedział merdaniem ogona, po czym zaczął łasić się do jej nogi. ― Zaraz dam ci coś do jedzenia.

Uroczy towarzysz podreptał za nią do kuchni, gdzie stały jego miski, puste zresztą. Kobieta podniosła jedną z nich i napełniła wodą. Sugar był bardzo spragniony, więc nie zwrócił żadnej uwagi na to, że jego pani zajęła się drugą miską. Kylie otworzyła lodówkę, gdzie trzymała puszki z psim jedzeniem.

Nic nie ma w tej lodówce.

Oprócz psiego jedzenia, półki zawierały tylko mnóstwo butelek piwa. Nie bez powodu na twarzy kobiety pojawiło się zgorszenie. Uczucie to tylko się pogłębiło, gdy dostrzegła zlew pełen brudnych naczyń, a także stojące gdzie popadnie puste butelki. Najwidoczniej lokator nie miał zmysłu estetycznego.

― Wcinaj, psinko ― powiedziała, stawiając druga miskę obok mopsa. Ten nieco zakłopotany nie mógł się zdecydować, czy chce pić, czy jeść.

Kylie otworzyła szafkę pod zlewem. Tak jak przypuszczała, kubeł był pełen śmieci, których jej partner nie wyrzucił. Kobieta westchnęła tylko. Pogodziła się z tym, że to ona musiała sprzątnąć ten bałagan.

Aby dojść do łazienki, musiała przejść przez salon, w którym spał jej towarzysz. Greg, bo tak miał na imię, chrapał w najlepsze, nie przejmując się tym, że unosi się nad nim woń alkoholu. Kylie była już przyzwyczajona do zapachu gorzelni w swoim domu, jednak nadal on jej przeszkadzał. Niestety nic nie mogła z tym zrobić. Ostatnim razem, gdy zwróciła no to uwagę współlokatorowi, była zmuszona poprosić o urlop. Nie mogła się pokazać w pracy z siniakami na twarzy. W przeciwieństwie do większości bokserów bijących tak, by nie zostawiać śladów, ten nie dbał o ten szczegół.

Siedząc na muszli, usłyszała odgłosy małych łapek. Po chwili do łazienki zajrzał Sugar. Swoim jedynym okiem, chciał się upewnić, czy z jego panią jest wszystko w porządku. Tylko on się o nią troszczył. W końcu to ona jedyna okazała mu serce.

Miało to miejsce pewnego jesiennego dnia. Kylie wracała z pracy, gdy jakiś hałas ją zaniepokoił. Kiedy dotarła na miejsce, usłyszała tylko oddalający się z dużą prędkością samochód. Skupiła się na pisku dobiegającym z worka na śmieci pozostawionego nieopodal. W tym worze znajdował się Sugar. Wychudzony i poraniony. Nie mogła go tak zostawić, więc postanowiła go przygarnąć.

― Cierpliwości, Sugar, nie zapomniałam o twoim spacerze ― powiedziała.

Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, mops wyszedł i podreptał w stronę wiszącej na framudze smyczy. Chwilę potem w towarzystwie swojej pani wyszedł na spacer.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top