Rozdział 9.
Wiedziałem, że zachowywałem się jak dziecko. Że moje zachowanie było cholernie szczeniackie, ale nigdy nie byłem w takiej sytuacji i nie miałem zielonego pojęcia jak miałbym się zachować. Co miałbym powiedzieć Emilii i Mikowi? Nie zapraszałem ich do swojego domu. Bałem się, że mogli dostrzec to wszystko, co próbowałem zakopać, ukryć. Wstając z łóżka, myślałem tylko o tym, co mógłbym im powiedzieć. Nie chciałem udawać, że nic się nie stało. Nie chciałbym, żeby nagle się odwrócili, bo musiałem przyznać przed samym sobą, że dzięki nim się lepiej poczułem. Chociaż trochę. Było mi ciężko i zrozumiałem, że potrzebowałem ich pomocy. Ich wsparcia. Chociaż trochę.
Na początku myślałem, że ta szkoła niczym się nie różniła od poprzedniej. Myliłem się. Nie było w niej grupy dla specjalnej młodzieży. O dziwo, pomagała. Może nie tyle, co sama głupia grupa, która tylko podkreślała naszą inność, a raczej same osoby. A raczej szczególnie jedna...
Opadłem na poduszki. Byłem zmęczony, mimo że chwilę temu wstałem. Miałem ochotę zakopać się w łóżku. Chciałem uciec od tego. Uwielbiałem wyzwania, ale nie takie. Nie z ludźmi. Ludzie byli zbyt różni, oczekiwali czegoś innego. Czegoś... A ja nie wiedziałem czego. Nie było jednego sprawdzonego sposobu. Nie umiałem tego rozgryźć. Czego oczekiwali ode mnie w tamtym momencie? Co mogli chcieć usłyszeć? Co mógłbym napisać?
Nie wiem, kiedy położyłem rękę na piersi. Czułem pod palcami walące serce. Szybko zabrałem rękę jakby skóra ukryta pod koszulką paliła. Usiadłem na łóżku i odgarnąłem włosy z twarzy. Były już za długie, ale nie miałem ochoty siedzieć w całkowitej ciszy z fryzjerką albo żeby gadała o jakiś głupotach, ścinając kosmyki. Po co mi wiedzieć, co zrobiło dziecko, którego nawet na oczy nie widziałem? Albo na jakie studia się wybiera? Dlatego, odgarnąłem je tylko, nakazując sobie ignorowanie ich i wstałem. Ciągle myśląc o tym, co miałem zrobić w szkole, gdybym ich spotkał. Byłem tak zamyślony, że nawet zapomniałem się upomnieć, żeby nie patrzeć w lustro. Ubrałem się i poszedłem na dół. Do plecaka spakowałem batony i colę w puszce. Nic nie zjadłem. Ze zdenerwowania miałem ściśnięty żołądek. Nawet nie rzuciłem sarkastycznej uwagi do ojca, który miał mnie odwieźć do szkoły. Mama zawiozła Mel, która musiała być wcześniej. Ojciec gadał ciągle z Max, a ja gapiłem się w okno. Dopiero się odezwał, gdy wychodziłem:
— Nie narób mi wstydu.
Zacisnąłem palce w pięści, mocno wbijając sobie paznokcie. Skrzywiłem się. Chciał mnie sprowokować, żebym się na niego wydarł. Robił tak od dawna. Odkąd przestałem mówić. Nie chciał słuchać mamy, że powinni mnie zachęcać do mówienia, a nie zmuszać. Nieraz zakręcał mi zimną albo ciepłą wodę, żebym krzyknął. Nic z tego. Syczałem tylko, wychodząc z wanny. Nigdy się na niego nie wydarłem. Nigdy. A chciałem. Krzyczałem jedynie w myślach. Wyładowywałem agresję na otoczeniu. To pomagało, inaczej bym zwariował. Kiedy odjeżdżał, pokazałem środkowy palec. Nie zasługiwał, by kiedykolwiek usłyszeć mój głos. Nie żałowałem ostatnich słów, które do niego wypowiedziałem.
— To twój tata? — usłyszałem za sobą. Odwróciłem się. Stała tam ta ruda dziewczyna. Była ubrana zupełnie inaczej. Szorty z obciętych dżinsów i sweterek. Włosy związała w dwa kucyki. Uśmiechała się łagodnie. — Ładny samochód.
Zaparło mi dech w piersiach. Dlatego ze mną gadała. Bo chciała pieniędzy. Byłem tego pewny. Było jak w gimnazjum. Szkoda, pieprzona egoistko, że ja nawet tych pieniędzy nie widziałem. Dom? Sam chciał żyć w luksusie. Mnie wystarczyłby mały pokój. Samochód? Chciał, żeby ludzie się za nim oglądali na ulicy. Nic więcej. Była taką egoistką i materialistką jak on. Nie miałem ochoty nawet na nią patrzeć, dlatego prychnąłem i ominąłem ją. Czułem jej wzrok na plecach, ale zignorowałem to. Jeśli zależało jej na pieniądzach, niech poprosi mojego starego o nie. Przeleci ją i może da. Robił tak nieraz. Im młodsza to lepsza. Taka może by mu podpasowała.
Idąc po schodach, włączałem muzykę w telefonie. Wsadziłem słuchawki do uszu. Podgłośniłem. Stanąłem obok pokoju dyrektorki, czekając na dzwonek. Nie chciałem spotkać ani Emilii, ani Mike'a a szafka obok dziewczyny w tym nie pomagała. Dlatego oparłem się o ścianę i zacząłem grzebać w komórce. Napisałem kilka słów na blogu na temat tego, że wczoraj była rocznica i spędziłem ją inaczej niż przez te wszystkie lata. Od razu telefon zaczął wibrować przez powiadomienia. Wysyp wiadomości z pytaniami o ten dzień. Po co to robili, skoro i tak nigdy nie odpowiedziałem? Czysta ciekawość i nadzieja? Debile. Nie miałem zamiaru niczego więcej dodawać. Tyle im wystarczyło. Mama nawet nie wiedziała, że ktoś był ze mną wczoraj. Myślała, że przesiedziałem cały dzień sam. Nikt nie musiał o tym wiedzieć... Nikt.
Ruda dziewczyna przeszła tuż przede mną, otoczona wianuszkiem przyjaciół. Rozmawiała, śmiała się, zasłaniając usta dłonią. Nasze oczy na chwilę się spotkały. Nie ugiąłem się pod tym spojrzeniem. Ona pierwsza odwróciła wzrok, by spojrzeć na wysokiego chłopaka. Prychnąłem. Znowu.
Odgarnąłem włosy z twarzy, spoglądając na swoje wyblakłe trampki. Chyba jednak musiałem wybrać się do fryzjera. Kilka kosmyków udało mi się schować za ucho.
Przez słuchawki ledwo dotarł do mnie dźwięk dzwonka. Wolnym krokiem skierowałem się do swojej szafki. Schowałem dłonie w kieszenie i z pochyloną głową, szedłem przez korytarz. Moje kroki synchronizowały się z rytmem piosenki.
Zatrzymałem się przy własnej szafce. Zdjąłem słuchawkę, słysząc jakieś głosy. Rozejrzałem się. Nikogo nie było, bo lekcje się zaczęły. Jednak głosy nie ucichły. Cholera. Do końca zwariowałem? Niemowa z własnej woli to za mało i zostałem jeszcze schizofrenikiem? Nieciekawie... Jednak porzuciłem tę myśl, gdy rozpoznałem głos. Emilia. Tylko ona umiała tak przeklinać, mając tak łagodny głos. Nie słyszałem wyraźnie słów, ale bez problemu rozpoznawałem „cholera". Zamarłem, kiedy usłyszałem głos LeBlanca. Był inny. Nie umiałem stwierdzić, co to takiego, ale brzmiał inaczej. Łagodniej? Delikatniej? Nie umiałem tego określić. Poszedłem w stronę rozmów. Nie udawałem nawet, że nie chciałem podsłuchiwać.
— Co się działo? — zapytał.
Zakrztusiłem się powietrzem, widząc tę scenę. Emilia stała wpatrzona w korytarz. LeBlanc stał tuż przed nią i odgarniał jej włosy za ucho. To nie był nauczycielki gest. Ani trochę. Nie musiałem mieć okularów, by widzieć... To w jego oczach. To, co nie było już od wieków w spojrzeniu mamy i taty. Dziewczyna nie zareagowała na ten gest. Rozprostowała delikatnie palce, które chwilę wcześniej miała zwinięte w pięści.
— Nie powinieneś o to pytać, kurna — powiedziała ostro.
Była od niego sporo niższa, jednak podczas tej rozmowy, wydawała się nad nim górować.
— Ale mówiłaś, że wczoraj coś się stało, tak? Chodzi o Mike'a?
— Nie! — zaprzeczyła. O wiele za szybko. Spojrzała na niego, a włosy, które schował jej za uchem, rozsypały się. Niektóre spadły na twarz, ale wydawała się tego nie zauważyć. — Nie o niego. Nie powinno cię to obchodzić. Ani trochę.
— O Willa...
LeBlanc stanął przed nią i starał się chwycić ją ramiona, ale ta nie chciała. Robiła to w delikatny sposób, ale stanowczy. Jakby chciała odgonić muchę, ale nie zabić jej.
— Zapytaj się ich, jeśli chcesz.
— Wiesz, że nie powinienem.
O co mu chodziło? Czemu od razu do głowy przyszedł mu Mike? Dlatego, że był przyjacielem Emilii? Dlatego, że ostatnio się pokłócili? Chciał wiedzieć o co poszło?
— To dlaczego wypytujesz mnie? Też nie powinieneś.
Cholera. Czułem się jakby zaraz ta scena miała się zamienić w coś, co nie miało prawa się wydarzyć. Coś złego. Coś, co może się nie spodobać Emilii i każdemu, kto by to widział. Dlatego postanowiłem coś z tym zrobić. Emilia najwyraźniej nie miała ochoty z nim rozmawiać. Poczułem, że musiałem coś zrobić. Ale nie chciałem udawać, że ta scena nie miała miejsca. Musiałem. Coś. Zrobić.
— Bo ty jesteś inna — odpowiedział, pochylając się. — Jedyna możesz mi powiedzieć...
Emilia zrobiła krok w tył. I kolejny. I kolejny. Uderzyła plecami w ścianę. LeBlanc stanął tuż przed nią, opierając się jedną ręką o ścianę.
— Joe, przestań — syknęła. — Ktoś nas zobaczy. Pomyśli coś, czego nie powinien, do cholery.
— Wiesz, że łatwo to będzie można wyjaśnić. Już to robiłem.
Co robił? Kłamał?
Zrobił kiedykolwiek krzywdę Emilii?
Coś we mnie pękło i zaczęło płonąć żywym ogniem. Gniew.
Tupnąłem głośno. LeBlanc wtedy podskoczył jak młody rumak i oderwał się od Emilii. Dziewczyna spojrzała na mnie oczami łani. Jakby chciała zapytać, czy komuś miałem zamiar powiedzieć. Nie, nie miałem. Chciałem to załatwić sam. Musiałem zareagować, żeby nie zrobił jej krzywdy. Chyba. Czegoś, czego ona nie chciała.
Podszedłem do LeBlanca i spojrzałem mu w oczy, buntowniczo, wysuwając podbródek. Pokazałem mu telefon z wiadomością, którą napisałem wcześniej.
Odpieprz się. Jeśli czegoś chcesz się o mnie dowiedzieć, zapytaj mnie i odwal się od Emilii.
Prychnął, gdy ją przeczytał.
— Słyszałem od wielu ludzi, że jesteś wulgarny, Will. Nie spodziewałem się, że te plotki są prawdziwe.
Wiele można było mi zarzucić. Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem ludzi. Niszczyłem wszystko, co miałem w dłoniach. Niszczyłem własną rodzinę jeszcze bardziej. Byłem wulgarny. Jednak jednej rzeczy nigdy — nie kłamałem. Moje słowa, bolesne, były prawdą. Były tym, co myślałem. Były moimi słowami, których po prostu nie wypowiedziałem, ale które mógłbym. Bo. To. Moje. Pieprzone. Słowa.
Spojrzałem na niego groźnie. Złapałem Emilię za rękę i patrząc na nauczyciela, zacząłem iść w stronę łazienki. Weszliśmy do damskiej. Od razu uderzyła mnie różnica między męską a damską ubikacją. Ich była o wiele ładniejsza i nie pachniało w niej siuśkami tylko mieszanką perfum. Drzwi trzymały się prosto. Lustra nie były rozbite. Toalety całe. Ideolo.
Emilia stanęła przed lustrem. Oparła się o umywalkę. Westchnęła ciężko.
— Nikomu nie powiesz? — zapytała cichutkim głosem.
Zmarszczyłem czoło. O czym? O LeBlancu? Zastanawiałem się nad tym. Powinienem. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Nigdy przenigdy. Szczególnie, gdy nie był przy nich. Miałem cholernie złe przeczucia.
— Obiecasz, Will?
Skinąłem głową, zbytnio nie myśląc o tym, co zrobiłem. Wyczułem coś w jej głosie takiego, że nie zniosłaby sprzeciwu. Chciała żebym obiecał coś, to to zrobiłem. Bo tego właśnie chciała, prawda?
Pochyliła się. Zobaczyłem jedną, pojedynczą łzę, która spłynęła. Uderzyła w umywalkę.
— I nie mów nic Mike'owi. Będzie się niepotrzebnie martwił.
Także skinąłem głową. Nie znałem ich zbyt dobrze, jednak mogłem sobie wyobrazić reakcje Mike'a, gdyby się dowiedział, że Emilia przez niego płakała. Że przez niego drżały jej ręce. Wtedy byłby w stanie go uderzyć?
Drżącymi dłońmi, odkręciła kurek. Umyła twarz i ręce. Porządnie je namydliła i spłukała. Następnie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Poprawiła włosy już spokojniejszymi ruchami, ale wciąż mogłem dostrzec lekkie drżenie palców. Przetarła oczy.
— Mike nie powinien o tym wiedzieć — powtórzyła kilka razy, doprowadzając się do idealnego stanu. Ręce przestały drżeć. Spojrzała na nie i parę razy je zacisnęła w pięści i rozprostowała palce, jakby się chciała upewnić, że z nimi było wszystko w porządku. Że należały do niej. Przeklęła pod nosem, wycierając je dokładnie papierowym ręcznikiem. Robiła to energicznie i miałem wrażenie, że zaraz zrobiłaby sobie krzywdę. Wziąłem nowy ręcznik i otarłem jej skórę. Robiłem to w milczeniu. Dała się dotknąć, a ja powolnymi, delikatnymi ruchami wycierałem każdy skrawek. Nawet między palcami, tak żeby nie została nawet kropla. Starałem się jej dotykać jak najmniej, jednak to było trudne. Starałem się zmusić, by nie myśleć o dotyku. O stykaniu się.
Nie spojrzeliśmy na siebie. Ani razu.
Bez słowa ruszyła do wyjścia. Ominęła mnie i nawet się nie obejrzała. W tamtej chwili zignorowałem to, że spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Skupiłem się całkowicie na niej, starając się upewnić samego siebie, że nic się jej nie stało i miała się dobrze. Choć trochę lepiej...
Wyjąłem telefon i napisałem jedną wiadomość, która zawierała wszystko, co mnie dręczyło.
Co wiesz o LeBlancu?
*
Ledwo wszedłem do pomieszczenia, a uderzył mnie zapach jedzenia. W brzuchu zaburczało, mimo że parę godzin temu zjadłem lunch. Kelnerka ubrana w jasnoniebieski, wyprany fartuszek, uśmiechnęła się, ale to nie był szczery uśmiech. Umiałem to rozpoznać. To była część jej pracy. Twarz bolała. Musiała to robić, dlatego wolałem, żeby po prostu miała mnie w dupie i poszła robić zamówienia. Zignorowałem ten gest i poszedłem do jednego z boksów. Miałem nadzieje, że mnie znajdzie, dlatego usiadłem tak, żeby od razu zauważyła. Oparłem dłonie o drewniany stolik i od razu tego pożałowałem. Ręce przykleiły się do blatu. Otarłem je o spodnie. Cholera. Obrzydliwość. Bałem się myśleć, co robiły te kelnerki cały dzień, skoro nawet stolika nie umiały porządnie wytrzeć.
Za ogromnym barem siedziała kobieta i układała kawałki ciasta za szybką. Wyglądały świetnie, ale wątpiłem, że byłyby lepsze niż Rosy. Była gruba i z siwizną we włosach. Zgarnęła je w ciasny koczek grubości dwóch palców. Parzyła także kawę. Nuciła pod nosem. Czyżby to była jej praca marzeń? Małe ambicje. Skarciłem się w umyśle. Mama zabiłaby mnie, gdyby to usłyszała. Szanowała każdą pracę, nawet prostytutki.
— Wszyscy musimy zarabiać. Żadna praca nie hańbi, nawet pani w spożywczaku. Nigdy nie wyśmiewaj pracy innych. Nie wszyscy mają bogatego ojca.
Prychnąłem, przypominając sobie ostatnią część. Niech się wypcha tymi pieniędzmi.
Nie wiedziałem, kiedy podeszła do mnie pani, która przed chwilą stała za barem. Pachniała mieloną kawą, gumą do żucia i ciastami. Pychota. Aż ślina naleciała mi do ust. W grubych palcach trzymała kartę.
— Proszę, synu — powiedziała, podając mi ją.
Skinąłem głową, biorąc ją od niej. Proste dania, jak kurczak z frytkami czy pulpety. Jednak moją uwagę przykuły jednak zimne napoje. Szczególnie lodowe. Czekoladowe, z owocami, waniliowe, truskawkowe, jagodowe, balonowe... Cholera. Nie umiałem wybrać.
— Czyżby shake? — zgadła. Pokiwałem głową. Pochyliła się. Z bliska nie pachniała już tak ładnie, bo przebijał się zapach potu. — Poleciłabym ci balonowy i owocowy. Pycha. Sama ich za dużo wypiłam i sam widzisz skutek. — Rękę położyła na swoim dużym brzuchu. — Ale niczego nie żałuję, synu.
Pokiwałem głową z uznaniem.
Postukałem palcem w kartę, gdzie były wypisane te dwa napoje i jeszcze tam, gdzie były frytki. Nawet nie zapisała. Jedynie się uśmiechnęła i powiedziała:
— Idealny wybór, synu.
Poszła za blat a ja zacząłem się rozglądać. Pomieszczenie przypominało zwykły bar. Masa boksów, stolików i białe ściany, które pożółkły przez nadużywanie oleju. Ogromny wiatrak zamiast żyrandola. Kręcił się leniwie, rozwiewając zapach jedzenia. Okna były tylko po jednej stronie pomieszczenia. Kafelki także były niedomyte, ale przestałem się tym przejmować, kiedy zobaczyłem jak gruba kobieta zaczęła kroić owoce. Cholera. Prawdziwe owoce a nie lody, czy jakieś świństwo. Uśmiechnęła się do mnie.
Spojrzałem na telefon. Spóźniała się. Specjalnie zerwałem się z zajęć LeBlanca, a ta się spóźniała. Nienawidziłem się spóźniać. Jeśli się z kimś umówiło i wie się, że będzie się miało poślizg, informowało się o tym.
Dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił i do pomieszczenia weszła ona. Musiała już dawno skończyć lekcje, bo zdążyła się przebrać. Miała na sobie zieloną sukienkę i trampki. Malutka torebeczka zwisała tu przy biodrze. Włosy ułożyła w idealne loki. Od razu mnie zobaczyła i usiadła.
— Hej. Przepraszam za spóźnienie. Nie spodziewałam się takich korków.
Czyżby? To było dziwne, że w godzinach szczytu ulice były zapchane? W jakim świecie ty się wychowałaś, kobieto?
Skinąłem jedynie głową. Położyłem telefon na blacie.
— Zdziwiłeś mnie w ogóle, że napisałeś. Myślałam, że nigdy tego nie zrobisz.
Pieprzenie. Zapewne ostrzyła sobie zęby, odkąd zobaczyła samochód ojca. Myślała, że sam widziałem te pieniądze? Nigdy. Nawet nie umiałem odpowiedzieć, ile brał na miesiąc. Wiem tylko, że dużo. Koniec informacji.
Uśmiechnąłem się, gdy ta gruba pani położyła przede mną moje zamówienie. Podziękowałem skinieniem głowy. Odwzajemniła gest pokazując malutkie ząbki, którym przydałby się dentysta.
— O, jak miło! — zachwyciła się ruda. Sięgnęła po mój koktajl. — Zamówiłeś też dla mnie!
Przyciągnąłem wszystkie rzeczy na swoją część stołu, zanim zdążyła cokolwiek dosięgnąć. Chyba jej to nie pasowało, bo nagle się skrzywiła i po chwili zaczerwieniła. Przysunąłem do niej kartę i zacząłem pić napój balonowy. Gdybym mówił, zapiszczałbym z zachwytu. Z mojego gardła wydobył się jedynie pomruk pełen zachwytu. Boże, nigdy nie piłem nic tak dobrego. Pokazałem pani dwa podniesione kciuki. Zaśmiała się, nalewając kawy do kubka. Wziąłem frytkę i zanurzyłem w białym sosie. Kolejna pyszność. Delikatny sos śmietanowo-majonezowo-czosnkowy. Kiedyś przejąłbym się kaloriami, ale w tamtym momencie miałem to gdzieś. Chciałem mieć tylko więcej tych pyszności. Zacząłem się zajadać.
— Plotki o tobie są prawdziwe — mruknęła pod nosem ruda. Przechyliłem głowę, ciekawy jakie. — Nie należysz do najmilszych.
Prychnąłem. Już to w tamtym dniu słyszałem...
— Ale to tylko plotki. Ja w plotki nie wierzę. Mają, oczywiście, część prawdy, ale nie całość. Wierzę, że jesteś dobrym chłopcem.
Uniosłem brew. Doprawdy? Pieniądze zmieniają punkt widzenia. Szczególnie, gdy myśli się, że można ich dosięgnąć. A ona najwyraźniej na to liczyła. Powinna o tym zapomnieć i to jak najszybciej.
Podeszła do nas kobieta. Przyjęła zamówienie rudej, które składało się z niezdrowych rzeczy i starała się je przekręcić tak, zmienić, by były zdrowe. Kobieta na nią spojrzała z politowaniem i powiedziała:
— Złotko, po co się tak spinasz? Daleko mi do twojej figury, ale na zainteresowanie i seks nie narzekam.
Omal nie wyplułem napoju, który miałem w ustach. Ruda zrobiła się cała czerwona i starała się zasłonić twarz kartą. Kelnerka bez słowa poszła. Boże, kocham tę knajpę. Uspokoiła się dopiero, gdy do stolika przyniosła jedzenie. To było coś pomiędzy zdrową a niezdrową wersją. Zawsze coś.
— Chciałeś pogadać o LeBlancu, tak? — zapytała, biorąc widelec. Zatopiła jego ząbki w pomidorze. — Nie wiem o nim zbyt dużo, ale wystarczająco. Mam dostęp do niektórych informacji. Wiesz, mam sporo znajomych z innych szkół, a on w paru pracował.
Spojrzałem na nią z zainteresowaniem. Chciałem, żeby mówiła dalej.
— Nie od razu zajmował się trudną młodzieżą. Skupił się bardziej na nauce literatury. Słyszałam, że u was omawia cytaty. To chyba dlatego, że to jego prawdziwy zawód. Nauczyciel literatury. Spędzał w szkole mnóstwo czasu, poświęcając się szczególnie dzieciakom, które uwielbiały czytać. Ba, niektóre nawet same coś pisały. Szkolił ich warsztat, czytał prace... — na chwilę zawiesiła głos. — Wiesz, to trochę dziwne, że tak się poświęcał szczególnie, że wtedy miał narzeczoną. Malarkę. Kiedyś ją widziałam, przez przypadek, na zdjęciu. Piękna kobieta. Wydawała się niewysoka, drobna, o krótkich ciemnych włosach, które związywała w kucyk. Szare oczy. To one przykuwały uwagę. Nawet przez te zdjęcie wydawały się zaglądać w duszę, w ten kawałek duszy, którego sam nie znałeś. Odwiedziła go kilka razy w szkole. Umiała się dogadać z dzieciakami. Jednak ona nagle zniknęła. Przestała przychodzić, a LeBlanc trafił na dywanik. Wyniósł się ze szkoły i przeszedł do kolejnej, gdzie także zajmował się literaturą, ale nie zostawał tak dużo w szkole. Przesiedział tam niecały rok. Była jakaś kłótnia z nauczycielem i przeszedł do naszej. Są plotki, że te jego wydalenia. Chodzi o uczniów. Wiele. Akurat w jednej ze szkół jedna z par popełniła samobójstwo. Chodzili na zajęcia LeBlanca. Mówili, że był z nimi całkiem zżyci i to o przybiło, dlatego zmienił otoczenie. To by też wyjaśniało teraźniejszą posadę. Inna, że podobała mu się uczennica i chciał uciec od tego uczucia. Jeszcze kolejna, że za małe pieniądze.
Przytakiwałem co parę zdań. Rozumiałem to, ale to wciąż zbyt mało. Zbyt mało, żebym mógł wysuwać jakiekolwiek wnioski. Większość to domysły, plotki. W plotkach prawdą jest tylko część. Zbyt mało informacji, dlatego wyjąłem zeszyt i zapytałem:
Wiesz coś związku z naszą szkołą? Np. o coś z LeBlanckiem i Mikiem?
Zamyślała się. Idealnie wypielęgnowanym paznokciem zaczęła lekko postukiwać w dolną wargę. Zagryzła ją. Zmarszczyła czoło i zmrużyła niebieskie oczy.
— Nic sobie nie przypominam — przyznała. — Wiem tylko tyle, że często zostaje z Emilią w jego klasie. Parę razy odwiózł ją do domu. Tylko tyle.
Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy? Nie miał problemów z naszą dyrektorką?
— Nigdy. Nie słyszałam o tym. Czemu w ogóle cię to aż tak interesuje?
Skinąłem głową. Tyle mi wystarczyło.
— W ogóle, Will... Gdzie twój ojciec pracuje? Niezły samochód ma...
Wiedziałem.
Zacisnąłem palce w pięści. Wziąłem swoje dwa napoje i poszedłem do barku. Kobieta zapakowała mi te napoje i wsadziła jeszcze dwa (czekoladowy i waniliowy) do papierowej torby z podstawką. Rzuciłem pieniądze. Dałem jej solidny napiwek. Uśmiechnęła się. Wyszedłem z knajpy nie oglądając się na rudą dziewczynę. Usłyszałem jedynie „jednak jesteś gnojem", gdy zamykały się za mną drzwi. Może... Nigdy nie zaprzeczyłem w tę plotkę.
Ruda wybrała dobrą knajpę, bo znajdowała się dziesięć minut spacerem od szkoły. Napisałem do mamy, że za niedługo mogłaby przyjechać. Odpisała, że za jakieś dwadzieścia minut będzie. Zacząłem biec, przytulając mocno napoje do piersi. Nie wiedziałem, dlaczego to robiłem, ale czułem, że powinienem, mimo że do końca zajęć był jeszcze czas. Spacerem bez problemu bym zdążył, szczególnie, że nie miałem zamiaru wchodzić do klasy. Chciałem poczekać. Kiedy znalazłem się pod salą, pod ściekał mi z pleców. Usiadłem na podłodze, obejmując napoje, jakbym oczekiwał, że w każdej chwili mogły mi zwiać. Wyjąłem swój balonowy i zacząłem pić, powstrzymując się od nabierania wszystkiego w usta. Piłem małymi łyczkami, by rozkoszować się tym napojem. Wyjąłem telefon i zabijałem czas, oglądając memy i czytając komentarze pod swoim najnowszym postem na blogu. Napisałem kolejny wpis dotyczący LeBlanca i ogółem nauczycieli. Nawet nie usłyszałem, gdy wyszli. Usłyszałem jedynie zachwycony pisk Mike'a.
— Czy to specjalność Mary Mary?! Shake balonowy?!
Zaśmiałem się, widząc jego zachwyconą twarz. Oczy błyszczały za szkłami. Wziąłem ostatniego łyka i dałem mu. Ten przyjął go z wdzięcznością, łapiąc kubek delikatnie, jakby się spodziewał, że mógł mu pęknąć w dłoniach. Ustami sięgnął po słomkę i z pomrukiem zadowolenia, zaczął pić. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
— Właśnie podbiłeś jego serce, do cholery — powiedziała Emilia, wychylając się z klasy.
Szare oczy, które wydawały się patrzeć na tę część duszy, o której istnieniu nie widziałeś...
Odgarnąłem włosy z twarzy. Wyjąłem jeden z shaków, ten wybrany i podałem jej go. Kiedy zobaczyła napis, zamarła. Spojrzała na mnie, mrużąc te szare oczy.
Nic ci nie grozi z jego strony?
— Nic, Will. Nic.
Tylko tyle mi wystarczyło. Jeśli mieli romans, to mnie to nie obchodziło. To nie mój problem ani tym bardziej interes. Jeśli się kochali, Emilia pozwalała mu się na siebie wspinać, to mi nic do tego. Niech robią, co chcą.
Zachowywałem się jak dziecko. Cały czas. Będąc przy nich bałem się wspomnienia o rocznicy, ale oni milczeli. Uśmiechali się do siebie, popijając napoje i tyle nam wystarczyło. To się zepsuło, gdy z klasy wyszedł LeBlanc. Zmierzył mnie wzrokiem.
— O, widzę, że napoje są ważniejsze niż moje zajęcia.
Uniosłem brew. Podałem swój napój Mike'owi i wziąłem swój zeszyt. Zapisałem coś szybko i mu go pokazałem.
Te zajęcia są po to, bym się lepiej poczuł. I żebym pogadał z ludźmi. Właśnie to robię. Rozmawiam ze swoimi znajomymi.
Dałem mu to przeczytać i poszedłem w stronę wyjścia. Emilia i Mike ruszyli za mną. O nic nie pytali. Po prostu szli. Cholera, to musiało mieć niesamowity efekt i musiało świetnie wyglądać, jakby wiedzieli, co mu napisałem. Dobrzy byli.
Posiedzieli ze mną na chodniku, popijając napoje. Rozmawiali między sobą na temat jakiegoś serialu, którego nie znałem. Zapisałem sobie jego nazwę w pamięci. Mike po chwili się jednak zerwał. Z samochodu wysiadła znowu ta ciemna dziewczyna. Objęła Mike'a. Wyglądał jak pluszowy misio. Cholera. Zacisnąłem palce na dżinsach. Pomachał nam i wsiadł do auta.
— Nic mnie nie łączy z Mikiem — powiedziała nagle. — To tylko przyjaciel.
Skinąłem głową. Rozumiałem.
— Nie chcę jedynie, żeby stała mu się krzywda. Jest moim najlepszym przyjacielem.
Skinąłem głową.
— Dzięki. Za troskę.
Wstała i poszła wyrzucić kubek. Wsiadła do autobusu w tym samym momencie, co podjechała mama. Usiadłem na swoim miejscu i podałem jej napój. Trafił się jej czekoladowy. Była zachwycona.
— Cholera. Chcę zamieszkać tam gdzie produkują tę pyszność.
Zapisałem w pamięci, że słodycze łączą ludzi, a nie dzielą. Chyba, że wystawia się jak tę rudą. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top