Rozdział 7.


Komunikacja z ludźmi to masochizm. Równie dobrze mogłeś przed nimi stanąć w rozkroku, prosząc o kopa w klejnoty. Wolałbym to od tej karteczki, którą dała ruda dziewczyna. Miała ładne, delikatnie pismo. Liczby miały ogonki i różne pokręcone rzeczy, przez które było trudno cokolwiek rozczytać, ale to nie dlatego czytałem te liczby raz za razem. Mogłem wyrecytować numer z pamięci. Miałem ochotę ją wyrzucić, jednak byłem strasznie ciekawy, dlaczego mi ją dała. Skupiłem się tak na tym, że przestałem słuchać LeBlanca. Nawet nie siliłem się na to, by udawać. Po prostu siedziałem tam, gdzie wcześniej, z karteczką między palcami. Obracałem ją raz za razem.

Wyjąłem telefon z kieszeni. Nie zapisałem numeru ani nic z tych rzeczy. Po prostu go wyjąłem, a karteczkę opuściłem na podłogę.

Ciekawe, co zrobiłaby gdybym napisał. W ogóle czemu mówiła o LeBlancu te wszystkie rzeczy? Wydawał się w porządku, szczególnie do Mike'a, który był najdziwniejszy z naszej paczki. Zacofany. Zachowywał się jak dziecko, mimo prawie pełnoletności. Może jeszcze nerwica natręctw? To by wyjaśniało jego ciągłe powtarzanie słów. A Emilia? Zespół Touretta? To by wyjaśniało przekleństwa i te dziwne miny. Nie powiedziała mi w twarz, co jej dolegało, ale domyślałem się, że właśnie to. Tak samo z Mikiem. Miałem wrażenie, że ta dwójka nie mogła trzymać języka ze zębami i gdyby coś mieli do mnie, zapewne powiedzieliby mi to w twarz. Emilia już to zrobiła. Dlatego może nie było sensu się wycofywać? Może tym razem nie musiałem wszystkich otrącać? Może także nie musiałbym więcej trzymać języka ze zębami...?

— Will. Mógłbyś przynajmniej udawać, że skupiłeś się na tym, co mówię? — zapytał LeBlanc ostrym tonem.

Emilia zmarszczyła czoło, patrząc na niego.

— Za ostro — powiedziała.

— Ostro? Co to znaczy? — Mike wydawał się skołowany.

— Niegrzecznie, Mike — wyjaśniła Emilia.

— Tak, to było za ostre ostre! — zgodził się, potrząsając głową.

LeBlanc wydawał się zmieszany. Potarł nerwowo kark. Spojrzałem na niego, unosząc brew. Oparłem głowę o rękę. Chyba dobrze oceniłem te dwójkę. Czy potrzebowałem jeszcze tę rudą dziewczynę? Nie wiedziałem, ale nie usunąłem z pamięci tego numeru. Miałem przeczucie, że mógł się jeszcze przydać.

— Przepraszam, Will, jeśli tobie się też tak wydawało.

Wzruszyłem ramionami. Szczerze, mało mnie to obchodziło. Chciałem tylko, żeby przestał gadać i żebym mógł wrócić do domu. Miałem ochotę pograć z dala od ojca. Zapewne Rosa wróciła, dlatego także liczyłem na jakieś pyszności.

— Ale porozmawiajmy na temat kolejnego cytatu — zadecydował, klaskając w dłonie, żeby zwrócić naszą uwagę. Poprawił włosy, nerwowym gestem. — Ostatnio poznaliśmy Nietzsche, to zostańmy przy nim. To kolejny cytat. — Odchrząknął i zacytował, przymykając oczy. Nie wiedziałem, dlaczego, ale miałem dziwne wrażenie, że mówił to do Emilii albo do Mike'a. Na pewno te słowa nie były skierowane do mnie. — „W zemście kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna".

Gdyby dał mi kartkę z tym cytatem, podpisałbym się pod tymi słowami rękami i nogami. Prawda w stu procentach. Mel była tego przykładem. Umiała się mścić za każdą rzecz, która nie poszła po jej myśli. Jednak, widząc minę Emilii, zrozumiałem, że miała inne zdanie na temat tych słów. Przeklęła pod nosem, gdy LeBlanc odwrócił się, by je zapisać na tablicy.

— Oczywiście, wszyscy jesteśmy inni, dlatego te słowa raczej są skierowane do średniej niż do wszystkich — wytłumaczył, zapisując ostatnie słowo. Z hukiem postawił kropkę. — Mężczyźni często mówią to co mają do powiedzenia, maksymalnie pobiją się i później będzie dobrze. Kobiety będą udawać, że wszystko dobrze, później dobiorą się do skóry. Zemsta. Krwawa i bolesna zemsta.

Emilia zacisnęła mocno palce na rąbku swojej koszuli. Palce jej pobladły. Czyżby coś na ten temat wiedziała? Sama tak robiła, czy ktoś zemścił się na niej?

— Co o tym sądzisz, Will?

Nie chciało mi się podchodzić do tablicy, by zapisać swoje słowa, dlatego jedyne, co zrobiłem, to skinąłem głową. LeBlanc zauważył moją niechęć i zezłoszczoną minę Emilii, bo westchnął głośno, poprawiając okulary.

— Chyba zakończymy na dzisiaj, co? Nie zapominajcie, dzieciaki, że jesteście wyjątkowi. Idźcie do domu. Will, zostań na chwilę. Emilia, za chwilę też będziemy rozmawiać.

Dziewczyna wstała, głośno odsuwając krzesło. Prychnęła, słysząc jego słowa.

— Jak chcesz.

Schowałem do kieszeni telefon. Nie ruszyłem się z miejsca. Spojrzałem na Emilię, która zbierała swoje rzeczy. Nie patrzyła nawet, co pakowała do torby i przez przypadek zabrała coś Mike'owi. Poznałem to po jego minie. Chciał się do niej odezwać, ale zamknął usta i jedynie się uśmiechnął. Wziął resztę swoich rzeczy i wyszedł, najpierw się ze mną żegnając uściskiem. Emilia jedynie posłała LeBlancowi spojrzenie, które mogłoby zabić. Nie zauważył tego, bo coś zapisywał w zeszycie. Zmarszczył czoło, zapisując słowa.

— Chodź tutaj, Will — zaproponował, nie odrywając wzroku od zeszytu. Usiadłem na miejscu Emilii. Cała strona, nad którą pochylał się LeBlanc była zapisana drobnym maczkiem. Byłem strasznie ciekawy, co takiego notował.

Wyjąłem swój zeszyt, żebyśmy mogli „pogadać", mimo że nie miałem na to najmniejszej ochoty. Długopisem zacząłem stukać w okładkę. Zakończył pisanie, stawiając głośno kropkę. Uśmiechnął się do mnie. W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki.

— Jak czujesz się w nowej szkole? — zapytał, drapiąc się po nadgarstku. Dostrzegłem czerwone plamy na skórze, ale szybko je zasłonił marynarką.

Nie jest źle

— Nikt ci nie dokucza?

Cholera, co się stało? Cofnąłem się w czasie i znowu byłem w podstawówce? „Dokucza"! To co się działo w moim życiu to nie było „dokuczanie"! Mimo tego, starałem się być miły i odpisałem całkiem grzecznie.

Nie licząc tych z dzisiaj, jest dobrze.

— Spokojnie, pani dyrektor zajęła się ich sprawą. Na pewno zostaną ukarani — zapewnił. — Pani dyrektor bardzo dba o twoją grupę, dlatego jeśli coś takiego jeszcze się wydarzy, proszę, nie wstydź się i idź do pani dyrektor lub do mnie. Zajmiemy się tym.

Skinąłem głową na znak, że się z nim zgadzałem, mimo że tak nie było. Mówił to z grzeczności. Znałem takie podejście. Później po prostu mógł umyć rączki, że próbował. Jednak po której ze spraw po prostu przestałoby go to obchodzić. Tak po prostu. Dlatego wolałem takie sprawy załatwiać sam. Nie potrzebowałem do tego kogokolwiek. Przywykłem działać sam. Mógł równie dobrze odpuścić sobie tę gadkę, bo i tak miałem zamiar zrobić wszystko po swojemu.

— Mam także nadzieje, że nie zrobili ci krzywdy, Will.

Jego sposób mówienia zaczął mnie szczerze irytować. Co chwile powtarzał moje imię. Znałem te sztuczkę. Psycholog raz mi o niej powiedział. Tak budowało się podświadomie czyjeś zaufanie. Mózg zapisywał, że coś o mnie wiedział i przez to mój mózg, podświadomie, miał brać go za przyjaciela. Jednak nie przewidział, że znałem tę sztuczkę.

Nic mi nie zrobili. Mike tylko się zdenerwował.

— Mike to dobry dzieciak — powiedział z łagodnością w głosie, poprawiając okulary. Nie miał obrączki, a byłem pewny, że wczoraj ją u niego widziałem. Może pomyliło mi się? — Bardzo na poważnie bierze przyjaźń. Dlatego, proszę. Oboje wiemy, jaki jesteś. Samotnikiem. Nie potrzebujesz przyjaciół. Jednak Mikowi na tobie zależy. Emilia dałaby sobie radę, gdybyś nagle się odwrócił i nigdy więcej nie wrócił. Jednak Mike nie. Wziąłby to, że to jego wina. Dlatego jeśli tak nie będzie, nie odchodź od niego. To dobry, oddany przyjaciel. Zrobiłby wszystko dla przyjaciół, co w jego mocy. Nie będzie pytał, gdy tego nie będziesz chciał. Jednak kiedy zapragniesz się... „wygadać" — W powietrzu narysował cudzysłów palcami — on cię wysłucha.

Czyli...Ta gadka była po to, żebym dowiedział się niepotrzebnych rzeczy i te, które już znałem? Super. Zmarnowałem kilka minut swojego życia, a mama zapewne już czekała na parkingu, waląc palcami w kierownicę i z niecierpliwością patrząc na szkolne wejście. Ale jak sama mówiła, jeśli nie miałeś nic miłego do powiedzenia, nic nie mów, dlatego wziąłem swoje rzeczy, pożegnałem się uśmiechem i wyszedłem. Emilia czekała na swoją kolei. Stała oparta o ścianę z telefonem w ręku i ze słuchawkami w uszach. Uśmiechnęła się lekko na mój widok, odgarniając ciemne włosy za ucho.

— Było źle? — zapytała, śmiejąc się cicho. Pokiwałem głową. — On lubi gadać. Przywykniesz.

Pomachałem jej na pożegnanie. Odmachała, wchodząc do sali LeBlanca. Zamknął za nimi drzwi. Ja o mało nie wrzasnąłem, gdy przede mną wyrósł Mike. Uśmiechał się promiennie.

— Co tam robiłeś u pana? Krzyczał krzyczał?

Potrząsnąłem głową. Wziąłem jego dłoń i napisałem palcem jedno słowo. Miło. Pomimo, że miał ciemną skórę, policzki zrobiły się lekko różowe. Spojrzałem na niego, marszcząc brwi.

— Pierwszy raz mnie dotknąłeś.

Prychnąłem, ale mimo tego na moich ustach pojawił się uśmiech. Miał rację. Omijałem kontakt fizyczny jak mogłem. Zawsze i wszędzie. Jednak Mike to inna rozmowa. Czułem, że on nie byłby w stanie zrobić krzywdy świadomie. Miał parę w rękach, ale wykorzystywał ją jedynie do przytulania się, a nie pobicia kogoś. A do tego jego szczerość mnie rozbrajała. Umiał powiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu. Ciekawiło go coś, to pytał.

Mike gadał na temat wypadu do wesołego miasteczka ze swoim bratem. Było widać, że był nim zachwycony. Oczy świeciły, gdy tylko musiał coś o nim napomknąć. Zacząłem go szanować przez samą historię, którą opowiedział o nim. Mama stała przed samochodem, stukając palcami w metal. Kiedy zobaczyła Mike'a i mój szeroki uśmiech, oczy prawie wyszły jej z orbit. Starała się udawać wyluzowaną. Poprawiła włosy, marynarkę, nawet przejrzała się w lusterku, czy czegoś nie miała w zębach. Kiedy podeszliśmy, musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć Mikowi w oczy.

Nie chciało mi się wyjmować zeszytu, dlatego nachuchałem na szybę i napisałem: mama Mike.

— Ale pani ładna ładna! — zachwycił się, klaskając w dłonie.

Mama dawno nie słyszała komplementu. Ojciec zbytnio był zajęty pracą, by poświęcić dwie sekundy, by wymyślić komplement. Dodatkowo Mikowi nie dało się odmówić urody. Uśmiechnął się rozbrajająco. Boże, gdyby nie był zacofany...! Każda by do niego lgnęła. Policzki mamy zrobiły się całe czerwone.

— Dziękuję... — wymamrotała, chowając kosmyki za ucho.

— Jestem Mike. Przyjaciel Willa — powiedział i zanim mama zdążyła cokolwiek powiedzieć, przytulił ją, kładąc głowę na jej ramieniu. Wyglądał jak ogromny pluszak. Mama zrobiła wielkie oczy. Spojrzała na mnie szukając pomocy. — Już wiem po kim Will jest taki ładny!

Zaśmiałem się cichutko.

Mama objęła go i nieświadomie, wtuliła twarz w jego bok głowy. Ręce trzymała na jego plecach.

Z uśmiechem na ustach, wsiadłem do samochodu.

— Mike, może cię odwieźć? — zaproponowała mama, gdy się od niej odsunął.

— Nie nie! Bardzo dziękuję. Jadę autobusem. Brat obiecał, że będzie na mnie czekał na przystanku.

Nachuchałem na szybę i napisałem: pozdrów go. Stukaniem w szkło, zawołałem go do siebie.

— Jasne, że to zrobię! — zapewnił. — Muszę iść. Do widzenia, pani mamo Willa. Papa.

Zaczął biec w stronę przystanku, machając do nas. Szybki był. Też mu pomachałem, ale byłem pewny, że tego nie widział.

Zaskoczona mama, weszła do samochodu. Miała szeroko otwarte oczy, a na policzkach wziąż krył się róż. Włączyła auto, niepewnym ruchem.

— To... — zaczęła, szukając odpowiednich słów. — Bardzo miły chłopak. — Przytaknąłem ruchem głowy. — Przyjaźnicie się? — Nie odpowiedziałem, bo sam nie wiedziałem. — Mam nadzieje, że tak.

I ruszyła. Nie przejechaliśmy obok przystanku, ale mimo tego, przekręciłem się tak, by to widzieć. Przyjechał jakiś autobus i z niego wysiadła ciemna dziewczyna. Mike od razu do niej podszedł, pochylił się i... To nie był uścisk, prawda? Usiadłem na swoim miejscu. Wolałem tego nie widzieć...

*

Wziąłem siatki z zakupami z bagażnika i zaniosłem je do kuchni. W tej samej chwili do naszych drzwi ktoś zadzwonił. Mama pognała do wejścia. Położyłem siatki na stoliku i zacząłem wyjmować z nich produkty i chować je do szafek. Rosy nadal nie było, a szkoda. Przestałem żałować, gdy poczułem zapach pizzy. Mama stanęła z ogromnym kartonem. Uśmiechnąłem się szeroko.

— Co ty na to? — zapytała. — Chodź do salonu. Zjemy jak ludzie, przed telewizorem. Skoro ojca i twoich sióstr nie ma...

Wziąłem od niej karton i poszedłem do salonu. Włączyłem „Przyjaciół". Usiadłem na ogromnej kanapie, zachwycony wizją zjedzenia z mamą na pół, ogromnej pizzy. Pobiegłem jeszcze do swojego pokoju, wymienić spodnie na luźniejsze i koszulkę na świeżą, z której łatwo schodziły plamy. Mama też wpadła na ten pomysł, bo kiedy wróciłem, szklanki i cola waniliowa były naszykowane, a ona siedziała w długich dresach i koszulce z nadrukiem jakiegoś zespołu. Już jadła pizzę.

— Jesteś za wolny — powiedziała, odgryzając ogromny kawałek. — Nie musimy się śpieszyć. Wrócą dopiero wieczorem. Treningi. Ojciec ma je przywieźć.

Kocham ten dzień!

Spędziliśmy pół dnia na oglądaniu „Przyjaciół" i obżeraniu się pizzą. Nie daliśmy rady. Mama wsadziła resztę do lodówki za jogurtami, które jadła tylko Mel, a nikt inny ich nie dotykał, bo były ohydne. Położyłem się tak, że głowę miałem na kolanach mamy, a ona głaskała mnie po włosach i drapała po plecach. Uwielbiałem to. Nie wiem, kiedy przysnąłem i obudził mnie dopiero krzyk Max, która z piskiem przyszła się przywitać. Wciąż leżałem, jak poprzednio. Ojciec od samego wejścia zaczął marudzić, że był z siostrami w restauracji i kelner ciągle gapił się na Mel.

— To nie daj im napiwku — skwitowała kobieta, nawet nie skupiając się na słowach męża.

Nie miałem ochoty go oglądać, a jeszcze bardziej Mel, dlatego przytuliłem się mocno do mamy. Uśmiechnąłem się. Szepnęła tak, żeby nikt jej nie usłyszał, że musimy to powtórzyć. Zgodziłem się. Pognałem na górę. Chwilę spałem, dlatego nie miałem ochoty się jeszcze kłaść, dlatego włączyłem komputer, by trochę pograć. Włączyłem jakiś filmik na YouTubie i poszedłem do łazienki. Ręcznikiem zasłoniłem lustro. Szybko się wykąpałem. Ze szczoteczką w ręku podszedłem do toalety. Uklęknąłem i wsadziłem jej rączkę daleko do gardła. Od razu mi się cofnęło i zwymiotowałem. Filmik zagłuszał moje konwulsje. Szybko umyłem zęby i usiadłem na kanapie, zastanawiając się w co zagrać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top