Rozdział 6.

W szkole status społeczny można poznać bardzo szybko. Wystarczy jedynie przyjrzeć się siedzeniom w stołówce. Popatrzeć, kto kogo przepuszcza w kolejce. Gdzie są miejsca, których nauczyciele dyżurujący nie mogli zobaczyć, co się działo. Oczywiście, grupy popularnych dzieciaków zajmowało te najlepsze stoliki. Wpychali się do kolejki. Sam przekonałem się o tym na własnej skórze. Stojąc obok Mike'a, który miał zamiar kupić sałatkę z jajkiem na lunch, wpychało się mnóstwo osób. Nikt nie obejrzał się nawet. Po prostu rozmawiając, wchodzili przed nas.

Wyjąłem notes i napisałem wiadomość do chłopaka.

Tobie to nie przeszkadza? Gdyby nie oni, dawno byśmy jedli.

Mike wziął zeszyt i przeczytał wiadomość. Oczy przeskakiwały po kartce. Był tam zapis starej rozmowy, chyba z mamą. Po chwili mi go oddał, z uśmiechem.

— Mi się nie śpieszy. Nie. Nie. Dlatego niech robią, co chcą.

Ale mnie się to nie podobało. Ani trochę.

Stołówka była o wiele większa niż w mojej poprzedniej szkole. Obszerniejsza i o wiele głośniejsza, mimo że spora część dzieciaków wyszła na dwór. Za budynkiem było dużo miejsca i kilka drewnianych stolików. Mogli spokojnie odpocząć i popalić papierosy, bo niektóre przestawili tak, że kamery ich nie wykrywały. Także nauczyciele rzadko tam przychodzili. Zdołałem się o tym dowiedzieć jedynie przez słuchanie ich.

Brak mówienia, wyostrza zmysły. Nie zaprzątamy sobie głowy tym, co mielibyśmy odpowiedzieć. Pisząc, mamy na to trochę więcej czasu. Dlatego część mojego mózgu była wolna i mogłem podsłuchiwać te pierdoły.

Wszystkie stoliki były okrągłe i plastikowe, ale różnych rozmiarach i kolorach. Zapewne wiele z nich zostało zniszczonych, dlatego aż tak się różniły. Ściany, kiedyś białe, były brudne przez tłuszcz. Nie chciałbym ich dotknąć. Naprzeciwko okna stały lodówki z jedzeniem, a za tymi ladami stało kilku uczniów z siatkami na włosach. Kara. Niektórzy wyglądali tak, jakby najchętniej napluli ci do jedzenia. Żadnego „dzień dobry", czy chociażby „pocałuj mnie gdzieś". Obsługa na wysokim poziomie.

Mike czekał cierpliwie, kołysząc się na boki. Nucił coś pod nosem. Zmarszczyłem czoło, starając się skupić na tej melodii, bo coś mi się kojarzyła. Z zamyślenia wyrwała mnie banda uczniów, którzy chcieli wejść do kolejki bez czekania. Zacisnąłem palce w pięści i chwyciłem jedną z dziewczyn za ramię. Mike coś pisnął, ale nie zrozumiałem. Miała długie rude loki prawie aż do pupy. Kiedy odwróciła głowę, uderzyła mnie nimi. Wtedy zdążyłem zauważyć długie czarne rzęsy pomalowane w dosyć naturalny sposób. Prawie nie zauważyłem, że były sztuczne. Niebieskie oczy. Kojarzyły mi się z najzimniejszym morzem, jaki istniał na Ziemi. Piegi na policzkach i drobnym nosie starała się ukryć pod korektorem, ale przez to, że było ciepło, rozmazała się i mogłem je zobaczyć. Pełne usta pomalowała różową szminką z drobinkami brokatu. Miała na sobie zieloną koszulkę z dekoltem i z nadrukiem jakiegoś zespołu a także króciutkie szorty zrobione ze starych dżinsów. Niebieskie trampki skracały jej ładne nogi, ale wciąż wydawały się naturalnie długie i smukłe.

Zmarszczyła nosek, jakby wyczuła coś, co nie pachniało za dobrze.

— Co się stało? — zapytała, odgarniając loki za ucho. Boże, ile bym dał za takie włosy... Otrząsnąłem się jednak szybko i wskazałam kciukiem na tył kolejki. Dziewczyna popatrzyła na swoich znajomych, którzy składali się większości z chłopaków. — Przepraszam, ale nie wiem o co ci chodzi.

— Ej, to nie jest ten nowy? — zapytał jeden z goryli. Pchnął mnie w pierś. Skrzywiłem się, ale nie z bólu.

— Chodzi ci o tego kolejnego czuba? — dopytywał drugi. Stanął przed dziewczyną.

— Zostawcie go — powiedział Mike, ale go nie usłyszeli. Skupili się na mnie.

— Kolejny debil.

— To ten, co nie gada? To dlatego ją zaczepił... I zdaje się z kolejnym przygłupem.

Zacisnąłem palce w pięści na tyle mocno, że poczułem, jak paznokcie wbiły się w skórę. Wyzywanie mnie, to jedna sprawa, wyzywanie Mike'a zupełnie inna.

— Chłopaki, zostawcie ich — pisnęła dziewczyna, łapiąc jednego za ramię. — On miał rację, nie powinniśmy się wpychać.

Spojrzałem na dziewczynę. Nie wiem, co takiego zobaczyła, ale od razu się cofnęła i zacisnęła usta. Jednak jednego z nich trzymała mocno, wręcz kurczowo za rękę. W tym geście nie było czułości.

Jeden z chłopaków chwycił moje ramię i pchnął na szklaną ladę. Uczniowie stojący w kolejce, cofnęli się. Wydałem jedynie cichy jęk. Spojrzałem na niego, mrużąc oczy.

— Powiedz nam, żebyśmy przestali, debilu. Powiedz to.

Spieprzaj. Myślisz, że jesteś oryginalny? Że jesteś pierwszym, który bólem starał się zmusić, żebym zaczął mówić? Nie mogłem już zliczyć, ile razy oberwałem słysząc wyzwiska i „powiedz, żebym przestał, a to zrobię". Nie jesteś ani trochę oryginalny, tępaku.

— Przestań, Steve — poprosił Mike, chwytając go za przedramię. — On jest chory. Chory. Jak ja. Ja. Chory. On. Słyszysz?

Ciął się jeszcze bardziej. Powtarzał to raz za razem, ciągnąc go za koszulkę.

Dlaczego nikt nie zareagował? Dlaczego nauczyciele nie podeszli? Okrążyli nas w taki sposób, że nikt tego nie widział. Byłem na tyle niski, że większość nawet nie widziała mojego czubka głowy. Mogli bez problemu pchać mnie na lodówkę, a nikt i tak tego nie zauważył. Robili to, a ja stałem jak szmaciana lalka, dając się popychać. Mike starał się ich powstrzymać. Widziałem jego poruszające się wargi, ale słowa do mnie nie docierały.

Nienawidziłem tego stanu. Nauczyłem się go kilka lat temu, gdy przestałem mówić. Czułem się, jakbym wyszedł ze swojego ciała i oglądał wszystko z boku. Pchali, mówili, żebym się odezwał, a ja nawet się nie ruszyłem. Gapiłem się w coś pomiędzy nimi, sam nie wiem na co dokładnie. Pchali, popychali. Ramię raz za razem uderzało w szkło. Nie czułem bólu. Raczej zniecierpliwienie. Kiedy im się to znudzi? Czy nie zrozumieli, że nie otworzyłbym ust za chiny ludowe? Tylko jedna osoba mogła mnie do tego zmusić, ale nie było jej. A oni nic dla mnie nie znaczyli. To po prostu drużyna futbolowa, jak w każdej innej szkole. Czemu miałbym dla nich się odezwać? Nic nie znaczyli. Nic a nic.

Z tego stanu wyrwała mnie czyjaś ręka na ramieniu. Dopiero wtedy poczułem ukłucie bólu. Skrzywiłem się.

— Co wy wyprawiacie? — poznałem ten głos. Lekko podniesiony. LeBlanc. Podniosłem wzrok. Wbijał mi palce w skórę bezwiednie. Marszczył czoło. Wyglądał na wkurzonego. — Nie możecie tak nikogo traktować...!

Mówił i mówił, ale nie mogłem się na tym skupić. Spojrzałem na Mike'a. Patrzył w moją stronę z oczami pełnymi łez. Także coś mówił. Cholera, zrobiło mi się go żal. Chciałem go chwycić za rękę, sam nie wiem czemu, ale nie mogłem jej dosięgnąć. Odwróciłem głowę i dopiero wtedy dostrzegłem Emilię. Oglądała scenę, obgryzając kciuk. Czy to ona zawołała LeBlanca? Może myślała, że uderzyliby Mike'a? W końcu próbował im przeszkodzić w zabawie. Na pewno, dlatego to zrobiła. Sama mi powiedziała, że nie należałem do jej ulubieńców. Nie miała powodów, by mi pomagać. Obok niej stała ta ruda dziewczyna. Nie trzymała już nikogo za rękę. Swoje splątała tuż przed sobą. Nerwowo ciągnęła za palce. Przegryzała wargę. Na zębach zostawały kawałki szminki. Cholera, wyglądały jak noc i dzień, razem z Emilią. Zupełnie inne, ale coś je łączyło i to nie było zdenerwowanie.

— Will, jak się czujesz? — wyrwał mnie z osłupienia LeBlanc.

Wzruszyłem ramionami, co spowodowało grymas twarzy.

— Idziecie wszyscy do pani dyrektor — zadecydował. Cholera. Od razu? Chyba cała szkoła mnie znienawidzi... Starali się zaprotestować, ale LeBlanc po prostu uniósł dłoń i tym ich uciszył. — Will, Mike, zostańcie. Ja się tym zajmę.

Skinąłem głową. Odprowadziłem wzrokiem nauczyciela i nieszczęśliwych dryblasów. Jeden pokazał mi środkowy palec, ale się tym nie przejąłem. Odwzajemniłem się tym samym i odwróciłem się do niego plecami. W zeszycie, który opuściłem nie wiadomo, kiedy odnalazłem odpowiednią stronę i zapisałem kilka słów do osoby podającej jedzenie.

— Nic ci nie jest? — zapytał ktoś za moimi plecami. Nie musiałem znać głosu ani się odwracać, by wiedzieć kto to. — Nie chciałam, żeby zrobili ci krzywdę... Przysięgam.

— Ale zrobili, kurwa — odgryzła się Emilia. — Lepiej trzymaj ich z daleka od nas, okay? To już nie pierwszy raz, gdy takie coś się stało.

Mike nagle mnie objął i mocno uścisnął. Wydałem z siebie zduszony jęk. Był strasznie silny. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby pewnego dnia, stał się graczem futbolowym jak tamci goście. Miałem jednak nadzieje, że nie stałby się tak tępy.

— Bałem się, Will! — wyjąkał mi w szyję. — B-bałem!

Poklepałem go po plecach. Po chwili jednak go od siebie odsunąłem i pokazałem uniesiony kciuk na znak, że nic mi się nie stało. Gorsze rzeczy przeżywałem w domu. Mike uśmiechnął się. Otarł nos i oczy wierzchem dłoni.

— Nic ci na pewno nie jest? — zapytała Emilia, odgarniając krótkie włosy za ucho. — Możemy iść do pielęgniarki.

Pokręciłem głową. Znałem swoje ciało, niestety, aż za dobrze. Najwyżej parę siniaków. Nic więcej.

— Powinieneś się przejść — powiedziała ruda dziewczyna, zbliżając się do mnie. Zrobiłem krok w tył. Musiała to zauważyć, bo nagle się zatrzymała. Ponownie potrząsnąłem głową. Zdjąłem okulary i je przetarłem, upewniając się, że szkła były całe. — Jeszcze raz przepraszam.

— Proszę, następnym razem poczekaj, dobrze? Poczekaj.

Dziewczyna skinęła głową.

— Tak zrobię. Co mogę zrobić, byście o tym zapomnieli i nie mieli mi tego za złe?

— Odejść — odwarknęła Emilia. Coś się nie polubiły...

Ruda skinęła głową. Pochyliła się i szeptem jeszcze raz mnie przeprosiła. Zobaczyłem różowy stanik, który miała na sobie. Skrawek skóry na piersiach. Cholera. Zboczona dziewczyna. Uśmiechnęła się nieśmiało, odgarniając włosy i poszła do kolejki. Na jej tył. Chociaż tyle dobrego. Emilia, w przeciwieństwie do niej, została. Stanęła za mną i za Mikiem. Nucił coś wesołego, ciągnąc co chwila nosem. Czułem, że chciała podejść do chłopaka, ale coś jej nie pozwalało. Dlatego szybko pokazałem zeszyt dziewczynie z obkolczykowaną twarzą. Żuła głośno gumę. Obserwowałem dokładnie jej ruchy. Nie chciałem, żeby napluła mi do pizzy. Rzuciła mi ją na tacce. Ledwo ją złapałem. Mimo tego podziękowałem skinieniem głowy. Szybko poszedłem w stronę wolnego stolika przy oknie. Nauczyciele mogli mnie spokojnie widzieć, ale nie miałem zamiaru wciąć bójki, czy coś takiego. Zacząłem dźgać pizzę palcem, niezbyt głodny, ale musiałem w końcu wymusić na sobie jedzenie. Miałem mieć jeszcze zajęcia z LeBlanciem i może jakieś zakupy z mamą. Dlatego sam nie wiedziałem, kiedy mógłbym być w domu.

Wyjąłem telefon i zacząłem przeglądać swojego bloga. Setki komentarzy. Heh, czytali to tylko dlatego, że miałem gorsze życie od nich. Nie pisałem nigdy o tym, że ojciec miał własną firmę. Wtedy mogliby mnie wziąć za buca, mimo że nigdy od niego nic nie chciałem. Nawet genów. Wolałbym jakiegoś żula, pijaka niż tego pracoholika. Kątem oka patrzyłem na Emilię i Mike'a. Chłopak trzymał tackę z sałatką. Dziewczyna zadzierała głowę, by patrzeć mu w oczy. Coś mówiła, chaotycznie gestykulując...

Moje rozmyślenia przerwała ruda dziewczyna. Położyła na mojej tatce colę. Niedietetyczną. Czyżby w taki sposób mówiła, że nie musiałem się odchudzać? Daleko mi było do jej wagi, mimo że byłem może tylko pięć centymetrów wyższy od niej. Usiadła naprzeciwko, mimo że jej nawet nie zapraszałem ani nic w tym guście. Nawet nie chciałem, żeby ktoś zajął to miejsce. Przed sobą postawiła butelkę z sokiem pomarańczowym. Przez chwilę bawiła się butelką, stukając pierścionkiem w korek. Lekko mnie to irytowało. Nie miałem zamiaru rozmawiać, dlatego zacząłem bawić się telefonem. Chciałem oprzeć się o rękę, ale nie mogłem. Ramię na to nie pozwalało. Skrzywiłem się.

— Boli? — zapytała. Spojrzałem na nią najwyraźniej groźnie, nie planowałem tego, bo spuściła wzrok i lekko się zarumieniła. — Mogę wymasować...

Wymasować? Kontakt fizyczny? Nie, dzięki, ale wolę cierpieć.

Otworzyłem colę, upewniając się, że nikt przede mną jej nie otwierał. Wziąłem ostrożnie łyk. Spojrzałem na Emilię i Mike. Rozmawiali a napięcie, które wyczuwałem, opadło. Na sto procent. Śmiali się. Twarz chłopaka promieniała. Uśmiechnąłem się bezwiednie. Uświadomiła mi to dziewczyna, mówiąc:

— Masz ładny uśmiech.

Spojrzałem na nią. Trzymała w smukłych palcach szyjkę butelki. Miała krótko przycięte paznokcie i pomalowane perłowym lakierem. Miała je dokładnie wyczyszczone. Pierścionek miał malutki kamyczek. Podobał mi się, całkiem. Przyglądała mi się, szeroko otwartymi oczami. Na usta wywołała lekki uśmiech.

Wyjąłem zeszyt i napisałem jedno słowo.

Dzięki.

Miałem nadzieję, że to koniec rozmowy, bo nie miałem ochoty się do niej zmuszać, ale najwyraźniej jej to nie wystarczyło. Pochyliła się nad stolikiem i zapytała:

— Jak podoba ci się w tej szkole? Nazywasz się Will, prawda?

Skinąłem głową. Nie miałem ochoty pisać.

— Chodzisz na zajęcia pana LeBlanca? Lubię go, ale jest lekko dziwny... Zawsze... On z nikim nie rozmawia. To znaczy, robi to, kiedy jest taka potrzeba, ale sam z własnej woli, tego nie robi. Jest... Wycofany, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

Podniosłem wzrok, szczerze zainteresowany. Czyżbym źle ocenił LeBlanca? Na zajęciach wydawał się bardzo towarzyski. Towarzyski, bogaty chłopak, którego utrzymywali rodzice, bo z pensji nauczyciela mógł mało kupić. To nie był poziom dla niego. Może był takim bucem jak Mel? Zamieniłem się w słuch.

— On... On gada tylko z uczniami. Nauczyciele się nie liczą. Szczególnie z wami. Przepraszam... Zabrzmiało to źle. Chodzi mi, że z waszej grupy. Tylko. A szkoda... — Zamyśliła się na moment. Oparła podbródek na korku butelki. — Jest ciekawy, a niestety nie daje nam okazji, by go poznać. Dlatego chyba wielu uczniów go nie szanuje. — Spojrzała nam moje ramię i skrzywiła usta. Wstała. Uśmiechnęła się. — Powinnam iść. Mike wraca. Tutaj — Wyjęła z torebki kawałek papieru, wzięła mój długopis i coś na nim zapisała — masz mój numer, Will. Możesz zadz... Napisać w razie czego. Mam nadzieję, że nic ci nie jest.

Wcisnęła mi karteczkę do ręki i poszła w stronę wyjścia ze stołówki. Wstałem, żeby ją zatrzymać, żeby się dowiedzieć czegoś więcej, ale dłoń Mike'a na ramieniu mnie zatrzymała. Na miejscu rudej dziewczyny, której imienia nawet nie poznałem, usiadła Emilia.

— Wybacz, Will — powiedziała lekko wyniosłym tonem, mrugając często. — Ale pogodziłam się z Mikiem. Jesteśmy na siebie skazani.

Miałem to gdzieś. Chyba... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top