Rozdział 5.
Gdy byłem młodszy, mama budziła mnie pocałunkiem w czoło. Ojciec za to krzyczał z dołu swoim donośnym, basowym głosem „wstawaj". Działało to jak kubeł zimnej wody wylane prosto na głowę. Skakałem na równe nogi i zbierałem się. Jednak z upływem czasu ten głos przestał na mnie działać. Przycichł. To trochę dziwne. Mogłem to porównać do upierdliwej muchy, którą w końcu udało się zabić, jakimś cudem. Zamilkła na wieki wieków. Jednak on cichł stopniowo. Jakbym przekręcił przełącznik w radiu. Coraz ciszej i ciszej aż zamilkł. Czasem jednak stawał się na tyle głośny, że musiałem zasłonić uszy. Tak było i tym razem. Głośne „wstawaj" wyrwało mnie z tego miłego stanu, gdy jeszcze nie myślałem. Wtedy po prostu egzystowałem. Nic więcej. Nie wiedziałem, ile miałem lat, jak się nazywałem. Nie pamiętałem tych wszystkich tajemnic, które skrywałem i które poznałem przez wszystkie te lata. Po prostu byłem. I to mi się podobało. Jednak ten krzyk mi to zniszczył.
Przetarłem oczy i opuściłem nogi na podłogę. Zmrużyłem oczy, by cokolwiek widzieć. Prawie po omacku przeszedłem do biurka, by założyć okulary. Zegarek pokazywał szóstą pięćdziesiąt. Mogłem spokojnie jeszcze spać co najmniej dwadzieścia minut. Jednak miałem przeczucie, że to nie mama miała mnie dzisiaj odwieść, dlatego wolałem się zbierać.
Mocno walnąłem stopami o drewnianą podłogę, by ojciec usłyszał, że wstałem. Mel krzyknęła, żeby był ciszej i zatrzasnęła mocno drzwi. Max zeszła na dół. Słyszałem jej świergotanie. Na ten dźwięk zabolało mnie serce. Cholera. Ukłucie zazdrości, bo wczoraj wybrała Mel a nie mnie.
Skrzywiłem się, zdejmując koszulkę. Poszedłem do łazienki. Ominąłem wzrokiem własne odbicie. Poprawiłem włosy przy małym lusterku. Zrezygnowałem z soczewek, bo miałem zaczerwienione oczy od zdejmowana szkieł. Wolałem dać im, przynajmniej na chwilę, odpocząć.
Założyłem czystą koszulkę i długie spodnie. Dopiero wtedy spojrzałem w lustro. Niczego podejrzanego. Wyglądałem normalnie.
Ostatni raz odgarnąłem włosy z twarzy i zszedłem na dół, z telefonem w ręku. Max siedziała przy stole. Przed nią była miska z kolorowymi płatkami. Oglądała pudełko. Na policzku miała okruszki. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się.
— Cześć, Will.
Wyprostowała się i dopiero wtedy to dostrzegłem. Wtedy nabrałem ochoty, by jeszcze bardziej zabić Mel. Mała miała na sobie stanik z push-upem. Wyglądała jak starsza siostra. Cholera...
— Mel mi kupiła.
Otworzyłem usta i po chwili je zamknąłem. Potrząsnąłem głową. Wziąłem miskę, mleko i usiadłem naprzeciwko Max. Nasypałem sobie płatków i zacząłem jeść. Max nuciła pod nosem jakąś nieznaną mi melodię. Przynajmniej nie siedzieliśmy w zupełnej ciszy.
W pomieszczeniu zrobiło się o wiele zimniej, gdy wszedł do niego tata. Był wysokim mężczyzną o szpakowatych włosach. Kiedyś czarne i bujne, stały się przerzedzone i przetykane siwizną. Jednak wciąż miał w sobie to coś, co przyciągało wzrok płci przeciwnej. Często, gdy chodziliśmy jeszcze na bankiety związane z jego pracą, za plecami słyszeliśmy szepty:
— Jak ta kobieta usidliła takiego mężczyznę?
— Przecież ona atrakcyjna nie jest, a on...
Nie rozumiałem ich. Miał prosty nos i oczy tak głęboko osadzone, że prawie nie można było dostrzec ich barwy. Mrużył je w taki sposób, że miałem wrażenie, że zaraz kogoś osądzi. Czułem się, jakbym patrzył w tę pustkę Dementora. Jakby wyssysał mi kawałek duszy. Twarz nieskalaną nawet piegiem. Wąskie usta zaciskał w kreskę, co wyglądało jakby nie miał warg. Jedynie czarną, cienką kreskę. Rzadko widywałem go bez koszuli. Idealnie uprasowane przez Rosę czy mamę. Dopasowany krawat. Dopasowany garnitur. Ideał. Jakby miał zaraz grać Christiana Greya.
Starałem się nie patrzeć w jego stronę. Kiedyś od Yukki'ego usłyszałem, że wściekłemu psu nie powinno się patrzeć w oczy. Tak robiłem z nim. Skupiłem całą uwagę na żuciu płatków.
— Pięknie dziś wyglądasz, Max — powiedział, pochylając się, by dać jej buziaka w czoło.
— Byłam wczoraj z Mel na zakupach — pochwaliła się zachwyconym głosem. Aż rzygać mi się zachciało.
Wyjąłem z kieszeni telefon, by nie musieć ich słuchać. Ledwo włączyłem wyszukiwarkę a ojciec zabrał mi komórkę. Posłałem mu wściekłe spojrzenie.
— Nie ma telefonów przy posiłku — przypomniał zasadę, którą ustaliła mama. Tata często korzystał z komórki ze względu na swoją pracę. Co chwile odchodził od posiłku, by porozmawiać z pracownikiem, dostawcom, klientem czy kimś zupełnie innym, który był ważniejszy od wspólnego czasu i nas. A także mamy. Zdesperowana zarządziła, że przy posiłkach będziemy odkładać telefony. Kiedy nie było mamy łamał tę zasadę, ale nas pilnował. Czy to nie hipokryzja?
A tobie wszystko wolno, dziadu, co?
Uderzyłem palcami w blat. Wywróciłem oczami. Zacząłem jeść, gapiąc się jedynie w miskę.
— Gdzie Mel? — zapytał, gdy nalewał sobie kawy do kubka termicznego.
Mała wzruszyła ramionami. Prawie pusty stanik podszedł do góry. Nawet go nie poprawiła.
— Mel! — wrzasnął. Miski na stole podskoczyły. Przetrzymałem swoją. — Mel! Śniadanie!
— Idę! Przestań wrzeszczeć!
Mel miała fory u taty. Mogła wszystko powiedzieć, a i tak by nie dostała kary. Tak samo były z Max, jednak ona była za grzeczna. Ze mną to zupełnie inna sprawa. Ignorowaliśmy siebie nawzajem. Stałem się kimś niezauważalnym. Dziwak, którego się ignoruje. Pierwsze dni, kiedy zamilkłem, były koszmarem. Krzyk, wrzask, zmuszenie, żebym się odezwał. Dopiero mama go powstrzymała. To mnie zmotywowało jeszcze bardziej do milczenia. I tak minęły lata, a on wciąż nie osiągnął tego, co chciał. Musiało to go cholernie wkurzać... Na samą myśl się uśmiechnąłem. Lubiłem być wrzodem na jego idealnym tyłku.
Po paru minutach, gdy zdążyłem zjeść i umyć jeszcze miskę moją i Max, zeszła na dół. Nie ubrana, ale już umalowana. W ręku trzymała komórkę. Oczekiwałem, że ojciec z tym faktem postąpi jak ze mną, ale nie zareagował. Jak zwykle. Rozłożyła się na krześle i zaczęła wypisywać SMS-y szybkimi ruchami kciuków. Oczekiwała, że ktoś jej poda śniadanie? Niedoczekanie.
— Mel, patrz — zagadała ją Max i wskazała na swoje piersi.
— Super — rzuciła, nawet na nią nie patrząc.
Szturchnąłem ją w ramię, by popatrzyła. Warknęła coś pod nosem, ale nie przerwała pisania.
Wywróciłem oczami.
Na twarzy Max pokazała się podkówka. Żeby choć trochę ją ucieszyć, pokazałem uniesiony kciuk a na usta przywołałem uśmiech. To nie o to jej najwyraźniej chodziło, bo wciąż patrzyła na Mel.
Ojciec nasypał trochę płatków do miski, zalał mlekiem i dał je siostrze. Ta się jedynie na nie spojrzała (więcej uwagi im poświęciła niż Max) i się skrzywiła.
— Nie będę tego jeść — zdecydowała wyniosłym tonem.
— Czemu? — zapytała Max.
— Jestem na diecie.
— Jesteś wystarczająco szczupła, Mel — powiedział tata. — Jeśli dalej będziesz się odchudzać, możesz skończyć w szpitalu.
— Nie jestem głupia!
Spierałbym się...
Szturchnąłem młodszą siostrę w ramię i gestem pokazałem, żeby poszła umyć zęby.
— Pomożesz mi z włosami? — zapiszczała.
Skinąłem głową.
Pobiegła na górę. Poszedłem jej śladami, ale wziąłem swój telefon, który leżał na blacie, tuż za ojcem. Pobiegłem do swojego pokoju, uczesałem włosy, sam wyszorowałem zęby i poszedłem do Max, która czekała przed drzwiami ze szczotką w ręku. Zaplątałem jej włosy w wysoki kucyk.
— Powinieneś być fryzjerem, Will.
Zachichotałem.
Zeszliśmy na dół, gdy Mel szła na górę. Ojciec zabrał Max do samochodu a mi kazał czekać na siostrę. Usiadłem przy stole i zacząłem grzebać w plecaku, by upewnić się, że wziąłem słuchawki. Znowu miałem iść na zajęcia LeBlanca i jakoś nie miałem ochoty słuchać jego chrzanienia. A tym bardziej słuchania Emilii. Kazała mi się nie komunikować ze światem, dlatego też nie miałem zamiaru słuchać otoczenia. Odłożyłem nawet telefon, gdy usłyszałem głos taty dochodzący zza drzwi wejściowych.
— Tak, po pracy przyjadę. Obiecuję. Załatwimy to najszybciej jak się da... Oczywiście. Pa, skarbie.
Na ostatnie słowo, spiąłem się. „Skarbie"? Byłem pewien, że nie dzwonił do mamy. Akurat szykowała się do audycji. Wtedy wyłączała telefon. Szybko wybrałem jej numer, by się upewnić. Od razu włączyła się poczta głosowa. Cholera. Kto to był? Czy ją zdradzał?
Mel wyrwała mnie z zamyślenia. Nie usłyszałem jej kroków. Walnęła mnie w ramię z pięści.
— Idziemy, świrze.
Rzuciłem w nią jabłkiem, kiedy stała przy drzwiach.
Nie wiedziałem kogo bardziej nienawidziłem — jej czy ojca.
*
W szkole pierwszą osobą jaką zauważyłem, była Emilia. Stała opierając się plecami o moją szafkę. Czegoś ode mnie chciała, na stówę. Musiała wiedzieć, która należała do mnie, bo przecież wczoraj widziała i nawet wtedy do mnie warknęła. To nie był przypadek. Mimo że musiała na mnie czekać, nie patrzyła w stronę wejścia do szkoły tylko sali LeBlanca. Postanowiłem ją ignorować. Nie potrzebowałem dostać się do szafki, dlatego po prostu obok niej przeszedłem. Żeby podkreślić swoją ignorancje, założyłem słuchawki i odgarnąłem włosy, by mogła je zauważyć.
Przeszedłem obok niej i nawet mnie nie zauważyła. Zasłonił tłum osób. Jednak po chwili podbiegła i stanęła tuż przede mną. Spojrzałem na nią, starając się wyglądać jak ten dupek z filmów, jakiś najważniejszy osobnik w szkole, który miał wszystko gdzieś. Uniosłem brew, ale nie zdjąłem słuchawek. Otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Skrzywiła się. Nie wiedziała, co miała zrobić. Zrobiło mi się jej trochę żal, ale przypomniałem sobie wczorajsze słowa i mi przeszło. Czekałem. Powolnymi ruchami pokazała, żebym wyjął słuchawki. Posłuchałem, ale zdjąłem jedną.
— LeBlanc mi kazał — powiedziała nagle. Nie patrzyła mi w oczy. Rozglądała się na boki, wszędzie, by tylko nie patrzeć na mnie. — Przepraszam... Cholera. To nie jest szczere. Nie żałuję, więc nie musisz mi wybaczać — jąkała. To całkiem słodkie. — Więc... Chcę mu tylko powiedzieć, że ci to powiedziałam... Nie obchodzi mnie czy przyjmiesz przeprosiny, czy nie...
Czemu aż tak bardzo się starała, by pokazać, że miała moja zdanie gdzieś?
Przed swoimi oczami stanąłem ja sam sprzed paru lat. Gdy dopiero zamilkłem. Cholera, ona przypominała mnie. Negatywnie nastawiona do wszystkiego, co się ruszało. Ba, nawet nie musiało się nic stać. Miałem wizję i skreślałem to na samo wejście i dorabiałem sobie powody. Za gruba. Za chuda. Za głośna. Za cicha. Za jasne włosy. Za ciemne oczy. Irytujący głos. Wkurzający chichot. Obgryza paznokcie. Za słone. Za mało cukru. Umiałem się do wszystkiego przyczepić. Ważne, że jakiś powód był. Ja miałem swoje powody, a ona? Co takiego się stało, że taka się stała?
Zmrużyłem oczy. Byłem jedynie kilka centymetrów wyższy od niej. Bez problemu mogła patrzeć mi w twarz, ale nie robiła tego. Błądziła wzrokiem wszędzie. Mrugała często. Mocno zaciskała powieki.
Wzruszyłem ramionami. Szczerze, skoro jej nie obchodziło, czy przyjąłbym jej przeprosiny czy nie, nie miałem zamiaru wybaczyć Emilii. Chciałem odejść, ale nagle złapała mnie za ramię i znowu zaczęła mówić:
— Powiesz LeBlancowi, że przeprosiłam?
Powiesz? Prychnąłem. Najwidoczniej zrozumiała, jaką gafę popełniła, bo zaklęła soczyście pod nosem i puściła mnie. Wytarłem ramię. Ohyda.
— Nie chcę mieć u niego problemu.
A co to miało mnie obchodzić? Dlatego ponownie wzruszyłem ramionami. Poprawiłem okulary i czekałem na ciąg dalszy. Najwyraźniej miał nie nastąpić, bo chciała już iść, ale przeszkodził jej głośne zawołanie po imieniu. Mike znalazł się w zasięgu naszego wzroku. Z uśmiechem na ustach, objął mnie ramieniem. O dziwo, nie odtrąciłem go.
— Will! Will. Hej, stary.
Skinąłem mu głową. Najwyraźniej miał to gdzieś, bo kontynuował:
— Pan LeBlanc mówił nam, że jesteś trudnym przypadkiem. Trudnym trudnym. A ja nigdy nie słyszałem, żeby tak o kimś mówił. A im trudniejsze trudniejsze zadanie, tym fajniejsza zabawa! Dlatego zostaniesz moim przyjacielem, Will? Moim przyjacielem prawdziwym? Byśmy siedzieli razem na stołówce!
Zamrugałem zdziwiony. Cholera. Nie spodziewałem się. Jednak parząc w jego ciemne oczy, zrozumiałem, że on także tego nie planował. To było spontaniczne. Przypominał trochę dziecko, które nie miało się z kim bawić na placu zabaw, dlatego starało się kogoś znaleźć. I wypadło na mnie. Chyba... to dobrze, prawda?
— Mike, daj mu spokój, kurwa — szepnęła Emilia, zaciskając mocno powieki, jakby mruganie sprawiało jej ból.
— To mój nowy przyjaciel! Nie dam mu spokoju!
— On ma inne rzeczy na głowie, nie na zabawy z tobą!
— Will tego nie powiedział.
— Bo on nie mówi, do choelry. LeBlanc o tym mówił.
Mike nagle się ode mnie odsunął. Patrzył groźnie na Emilię, mrużąc oczy.
— To, że ty go nie lubisz, nie znaczy, że ja też muszę.
Skrzywiła się.
— Myślałam, że się przyjaźnimy, Mike...
— Ty się przyjaźnisz z panem panem LeBlanckiem. I to mocno. Widziałem.
Dziewczyna spiekła raka. Zrobiła się cała czerwona, także na szyi i dekolcie. Zacisnęła usta, po chwili je otworzyła, by znowu zacisnąć.
— To nie jest mój przyjaciel. Nie przyjaźnię się z nim. Tylko z tobą.
Mike fuknął i objął mnie ponownie. Przewyższał mnie o ponad głowę. W jego niedźwiedzim uścisku czułem się jak pluszak.
— A ja nie przyjaźnie się z panem LeBlanckiem. Też chcę mieć swojego jedynego przyjaciela.
Nie odezwała się słowem. Po prostu poszła w stronę klasy nauczyciela. Mike patrzył za nią oczami wypełniającymi się łzami. W tamtej chwili przypominał Johna z „Zielonej mili". Szybko jednak się opamiętał. Popatrzył mi w oczy, z szerokim uśmiechem.
— Gdzie masz teraz lekcje? I w ogóle czemu nie mówisz?
Zaśmiałem się. Podobał mi się jego tok myślenia i to, że nie owijał w bawełnę. Ciekawiło, to zapytał. Jednak nie mogłem odpowiedzieć, bo wciąż mnie obejmował i prowadził w stronę klasy, w której schowała się Emilia. Przez szybę zdążyłem zauważyć, że usiadła na swoim miejscu tam, gdzie siedziała z Mikiem. LeBlanca tam nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top