Rozdział 4.


Nie lubiłem szkoły, ale także nie lubiłem swojego domu. Szczególnie, gdy była tam Mel i ojciec. Ich charaktery prawie się nie różniły. Byli jak własne odbicia w krzywym zwierciadle. Siostra uważała, że dzięki pieniądzom taty mogła zdobyć wszystko. Wystarczyło, że machnęła legitymacją czy dowodem z nazwiskiem. Jednak to był błąd, zwykła mrzonka. Nasze nazwisko było pospolite. Prawie nikomu nie kojarzyło się z firmą ojca. Raczej czytali je i zapominali. Nie mogli go także skojarzyć, bo większość cech wyglądu mieliśmy po matce, a to doprowadzało Mel do szału. Pragnęła władzy, szacunku, na który zapracował ojciec, nie robiąc w tym kierunku zupełnie nic.

Wkurzający bachor...

Mamę oczywiście kojarzyła duża część kobiet, przez jej program w radiu. Jednak tym Mel się nie chwaliła. Wolała żyć sukcesem taty. Jednak ja bardziej szanowałem kobietę. Pomagała innym w trudnych sytuacjach, mimo że sama nie miała wysoko. Wystarczyło spojrzeć na mój przypadek, by zacząć jej współczuć. Ale ona nigdy się nie poddawała. Niby nie naciskała, żebym zaczął znowu normalnie rozmawiać, czułem, że wciąż na to czekała. A ja czułem się podle, że nie mogłem jej tego dać.

— Hej — przywitała się, gdy byłem parę metrów dalej. Spojrzałem na mamę. Była lekko blada na twarzy. Wyjaśniłem to sobie dosyć szybko. Była zmęczona po pracy. Mimo wszystko jej praca była męcząca. To nie tak, że siedziała kilka minut, gadając. Codziennie ćwiczyła głos, bo nie urodziła się z takim. Musiała się wyrzec papierosów, wyćwiczyć struny głosowe... Przez parę pierwszych tygodni w radiu, ochrypła, a niekiedy nie mogła nic powiedzieć, tak bolało gardło.

Uśmiechnąłem się lekko, otwierając drzwi samochodu. Wszedłem. Mama zaraz poszła w moje ślady.

— Jak poszło? — zapytała, muskając palcami moją skórę na dłoni.

Nie chciało mi się wyciągać zeszytu, by odpowiedzieć, dlatego zrobiłem gest ręką, który oznaczał, że średnio. Skinęła ze zrozumieniem głową.

— Jak to pierwsze dni w szkole. Niestety, one są ciężkie. Ale nie masz się czym martwić. Kolejne będą lepsze.

Przytaknąłem, mimo tego, że w to nie wierzyłem.

Nawet kiedy mówiłem, nie należałem do popularnych dzieciaków. Raczej siedziałem sam. Oczywiście, miałem jakiś znajomych, ale najbardziej zależało mi na nim. I siedzieliśmy razem, czasem nawet na lekcjach. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Było przyjemne. Ogrzewało serce. Po chwili jednak przyszedł ten koszmarny dreszcz, który zawsze mnie nawiedzał, gdy o nim wspomniałem, dlatego prawie nigdy o tym nie myślałem. Zrobiłem tak i tym razem. Skupiłem się na czymś innym.

Mama prowadziła ostrożnie. Zawsze przestrzegała wszystkich znaków drogowych i przepisów. Nigdy nie przekroczyła prędkości. Ojciec uwielbiał pędzić i wtedy trzymała się mocno deski rozdzielczej i kazała mu zwolnić, rozglądając się niespokojnie na boki. Bała się policji? Nie wiedziałem, jednak naszą rodzinę było stać, by zapłacić nawet tonę mandatów.

Ach, skłamałem z tym, że nie byłem popularny. Byłem. To było w podstawówce, gdy dowiedzieli się o firmie ojca. Na zebranie przyszedł zaraz po naradzie w swoim biurze. Był ubrany w drogi garnitur, z zegarkiem na ręku, który był warty, zapewne, więcej niż większości osób półroczna wypłata. Idealnie uczesany, pachnący, ogolony, zwrócił uwagę kobiet. Dowiedzieli się jego nazwiska i połączyli ze mną. W domu namówiły swoje dzieci lub powiedziały o ojcu. Wtedy moi rówieśnicy nagle zapragnęli się przyjaźnić. Materialiści. Myśleli, że jeśli zaczęliby do mnie machać, starać się rozmawiać na temat czegoś, co nie było nawet interesujące, zacząłbym rzucać w nich pieniędzmi? Szkoda, że się zawiedli... Wielka szkoda. Szczególnie, że tych pieniędzy nie widziałem ani razu. Nie mogliśmy, nawet mama, otwierać wyciągu z konta, które przesyłali pocztą. Jedynie tata miał do nich dostęp. Mama kupowała nam ubrania, zeszyty, książki za własne, gdy skończyły nam się własne zaskórniaki. Zostawiał jej stówę na stole, by mogła zrobić zakupy. Nic więcej nie widzieliśmy.

To specyficzny człowiek. Nie lubiłem z nim przebywać, ale zostałem do tego zmuszony. No cóż, jak to się mówi, rodziny się nie wybiera.

Mama zaparkowała w dużym garażu, na dwa samochody. Mieli oddzielne, bo pracowali po dwóch stronach miasta, dlatego nie mogli jeździć razem. Wysiadłem i poszedłem na tył auta, by wyjąć zakupy. Wziąłem dwie siatki pełne jedzenia. Mama chciała wziąć jedną, bo zostały tylko pojedyncze rzeczy, które mogła spokojnie wziąć w jedną rękę. Potrząsnąłem głową, dając znać, że dam radę. Nawet z plecakiem nie było to ciężkie. Łokciem otworzyłem sobie drzwi, które prowadziły do malutkiego korytarzyka, który z kolei ciągnął się do kuchni połączonej z jadalnią.

Kuchnia była sterylnie, przerażająco biała. Gdy byłem młodszy, wyobrażałem sobie, że to było miejsce zbrodni. Pod naszą nieobecność przychodził seryjny morderca, który meble, podłogę i ściany nakrył folią spożywczą. Na stole kładł swoją ofiarę i otwierał jej brzuch, jednym z tych ostrych noży będących na blacie. Wtedy obejrzałem potajemnie kilka odcinków „Dextera" i to źle skończyło się dla dziecięcej wyobraźni. Mimo upływu lat, wciąż widziałem te moje wyobrażenie. Krzyk i dźwięk rozcinanej skóry gdzieś krył się z tyłu głowy. W końcu mogło tak być. Nasza gosposia sprzątała kuchnie, te cholerne, białe meble, nawet nie widziałem. Nikt tego nie widział. Może to ona była tym mordercą? Dlatego wszystko było aż tak białe? Mimo lat ściany wciąż lśniły. Kolor ani trochę się nie zmył, nie pożółkł. Mama kładła w wazonie w kolorowe kropki kwiaty. Odcinały się jak plama krwi na bieli. Cholera, nadużywałem tych słów...

Położyłem zakupy na blacie, a plecak rzuciłem w kąt. Gosposia musiała wyjść albo miała dziś wolne. Było podejrzanie cicho. Chyba mama zauważyła, że się za nią rozglądałem, bo powiedziała:

— Spotkanie rodzinne.

Skinąłem głową ze zrozumieniem. Dla Rosy najważniejsza była rodzina. Uwielbiała tego typu spotkania.

Mama zabrała się za gotowanie obiadu.

Usiadłem za stołem i zacząłem grzebać w komórce. Po chwili podała mi zimną cole waniliową w wysokiej szklance. Uśmiechnąłem się, by jej podziękować. Do swojej dietetycznej coli dodała cytryny. Wzięła łyk, przymykając oczy jak zadowolony kot. Związała swoje krótkie, brązowe włosy w kucyk i powróciła do pichcenia.

— Myślałam, żeby dzisiaj na obiad były skrzydełka w chrupiącej panierce — powiedziała, nawet się do mnie nie odwracając. — Co ty na to?

Podszedłem do niej i chwyciłem jej ramię, by na mnie spojrzała. Palcem pokazałem swój szeroki uśmiech. Odwzajemniła gest.

— To idź się wykąpać w tym czasie. Strasznie grzeje na dworze. Chłodna kąpiel dobrze ci zrobi.

Niechętnie się zgodziłem. Skinąłem głową i poszedłem na górę, do mojego pokoju. Oczywiście nawet w tym pomieszczeniu, które miało być dla mnie azylem, palce maczał architekt wnętrz. Mimo że zdążyłem już dziesięć razy wszystko ułożyć po swojemu, wedle własnego uznania, wciąż widziałem dzieło tej pani, która kręciła się po pomieszczeniu z moim ojcem. Była atrakcyjną blondynką, przeciwieństwem mamy. Przeczuwałem, że wybrał ją ze względu na ogromny, sztuczny biust. Chciała, żebym ją polubił. Kiedy wróciłem po szkole i mnie zobaczyła, pisnęła radośnie moje imię i objęła, jakbyśmy się znali. W wysokich szpilkach, miała prawie metr osiemdziesiąt, a nogi aż po niebo. Odepchnąłem ją. Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Spojrzałem jedynie na ojca i odszedłem. Parę dni później, gdy przemiana pokoju się dokonała, w nocy wszystko przestawiłem. Po pewnym czasie znowu to zrobiłem. I znowu... I tak dziesięć razy, by nie przypominało pracy tej blondyny. Meble musiały zostać, ale szafę i dwie pary drzwi zakleiłem plakatami. Zerwałem firanki. Zmieniłem je na rolety. Ojciec za to zapłacił. O dziwo.

Wielka, rozkładana kanapa, która służyła także za łóżko, stała naprzeciwko telewizora. Rzadko go używałem, chyba że akurat chciałem pooglądać film, czy pograć na konsoli. Czasem podłączałem do niego laptopa. Niedaleko stało biurko, a na nim laptop a w segregatorach podręczniki, których jeszcze nie potrzebowałem w nowej szkole. Były drewniane, dlatego na niektórych coś narysowałem. Szafa obok łóżka. Na ścianach w kolorze „południowego wybrzeża" (uwaga, to po prostu niebieski) wisiały zdjęcia i obrazy w drewnianych ramach. Drzwi wejściowe uderzały w zapełnioną biblioteczkę.

Wyjąłem z szafy czystą, za dużą, niebieską koszulkę. Przyłożyłem ją do nosa. Pachniała płynem do prania. Lekko zakręciło mnie w nosie. Wyjąłem długie spodnie i poszedłem do łazienki. Była mniejsza niż pokój, ale wciąż duża. Mieliśmy trzy łazienki. Ja jako jedyny miałem swoją własną. Siostry musiały się dzielić. Tak samo rodzice. Także była niebieska, ale w kafelki, które chłodziły przyjemnie stopy. Naprzeciwko wanny stało wielkie lustro. Nienawidziłem go. Pokazywał prawdę, której nie chciałem.

Stanąłem przed umywalką, nad którą także było lustro. Wyjąłem z oczu szkła kontaktowe. Wsadziłem je do buteleczki z płynem. Przetarłem podrażnione oczy. Cholera. Piekło.

Przekręciłem kurek w wannie. Zaczęła lać się letnia woda. Rozebrałem się i położyłem ubrania na toalecie. Nawet nie spojrzałem na swoje odbicie. Zrobiłem pianę i skoczyłem do wody.

Przymknąłem oczy i choć przez chwilę poczułem się szczęśliwy. Jednak szybko to się skończyło.

Wszystko zawdzięczasz mi, pamiętaj o tym.

Zamknąłem oczy i schowałem głowę pod wodę. Ciekawe co by się stało, gdybym się więcej nie wynurzył. Wtedy wszyscy by zobaczyli prawdę. Byłoby bardzo ciekawie.

*

Poszedłem do kuchni, wycierając ręcznikiem mokre włosy. Sterczały na wszystkie strony. Założyłem na nos okulary, by cokolwiek widzieć. Stojąc na schodach, usłyszałem już swoją młodszą siostrę, Max.

Wyglądała jak mama. Grubsza, mimo dwunastu lat nie mogła pozbyć się dziecięcego tłuszczyku. Miała ogromne, łanie, zielone oczy okalane długimi, grubymi rzęsami. Żeby jeszcze je podkreślić, czasem zabierała mamie tusz. Udawała, że o tym nie wiedziała, jednak malowała się tak nieudolnie, że nawet ja to widziałem. Brązowe włosy związała w dwa kucyki. Grzywka obcięta równo, tuż nad grubymi, ciemnymi brwiami. Na policzkach i nosie miała wyraźne piegi. Temperatura dała się we znaki, bo pojawiły się czerwone plamy.

Mel oddałbym żulowi na ulicy bez chwili wahania. Nawet bym mu zapłacił. Alfonsowi także. Jednak Max nigdy w życiu. Za bardzo przypominała matkę. Jedyne, co pokazywało, że jej ojcem był człowiek mieszkający z nami, były ciemne, grube brwi i mocno zarysowana żuchwa, mimo że miała dwa podbródki. Wyglądała z nimi uroczo.

Stała przy mamie, trzymając ramiączka plecaka w grubych rączkach. Opowiadała coś:

— Fajny jest. Fajnie się z nim gada, ale chyba woli Anę. Nie dziwię się. Jest ładna. Ma długie blond włosy i ciemne oczy. Już nosi stanik.

Boże, kochałem tę małą istotę. Jedyne, czego w niej nienawidziłem, to nagłego małpiego rozumu, którego dostawała, gdy pojawiała się Mel. Starała się zaprzyjaźnić z siostrą, mimo że ta miała ją w dupie. Nie mogłem tego inaczej ująć. Ignorowała ją na każdym kroku, chyba że czegoś potrzebowała od Max. Wtedy najchętniej oddałbym obie.

Sięgnąłem do plecaka, wziąłem swój zeszyt. Gdy napisałem, to co chciałem przekazać, postawiłem go przed nosem Max. Odsunęła się o krok, by mogła to przeczytać.

Cycki nie są miarą lubienia kogoś, Madmax.

Lubiła, gdy tak ją nazywano. Była fanką „Strange Things" i bardzo polubiła tam bohaterkę. Max.

— Wiem — pisnęła. Wciąż mówiła jak dziecko, mimo że już za nie się nie uważała. Miała słodki głos, jakby wciąż była maluchem, którego mogłem nosić na rękach. — Ale byłeś w moim wieku. Chłopcy tym się interesują.

Zaśmiałem się.

Spokojnie, oni dojrzeją, a Tobie urosną. Nie przejmuj się tym. Jak będziesz chciała, będziemy mogli Ci jakiś kupić. Pójdziemy na zakupy.

Mała zaczęła klaskać w dłonie, zachwycona pomysłem. Mama posłała mi uśmiech.

— Też miałam to proponować. Wiesz, gdzie co i jak? — zapytała, odgarniając brązowe włosy z twarzy. Miała ręce w mące.

Skinąłem głową.

Kiedy chcesz iść?

— Dzisiaj!

Potrząsnąłem głową.

Dziś lekcje. Mam ich sporo. Najwyżej wieczorem, okay?

— Tak!!

Wyjmij pieniądze ze świnki, młoda.

Podskoczyła kilka razy w miejscu, potrząsając głową, jak młody źrebak. Pobiegła na górę, by wykonać polecenie. Krzyczała radośnie „stanik"! Cholera, ciekawe po ilu dniach stwierdzi, że wolałaby go nie nosić...

Mama opierała się o blat. Patrzyła na mnie z uśmiechem. Dłonie wycierała o szmatkę.

Spojrzałem na nią pytająco.

— Jesteś przy niej zupełnie inny. Ale to dobrze, kochanie. Wtedy się uśmiechasz. 

Jest świetna. Kiedy nie ma Mel w pobliżu.

— Tak... Przy niej dostaje małpiego rozumu. Też nie lubię jej w tym stanie. Mel źle na nią wpływa.

Mel na wszystkich wpływała źle. Szczególnie na mnie. Przy niej miałem ochotę zostać mordercą.

Poszedłem do salonu i włączyłem telewizję. Położyłem się wygodnie na kanapie i zacząłem przeglądać Facebooka, jednak nie dane mi było odpocząć. Usłyszałem uderzenie drzwi, donośny głos i rzucie gumy.

— Widziałaś to? Serio? I nie nagrałaś?

Boże... Czy w tym pokoju znajdowało się coś na tyle ciężkiego, bym mógł ją zabić, ale żebym mógł to spalić czy w jakikolwiek inny sposób pozbyć się śladów zbrodni?

Poruszyłem się, jakby automatycznie. Mózg nie brał w tym udziału. Zignorowałem to, że Max mnie wołała, żebym pomógł jej z lekcjami. Przeszedłem przez cały pokój szybkim, równym krokiem. Prawie jak żołnierz.

Doprawdy? Co zrobisz? Krzykniesz na mnie?

Czytając tego SMS-a, słyszałem jej wkurzający głos w głowie. Pieprzona Mel.

Nie wiem, kiedy to się stało, ale opuściła telefon. To mnie obudziło. Stałem przed nią, z mocno bijącym sercem. Przedramię miałem na jej szyi. Plecami przywarła do drzwi. Patrzyłem jej prosto w ciemne oczy, które miała po ojcu. Miała równie arogancki uśmiech, którym zatuszowała zaskoczenie.

— Co ty odwalasz, co?

Pchnęła mnie. Odsunąłem się na krok, ale nie dlatego, że to zrobiła. Nie chciałem jej dotykać. Mógłbym się czymś zarazić.

Spojrzałem na nią groźnie. Nie zareagowała. Podniosła telefon.

— Spieprzaj, debilu.

Stuknąłem się w czoło i wskazałem na stojącą za mną Max. Starsza siostra jednak wydawała się to ignorować. Powróciła do rozmowy telefonicznej, jakby nigdy nic:

— Przepraszam. Znowu ten debil... No. Will.

— Mel — krzyknęła mama z kuchni. Wyjrzała do niej. — Rozłączaj się. Musimy porozmawiać.

Wtedy nie było jej do śmiechu. Wywróciła oczami i westchnęła głośno.

— W tej chwili, Mel. Rozłącz się.

— Muszę lecieć. Mama mnie woła.

I poszła do kuchni, posyłając mi mordercze spojrzenie. Myślała, że się poskarżyłem? Nie byłem nią.

Poszedłem na górę do Max. Pisałem na kartkach tłumaczenia. Opierając się na nich, odrabiała lekcje. Później je sprawdzałem. A sam w tym czasie odrabiałem swoje.

Ludzie traktowali mnie jak Mel. Jak wspominałem wcześniej, duża część nie wiedziała, czy traktować mnie, jak niepełnosprawnego czy po prostu, jak idiotę. Ona nie bawiła się w tę pierwszą wersję. Nienawidziła od samego początku. Nienawidziła za to, że zamilkłem i uwaga rodziców skupiła się na tym problemie, zamiast na niej. Nie lubiła także tego, że nie mogła się wywyższać, bo mieliśmy więcej pieniędzy. Nie rozumiała, że to nie była miara ludzkiego szacunku. Oczywiście, ludzie uwielbiają mieć luksusy, jednak nie to najważniejsze było w życiu. Gdyby bogactwo się nagle skończyło, bo mogło się tak stać, nagle zostałaby sama. Co wtedy by zrobiła? Uwielbiała towarzystwo, w przeciwieństwie do mnie. Kochała spotykać się w centrum handlowym. Zakupy, plotki i skandale. Nadawała się do show biznesu. Typowa suka... Jak ta, co robiła mi pokój. Obie warte siebie.

Przy obiedzie Mel nagle się odezwała:

— Słyszałam, że chcesz iść na zakupy, Max. Dziś spotykam się w centrum handlowym z przyjaciółmi. Może chcesz iść z nami, co?

— Jasne! — Ucieszyła się młoda.

Skrzywiłem się, jednak ból w sercu, zamienił się nagle na gniew. Mel posłała mi tryumfujący uśmiech.

Musiała zabierać mi wszystkich, na których mi zależało?

Szybko zjadłem, to co zostało na talerzu i wstałem gwałtownie. Wyrzuciłem kości, a talerz wsadziłem do zlewu. Podziękowałem mamie, skinieniem głowy. I pobiegłem na górę, by udawać, że zgoda Max wcale mnie nie zabolała. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top