Rozdział 22.
To dziwne jak moje życie zaczęło się układać po powiedzeniu pierwszego słowa. Kretyn, który dobierał się do Emilii trafi za kraty, całowałem się z Mikiem, ojciec w końcu zrozumiał, że nigdy nie szanował mamy, która zapragnęła rozwodu, Mel może zrozumiała swoje błędy. A to wszystko stało się w ciągu jednego dnia. Jednego. Trochę dużo emocji, ale pragnąłem tego od samego początku. Wszystko szło po mojej myśli. Elementy puzzli wskakiwały na swoje miejsca bez mojego udziału, kiedy po prostu sobie gadałem. Tyle. Inaczej w końcu bym pękł i po prostu to napisał. Jednak stało się inaczej, o wiele lepiej. Lepiej nie mogłem sobie wymarzyć. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju, oprócz Mike'a za ścianą, gdy się myłam. Reakcja Mel i ojca. Była cicha, spokojna. Dali mi się wygadać i nic więcej. Nie zareagowali jakoś żywo. Dlaczego? Dlaczego nie odpowiedzieli...?
Odgarnęłam włosy z twarzy. Przez te parę ładnych lat przywykłam do krótszych kosmyków. Wciąż miałam zamiar zapisać się do fryzjera, by je skrócić, ale żeby wyglądać jak dziewczyna, postanowiłam częściej się malować. Choć delikatnie, żeby rysy stały się łagodniejsze. Spojrzałam na siebie w lustrze, planując przyszły makijaż. Ledwo widziałam swoje odbicie przez parę. Policzki miałam zarumienione od ciepłej wody i na nich miałam ślady po tuszu do rzęs. Wytarłam je. Włosy kleiły się do skóry. Usta miałam spuchnięte i zaróżowione od częstych pocałunków z Mikiem. Dotknęłam je opuszkami palców, przypominając sobie te wszystkie pieszczoty. Spojrzenie wciąż miałam mocne, jakbym oceniała wszystkich dookoła, jak to miałam w zwyczaju. Jakbym rzucała wyzwanie całemu światu. Piersi miałam małe, ale rysowały się delikatnie pod materiałem. Cóż, miałam całe życie przed sobą, żeby urosły.
Zanurzyłam się w gorącej wodzie. Zacisnęłam mocno powieki, powtarzając sobie słowa do ojca i Mel. Powiedziałam wszystko, co chciałam. Nic więcej do powiedzenia nie miałam. Wciąż jednak tliła się we mnie nadzieja, że dotarło to do nich, mimo że dręczyli mnie przez te wszystkie lata.
Wyszorowałem się i włosy. Nie wysuszyłam ich. Wytarłam je ręcznikiem, przeglądając się w lustrze. Musiałam w końcu do tego przywyknąć, a gapienie się na moje cudne łydki mi w tym pomagało. Ubrałem się w bokserki i w za dużą koszulkę. Nie wzięłam okularów. Przeczuwałam kolejne pocałunki, a do tego wzrok nie był mi potrzebny.
Uśmiechnęłam się do Mike'a. Byłam pewna, że mnie nie zauważył, bo grał na konsoli siedząc po turecku na kanapie. Język wystawał mu z ust. Okulary leżały tuż przy jego nodze. Przyglądał się ze skupieniem ekranowi. Gra była o ratowaniu świata i to wywołało mój uśmiech, bo wciąż miał na sobie strój Super Mana. Podeszłam najciszej jak umiałam i wspięłam się na kanapę, uważając na okulary. Materac się uginał pod kolanami, ale wciągnął się na tyle w grę, że tego nie zauważył. Pochyliłam się i nie wiem, dlaczego, ugryzłam go w ucho. Podskoczył. Puściłam go, bo bałam się, że zrobiłabym to za mocno. Nagle mnie pociągnął, kładąc się. Musiałam usiąść na nim okrakiem. Położyłam dłonie po bokach jego głowy, żeby go nie uderzyć. Uśmiechaliśmy się od ucha do ucha, mimo że gra wciąż była włączona i zabijali bohatera. Nikt jednak się nie ruszył, żeby ją spauzować.
— Uderzyłabym cię — powiedziałam ochrypniętym głosem.
— I? I?
Zatopił palce w moich mokrych włosach. Zaczął głaskać po głowie. Kiedyś tego nienawidziłam, ale zmieniłam szybko zdanie, bo on to robił. Zmrużyłam oczy, przytulając się do jego dłoni. Przeniósł ją na policzek. Wzięłam ją w swoje objęcia mocniej przycisnęłam do twarzy, ocierając się o nią jak kociak. Popatrzyłam mu w oczy. Wydawały się o wiele większe, gdy nie miał szkieł. Pocałowałam wewnętrzną część dłoni, delikatnie muskając ją językiem. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego to zrobiłam, ale zareagował na to natychmiast. Na skórze pojawiły się ciarki. Uśmiechnęłam się szeroko, czując pod palcami gęsią skórkę.
Nagle podniósł się i mnie pocałował. Głęboko jak nigdy. Choć to złe określenie, zważając, że umawialiśmy się dopiero od niecałego dnia. Jednak to było uczucie jak nigdy. Jego normalne pocałunki działały na mnie cholernie dziwnie. Zapominałam o całym świecie, problemy znikały. Jednak, kiedy jego język uchylił mi delikatnie wargi i odnalazł mój, nie mogłam się pozbierać. Rozpadłam się na tysiące, miliony kawałków, które wszystkie krzyczały to samo. Mike. To on trzymał mnie w kupie.
Nie był zacofany. To prawdziwy mężczyzna.
Westchnęłam, oddając pocałunek z tą samą namiętnością, co on. Nie martwiłam się tym, że nigdy się nie całowałam. W tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Liczył się on. Tylko on. My.
Całowaliśmy się na tyle długo, że usta nam zdrętwiały, ale nie obchodziło nas to. Dopiero co nas powstrzymało to pukanie do drzwi. W mgnieniu oka zeszłam z niego. Usiadł, zakładając okulary. Otworzyłam. W progu stał ojciec. Prawie go nie poznałam, bo nie miał na sobie garnituru tylko dżinsy i koszulkę z logo zespołu. Dawno go takiego nie widziałam. Ostatnio przed śmiercią Willa. Na jego pogrzebie był elegancko ubrany i wtedy wydawał się zrosnąć z garniturem. Nie miał na sobie zegarka. Włosy także nie były ułożone. To był... Tata.
Otrząsnęłam się z tego. Stanęłam, zaplatając dłonie na piersiach. Musiałam wyglądać dziwnie, śmiesznie z rozczochranymi włosami i zaczerwienionymi policzkami. Jednak starałam się zachować poważną minę i jako taką godność.
— Co? — warknęłam.
— Chcę porozmawiać. Willow — moje imię wypowiedział jakby nie mogło przejść mu przez gardło.
Uniosłam brew i prychnęłam.
— Teraz to Willow, co? A kiedyś kazałeś mi nie ośmieszyć rodziny! A teraz „chcę pogadać". Ale ja nie chcę. Powiedziałam, co miałam do powiedzenia i nie mam ochoty na nic więcej. Sam słyszałeś, mama też cię nie chcę. Zamieszkam z nią, więc nie będziesz miał takiego śmiecia w rodzinie jak ja, który mógłby cię ośmieszyć.
— Willow... — usłyszałam za sobą głos Mike'a. Nagle znalazł się tuż za mną. Położył dłoń na moim ramieniu. Zrozumiałam ten gest aż za dobrze.
Westchnęłam.
— Masz minutę.
Odsunęłam się od drzwi. Mike minął ojca, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Zszedł na dół, a mężczyzna niepewnie usiadł na kanapie, rozglądając się po pokoju. Nie był tutaj od wieków. Przemeblowałam pokój. Ustawiłam wszystko po swojemu, co musiało go zadziwić. Nie usiadłam. Podeszłam, stanęłam przy ścianie, z ramionami zaplecionymi na piersiach. Telefon leżał na biurku. Włączyłam stoper.
— Czas start. — I go włączyłam.
Ojciec westchnął głośno, nie mogąc dobrać słów. A sekundy leciały. Rozglądał się po ścianach, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź.
— Ja... Pragnąłem twojego głosu — powiedział nagle. — Chciałem go słyszeć. Twojej mamie nie udało się po dobroci przekonać cię, żebyś coś powiedziała, dlatego próbowałem innej metody. Podpuściłem Mel, słyszysz Willow? To dobra dziewczyna, ale chciała jak ja, żebyś nie udawała Willa, bo wszyscy godziliśmy się z jego śmiercią. Ale to ty najbardziej przeżyłaś. Mama mi powiedziała, że zrobiłaś to dla nas, żebyśmy tak bardzo nie cierpieli. Ja... Nie wiedziałem, Willow... — zaczął się plątać. Źle działał pod presją, pan idealny? — Ja... Chciałem, żebyś wróciła, a nie była Willem. Will odszedł, ale w tamtej chwili straciłem dwójkę dzieci. A ja chciałem po prostu cię odzyskać. Tyle.
Zapausowałam stoper. Mniej niż minuta. Zablokowałam komórkę.
— Super. Dzięki — powiedziałam tylko. — A teraz wynoś się.
Jego słowa, mimo że widziałam jak z trudem je dobierał, nie przekonały mnie. Nie wymazały tych wszystkich lat cierpienia, poniżania, chęci zniknięcia z tej rodziny. To przez nich moje milczenie tyle trwało.
— Willow... — Podszedł do mnie, ale wyciągnęłam rękę, zabraniając mu się zbliżać jeszcze bardziej.
— Cicho. Te słowa są gówno warte. Oboje o tym wiemy. Dzięki jednak za nie. One nie uśmierzą tego bólu, który odczuwałam przez te wszystkie lata. Poniżałeś mnie, obrażałeś, wyzywałeś... Myślisz, że to było fajne? Bo ja nie. A teraz wynocha!
Nie chciał się ruszyć. Wpatrywaliśmy się w siebie z uporem. Miałam temperament po nim, jednak wyćwiczyłam tę cierpliwość przez wszystkie lata milczenia. Że nie chciał wyjść, to ja wyszłam, z mocno bijącym sercem i bólem w nim. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale zamarły, kiedy dostrzegłam, mamę siedzącą na kanapie w salonie. Mike ją obejmował. Szlochała mu w koszulę.
— Co się...? — wychrypiałam.
— Ruda ruda. Ze szkoły — powiedział Mike bezgłośnie. Wyczytałam to z jego ust.
Moje ciało przestało słuchać. Stałam, wpatrując się w ten obrazek. Superman tulił mamę. Nikt się nie poruszył. Nikt nic nie powiedział. Słyszałam tylko szloch mamy. Dopiero wtedy dostrzegłam telefon na jej kolanach. A na wyświetlaczu była ta cholerna ruda laska. On był na tyle głupi, że to miał...? Hasło. Musiał mieć hasło. Jednak komórka miała czytnik linii papilarnych. Musiała kiedyś dodać swoje. Dlatego to odkryła.
Zostawiłem ją w knajpie.
Pytała o mojego ojca.
Udawała miłą.
Tylko dlatego, by go przelecieć.
Suka.
Odwróciłam się i zaczęłam iść do sypialni rodziców. Nie pamiętam wszystkiego, co zrobiłam, ale wyjęłam rzeczy ojca z szuflad i wywalałam je przez okno, wyklinając na całe gardło na tę dwójkę. Wszystko działo się jak sen. Poruszałam się odruchowo. Odruchowo oddychałam. Odruchowo przeklinałam. Odruchowo wywalałam rzeczy przez okno. Odruchowo nie przejmowałam się tym, że mnie słyszeli. Nie miałam pojęcia, kiedy tata znalazł się w pokoju i próbował mnie powstrzymać. Ciągnął za nadgarstki tak mocno, że miałam na skórze siniaki. Mike go odciągnął. Mama dołączyła do mnie i wywalaliśmy te rzeczy. Nie pamiętam nawet pogody. Zlitowała się nad nim i wyrzuciła walizkę. Nie wiem, czy zbierał swoje rzeczy, ale nie obchodziło mnie to. Krzyczałam tak głośno razem z mamą, że nasze głosy ochrypły. Kiedy skończyłyśmy, usiadłyśmy na łóżku, ojca nie było w domu, zapewne Mike go wywalił i przeglądałyśmy zdjęcia. Mnóstwo z rudą laską. Mnóstwo. Jednoznacznych. Ale były także inne. Mama nie płakała. Oglądała ich twarze, dotykała w ciszy. Zacisnęła usta i nagle poszła do łazienki. Wyjęła kartę pamięci i wrzuciła komórkę do kibla.
— Będę miała dowody na zdradę — powiedziała, wskazując na kartę pamięci. To były jedyne słowa jakie wypowiedziała przez ten wieczór.
Wcześnie położyła się do łóżka i poszła spać. Nie płakała. Nie miała powodu. To zwykły śmieć.
Z Mikiem poszliśmy na górę. Zadzwonił do rodziców czy mógłby nocować. Zgodzili się. Wzięłam kartę pamięci, podłączyłam ją do laptopa i wstawiłam jej zdjęcia z moim ojcem.
TO MÓJ OJCIEC Z RUDĄ DZIWKĄ. JEŚLI CHCIAŁAŚ ZRANIĆ MOJĄ RODZINĘ, TO NIE WYSZŁO. MAMA NIE PŁACZE, GŁUPIA DZIWKO. MAM NADZIEJĘ, ŻE SEKS BYŁ WART TWOJEJ RESZTY GODNOŚĆI.
Mel z torbą weszła do mojego pokoju. Była zapłakana.
— Zniszczyłaś rodzinę — powiedziała i wyszła.
Śmieci same się wyniosły.
Odrętwienie minęło dopiero rano. Nie pamiętałam prawie całego wieczoru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top