Rozdział 20.


Kiedy przyjechała policja, zabrali Emilię, Angelikę, LeBlanca i panią dyrektor na przesłuchanie. Nauczyciel jechał oddzielnym radiowozem. Policjanci gapili się na niego z obrzydzeniem. Kiedy żaden dorosły nie patrzył, a przeszedł obok mnie, naplułem mu na buty. Także to zignorował. Nie mogłam się doczekać aż to dostrzeże.

Kiedy Angelica szła, trzymając za rękę Emilię, mama wcisnęła jej do drugiej dłoni dyktafon. Blondynka podziękowała bezgłośnie poruszając ustami.

Przez parę minut siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Sekretarka stała w drzwiach, z rękami zaplecionymi na małym biuście. Nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić. Zapewne miała coś do roboty, ale nie chciała wyjść na niemiłą. Gapiła się na mamę. A no tak, była jej fanką, przypomniałam sobie. Zapewne chciała poprosić o autograf, ale się wstydziła to zrobić w takiej sytuacji.

Nie dotykałam się z chłopakiem. Między nami było jedno puste miejsce, a żadne z nas się nie ruszyło, żeby je zająć. Zaplotłam swoje palce i zamknęłam oczy, pragnąc, żebym była gdzieś indziej.

Ciszę przerwała mama:

— Zapewne żadne z nas nie wraca do pracy. Dlatego zapraszam państwa na kawę i ciasteczka.

Oczy Mike'a zabłysły na ostatnie słowo. Odwrócił się i popatrzył na swoich rodziców z cichym błaganiem wypisanym na twarzy.

Ścisnęło mi się serce.

Rodzice Mike'a spojrzeli na siebie. Tylko idealnie zgrane pary tak umiały robić. Moi rodzice, kiedy ojciec nie był pracoholikiem, także tak robili. Jednak ta więź została zerwana, tylko i wyłącznie na jego życzenie. Marley dotknął swojego kilkudniowego, ciemnego zarostu, w którym ukrywały się plamki siwizny.

— Czemu nie? — odpowiedziała Isabel, chichocząc.

— Tak! Tak! — ucieszył się Mike. Klasnął w dłonie. — To pani pani Rosa zrobi ciasteczka?

— Sądzę, że tak — odpowiedziałam, choć nie byłam pewna, czy miała dziś u nas być. Mama jednak zapewniła, że ona miała je upiec.

— Tylko muszę się przebrać z tego stroju — powiedziała Isabel, przyglądając się swojej garsonce. — Wyglądam jak idiotka.

Marley się zaśmiał. Objął żonę i dał jej buziaka w czubek głowy. Był od niej sporo wyższy, więc musiał mocno się pochylić, żeby to zrobić.

— I tak ci w tym ładnie — powiedział niskim, cichym głosem, jakby komplementował żonę przy dziecku. Chyba tak się czuł, zważając na Mike'a.

— Kłamiesz — stwierdziła, chichocząc jak nastolatka.

— Nie, nie. Nie kłamie — zapewnił Mike.

— Dwa podlizuchy! — zaśmiała się kobieta. Zwróciła się do mamy: — Możemy się spotkać za jakieś dwadzieścia minut w pani domu, pani...?

— Amelia — przedstawiła się mama. — Proszę tak do mnie mówić. Nasze dzieci się w końcu ze sobą przyjaźnią.

Jak oni umieli po tak trudnej, ciężkiej rozmowie, gawędzić sobie? Potrzebowali jak my, zaledwie godzinę temu, rozluźnienia? Dorośli reagowali jak my? Potrzebowali trochę śmiechu? To rodzice nie pochodzili z innej planety?

— Isabel — przedstawiła się mama Mike'a. — Zapewne będziemy dużo się widywać — zaśmiała się.

— Zapewne — powiedział Marley, przyciągając żonę do siebie.

— Mamo mamo, mogę jechać z panią Connor? — zapytał Mike tonem małego chłopca, który pragnął negocjować warunki. — Superman jest super super. Nie chcę się przebierać. Nie chcę.

— Zapytaj się pani Connor — odpowiedziała Isabel.

Mama spojrzała na mnie. Zapewne pragnęła ze mną porozmawiać, pierwszy raz od śmierci Willa. Nie zdziwiło mnie to ani trochę. Sądziła, że przy Mike'u miałam zamiar zamknąć buzię. Nie planowałam tego jednak. Wystarczyły mi te parę lat. Starałam się to jej przekazać bez słów. Najwyraźniej zrozumiała, bo przytaknęła ruchem głowy. Uśmiechnęła się miło.

— Oczywiście, że możesz z nami jechać, Mike. A tutaj — Wyjęła wizytówkę z małej torebeczki — jest mój adres. Rozpoznacie dom. Jest...

— Duży — powiedziałam za nią.

Mike wstał i podszedł do mnie. Także wstałam i spojrzałam mu w ciemne oczy, schowane za okularami. Uśmiechnął się, pokazując w policzkach malutkie dołeczki. Z takiej odległości mogłam dostrzec, że nie golił się od jakiegoś czasu i na policzkach wyrosło coś, co na nazwanie „zarostem" nie zasługiwało. To coś podobnego do zarostu, ale zbyt jasne i cienkie. Jakby jego cień. Mimo tego dostrzegłam w nim dorosłego mężczyznę. Mężczyznę, którego pragnęłam pocałować. Ta godzina zmieniła kompletnie moje spostrzeganie Mike'a. Sądziłam, że nawet gdyby coś się stało i byłabym z nim, to ja musiałabym go chronić. Był jak dziecko, które potrzebowało czuć się bezpieczne. Jednak rozumiałam, że w razie czego, mógł odeprzeć atak. Mógł obronić najbliższych. Może nawet mnie...

Wyciągnął do mnie dłoń.

— Idziemy idziemy? — zapytał wysokim głosem. Nie miał niskiego basu jak jego ojciec, ale czułam serce bijące w rytm tych słów. Wibrowania głosu...

Podałam mu dłoń i splotłam palce z jego palcami.

— Jasne.

To nie jest bezbronny chłopiec, za którego go brałam. To dziecko uwięzione w ciele mężczyzny.

Rodzice szli za nami, rozmawiając o czymś, ale najpierw rozmawiali z sekretarką na temat zabrania nas ze szkoły. Musieli wpisać się do jakiejś księgi, podać powód i dopiero wyjść. Plotkowali. Rozmawiali. Nie słuchałam ich. Szliśmy przez korytarz pełen szafek. Były lekcje, dlatego nikogo nie napotkaliśmy. Po prostu wyszliśmy na parking i zaczęliśmy szukać naszych samochodów. Swój samochód zaparkowali niedaleko. Poznałam go od razu. Kiedyś nim przyjechali pod mój dom. Dlaczego pomyślałem o tej kobiecie, która wysiadła z autobusu? O tej, którą pocałował? Dlaczego w sercu pojawiła się zazdrość? Nie widziałem ich złączonych ust, to prawda, ale nie sądziłam, że był to uścisk. Kto to był? To jego dziewczyna? Nie skrzywdziła go ani nie miała takiego zamiaru? Nie wiedziałem, ale musiałam się tego dowiedzieć.

Spojrzałam na niego, ukrywając oczy pod grzywką. Uśmiechał się, rozglądając dookoła. Nie wiedział, co działo się w moim sercu. Nie dostrzegał tego. To lepiej dla mnie.

Mama pomachała do rodziców Mike'a i otworzyła samochód. Wpakowaliśmy się na tylne siedzenia, a pomiędzy nami zostało wolne miejsce. Zapieliśmy pasy a plecaki położyliśmy na ziemi. Samochód zawarczał jak dzikie zwierzę, gdy zapaliła silnik. Kiedy wyjechała z parkingu, zaczęła się rozmowa.

— Wiem, że zrobiłaś to, by pomóc nam w cierpieniu, Willow, ale wtedy, kiedy udawałaś Willa, straciłam syna i córkę.

— Wiem. Przepraszam. Chciałam pomóc.

— Spodziewam się, że gdyby Will — jego imię ledwo przeszło jej przez gardło. — Will... Nie zrobił tego, co zrobił byłby podobny do twojej wersji. Zawsze był inteligentny i pewnie znalazłby innego idola. Pewnie doktora House'a.

Zaśmiałam się. To prawda. Polubiłby go, ale wtedy był zbyt młody, żeby mama pozwoliła mu oglądać ten serial. Mdlał, kiedy widział u kogoś krew. A co dopiero flaki i obrażenia wszelakiego rodzaju.

— Mdlałby na każdym odcinku. Krew, flaki...

— Fuj fuj — skomentował Mike, marszcząc nos.

— Ohyda, co? — zapytałam go, uśmiechając się. — Też nie lubię tego typu rzeczy, ale w jednym odcinku, gra facet, który napisał wiele piosenek do Disneya i napisał ogrom, jak nie wszystkie, piosenki do „Hamiltona". Świetny gość.

Oczy chłopaka zabłysły na dźwięk głowa „Disney".

— Dobrze mówisz — zauważyła mama. — Mówiłaś, kiedy do nas się nie odzywałaś?

— Tak. Nie miałem zamiaru całe życie milczeć. Nie chciałam sobie niczego uszkodzić.

Skinęła głową ze zrozumieniem.

— Mądra decyzja. Bardzo mądra.

— Dziękuję.

— Teraz będziesz się tak z nami porozumiewać?

Z nami. Zapewne miała na myśli ojca i Mel. Spojrzałem w okno, szukając odpowiedzi na jednopasmówce. Cholera, nie znałem na to odpowiedzi. Nie chciałem się do nich odzywać, po tym wszystkim, co się stało. Pragnęłam przeprosin, czegokolwiek, co udowodniłoby, że pragnęli mojego towarzystwa. Ale co to mogło być? Czego tak naprawdę od nich oczekiwałam? Jakie kroki mieli podjąć, żebym mogła otworzyć do nich usta?

— Z tobą i Max tak. I Rosą — odpowiedziałam.

— A co z tatą i Mel?

— Nie wiem — odparłam zgodnie z prawdą.

Mama zaparkowała w garażu, bo ojca samochodu nie było. Wzięłam plecak i weszłam do domu. Rosa stała w kuchni z założonym fartuszkiem. Włączyła sobie piosenki na telefonie i śpiewała, kołysząc się w rytmie. Uśmiechnąłem się, widząc to. Zarumieniła się, kiedy mnie zauważyła.

— Panicz Will. Dzień dobry — przywitała się, wyłączając muzykę. Zmarszczyła czoło. — Co to za strój?

— Hej, Rosa — odparłam, unosząc dłoń w geście przywitania. — Nie podoba ci się?

Kobieta zasłoniła usta dłonią. W oczach pojawiły się łzy. Nie chciałam kolejnych pytań, dlatego zostawiłam to mamie i pobiegłem na górę, żeby się w coś innego przebrać. Otworzyłem szafę i mina mi zrzedła. Nie pomyślałam o innym stroju. Miałam w szafie jedynie długie spodnie i męskie koszulki. Musiałabym się wybrać na zakupy. Zdjęłam strój Supergirl i będąc w samej nowej bieliźnie, poszłam do łazienki, by zmyć makijaż i nie pobrudzić stroju. Przejrzałam się w lustrze. Blond włosy z ciemnymi pasemkami opadały mi na twarz i zasłaniały zielone oczy. Miałam soczewki, dlatego wydawały się trochę jaśniejsze. Ciało miałem blade i szczupłe. Płaski brzuch a na udach i małej, kościstej dupie, parę rozstępów, mimo dobrej wagi. Za szybko schudłam albo przytyłem kilogram. Straszne! Uśmiechnęłam się, dostrzegając, że pierwszy raz od wieków, miałam dopasowane majtki do stanika. Miały bladoróżowy kolor i delikatną, miłą w dotyku koronkę. Chwyciłam jedną miseczkę, ważąc w dłoni swoją pierś. Cholernie mała, ale co miałam na to poradzić? Jedyne nad czym się zachwycałam, nadal, to łydki. Szczupłe, ładne, ogolone. Czego chcieć więcej?

Nie wzięłam do łazienki ubrań, dlatego weszłam do swojego pokoju. Zatrzymałam się, widząc przy tablicy korkowej Mike'a. Stał tyłem do mnie i oglądał zdjęcia. Niedawno ją zawiesiłam, gdy postanowiłem się odezwać. Sięgnęłam po pierwszą lepszą koszulkę, która okazała się być ludzikiem Pip Boy'a z gry Fallout. Ledo zakrywała mi tyłek, ale nie założyłam niczego więcej, bo się do mnie odwrócił z miłym uśmiechem.

— Mega mega podobni — stwierdził, wskazując palcem na jedną z fotografii, gdzie byłam z bratem. Siedzieliśmy na huśtawce w ogródku, gdy mieliśmy jeszcze stary, mały domek na przedmieściach. Mieliśmy po około trzy lata. Oboje grubsi, dyskutowaliśmy o czymś i nawet nie spojrzeliśmy na aparat. Byliśmy ubrani w te same ciuchy, ale inny kolor. Spodenki, koszulki. — Która to to Willow?

— To ja. — Wskazałam na dziecko w niebieskiej koszulce. — A to Will.

— Jak ty to to...?

— Nie wiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Po prostu wiem, który to Will.

Skinął głową, jakby to rozumiał. Nagle poszedł w stronę okna. Upadł ciężko na kanapę. Utkwił spojrzenie w telewizorze. W okularach odbijało się światło. Nie odezwał się, co lekko mnie zmieszało, ale ta cisza nie była nieznośna. Naturalna. W końcu byliśmy przyjaciółmi. Do cholery jasnej, tylko przyjaciółmi. Dlatego jako przyjaciółka, w samej koszulce i z odsłoniętymi seksownymi łydkami, podeszłam do niego i usiadłam obok. Nie dotknęłam go. Po prostu usiadłam obok, ale na skórze przeszły mi ciarki jakby przejechał po nagiej skórze opuszkami palców. Dzięki Bogu, ogoliłam się.

— Emi Emi nic nie będzie? — zapytał nagle.

— Jest silna, Mike. Da sobie radę. Jest najsilniejszą laską jaką znam. Da nam znać, kiedy skończą ją przesłuchiwać i wyjdzie z policji. 

— A ty, Willow?

Dlaczego nie powtórzył żadnego słowa?

Dlaczego moje serce uderzyło boleśnie o żebra?

Dlaczego chciałam go tak cholernie pocałować?

Pochyliłam głowę, żeby nie widział wypieków, które rozlały się po całej twarzy i szyi.

— Nie jestem silna, tylko głupia... Ludzie często to mylą.

Położył dłoń na mojej dłoni, którą miałam na kolanie. Palcami dotknął skóry na nodze. Jak się spodziewałam, po ciele przeszły ciarki. Pojawiła się gęsia skórka. Nie mogłam tego ukryć, ale nie spojrzał na swoją rękę tylko prosto w oczy. Cholera, on wiedział jak na mnie działał?

— Znam cię. Cię. Dobrze, tak sądzę. Nie jesteś, nie jesteś głupia. Jesteś silna. Bardzo bardzo silna.

— Powiedział ten, co dzisiaj uderzył nauczyciela, by obronić przyjaciółkę.

— Jeśli ty, ty na jej miejscu byś była, zrobiłbym zrobiłbym to samo. Ale mocniej.

Te słowa zaparły wdech w piersiach. W tamtej chwili nie był chłopcem w ciele mężczyzny. Był po prostu mężczyzną. Nastolatkiem, który siedział przy dziewczynie i patrzył jej prosto w oczy. Prosto w głąb tego kawałka duszy, o którego istnieniu nie wiedziałam. Schowane było pod tymi niewypowiedzianymi słowami. Pod tęsknotą za drugą osobą, której nie zaspokoiłam od tylu lat i to z własnej woli, mimo że pożerała mnie od środka. Zamknęłam to na klucz i okłamywałam samą siebie, że nie istniała. Jednak każde kłamstwo ma krótkie nogi. A kłamstwo wypowiedziane tysiące razy nie staje się prawdą.

— Dlaczego mocniej? — zapytałam ochrypniętym głosem.

— Nie wiem. Nie wiem. Nie rozumiem — powiedział głosem zagubionego chłopca.

Dlaczego widziałam w nim dziecko, skoro był moim rówieśnikiem? Przez jego entuzjazm nad wszystkim? To słodkie. Przez manie powtarzania słów? A komuś to przeszkadzało, robiło krzywdę? Nie. Dorosły mógł tak robić. Co w nim było dziecięcego, że cały czas widziałam małego chłopca? Dobór słów? Nie wiem. Nie wiem. Nie rozumiem.

Pochyliłam się nieco. Wyszło to niezdarnie, bo trąciłam go w ramię i kolano, ale musiałam na niego patrzeć. Z bliska. Bliżej. Potrzebowałam czuć jego oddech na swojej twarzy. Szyi. Policzkach. Ustach.

— A ja chyba tak. Lekko.

Przez parę długich chwil... Ile czasu minęło? Dziesięć sekund? Minuta? Siedem? Godzina? Dzień? Wieczność? Nie wiedziałam. Siedzieliśmy wpatrzeni sobie w oczy. Studiowaliśmy swoje twarze. Linie brwi. Jedną miał przerwaną malutką blizną. Zapewne jak był mały, upadł i o coś się uderzył. Tak samo na górnej wardze, po prawej stronie. Malutka, bladsza kreseczka, która odcinała się na skórze o kolorze kawy z mlekiem. Kilka ciemniejszych plamek, które mogły być pieprzykami. Na jednym szkle miał odcisk palca. Nie dostrzegł tego?

Poruszył się delikatnie. Przekręcił głowę jakby chciał mnie pocałować. Był jednak na tyle daleko a zarazem blisko, że czułam jedynie jego oddech na wargach. Pachniał gumą do żucia dla dzieci. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na ten zapach. Uwielbiałam je, a nie te miętowe, dlatego Mike spodobał mi się w tamtej chwili jeszcze bardziej.

— Czemu czemu...? — zapytał, nie odrywając oczu od mojej twarzy.

— Ćśśś — szepnęłam, kładąc rękę na jego policzku. Pod palcami poczułam ten cień zarostu, który delikatnie ukuł skórę.

Nie wierzyłam w to, co robiłam.

Pochyliłam się i go pocałowałam.

Serce waliło jak oszalałe, ale kiedy nasze usta się zetknęły, nagle zamarło. Na mniej niż na sekundę, a później zaczęło walić jak oszalałe, obijając się boleśnie o żebra. Czułam się, jakbym w klatce piersiowej miała klatkę na ptaki a skrzydłami uderzał o jej pręciki. Pierwsze co poczułam to ten pseudo zarost, kłujący w górną wargę. A później, kiedy otworzyliśmy usta, by pogłębić pocałunek, miękkość jego ust. Oczywiście musiał mi się włączyć rasista i pomyślałam o tym, jakie miał duże usta. Miękkie. Pełne. Cudowne. Czy to wciąż rasizm? Nie wiedziałam. W tamtej chwili mało co wiedziałam. Nie byłam nawet pewna swojego imienia. Ale wszystko, co złączone z nim, byłam pewna na 100%. A nawet więcej. Przez ten pocałunek i kolejne, i kolejne, pragnęłam przekazać mu wszystkie słowa, wszystkie swoje emocje, których nie wyraziłam słowami. 

Powinnam czuć się winna? Powinnam czuć wstyd, że całowałam chłopaka, mimo że nasza przyjaciółka była przesłuchiwana przez policje?

Naparł mocniej na moje wargi, całując powoli. Jakby kosztował shake'a od Mary i chciał przeciągnąć tę chwilę najdłużej jak mógł. Palce wplótł w moje włosy a drugą wciąż trzymał w mojej. Nagle, w tej samej chwili rozpletliśmy nasze palce, byśmy mogli położyć je gdzie indziej. Zaplotłam je na jego szyi, a on swoje położył na moich biodrach. Przeszedł mnie dreszcz, tak przyjemny, że pragnęłam znowu go poczuć.

Usłyszeliśmy warkot silnika, witania naszych rodziców, ale żadne z nas się nie poruszyło. Wciąż tkwiliśmy w tej samej pozycji, całując się pomału, sprawdzając samych siebie. Nikt do nas nie zapukał, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Jedynie Rosa przyniosła nam ciasteczka i kakao. Podziękował jej wylewnie, próbując jedno i zachwycając się nad ich smakiem. Stała cała w skowronkach. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, spróbowałam ciasteczek, całując go. Chcieliśmy spędzić tak cały dzień, dopóki rodzice nie zawołają Mike'a na dół. Plany się zmieniły na lepsze, gdy Emilia napisała do nas SMS-a. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top