Rozdział 2.
Przesiedziałem na korytarzu prawie całą lekcje. Nie miałem najmniejszej ochoty wchodzić w środku zajęć, by wszyscy się na mnie gapili. Chciałem to zrobić ostrożnie, tak by nikt mnie nie zauważył i nikt nie zadawał pytań. Zajrzałem do niektórych klas i wybrałem sobie miejsce. Przedostatnia ławka w rzędzie od ściany lub okna. Mogłem się ukryć z książką lub telefonem. W razie, gdyby jakiś nauczyciel zauważył komórkę, miałem plan. Właśnie pisałem odpowiedź na pani/pana pytanie. Chciałem wypróbować syntezatora mowy. Byłem ciekaw ich min. Nie mogliby mi go zabrać, bo jako „specjalny" uczeń miałem inne prawa niż reszta. Czas trochę z tego pokorzystać.
Kręciłem się po korytarzu. Zatrzymałem się przy rzędzie szafek. Starałem się znaleźć swoją. Z tyłu planu miałem jej numer i kod. Kiedy ją odnalazłem, nie byłem zadowolony. Dosłownie środek korytarza, gdzie przejście było wąskie. Dostanie się do niej to trudne zadanie, gdy kręcili się uczniowie. Nie byłem z tego powodu zadowolony. Zapewne ciągle by mnie trącili, dotykali. A ja nie lubiłem czyjegoś dotyku. Szczególnie kiedy nie znałem tej osoby. Miałem wtedy ochotę się odwrócić i kogoś walnąć albo strącić dłoń z ramienia.
Ostrożnie wprowadziłem kod, kręcąc kółeczkiem z wypisanymi liczbami. Udało mi się otworzyć za drugim razem. Z plecaka wyjąłem jedno zdjęcie, które zawsze przy sobie miałem. Chciałem je powiesić za pomocą taśmy klejącej, ale gdyby ktoś na nie spojrzał, mógłby zadawać pytania... A ja ich nie chciałem. Dlatego wcisnąłem fotografię do plecaka i zatrzasnąłem szafkę, nic w niej nie zostawiając.
Wzdrygnąłem się wyczuwając czyiś wzrok. O dziwo, nie zaskoczył mnie widok dziewczyny, którą już widziałem przed sekretariatem. Podeszła do swojej szafki, dwie ode mnie i powolnymi ruchami zaczęła wybierać kod. Oparła torbę na kolanie i wyjęła z niej kilka zeszytów. Starałem się nie gapić, ale coś przyciągało mój wzrok. Widząc jej powolne, flegmatyczne ruchy, coś mnie trafiało. Jakby urodziła się żółwiem, który przemienił się w człowieka. Mruknęła coś pod nosem, czego nie zrozumiałem. Walnęła w tylną ściankę szafki i szybko, mocno zamknęła jej drzwiczki. Aż podskoczyłem. Spojrzała na mnie tymi martwymi, czarnymi oczami bez wyrazu. Z ust ułożyła coś, co mogło przypominać obnażanie zębów. I odeszła.
Cholera, co z nią?
Nie ruszyłem się przez dobre, kilka minut. Patrzyłem na miejsce, gdzie przed chwilą stała. Nie wiedziałem, co o niej myśleć. Byłem pewny, że to jedna ze „specjalnej" młodzieży. Czy miałem z nią spędzać prawie każdy dzień po lekcjach? I tam nie byliśmy jedynymi ludźmi. Czy oni też tak dziwnie zachowywali się jak ona? Czy to oznaczało, że stałbym się najnormalniejszą osobą w tym towarzystwie? Ten, co przez lata był obrażany i wyśmiewany? Przez chwilę podobała mi się ta wizja. W końcu przestałbym wcielać się w rolę ofiary. Jednak każdy w tej grupie nosił nazwę „specjalny". To już wyjątkowo nas wyróżniało.
Spojrzałem na swój plan, najpierw upewniając się, że dziewczyny nie było w pobliżu. Ciekawiło mnie, gdzie miały odbyć się te przeklęte zajęcia. Numer mi nic nie mówił, a według kartki, zostało jeszcze piętnaście minut do przerwy. Zacząłem spacerować po piętrach, szukając klasy. Była na końcu korytarza na parterze, niedaleko wejścia do dodatkowego budynku z salą gimnastyczną. Zajrzałem przez szybę. Nikogo nie było. Sięgnąłem po klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Cholera. W dawnej szkole nie zamykali sal. Mogliśmy w nich spędzać przerwy. Podobało mi się to.
Zrezygnowany, poszedłem tam, gdzie miałem mieć lekcje. Ledwo dzwonek zadzwonił a z klasy zaczęli wychodzić uczniowie. Stanąłem przy ścianie, by mogli wyjść bez dotykania mnie. Boże, nie miałem pojęcia, jak zareagowałbym na ich śliskie łapy. Nastolatki głośno gadały, na tyle, że zacząłem zazdrościć tej dziewczynie dwóch par słuchawek.
— Zachowujcie się! — krzyknęła nauczycielka do ich pleców. Miała młody głos. Przyjemny dla ucha, ale zupełnie inny jak mama. Nie modelowała go specjalnie. Naturalny ton. Podobał mi się. Westchnęła, gdy nikt nie zareagował. — Obyście też pracowali w szkole i zobaczyli, jak to jest...
Napisałem szybko coś na czystej stronie zeszytu i wszedłem do klasy, upewniając się, że nie przeszkadzałem. Nauczycielka siedziała przy biurku, zwrócona bokiem do ławek. Była, o dziwo, bardzo młoda. Nieco starsza od nas. Mogłem to stwierdzić, mimo że widziałem tylko kawałek jej twarzy. Ciemnobrązowe włosy miała związane w dwa warkocze, które nie dosięgały nawet do piersi. Bordowy sweter i dżinsy.
Odwróciła się, gdy odchrząknąłem. Miała drobną twarz, a oczy schowane za dużymi, czarnymi okularami. Skórę obsypaną piegami i pieprzykami. Proste zęby. W naszym wieku musiała nosić aparat. Nie była gruba ani chuda. Coś pomiędzy. Nie starała się podkreślić nawet wzrostu wysokimi butami, bo na stopach miała trampki.
— Jest przerwa — zauważyła.
Skinąłem głową na znak, że o tym wiedziałem.
— Nie chcesz iść? Zmarnujesz ją.
Zaprzeczyłem.
Odwróciła się przodem do komputera.
— To zajmuj miejsce. Gdzie chcesz. Uczniowie i tak co chwilę zmieniają miejsce... Pewnie, by zrobić mi na złość — ostatnie uwagi powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.
Zająłem planowane miejsce przy oknie. Przedostatnia ławka, by nie mogła zwracać na mnie większej uwagi niż było to koniecznie. Nauczyciele najwięcej uwagi skupiali na pierwszych i ostatnim miejscu. A ja chciałem stać się niewidzialny.
Wyjąłem telefon i jakiś czysty zeszyt. Swój schowałem do plecaka. Zdziwiony byłem, że nie chciała mnie ciągnąć za język jak sekretarka czy dyrektorka. Cieszyłem się z tego. Plus dla niej.
Telefon zawibrował w dłoni. Mel. Cholera.
Jak tam, dziwaku? Nie zrobiłeś jeszcze sobie wstydu? :*
Zacisnąłem palce na komórce, na tyle mocno, że knykcie zbielały. Nienawidziłem jej. Była na mnie zła, odkąd pamiętam. Odkąd stałem się taki jaki byłem. Miała mi to za złe. A ja nigdy nie przeprosiłem, bo nie miałem za co. Uwielbiała wyśmiewać mój zeszyt, mój sposób porozumiewania się. Nie rozumiała go. Nie rozumiała mnie. Była jak te wszystkie osoby w szkole, które plotkowały na mój temat. Wtedy chodziliśmy razem do szkoły, więc nie zdziwiłbym się, gdyby to ona sporo plotek rozsiała.
Wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Nie pozwoliła mi na to, bo napisała kolejnego SMS-a:
Yukki cię pozdrawia :3
Uderzyłem dłonią w ławkę.
Nie waż się go tak nazywać, kurwo!!!
Nauczycielka na mnie patrzyła, ale miałem to gdzieś. Nikogo więcej nie było w klasie. Tylko my. Nikt inny nie widział mojej wykrzywionej twarzy. Wściekłości kryjącej się w oczach. Nienawidziłem jej. Nienawidziłem tego wszystkiego. Nienawidziłem...
— Wszystko w porządku?
Zignorowałem to pytanie, bo nic nie było w porządku. Nic. Odkąd ta mała suka się urodziła... Odkąd otworzyła te swoje pieprzone oczy... Odkąd zaczerpnęła tego pieprzonego powietrza, które powinno ją zabić. Dlaczego tego nie zrobiło?!
Odpisałem jej, palcami drżącymi z nerwów.
Nie dotykaj go. Pożałujesz
Odpowiedź przyszła szybko. Ekran nie zdążył się zaciemnić.
Doprawdy? Co mi zrobisz? Krzykniesz na mnie?
O nie, zrobię coś gorszego. Powiem prawdę, Mel.
Zagryzłem wargę, siadając w ławce. W klasie pojawiło się kilka osób, ale nikt na mnie nie patrzył. Byli zajęci rozmowami. A ja myślałem, jak skontaktować się z Yukkim. Nie używał telefonu. Nie miał Internetu w domu. Jego rodzice na to nie pozwalali. Uważali, że to samo zło. Jedynie, kiedy miał kontakt ze światem to na informatyce. Umawiał się z ludźmi przez pradawny telefon stacjonarny, leżący w kuchni, na stoliku barowym. Nie mógł odbierać SMS-ów. A na lekcjach nie odbierał e-mailów. Jedynie, jak mogłem się z nim skontaktować to osobiście. Ale ostatnim razem, to nie skończyło się dobrze... Na samo wspomnienie łapały mnie mdłości i serce łomotało o wiele za szybko i mocno.
Boże, Yukki...
Oparłem głowę o ławkę. Jak mógłbym to naprawić, co? Gdybyś dał mi znak... Gdybyś powiedział wtedy coś innego. Gdybyś dał inny warunek, wtedy wciąż bylibyśmy w tej samej szkole. Wciąż byłbyś przy mnie, prawda? Wciąż byś mnie wspierał. Ale nie. Cholera. Musiała to zniszczyć. Musieliśmy wszystko zawalić.
Wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Już nieraz rozmyślałem o tym, jak zamordować Mel. Plany się nie zmieniły. Stawały się coraz bardziej rzeczywiste.
Zadzwonił dzwonek. Klasa wypełniała się uczniami. Pierwsze rzędy, te najbliżej biurka nauczycielki, stały wolne. Kiedy wszyscy wyjęli zeszyty, kobieta stanęła przed nami i zaczęła prowadzić lekcje.
Jej głos prawie do mnie nie docierał. Wyjąłem telefon i zacząłem przeszukiwać Internet z nadzieją, że odnalazłbym jakiś rąbanym cudem Yukkiego. Facebook, Tweeter, Snapchat, strony internetowe, randkowe. Pusto. Nikt, kto nazywał się tak samo jak on i przypominał go chociaż trochę z wyglądu. Miałem ochotę rzucić telefonem. Byłem wkurzony. Czułem, że Mel miała jakiś plan. Coś, co miało mnie doprowadzić do białej gorączki. Ale co to mogło być? Co ukrywała w rękawie?
Zamknąłem wyszukiwarkę i sięgnąłem po zeszyt. Zapisałem kilka zdań, które nie miały dla mnie najmniejszego sensu, ale nauczycielka przy nich się zatrzymywała, by dać nam chwilę na zanotowanie. Co to, kurde, ten „naturalizm"? Brzmiało jak coś zboczonego i dotyczącego natury, ale takie coś nazywało się zoofilią. Wyjęła jakiś mały notes z torby i zaczęła czytać fragment zabójstwa z jakiegoś kryminału. Skrzywiłem się. Ohyda. Wszędzie flaki, krew, oko wyjęte z oczodołu... Obrzydlistwo. Jeśli to był naturalizm, chciałem się od niego trzymać, jak najdalej.
Kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy uczniowie zerwali się na równe nogi. Wrzucili rzeczy do plecaków i toreb i zniknęli. Zostałem sam w klasie.
— Will, możesz do mnie podejść? — zapytała nauczycielka.
Skinąłem głową, niechętnie, ale podszedłem do biurka. Przez chwilę do mnie nie mówiła, bo zajęła się zapisywaniem czegoś na komputerze. Nagle wcisnęła enter i odwróciła się do mnie z uśmiechem.
— Słyszałam, że porozumiewasz się za pomocą zeszytu.
Skinąłem głową. No brawo, proszę pani. Ameryki pani nie odkryła.
— Pani dyrektor poinformowała wszystkich, że jesteś zwolniony z dyskusji i z pytania. Jednak na moich lekcjach dyskusje są bardzo ważnym czynnikiem. Przykro mi, że nie możesz brać w nich udziału. Dlatego będę uprzedzać cię na przykład dzień wcześniej, może trochę więcej, o czym będę prowadzić lekcje. Wtedy, jeśli temat cię zaciekawi, napiszesz referat na jego temat, gdzie zajmiesz jakieś stanowisko. Pasuje?
Dyskusja? Z niemową? To pani wymyśliła... Średnio podobał mi się ten pomysł, szczególnie, że chyba nie znała przyczyny mojej niemowy. Nie rozumiała, że to jedynie mój wymysł. Mój wybór. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Gdybym chciał, zająłbym jakieś stanowisko w dyskusji. Jednak, szczerze, polubiłem ją. Inni nauczyciele, gdy przestałem mówić, zmuszali do otworzenia ust. Ciągnęli za język. Zadawali pytania, na które nie miałem najmniejszej ochoty odpowiedzieć. Chyba robili to, by zaspokoić swoją ciekawość, a nie dlatego, by mi pomóc. Byłem ciekawy. Dlatego poświęcali mi czas. Nikt nie przejmował się nim tylko mną... Chorzy ludzie. I kto wtedy był dziwakiem?
Uchyliłem usta, ale je zamknąłem. Iskierka nadziei w jej oczach zabłysła. Przegryzłem delikatnie wargę, by nie widziała mojego uśmiechu. Uwielbiałem to robić. Kiedyś robiłem tak ojcu, gdy myślał, że to tylko chwilowe i za parę godzin zacznę mówić. Nawijać jak oszalały, jak kiedyś miałem w zwyczaju. Dni mijały. Tygodnie. Miesiące. Lata. I nadal tego nie zrobiłem. Z tą nadzieją podała mi karteczki samoprzylepne i długopis, bym mógł się z nią skomunikować. Wyjąłem jednak z plecaka swój zeszyt i zapisałem:
Oczywiście.
Jedno zapisane słowo wystarczyło, by ta nadzieja zgasła.
— Nie musisz tego robić za każdym razem — zapewniła. — Gdyby tylko temat cię zainteresował.
Skinąłem głową. To prostsze niż zapisywanie myśli.
Spojrzałem na drzwi. Zrozumiała.
— Jasne, idź na kolejną lekcje. Jakbyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie mnie szukać. Ale raczej chodź do pana LeBlanca. On jest świetny w swoim fachu. Polubisz go.
Cholera, nawet nauczyciele wiedzieli, że miałem chodzić na te debilne zajęcia? Miałem ciekawsze rzeczy do roboty, jak pójście pod szkołę Yukkiego i próba porozmawiania z nim. Nie rozumieli tego?
Wyszedłem na korytarz i skierowałem się w stronę, gdzie wydawało mi się, że znajdowały się toalety. Znowu wsadziłem nos w telefon, by udawać, że znalazłem się sam z własnego wyboru. Kłamstwo. Tak naprawdę, odkąd straciłem kontakt z Yukkim, prawie pięć lat temu, tęskniłem za kontaktem z człowiekiem. Chodziłem do psychologa, by „obgadać swój problem". Mama chodziła do mojego pokoju, gdy płakałem w poduszkę. Miałem ochotę wtedy krzyczeć „wynoś się", ale nigdy tego nie zrobiłem. Mimo jej licznych wad, nigdy bym tego nie zrobił. Nigdy przenigdy. Nie wybaczyłbym sobie tego.
Moja rodzina zawsze była dziwna. Chyba jak każda rodzina. Moja „choroba", jak lubił to nazywać ojciec, po prostu przelała czarę i stała się strasznie dziwna. Sąsiedzi przestali przychodzić. Przyjaciele odwiedzać. Rówieśnicy rozmawiać. Stałem się „tym chłopakiem z zeszytem". Nawet dla Yukkiego.
Kiedy otwierałem drzwi, ktoś złapał mnie za ramię. Odruchowo, z mocno bijącym sercem, strąciłem ją. Odwróciłem się. Stała za mną dziewczyna. Wydawała się bardziej wystraszona ode mnie.
— Jesteś nowy, prawda? — zapytała speszona. — Męska toaleta jest tam. — Wskazała mi drzwi tuż przy tych, których trzymałem klamkę. — Łatwo się pogubić, więc się nie martw. Wiele osób wchodzi do złej.
Nie jestem idiotą!
Posłałem jej wrogie spojrzenie i poszedłem do dobrej toalety. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Miałem gdzieś, co ta dziewczyna mogła o mnie pomyśleć. Co ją obchodził jakiś nieznany koleś, który po prostu nie podziękował? Miała na pewno większe problemy na głowie niż to.
Spojrzałem w lustro. Miałem podkrążone oczy. Przez soczewki wydawały się załzawione i o wiele jaśniejsze. Przetarłem je. Po policzku potoczyła się pojedyncza łza. Wytarłem ją szybko rękawem. Cholera. Chyba powinienem zrezygnować z soczewek.
— Raz — usłyszałem chłopięcy głos. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na nastolatka stojącego przy pisuarze. Miał na sobie długi rękaw mimo tego, że w szkole jak i na dworze było ciepło. Widziałem jedynie jego tył głowy i plecy. Skórę miał ciemną, w odcieniu kawy z małą ilością mleka. Włosy obcięte na krótko, prawie po żołniersku. Potrząsnął mocno ramieniem. — Dwa. — I jeszcze raz. — Trzy.
Dopiero po odliczaniu usłyszałem zamek spodni. O cholera. Odwróciłem się do lustra, udając, że zajęty byłem poprawianiem soczewek. Chłopak chyba nie wiedział, co oznaczała przestrzeń osobista, bo mimo że zajmowałem drugą umywalkę, a było ich pięć, stanął obok mnie. Mimowolnie moje spojrzenie powędrowało w jego kierunku. Miał szerokie ramiona i wąskie biodra jak pływak. Ciemne oczy prawie koloru skóry o długich rzęsach. Spory nos i pełne usta. Cholera, laski musiały za nim szaleć. Czerwona koszulka opinała jego pierś i ramiona. Jednak coś w jego przystojnej twarzy odpychało, ale nie mogłem stwierdzić, co to takiego.
Odkręcił kurek i zaczął myć ręce. Opłukałem także swoje po „poprawianiu soczewek". Chciałem już odejść, kiedy zauważyłem w lustrze spojrzenie chłopaka.
— Emilia o tobie mówiła — stwierdził nagle głębokim głosem z akcentem, którego nie mogłem rozpoznać.
Uniosłem brew. Nie wiedziałem o kogo mu chodziło.
— Byłeś u dyrektorki. Raz.
Chciałem wyjąć zeszyt, by z nim się porozumieć, ale chwycił mnie za rękę. Spiąłem się i ją strąciłem. Sam na nią spojrzał, jakby sam zdziwiony, że coś takiego zrobił i wsadził dłoń pod wodę. Wyszorował skórę grubą warstwą mydła.
— Będziesz chodził na zajęcia. Z nami. Polubisz nas. Inni nas nie lubią, ale my siebie lubimy. Lubimy, lubimy, lubimy, lubimy.
Skinąłem głową, udając, że rozumiałem o co mu chodziło. Miałem mętlik w głowie. Mówił bardzo chaotycznie, nieskładnie, a przez akcent jeszcze trudniej było odróżnić słowa. Dodatkowo czułem się niekomfortowo, bo nie miałem jak się z nim porozumieć. Kiedy chciałem wyjąć zeszyt, położył mi dłoń na mojej. Ohyda. Jeśli ta Emilia cokolwiek o mnie wiedziała, musiała zauważyć, jak pisałem w zeszycie, czy cokolwiek, co świadczyło o mojej „chorobie". Więc dlaczego mi nie pozwalał go wyjąć? Czemu mnie dotknął, a później szorował rękę? I co z nim było nie tak? Dlaczego go nikt nie lubił, skoro w naszym wieku bardziej liczył się wygląd niż to, co człowiek miał w środku? Coraz bardziej nie rozumiałem ludzi.
Zakręcił kurek i zaczął się rozglądać, zapewne, za papierem. Jednak nigdzie go nie było. Szybko wytarł dłonie o spodnie. Pod nosem coś mamrotał. Znowu liczył. Wytarł skórę dokładnie trzy razy. Czyżby nerwica natręctw?
Chłopak uśmiechnął się. W jego uśmiechu było coś takiego, że miałem ochotę odwzajemnić ten gest. Nie umiałem wytłumaczyć powodu, ale tego nie zrobiłem.
— Mike — powiedział to w taki sposób, jakby miało to wyjaśnić tajemnice wszechświata. Uniosłem brew. — Moje imię. Mike.
Skinąłem głową, zbytnio nie wiedząc, co mógłbym więcej zrobić. Swoją ogromną ręką złapał mnie za ramię i ścisnął. Strąciłem ją, ale nie wydawał się tym przejęty. Uśmiechał się, pokazując śnieżnobiałe zęby.
— Widzimy się za parę lekcji.
I wyszedł. Odczekałem chwilę zanim sam to zrobiłem. Poszedłem do klasy, gdzie miałem mieć zajęcia. Usiadłem w tej samej ławce, co na poprzedniej lekcji i modliłem się, by nikt mnie nie zauważył.
Spojrzałem na swoją dłoń, którą strąciłem rękę Mike'a. Zacisnąłem dłoń w pięść i położyłem ją na kolanie.
Dlaczego dwie osoby, które mnie zaczepiły i były w moim wieku, to ta „specjalna" młodzież? Czyżby LeBlanc im mówił o mnie? Miałem napisane na czole jakieś słowo, które ich informowało o tym, że także należałem do tej samej grupy, co oni? Nie chciałem z nikim utrzymywać kontaktu, tak byłoby o wiele prościej. Nawet z tymi dziwakami.
Wziąłem telefon i wpisałem wszystko potrzebne na bloga. Wpisywałem zaledwie kilka słów, wiadomości długości Tweetów, ale ludzie je lubili.
Dziwaki to też ludzie. Czasem bardzo atrakcyjni.
Wyłączyłem Internet w telefonie i położyłem go na ławce, tuż przed sobą. Wiedziałem, że wiele ludzi zapewne komentowało albo czytało mojego bloga, ale nigdy jakoś nie lubiłem go prowadzić. Założyłem kilka tygodni po tym, jak przestałem mówić. Psycholog dał taki pomysł, a mama mnie do tego zmusiła. Nie chciałem prowadzić pamiętnika, więc zdecydowaliśmy się na bloga. Tam miałem poparcie ludzi. Wsparcie zupełnie obcych ludzi. Jakiejś zgrai, która wolała oczekiwać kolejnego wpisu niż coś zrobić w kierunku, by naprawić świat, mimo że nieraz czytałem „ludzie powinni być bardziej wrażliwi na krzywdę innych", „powinno takim osobą się pomagać, a nie jeszcze ich kopać" itp. Typowe gadki osób, które chciały mieć czyste rączki. Gdybym chodził do ich klasy, pracy, gdyby mnie znali z prawdziwego życia, nie z Internetu, mógłbym się założyć, że nie staliby po mojej stronie. Nikt po niej nie stał. Byłem sam. Kiedyś był Yukki i on, ale odeszli. Jednego wciąż mogłem odzyskać, drugiego już nie.
Szczerze, pisałem tego bloga z jednego powodu. Przepraszam, z dwóch. Numer jeden: by mama dała mi święty spokój. Numer dwa: bo miałem nadzieję, że Yukki kiedyś by na niego wpadł. Może na jakiejś lekcji, podczas której mógł używać komputera. Po prostu, by przeczytał to, co miałem do powiedzenia i tyle. Wtedy mógłby podjąć świadomą decyzję, czy chciałby zerwać znajomość na zawsze. Bo nasza ostatnia rozmowa poszła źle. Bardzo źle dla obu stron. Nie wykrzyczał tego, co leżało mu na sercu a mi nie dał do tego okazji.
Sala wypełniła się uczniami. Nikt za mną nie usiadł. Ani przede mną. Schyliłem głowę. Cholera. Znowu poczułem się jak w starej szkole. Ciekawe, czy w tym miejscu była możliwość, żebym poczuł się choć przez chwilę swobodnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top