Rozdział 19.
Siedzieliśmy w sekretariacie od dobrych czterdziestu minut. Supergirl, Superman i dziewczyna w stroju gotki. Ciekawe towarzystwo. Sekretarka, która była tak nachalna w mój pierwszy dzień edukacji w tej szkole, latała po całym pokoju, by odnaleźć numery naszych rodziców. Miała na sobie jednoczęściową pidżamę leniwca. Bodajże nazywało się to kigurumi. Wyglądało epicko. W mojej starej szkole nauczyciele się nie przebierali, bo byli na to „zbyt dorośli". A tutaj nawet organizowano konkursy na najlepszy strój. Wow. LeBlanc zniknął w pokoju pani dyrektor. Kiedy gruba kobieta weszła do pomieszczenia, żeby porozmawiać z sekretarką, tylko na nas spojrzała. Mike szlochał, bo bał się reakcji rodziców na to, że kogoś uderzył. Emilia zasznurowała usta. Przestała płakać. A ja po prostu siedziałem i rozglądałem się. Nie takie problemy miałem w życiu. Chciałam pogadać z dziewczyną na temat nauczyciela, ale wiedziałam, że nie chciałaby tego robić w towarzystwie dorosłych.
— Rodzice mnie zabiją. Zabiją na śmierć — szlochał Mike.
— Wątpię — szepnąłem, pochylając się do niego. — Byłeś dzielny, Mike... Bardzo dzielny. Pochwalę cię rodzicom.
Chwyciłem jego dłoń, jak on miał to w zwyczaju robić. Uśmiechnęłam się. Odwzajemnił uścisk. Jednak puścił mnie, gdy zobaczył morderczy wzrok sekretarki. Miała telefon przy uchu i patrzyła na nasze splecione dłonie, jakby to była gra wstępna i zaraz mieliśmy uprawiać seks na jej biurku. Kobieto, my nawet się nie całowaliśmy! Chociaż chciałabym...
— Willow — wyszeptała Emilia.
— Tak?
Nie patrzyła w moją stronę. Wpatrywała się w swoje dłonie ułożone na kolanach. Zaciskała palce i je rozprostowywała. Siniaki zmieniły kolor na żółto-zielony. Za niedługo zapewne będą fioletowe.
— Nie mówiłaś sześć lat, prawda?
— Dokładnie siedem.
— Jak to możliwe, że mówisz tak wyraźnie?
— Nie jestem głupia... Mówiłam do siebie, kiedy nikt nie mógł mnie usłyszeć.
— Aha.
Myślałam, że to pytanie zada jako pierwsze, gdy miała okazję. Myliłem się, ale mimo tego je zadała. Punkt dla mnie?
Mike wyprostował się, kiedy ktoś zapukał do drzwi sekretariatu. Emilia zacisnęła powieki, jakby chcąc tym prostym gestem ich wygonić. Sekretarka ich wpuściła. Do środka weszła kobieta, która nie przypominała żadnego z moich przyjaciół. Miała długie blond włosy splątane w warkocz. Oczy o nieokreślonej barwie skierowały się na dziewczynę. Pełne, zrobione usta przez jakiegoś podrzędnego chirurga, wygięły się w współczujący grymas. Chyba. Miała je porażone, dlatego trudno było mi cokolwiek określić. Idealnie wykrojony, czerwony kostium przylegał idealnie do krągłości. Biust podskakiwał, kiedy podbiegła do Emilii.
— Dziecko, co się stało? — zapytała z troską ochrypniętym głosem. Kiedy stała tak blisko, mogłem wyczuć zapach papierosów. Uklękła obok dziewczyny i chwyciła jej dłoń. — Kochanie...
— Zostaw mnie — warknęła Emilia, wyrywając rękę z uścisku.
— Kochanie...
— Nie słuchałaś mnie nigdy, kurwa, Angela, więc co mogło się zmienić w tej sprawie?
— Emilia — upomniała ją sekretarka, wybierając jakiś numer. Może do mojej mamy?
Angelica jedynie uniosła dłoń do kobiety, jakby chcąc powiedzieć, że to załatwi sama.
— Zawsze chciałam cię słuchać, skarbie, ale ty nigdy nie chciałaś mówić.
Emilia prychnęła, mrugając coraz mocniej i częściej.
— Co miałam ci powiedzieć? Jesteś dla mnie obcą osobą! Królikiem doświadczalnym do twojej pracy magisterskiej!
Kim była ta kobieta dla Emilii? Mogła mieć koło trzydziestu lat. Kiedy urodziła Emilię? Dlaczego nie miały nic podobnego? Może to jakaś ciocia czy coś w ten deseń? Wtedy zdałem sobie sprawę jak mało wiedziałem o swoich przyjaciołach. Nigdy nie interesowała mnie ich historia. Po prostu pragnąłem ich towarzystwa, akceptacji. Nie chciałam niczego więcej. Dlaczego, do cholery, musiałam widzieć jedynie czubek własnego nosa? Mogłam się zainteresować. Mogłam naciskać, by powiedziała cokolwiek o LeBlancu. Może wtedy uniknęlibyśmy tej sytuacji. Nie miałaby siniaków na nadgarstkach. Mike nie uderzyłby go...
— Coś się stało stało z pani ustami? — zapytał nagle Mike, patrząc na wargi Angeliki. — Boli? Bardzo boli?
Prychnęłam. Emilia tylko oderwała wzrok od swoich dłoni i wygięła wargi w uśmiech.
— Przepraszam? — zapytała zszokowana kobieta.
— Pogryzły panią panią osy?
— Mike — skarciła go Emilia, chichocząc.
— Nie... — odpowiedziała niepewnie Angelika. — Ja... Są...
Kolejne pukanie do drzwi. Emilia nie zwróciła nawet na to uwagi, bo ramiona jej drżały ze śmiechu. Pochylała głowę, żeby ukryć szeroki uśmiech. Spojrzała na nas i dostrzegłem w jej oczach łzy, ale zupełnie inne niż te czterdzieści parę minut temu. Te były z rozbawienia. Uśmiechnęłam się na ten widok. Mike tego nie zauważył, bo przyglądał się kobiecie z szeroko otwartymi ustami. Mrużył oczy, jakby musiał się bardzo wysilać, by to wszystko zrozumieć. Może cała ta sytuacja nie była mega komiczna, ale tego potrzebowaliśmy w tej ciężkiej chwili. Odrobiny śmiechu, a szczerość dziecka Mike'a nam to załatwiła.
Do sekretariatu weszła moja mama. Musiała wyjść dopiero z pracy, bo miała na sobie swoją ulubioną garsonkę i spódnicę. Włosy związała na czubku głowy. Rozejrzała się szybko i kiedy mnie dostrzegła, przywołała gestem dłoni. Wzięłam plecak i do niej podeszłam. Gdy zobaczyła mój strój, otworzyła szeroko usta. Szybko jednak je zamknęła a do oczu napłynęły łzy.
— Kochanie... — szepnęła jedynie, przytulając mnie.
— Mamo... — wychrypiałam, tuląc twarz w jej szyję.
Nie rozumiałam, dlaczego, ale zacząłem płakać. Pozwoliłam sobie na kilka łez, tak samo jak mama. Musiałyśmy wyglądać na silne w tej bitwie, która na nas czekała. Musiałyśmy wziąć się w garść i to szybko. Emilia nas potrzebowała, tak samo Mike. Dlatego oderwałyśmy się od siebie, ale trzymałyśmy się za ręce. Matczynym gestem poprawiła mi grzywkę.
— Czekałam na to od siedmiu lat... — powiedziała przez łzy.
— Przepraszam.
Ucałowałam jej dłonie zaznaczone latami pracy.
— Dlaczego teraz...?
Obejrzałam się na Mike'a i Emilię. Obejmowali się, jakby było im zimno. To dziewczyna pocieszała chłopaka, bo wciąż bał się reakcji swoich rodziców na wieść o uderzeniu nauczyciela. Skarżył się także na bolącą rękę.
— Bo znalazłam kogoś, kogo obchodzę ja a nie Will — odpowiedziałam szczerze.
Mama jedynie skinęła głową.
— Rozumiem. Żałuję, że nie mogłam być dla ciebie tą osobą, Willow.
Dziwnie było usłyszeć swoje imię z ust mamy. Kiedy byłam Willem, swoim bratem, nigdy mnie tak nie nazwała. Zawsze byłem „skarbem", „kochaniem" czy czymś podobnym. Nigdy nie nazwała mnie Willem.
— Byłaś, ale tego nie dostrzegałem, mamo. Kocham cię, wiesz o tym.
Położyła mi dłoń na policzku. Wtuliłam się w nią, zamykając oczy.
— Wiem, skarbie. Teraz jednak muszę wiedzieć, co tu się stało.
Otworzyłam oczy. Szkoda, że ta chwila nie mogła trwać trochę dłużej. Szkoda, że nie mogłam porozmawiać z mamą w zaciszu domu. Szybko jednak odsunęłam od siebie tę myśl. Potrzebowaliśmy jej wsparcia. Mimo że mama nie należała do wysokich kobiet, umiała zmodelować tak głos i znaleźć takie słowa, że wydawała się górować nad zebranymi. Gdyby nie chcieli nam uwierzyć, a LeBlanc migał się od kary, mogła odwrócić szalę zwycięstwa jedynie słowami, bez dowodów. Musieliśmy rozegrać to mądrze.
— LeBlanc, ten nauczyciel od tych zajęć, molestował Emilię. Chce odwrócić kota ogonem, że to niby ona się do niego dobierała. Mike uderzył LeBlanca, bo nie chciał się od niej odsunąć. Obrażał nas wszystkich — powiedziałem jednym tchem. Przez długą rozmowę z przyjaciółmi, trochę łatwiej przychodziło mi mówienie. Nie zacinałam się tak często. Głos był pewniejszy.
Mój głos.
Mama zacisnęła mocniej palce. Była wściekła. Oczy zapłonęły. Wydawała się chcieć coś rozwalić. Spojrzała na Emilię, tulącą Mike'a. Szeptała coś do niego, przyciągając go do siebie.
— A to skurwy... Przepraszam. Nie powinnam tak mówić.
Uśmiechnęłam się.
— Powiedziałabym o wiele gorzej... Gdy chodzi o niego.
Mama doprowadziła mnie do krzesła. Usiadłem na nim, tuż obok Emilii. Położyła dłonie na oparciu. Przyjaciele uśmiechnęli się na jej widok. Mama pochyliła się do nich i szepnęła tak, że Angelica zapewne ich nie usłyszała:
— Załatwię to. Nie martwcie się.
— Ładna ładna pani. Jak zawsze! — zachwycił się Mike.
Mama uśmiechnęła się do niego.
— Dziękuję, kochanie.
Bez pukania do sekretariatu wpadła czarna kobieta i czarny mężczyzna. Zapewne rodzice Mike'a. Oboje byli pulchni. Ojciec wysoki i dobrze zbudowany, mimo widocznej nadwagi. Wyglądał identycznie jak Mike, ale miał ogoloną głowę, kilkudniowy zarost i brak okularów. Miał na sobie koszulkę z logo drużyny koszykarskiej i wytarte dżinsy. Kobieta za to miała kapelusz z piórkiem, czerwoną torebkę i fioletowy komplet. Wyglądała dosyć dziwnie, ale szykownie. Jakby starała się wyglądać poważniej niż zwykle, by bronić syna. Mocno pachniała perfumami. Włosy schowała pod kapeluszem.
— Miki! — pisnęła kobieta z mocnym akcentem, otwierając ramiona dla syna, który w nie wpadła, głośno szlochając. Wtulił głowę w jej duży biust. Musiał mocno się pochylić, by tam się ukryć.
— Przepraszam! Przepraszam, mamo! Tato! Tato! Przepraszam!
Mama podeszła do ojca Mike'a z wyciągniętą dłonią. Odchrząknęła i radiowym głosem powiedziała:
— Amelia Connor. Matka Willow.
— Marley — odpowiedział mężczyzna głębokim, wibrującym głosem, ujmując delikatnie jej dłoń i całując kostki. Mama zaczerwieniła się lekko, zauważając podobieństwo syna do ojca. — A to moja żona. Isabel.
Kobieta nie zwróciła uwagi na moją mamę, bo tuliła Mike'a do siebie, szepcząc słowa otuchy i wybaczenia. Dobrze, że znała swojego syna na tyle, by wiedzieć, że z byle powodu nikogo, by nie uderzył.
— Pański syn uratował swoją przyjaciółkę przed nauczycielem, który ją molestował. Gratuluję wychowania syna.
Marley najwyraźniej o tym nie słyszał, bo spojrzał na syna z przerażeniem w oczach. A może z szokiem? Mógł się na niego wkurzyć za to? Wątpiłam, bo w taki sposób uratował Emilię. Ja nie miałabym na tyle siły fizycznej, żeby zrobić mu jakąś krzywdę. Popchnęłam go i się cofnął, to prawda, ale zapewne dlatego, że się tego nie spodziewał. Inaczej stałby niewzruszony.
Razem z Emilią wstałyśmy i podeszłyśmy do dorosłych.
— Uratował nas — powiedziałam. Chciałam mówić dalej, opowiedzieć to wszystko, ale Emilia mnie uprzedziła:
— LeBlanc mnie molestował... Ja... Byłam w nim zakochana, przez pewien czas — wyznała, wykręcając sobie palce. Patrzyła na podłogę. — Jednak zerwałam znajomość, bo zrozumiałam, że on chce jedynie jednego... Ale on tego nie zrozumiał. Cała szkoła, oprócz nas, bo musieliśmy porozmawiać wszyscy. To znaczy ja, Willow i Mike. Matt mnie zawołał. Uprzedziłam, że będę krzyczeć, ale nikogo nie było w klasach, bo byli w sali gimnastycznej. On chciał... — głos się jej załamał. Odchrząknęła i mówiła dalej: — Zaprowadzić mnie do pustej klasy. Żeby mnie puścił, bo nie chciał, mimo że Willow mu kazała, uderzył go. Obrażał nas wszystkich. Matt, nie Mike. Mike mnie obronił, bo LeBlanc mnie puścił. To wszystko dzięki Willow i Mike'owi. Inaczej nie wiem, co by się stało.
Isabel wciąż gładziła głowę syna, ale wsłuchała się w słowa Emilii, która zaczęła szlochać. Otarła łzy wierzchem dłoni. Wtedy wszyscy zobaczyli siniaki wokół jej nadgarstków. Marley pobladł. Po chwili zacisnął palce w pięści i syknął przez zęby. Isabel mocniej przytuliła Mike'a do siebie. Angelica podbiegła do Emilii i zaczęła do niej coś szeptać. Mama położyła mi rękę na ramieniu.
Nie wiem, ile tak staliśmy. Rodzice Mike'a go chwalili i tłumaczyli, że działał w obronie przyjaciółki. Szlochał coraz mniej aż łzy zupełnie ustały. Tłumaczyli go, że inaczej mogła się jej stać krzywda, a on ją uratował. Angelica płakała i próbowała zrozumieć, co dokładnie się stało i dlaczego jej o tym nie powiedziała. Moja mama za to kazała opowiedzieć mi wszystko ze szczegółami. Zrobiłam to. Kiwała głową w odpowiednich momentach. Wszyscy jednak się uspokoili i skupili na jednym punkcie, gdy do pomieszczenia weszła dyrektorka. Nie była przebrana, chyba że za fana McDonald'sa. Usiadła za biurkiem. Rodzice usadzili nas na krzesłach i stanęli za nami. Czuliśmy ich obecność.
Jako pierwsza odezwała się Angelica:
— Chcę nagrać tę rozmowę i zgłosić na policję tego... tego...
Złapałam dłoń Emilii. Mike zrobił to samo. Potrzebowała naszego wsparcia, bo patrząc na nią, miałem wrażenie, że rozpadnie się na tysiąc małych kawałków. Miliony. Miliardy. Na tak małe kawałki, że nie moglibyśmy znaleźć ich wszystkich i złożyć na nową. Potrzebowała poczuć, że my, jej przyjaciele i nasi rodzice, stali po jej stronie. Była jedną z nas.
— Rozumiem pani decyzję. — powiedziała dyrektorka. — Jeśli nikt nie ma nic przeciwko.
Kiedy wszyscy zaprzeczyli, mama wyjęła profesjonalny dyktafon, który nosiła podczas wywiadów, które później odtwarzała w pracy i oczyszczała z zakłóceń. Nie robiła tego często, ale kiedy osoba, z którą chciała przeprowadzić wywiad, nie mogła znaleźć się w studiu, nagrywała jej bądź jego słowa tam, gdzie mogli się spotkać. Położyła go na biurku dyrektorki, pomiędzy nami i włączyła.
— Emilio, musisz opowiedzieć co się stało.
— Jesteśmy z tobą — szepnąłem do niej, mocniej zaciskając palce na jej dłoni.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić, to co przed chwilą rodzicom i nam. Że kiedyś była w nim zakochana, bo on ją rozumiał. Że pragnęła miłości, a wszyscy ją odrzucali ze względu na jej tiki, przekleństwa, nad którymi nie panowała. Raz uprawiała z nim seks, bo nalegał. Kiedy zrozumiała, że tylko na tym mu zależy, zerwała z nim, ale on tego nie zrozumiał. Chciał ciągnąć to dalej. Płakała, opowiadając to. Angelica starała się być silna, ale łzy spływały po policzkach. Opowiedziała zajście sprzed godziny.
— Wie pani, jak to być nie kochaną nawet przez własnych rodziców? — zapytała, pociągając nosem. — Oddali mnie do młodszej siostry mamy, niewiele starszej ode mnie, bo nie mogli mnie znieść. Moja starsza szkoła nie akceptowała mojego, kurwa, normalnego zachowania. Nie rozumieli, że to choroba. Co chwilę wołali moich rodziców, bo nie mogli sobie dać ze mną rady, kurwa mać. Wypieprzyli mnie z niej. A rodzice wypieprzyli mnie z domu do Angeliki. Pragnęłam poczuć się potrzebna. Dla kogokolwiek. A dorosły mężczyzna, który rozumiał, że jestem chora... Wydawał się aż za idealny. Chciałam tylko... Bliskości. Dałam mu wszystko, czego chciał, tylko dlatego, żeby mnie nie opuszczał. Ale kiedy dostałam przyjaciół — Ścisnęła nasze dłonie — chciałam to zakończyć. Nie zrozumiał tego. Pragnął kurwa więcej. I więcej — szlochała. — A ja nie chciałam mu tego dać, więc...
Zamilkła. Pokazała nadgarstki. Po chwili pokazała ramiona, na których miała także siniaki. Odbite dłonie. Duże, męskie dłonie. Krew się we mnie zagotowała.
— Nie jesteś pełnoletnia? — zapytała dyrektorka.
— Nie. Mam osiemnaście lat.
Dyrektorka skinęła głową. Otarła łzy, które ukryły się w kącikach oczu. Zwróciła się do sekretarki.
— Proszę zawiadomić policję. Nie możemy przymykać oczu na takie sprawy. To łamanie prawa. Etyki... Jakiejkolwiek. Krzywdzenie dziecka... Takie rzeczy nie będą się dziać pod dachem naszej szkoły.
Sekretarka wzięła komórkę i wyszła na korytarz.
— Gdzie ten... LeBlanc? Co z moim synem? — zapytał Marley.
— Jest w pokoju obok. Nie słyszy nas. Nie ma, jak uciec. Okna są zabezpieczone. Musiałby wyjść tędy. Jest pewny o swojej niewinności. Nie ucieknie. Jest zbyt pewny siebie. A co do Mike'a i Willa...
— Willow — poprawiłam ją.
Nie wydała się zdziwiona moimi słowami.
— Willow. Gratuluję odwagi. Nie wiem, co stałoby się, gdyby nie wy. Nie wiadomo kogo mógłby jeszcze skrzywdzić.
Emilia odetchnęła z ulgą. Zamknęła oczy i zaczęła szlochać na dobre. Cały makijaż się rozmazał. Spływał po policzkach czarnymi smugami. Angelica chciała ją objąć, ale ona rzuciła się na mnie i na Mike'a. Objęła nas za szyję.
— Dziękuję wam. Dziękuję — powtarzała, dopóki do drzwi nie zapukała policja.
//
Zapewne spora część z Was jest na grupach poświęconym Wattpadowi, jak Piórowładni, Wattpad Polska, WriterPiePL itp. Wczoraj zrobiłam reklamę i rozdział, pod którym pojawiło się mnóstwo komentarzy. I to dzięki Wam pojawił się ten rozdział! Dostałam takiego kopa pozytywnych emocji, miłości, że postanowiłam coś napisać. Jak postawiłam ostatnią kropkę, napisałam, to co teraz czytacie i opublikowałam.
Bardzo Wam dziękuję za te wszystkie miłe słowa, opinie, przeżywanie tej historii. To dzięki Wam się rozwija i to w takim tempie. Inaczej rozdział wychodziłby raz na parę tygodni.
Wielkie dzięki!
Miłego dnia <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top