Rozdział 18. Część 1.

Nie odzywali się. Ja także milczałem. Nie, przepraszam, milczałam. Zamknęłam buzię i żałowałam tej decyzji, którą podjęłam. Powinnam siedzieć z zamkniętą gębą i robić wszystko po staremu. Nie musiałabym widzieć tych oczu. Oczu ludzi, którzy wyciągnęli do mnie dłoń. Którzy mieli podobne problemy, co ja. Dlaczego więc siedzieli cicho i tylko patrzyli się, jakby mogli cofnąć czas? Jakby chcieli, żeby to, co powiedziałam, nigdy nie miało miejsca? Dlaczego...?

Stałem. Źle. Stałam przed nimi ja, Willow. Will, on, już zniknął. Stałam tam ja, która nie widziała, co miałaby ze sobą zrobić. Stałam w tym cholernym stroju Supergirl, pokazując moje zgrabne nogi. Ale one w tej chili mi nie pomogły. Mogłam po prostu czekać na reakcje i błagać coś, kogoś, kto był nad nami, żeby nie była najgorsza. Żeby to nie okazał się najgorszy scenariusz, który pojawiał się przed moimi oczami, gdy próbowałem zasnąć. Zacisnąłem powieki, żeby ich nie widzieć. Pochyliłem głowę.

— Willow? — szepnął Mike. — Willow? Jestem Mike! Mike. Cześć.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Nagle, nawet nie widziałam kiedy, znalazłam się w jego ramionach. Otoczyły mnie ze wszystkich stron. Były silne, umięśnione. Pachniał... Czekoladą zamiast perfumami czy dezodorantem. A ja zamiast zrobić, to co kiedyś, kiedy się poznaliśmy, nie odtrąciłem go. Objęłam go i wtuliłam policzek do jego twardego torsu. Pragnęłam, żeby nigdy mnie nie puszczał. Nigdy przenigdy.

— Czyli... — zaczęła Emilia niepewnie. Odchrząknęła. Oderwałem głowę od torsu Mike'a, żeby na nią spojrzeć. Chłopak przesunął dłońmi w dół moich pleców. Nieświadomie, byłem tego pewien. Byłam. Cholera. Jednak zadziałało to jak prąd, który przepłynął od czubka głowy po same palce u stóp. — Jesteś... Kłamałeś, do cholery?

Pokręciłam głową.

— Will nigdy nie kłamie! — wykrzyczał Mike. On mnie bronił... Nikt nigdy mnie nie bronił. Nigdy. Do oczu naleciały mi łzy.

— To dlaczego okazuje się, że jest dziewczyną? Co, Mike? Odpowiedz, do cholery!

Chłopak mnie puścił, ale palcami dotknął mojej dłoni. Spletliśmy palce w naturalny sposób. Czemu z nim działo się wszystko tak naturalnie? Tak jakbyśmy robili to od dawna. Jakbym przed chwilą im nie powiedział, że cały czas o mnie myśleli jak o chłopaku, a okazałem się dziewczyną.

— Nie wiem, Em. Ale jestem pewien, pewien, że to wszystko może wytłumaczyć. Wytłumaczysz, prawda?

Spojrzeli na mnie. Bez zastanowienia skinęłam głową. Umiałam to wytłumaczyć w prosty, logiczny sposób. Chyba. Tak mi się wydawało.

— Chodźcie — powiedziała nagle Emilia.

Bez słowa ruszyliśmy za nią. Nie miałam zielonego pojęcia skąd, ale wyciągnęła klucze do sali LeBlanca. Po chwili sobie przypomniałem wydarzenie sprzed paru tygodni. Kiedy widziałem ich razem. A więc tak to działało... Otworzyła klasę i wpuściła do środka. Było jeszcze parę minut do dzwonka, więc mieliśmy czas, żeby porozmawiać. Rozmowa. O wiele szybsza, gdy mogłam mówić. Wydobyć dźwięk, który nie byłby szlochem, krzykiem, piskiem, śmiechem. Litery. Sylaby. Słowa. Mogłam to wszystko wypowiedzieć. Mogłam akcentować słowa. Podkreślać je tonem własnego głosu. Mogłam zrobić wiele. O wiele więcej niż mogłem sobie pozwolić przez ostatnie lata.

Usiadłam z Mikiem w jednej ławce. Wciąż trzymał moją dłoń w uścisku, który mówił wszystko. Nie musiał znać historii, powodu, dlaczego milczałem. Po prostu wiedział, że miałem swoje powody. I chciał mnie bronić. Cholera. To najlepsza osoba, jaką mogłam sobie wymarzyć. Emilia usiadła naprzeciwko nas.

— Co tu się odwaliło? — zapytała, mrugając o wiele za często.

— Ja... — głos mi się lekko załamał. Wciąż nie byłam przyzwyczajona do mówienia, ale musiałam do tego przywyknąć. — Ja chciałam... Wam wyznać prawdę. Ale... Nie znałem was. Ja... Nigdy nie byłam Willem. Mam na imię Willow.

— To już wiemy.

Przełknęłam ślinę.

— Ja... Jestem kobietą. Jestem jak ty, Emilio... Ale... Mój brat...

Will. Moje A. Moja najważniejsza osoba. A raczej jedna z ważniejszych. Wspomnienia o nim zaczęły się zacierać. Stworzyłam własnego Willa, mojego brata bliźniaka. Kiedy byłam Willem, nie byłam nim. Cholera, jak miałam im to wytłumaczyć?

— Miałam... Brata bliźniaka. Widzieliście jego pokój.

— Wtedy, kiedy się wkurzyłeś — powiedziała Emilia, przypominając sobie tę nieprzyjemną sytuację.

Skinęłam głową.

— On... Się powiesił — ledwo przeszło mi to przez gardło. Przełknęłam ślinę, żeby pozbyć się tego ohydnego posmaku w ustach. — On umarł... Samobójstwo. Bo...

Do oczu napłynęły kolejne łzy. Zagryzłam wargę. Cholera, nie mogłam płakać. Co z tym cholernym makijażem, z którym się męczyłem? Miał się rozmazać? Nigdy! Ukryłam twarz w dłoniach.

— Jesteście prawie dorośli, Will powiedziała mama, uśmiechając się.

Będę duża jak Mel! wykrzyknęłam. Mama zaśmiała się, przewracając naleśniki na drugą stronę. Pachniało cudownie.

Może idź do brata i daj mu prezent, co?

— Ja... — wydukałam, drżącym głosem. — On... Zabił się, gdy... Mieliśmy urodziny. Ja...

Wzięłam ładnie zapakowaną paczuszkę. Dzień wcześniej mama pomogła mi to naszykować. Nie umiałam ładnie wiązać wstążek ani ładnie zapakować prezentów. Mama była w tym mistrzem. Zeskoczyłam z kuchennego krzesła i pognałam na górę, ciesząc się na samą myśl, o minie brata, gdy rozerwie papier.

— Poszłam do jego pokoju... A on... — następne słowa nie chciały przejść przez gardło. Ścisnęło się tak mocno, że nie mogłam wydobyć z siebie choć najmniejszego, najcichszego dźwięku. Bolało.

Otworzyłam drzwi.

Will, to ja! Willow. Mam coś dla ciebie!

— Nie zapukałam. Nigdy... nie... musiałam. Bo... my to Will. Will i... Willow. Will. Tak na nas wołała... Mama. Tata... Wszyscy. Zawsze... Chodziliśmy razem. Dlatego... Kiedy nas wołali... To Will.

Pochyliłam głowę, żeby nie widzieli moich łez. Zacisnęłam palce na spódnicy i dłoni Mike'a, żeby nie widzieli jak drżały.

Otworzyłam drzwi, szczerząc się. Uśmiech zszedł, kiedy zobaczyłam długi cień na podłodze.

— A on... Wisiał. Powiesił... Się.

Gruby sznur, który został po remoncie domu, został przewieszony przez żyrandol. Na jego końcu wisiał Will. Pętla zaciskała się mocno na jego szyi, zostawiając fioletowy ślad na jasnej skórze. Blond włosy miał starannie uczesane. Oczy przymknięte, a z nich leciały łzy. Wpatrywał się w podłogę. Na policzkach miał mokre ślady. Usta otwarte, język wystawiony, jakby ze mnie drwił. Jakby chciał znowu się ze mną bawić. Jakby... Był siny jak wargi. Ręce zwisały po jego bokach. Był ubrany w koszulę i w spodnie od garnituru. Miał czarne skarpetki na stopach. Eleganckie, wypastowane buty leżały tuż obok mokrej plamy i przewróconego krzesła. Wisiał tuż nad ziemią. Jakby się wyciągnął, mógłby dotknąć podłogi. Dlaczego nie próbował?! Dlaczego... Tak śmierdziało? Dlaczego była tam ta mokra plama?

— Ja go znalazłam... Ja... Nie krzyknęłam. Po prostu zeszłam na dół, do mamy. Wciąż trzymałam... Prezent.

Zadzwonił dzwonek. Był to dla mnie sygnał, by zamknąć usta. Emilia tylko wstała i podeszła do drzwi. Dała nam sygnał ręką, żebyśmy chwilę poczekali.

— Zadzwonię tylko.

I wyszła.

Nie podniosłam wzroku, dopóki nie odezwał się Mike.

— Willow? To prawda, co mówisz?

Uniosłam spojrzenie. Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale je zamknęłam, gdy zobaczyłam jego minę. Był... Zapłakany. Z oczu płynął potok łez. Oczy miał czerwone. Z nosa kapało. Dlaczego on...?

Nie znałam powodu mojego zachowania. Może tak zadziałały łzy Mike'a? Może jego prawdziwy żal? Jego ból moją historią? Nie umiałam wyjaśnić, ale nagle znalazł się w moich ramionach. Superman znalazł się w ramionach Supergirl. Kolana miałam na swoim krześle. Pochylałam się mocno, żeby go dosięgnąć. Żeby go całego objąć. Palce zacisnęłam na mocnych mięśniach jego pleców. Przytuliłam twarz do jego szyi. Przycisnęłam wargi do miękkiej, ciepłej skóry.

— Tak, Mike — powiedziałam to bez wahania, bez zająkania się. Mój głos był pewny, mocny. To mój głos.

Położył palce na moich plecach.

— Przykro mi. Bardzo przykro.

— Mnie również.

Otarłam łzy i usiadłam normalnie. Mimo tego ręka Mike'a nie zniknęła. Nie oderwała się od moich pleców ani na sekundę. Otoczył mnie ramieniem, jakbyśmy byli na randce w kinie. Nie zabrał jej nawet, kiedy do klasy weszła Emilia. Wyłączyła telefon. Usiadła na swoim miejscu.

— LeBlanc zajmie się naszymi nieobecnościami — oświadczyła. — Powie, że to była sprawa naszej grupy, do cholery.

— Dziękuję — powiedziałam szczerze, bo nie czułam się na siłach, żeby pójść na lekcje. Prawda była cholernie ciężka i bolała. I chyba także ich, stwierdzając po grymasie ust i łzach Mike'a.

— Co dalej dalej? — zapytał Mike.

Odchrząknęłam.

— Kiedy zobaczyła mnie z... paczuszką, zapytała dlaczego mu jej nie dałam. Nie odpowiedziałam... Nawet kiedy znowu mnie zapytała. Po prostu siedziałam i... Nic. Nie płakałam, nie mówiłam. Po prostu... Się gapiłam. Mama poszła na górę. Słyszałam jej... Wrzask. To nie był krzyk. To najstraszniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałam. Zadzwoniła po pogotowie, ale było... Za późno. Nie żył. Wszyscy wrócili do domu. Nawet... Ojciec. Oskarżył mnie o to, bo... Mogłem usłyszeć upadające krzesło. Wtedy mogłabym go... Ocalić. Ale ja nie słyszałem. Nie... Wiedziałem, że... Mówił o swojej firmie. Miał ją przejąć Will... Przyszedł też mój przyjaciel. On... Załamał się. Płakał. Wszyscy płakali oprócz... Oprócz mnie. Pierwszy raz zapłakałam przez jego śmierć, w jego rocznicę. Pierwszą. I patrząc na wszystkich ja... Stwierdziłam, że nikt by za mną tak nie płakał. Nie byłoby problemów z firmą. — Zaschło mi w gardle, ale mówiłam dalej. — Dlatego zdecydowałam, żeby... Stać się nim. Bo wtedy ból byłby mniejszy. Ale miałam dziewczęcy głos. Wzięłam jego... Rzeczy. Kilka. Obcięłam włosy. — Pociągnęłam za jasny kosmyk. — Stałam się nim, ale... Głos. Wszyscy myśleli, że to z szoku, ale... Głos by mnie zdradził. Wszyscy wtedy by wiedzieli, że nie jestem nim. Że... nie jestem Willem. Dlatego przestałam mówić. Posługiwałam się zeszytem, żeby... komunikować się. Pismo można zmienić, głos ciągle by przypominał o tym, że... jestem dziewczyną. Dlatego zamilkłam. Dlatego... udawałam Willa. Żeby wszyscy myśleli, że... Willow umarła, nie Will. Bo nikt by za mną nie płakał jak za Willem, bo to ja... Zawsze się kryłam w jego cieniu. Chciałam im ulżyć. Chciałam... pomóc. Tak wczułam się w jego rolę, że... Stałam się nim. Chyba. Bo nie wiem, jaki by był, gdyby dorósł. Dlatego... Wymyśliłam to wszystko. Wymyśliłam jaki... By był. I stałam się nim. Straciłam tyle lat życia, bo... nikt za mną nie tęsknił. Oprócz mamy. Ale jak was poznałam, to... Chciałam, żebyście poznali mnie, ale... ja sama nie wiem jaka jestem.

Ostatnie słowa mnie uderzyły. Bo to prawda. Nie miałam pojęcia jaka byłam. Od lat byłam Willem. Kimś, kogo wymyśliłam. Kimś, kto kiedyś istniał. Żył. Oddychał. Dotykał mnie. Ale po latach, gdy dorastałam, musiałam go zmienić. Wymyśliłam go i się nim stałam. Jaka byłam naprawdę? Jakie miałam cechy charakteru? Choleryk? Flegmatyk? Jaka? Jaka byłam? Kim byłam? Kim jestem? Jaka jestem?

Dlaczego o tym nie pomyślałam wcześniej? Byłem szczęśliwszy. Dlaczego podjąłem aż tak głupią decyzję? Dlaczego nie mogłem ruszyć tę pieprzoną...?

Dłoń Mike'a mocno ścisnęła moje palce. Spojrzałem na niego.

— Willow. Lubię cię, wiesz? Bardzo bardzo. Will nudny. Ty jesteś fajna, bo szczera. I idziesz ze mną na Halloween. Cieszę się. Cieszę bardzo.

I wtedy się rozpłakałam. Ja, Willow, wylałam pierwsze łzy od ośmiu lat.

// 

Hej :D 

Ten rozdział jest całkiem krótki, około 1.8k słów. Podzieliłam swój pokój na dwie części. Dlaczego? Bo po dwóch tygodniach w końcu zabrałam się za pisanie! Dodatkowo jutro znowu jadę, więc średnio będę miała czas na pisanie przez najbliższy tydzień, może dłużej. Ale już nie będzie tak długiej przerwy w te wakacje! 

Żeby pokazać światu, że jednak wciąż żyłam, opublikowałam tę część rozdziału. Mam nadzieję, że się spodoba :D 

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top