Rozdział 15.
Prowadzenie bloga, o dziwo, to trudna sprawa, szczególnie, kiedy wiedziałeś, że twoje posty czytał psycholog i kontaktował się z mamą, by coś przeanalizować. W końcu to była jednie forma terapii, żebym w końcu otworzył gębę. Nie mogłem zbyt dużo zdradzać, dlatego przemyślenia, przeżycia opisywałem krótko i bez szczegółów. Nie opisywałem nawet osób. Nie występowały ich imienia. Po prostu byli jedną literą alfabetu. Na początku bloga były tylko trzy litery. A, B i C. Zero szczegółów. Dopiero, kiedy znaleźli jakiś czasownik, mogli domyśleć się płci. Z kolejnymi poznanymi osobami, dochodziły kolejne litery. Było ich zaledwie siedem. Nigdy nie wspomniałem o Rosie, mamie czy Max. Ojciec i Mel wystąpili jako D i E. Chciałem, żeby psycholog to przeczytał i jakoś zinterpretował tę nienawiść. Powiedział mamie o niej, choć starałem się ją pokazywać. Nie wiem, czy tak się stało, bo nie rozmawiała ze mną na ten temat.
Wszyscy na blogu uwielbiali A. A był najlepszy. A był tym, co ciągnęło na początku wszystkie wypowiedzi, wydarzenia. A ciągnął za rękę, kładł na telefonie i prosił, żebym coś napisał. To dzięki A ludzie zaczęli czytać tego bloga, bo A był charyzmatyczny. Wspaniały. Inteligentny. Wszyscy kochali A, mimo że nie poznali w rzeczywistości.
Ale ja nie jestem A, ale chciałbym nim być.
*
Nie chciałem wracać do domu, ale musiałem. Na dworze robiło się ciemno i chłodno, a nie wziąłem żadnej bluzy. Ludzie patrzyliby się na mnie jak na idiotę, gdybym ją nosił cały dzień ze sobą. Chociaż już to robili. Ha! Mogłem ją jednak zabrać.
Drogę od cmentarza do domu postanowiłem przejść na własnych nogach. Założyłem słuchawki i po prostu szedłem. Wyjście z labiryntu grobów okazało się całkiem proste. Wystarczyło jedynie kilka razy zakręcić, a wcześniej robiłem różnego rodzaju kółka. Kręciłem się o wiele za długo i niepotrzebnie. Starałem się zapamiętać drogę. Na szczęście okazało się, że nie musiałem przechodzić obok tego przerażającego anioła. Dzięki Bogu!
Żeby sobie trochę przedłużyć drogę, skręciłem w uliczkę, która prowadziła na mały rynek wśród niskich budynków. Były tam dwie księgarnie, trzy papiernicze, masa piekarni, sklepy z ciuchami, apteka, zoologiczny i drogeria. Wszystko rozmieszczone tak, że mieli całkiem spore zyski. Każdy z tych sklepików specjalizował się w czymś innym i prawie wszyscy mieszkańcy wiedzieli, gdzie iść po co. Chciało się ciastka z truskawkami? To ta piekarnia na rogu. Bułki? Ta obok księgarni. A może kawki do babeczek? Ta na końcu drogi. Piekarnie nie oznaczały jedynie pieczywa. To także kawy, ciastka, torty, rurki z bitą śmietaną, babeczki i inne cuda. Przechodząc obok nich, spoglądając przez szybę, aż ślina naleciała mi do buzi. Nie mogłem się powstrzymać i kupiłem jeszcze ciepłą bułeczkę z jabłkiem. Była przepyszna. Zjadłem ją w mgnieniu oka. Wyrzuciłem papierową torbę tuż przed drogerią. Otarłem usta i wszedłem.
Potrzebowałem paru rzeczy na Halloween, bo miałem już plan. Kiedyś kochaliśmy się przebierać, malować, dlatego chciałem to jakoś uczcić. Wiedziałem, że to mało męskie, ale potrzebowałem paru rzeczy w tym tuszu do rzęs, żeby zrobić, to co planowałem.
Wziąłem koszyk, który był tuż przy wejściu. Musiałem zmrużyć oczy, bo cała drogeria była idealnie biała. Ani jednej plamy. Ani jednego przewróconego szamponu. Ani jednego wylanego soczku przez dzieci. Wszystko, co stało na sterylnie białych regałach, także było sterylnie czyste. Cholera, to nikt nawet nie umiał niczego wylać podczas dostawy? Co to za problem, by wpaść w zbyt ostry zakręt? Co to za problem rozwalić szklaną butelkę z sokiem? Cieszyłem się, że przynajmniej klienci nie musieli być biali i koszyki też się wyróżniały, bo zrobiono je z metalu.
Spacerując po całym sklepie, co chwilę sprawdzałem listę zakupów w myślach. Błyszczyk, korektor, tusz, farba do twarzy dla dzieci, róż do policzków, kredka do oczu. Zatrzymałem się przy kasie, widząc prezerwatywy. Bez zastanowienia wsadziłem je do koszyka. Przynajmniej bardziej męskie będzie się wydawać. Jednak pani przy kasie chyba tak nie uważała, bo spojrzała się na mnie jak na idiotę. W końcu jaki chłop takie rzeczy kupuje? Nawet duże opakowanie gumek jej nie przekonało. Ja jedynie się uśmiechnąłem i tyle. Spakowała mi zakupy do siatki, którą wsadziłem do plecaka. Zapłaciłem i wyszedłem. Nawet mi nie powiedziała „do widzenia". Suka.
Dotarcie do domu zajęło mi jakieś dwadzieścia minut. Wszedłem głównym wejściem. Od razu rzuciłem plecak w kąt. Rosy, o dziwo, nie było. Nie pachniało gotowaniem. Szybciej środkami do mycia. Całkowita cisza. To lekko przerażające, ale lepiej dla mnie. Nikt nie przejął się moim spóźnieniem.
Otworzyłem lodówkę. Wyciągnąłem talerz pełen kotletów. Wziąłem jednego, bo wciąż czułem w brzuchu bułkę z jabłkiem i wsadziłem do mikrofalówki. Włączyłem telewizor. Na stoliku postawiłem colę waniliową. Z gorącym talerzem na brzuchu, rozłożyłem się na kanapie. Była akurat przerwa na reklamy między odcinkami „Przyjaciół", dlatego sięgnąłem po telefon i go włączyłem. Od razu zaczął wibrować przez wiadomości. Większość była od mamy. Pytała się, co się stało, że wyszedłem tak wcześniej. Informowała, że miała zebranie w pracy. Że siostry nocowały u koleżanek. W większości przypadkach wysyłała mi SMS-y, bo kiedy dzwoniła, nie wiedziała nawet, czy byłem przy telefonie. Mogłem jej odpisać. Kazała także dać znak życia, dlatego odpisałem, że przyjąłem wszystko do wiadomości, że nie odpisywałem, bo telefon mi się wyładował. Odpisała szybko i krótko. „Dzięki Bogu, że nic się nie stało". Tyle. Taka wiadomość wystarczyła, żebym poczuł matczyną miłość. Jednak to kolejny SMS wywołał na mojej twarzy ogromny uśmiech.
Mike: Masz Halloweenowe plany??? :D
Bez powtarzania słowa, nie mogłem sobie wyobrazić jego głosu. Jego ust układające się w to zdanie. Brzmiało nienaturalnie. Przywykłem do tego powtarzania i bardzo je lubiłem. Jak samego Mike'a.
Odpisałem:
Ja: Chodzi o przebranie czy jakieś wyjście?
Mike: O to i o to :3
Powtórzenie. Idealnie.
Ja: Ubiór — tak. Wypad — nie.
Nie odpisywał dłuższą chwilę. Reklamy zdążyły się skończyć, ale nawet nie spojrzałem w stronę telewizora. Patrzyłem na komórkę, jakbym tym mógł przyśpieszyć wiadomość od niego. Jakbym telepatycznie mógł sprawdzić, że otrzymałbym ją szybciej.
Mike: A poszedłbyś zebrać ze mną cukierki?
Nie wiem dlaczego, ale przed oczami stanęła mi ta scena, gdy wyglądałem przez tylną szybę samochodu. Kiedy przytulał się do kobiety, której nie znałem. Którą... Dlaczego?
Ja: Ktoś z nami pójdzie??
Mike: Emilia ma plany :C
Dlaczego wymienił tylko Emilię? Dlaczego nie wymienił tej kobiety? Dlaczego nie wymienił kogoś innego? Może ona nie była tą osobą, za którą ją uważałem? W końcu Mike traktował wszystkich dosyć... W dosyć dziecięcy sposób. To nie tak, że tego nie lubiłem. Uwielbiałem tylko, że miałem przez to mętlik w głowie. Trzymał mnie za rękę, ustami dotykał tę delikatną skórę na szyi, chował twarz w moim ramieniu... Zapewne jednak tego nie robił, bo coś czuł romantycznego w moim kierunku. Raczej robił tak ze wszystkimi. Ale. Zawsze musiało być jakieś „ale". Nigdy nie widziałem, żeby robił tak z Emilią. Czy to dlatego, że Emilia to dziewczyna? Oby nie. A może dlatego, że chciał takie rzeczy robić ze mną? W moim sercu zagościło szczęście. Oby! Oby!
Ogarnąłem się, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu wypływającego na usta. Wziąłem telefon i skłamałem:
Ja: Oj :C wielka szkoda.
Mike: Moi rodzice też nie mogą :c Dlatego pomyślałem od razu o Tobie.
„Pomyślałem o tobie". O cholera.
Mike: Wiem, że to dziecinne. Ale mam świetny strój! Chcę Ci go pokazać!
Uśmiech stał się jeszcze szerszy. Miałem do niego ogromną słabość.
Ja: Też mam epicki strój. Też chcę Ci go pokazać.
Mike: To znaczy, że się zgadzasz?!
Ja: Tak :D
Mike: Huuuuuraaaaaaa!!!!
Zaśmiałem się.
Ja: Podaj szczegóły :D
Zrobiłem screen wiadomości, którą wysłał. Czytałem ją raz za razem, żeby na pewno ją zapamiętać. Zamykałem oczy i cytowałem jej treść cichutko pod nosem.
Nawet nie tknąłem obiadu. Położyłem talerz na stoliku, obiecując, że nie wyrzucę zawartości do kosza. Upadłem na poduszki, bo nawet nie miałem pojęcia, kiedy usiadłem. Twarz bolała od uśmiechu, ale nie mogłem się uspokoić. Nie mogłem się zmusić, by opuścić kąciki ust. Mina mi zrzedła dopiero, gdy zdałem sobie sprawę ze swoich planów na Halloween. O cholera.
Zerwałem się na równe nogi i zacząłem spacerować po pokoju.
Mike to jakby dziecko. A w Halloween postanowiłem pokazać całemu światu prawdę. No może przesadziłem. Ale pragnąłem przestania być B. Coraz częściej otwierałem usta. Coraz częściej pragnąłem coś powiedzieć. Coraz częściej mówiłem w swojej obecności, gdy wiedziałem, że nikt tego nie usłyszy. Nie odzywałem się, bo głos to zdrajca. Mógłby wszystko zniszczyć. Jednak ten domek z kart powinien runąć siedem lat temu. Powinienem otworzyć tę pieprzoną gębę lata temu. Jednak nie przy Yukkim. Później. Nie z jego powodu. Byłem z siebie dumny, że wyrzuciłem go ze swojego życia, ale pragnąłem zaprosić do niego nowe osoby. Nowych, lepszych przyjaciół, którzy byli tak samo porąbani jak ja. Którzy...
Chciałem pokazać Mike'owi swoje uczucia. Pragnąłem, żeby to do mnie się uśmiechał w ten jeden jedyny sposób. Żebym to ja był osobą, którą chciał trzymać za rękę. Chciałem być tą osobą, którą całowałby po szyi. Którą... Dotykał. Przy której czułby się bezpieczny. Udowodniłem to, że mogłem go obronić w każdej sytuacji, prawda? Widział, że umiałem walczyć. Że umiałem być uparty, że sobie jakoś w życiu radziłem, mimo popieprzonego ojca i siostry. Radziłem sobie w życiu, dobre. Ale on wiedział. On rozumiał, mimo że tego mu nie wytłumaczyłem. Wiedziałem to. Czułem to jak przy mamie. To jedyne osoby, które mnie rozumiały. To dzięki niemu chciałem być kimś, a nie jedynie jedną, pojedynczą literą w alfabecie. Bo byłem kimś. Byłem... JESTEM.
O Miku nie wiedziałem zbyt wiele. Jednak znałem jego zachowanie w wielu sytuacjach. Wiedziałem, że dla przyjaciół zrobiłby wszystko. Że uwielbia zwierzęta. Że uwielbia kontakt fizyczny, bo daje mu poczucie bezpieczeństwa. Że nie umie się bronić, ale to ja przejmę tę rolę. Że uwielbia shaki z tego baru. A pragnąłem dowiedzieć się o wiele więcej, gdy wszystko miało wyjść na jaw.
Bo nie chcę być już B. A jest dla mnie.
I tak, zjadłem tego kotleta!
Witam :D
Prawie nigdy nie piszę pod rozdziałami, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Chciałam przeprosić, że krótki rozdział, ale nie widziałam sensu, żeby go przedłużać. Treść, historia, która miał być, jest :D Mam nadzieje, że się spodobał rozdział.
Za niedługo będzie koniec historii. Zostało koło, może, 5-10 rozdziałów. Mogą pojawić się one nie raz na tydzień jak dotychczas (prawie wyszło), tylko w różnych odstępach, za co przepraszam. Niestety, wakacje, dodatkowo od piątku będzie u mnie chłopak, bo jedziemy na ślub, a trzeba się nim zając, prawie jak dzieckiem. Dlatego wybaczcie. Dodatkowo jeszcze wyjazd nad morze i Ełku. Niestety, Internet tam to cud. Dlatego postaram się teraz pisać troszkę więcej i wstawić troszkę więcej w tym tygodniu. Trzymajcie kciuki :D
Miłego dnia, wieczoru, poranka! Zależnie kiedy to czytacie. I dziękuję, że nadal to czytacie :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top