Rozdział 12.

Przyjrzałem się swojemu odbiciu pierwszy raz od wieków. Miałem na sobie czarny T-shirt z nadrukiem z gry Fallout i długie dżinsy. Poprawiłem koszulkę. Na szczęście nie opinała ciała. Mogłem spokojnie ją nosić. Dodatkowo sięgała aż do pupy. Odgarnąłem włosy. Podszedłem dwa kroki do przodu, by lepiej się przypatrzeć swojej twarzy. To co kiedyś widziałem, zniknęło. Byłem po prostu Willem.

Cały drżałem z nerwów. W tym domu było tyle rzeczy do ukrycia. Wszyscy mieliśmy jakieś sekrety, które ukryliśmy w tym domu. Co jeśli Emilia lub Mike coś zauważą? Co jeśli odkryliby moją tajemnice? W końcu musiało ich ciekawić to, że milczałem przez tyle lat. Musieli o tym wiedzieć. Może zgodzili się tylko po to, by odkryć powód? Może nie chcieli spędzać ze mną czasu? Może...

Czy Mike mógłby to zrobić?

Zacisnąłem palce na koszulce tam, gdzie miałem serce. Czułem jego uderzenia. Szybkie, nierówne. Boże, zapomniałem już jakie to uczucie, gdy się denerwowało przyjściem kogoś. Z Yukkim było tak tylko raz. Później przywykłem. Ale tym razem miało być inaczej. To inni ludzie, którzy choć trochę odkryli mnie i moje życie. Nie wiedzieli niczego ważnego, jedynie skutki. Moje zachowanie, milczenie... Resztę mogli sobie dośpiewać albo znaleźć dużo rzeczy w domu, które opisywały to wszystko. Te wszystkie tajemnice, te wszystkie sekrety. Wystarczyłoby, żeby się rozejrzeli i połączyli niektóre rzeczy ze sobą. To jak zabawa „Takie życie". Mają tylko historię bez szczegółów, znają jej skutek, ale szczegółów już nie. Muszą do nich dojść, zadając „mistrzowi gry" pytania, na które może odpowiedzieć jedynie tak bądź nie. W razie pytań, miałem zamiar tak robić. Być mistrzem własnej gry.

Uśmiechnąłem się do swojego odbicia. Założyłem okulary. Poprawiłem włosy i zszedłem na dół, gdzie Rosa przygotowywała kolacje. Pachniało przepysznie.

— Mam nadzieje, że polubią moją kuchnię — powiedziała, odgarniając kosmyk włosów. Zanurzyła łyżkę w sosie i go spróbowała.

Mieliśmy jeść w pomieszczeniu, które kiedyś służyło nam za jadalnie, gdy było nas więcej. Gdybym zamknął oczy, mogłem wyczuć jego obecność. Uwielbiał wspólne posiłki. Mama wtedy ciągnęła nas za języki, żebyśmy opowiedzieli coś o szkole. Przekrzykiwaliśmy się, chcąc opowiedzieć jakąś śmieszną historię. Często dawał mi to robić, mimo że spalałem większość żartów. Nie miałem takiego daru opowiadania jak on. Zazdrościłem mu go. Był trochę jak Hamilton (kocham ten musical. Nienawidzę historii). Odezwał się, a tłum szedł za nim, ale to on mówił mniej, a to ja uśmiechałem się więcej i opowiadałem nieudolnie historie, starając się go naśladować.

Było to dosyć ciemne pomieszczenie z kinkietami. Kilka obrazów na ścianach, które wisiały, odkąd pamiętałem. Szafka ze szklanymi drzwiczkami, stały tam szklanki, talerzyki, miseczki i inne bzdety. Stół mógł bez problemu pomieścić około dziesięciu osób i może kilka jeszcze by weszło. Wysokie szklanki połyskujące nawet w półmroku, sok, cola, lemoniada z listkami mięty, talerze, łyżeczki, świeczki, półmiski z mięsem, ziemniakami, talarkami z ziemniaka... To wyglądało jakby któreś z nas miało urodziny i pół rodziny miało przyjechać.

— Wygląda cudnie, co? — zapytała mama, wchodząc do jadalni.

Nie mogłem zaprzeczyć, ale mi samemu opadła szczęka. Co oni mogli pomyśleć widząc tyle żarcia?

— Co tu się dzieje? — zapytała Mel, stojąc za naszymi plecami. — Po co tyle jedzenia? Będziemy karmić żuli? — prychnęła.

— Nie mówi się „żuli" — skarciła ją mama. — Bezdomni. I nie, nie będziemy ich dokarmiać. Mają do nas przyjść specjalni goście.

Podszedłem do jednego z ciężkich, drewnianych krzeseł. To miejsce było jego. Byłem tego pewien. Jedna z deseczek, która była oparciem, była poluzowana. Kiedyś ukradł tacie pieniądze z torby i specjalnie wyrwał tę deskę, by schować banknoty. Wyjąłem ją z dziury, z czystej chęci zobaczenia jego dłoni na swoich...

— Jacyś z radia? — dopytywała Mel.

— Nie. Ale tak samo ważni. Jak nie bardziej.

...były jak widmo. Identyczne jak moje. Wyjąłem ją z dziury i wtedy to zobaczyłem. Małą, zawiniętą karteczkę. Co to, do cholery? Wziąłem ją i wsadziłem deseczkę z powrotem. Szybkim ruchem schowałem zawiniątko do kieszeni. Wiedziałem, że to było jego.

— Kto to?

Nikt inny nie wiedział o tej kryjówce oprócz nas, nawet Rosa. Musiał to wiedzieć. Zostawił coś dla mnie?

— Przyjaciele — odpowiedziała mama, pokazując mnie ruchem głowy.

— Masz przyjaciół? Yukkiego tu nie widzę — zadrwiła Mel, podchodząc do mnie. Spojrzeniem rzucała mi wyzwanie. Nie spuściłem wzroku, bo właśnie tego chciała. Wyprostowałem się tylko.

— Mel — upomniała ją mama. — Nie możesz oceniać ludzi, szczególnie w tak zły sposób, jak zrobiłaś w tej chwili. I tak szybko.

— Nie muszę ich znać, by wiedzieć, że to wariaci.

Zacisnąłem palce w pięści, zmuszając się, żeby jej nie uderzyć. Mogła mnie tak nazywać, trudno, przywykłem. Ale nie miała prawa mówić tak o Mike'u ani Emilii, gdy ich nie poznała. Oczywiście, nie byli normalni, ale nie byli wariatami, szczególnie w ten negatywny sposób.

— Mel!

Dziewczyna oderwała ode mnie spojrzenie. Zaczęła iść w stronę wyjścia, kołysząc biodrami.

— Nie jestem głodna. Pa.

Mama zrobiła się czerwona na twarzy. Po chwili jednak zbladła i wbiła spojrzenie w podłogę. Wzięła głęboki oddech.

— Ojciec za bardzo ją rozpieszczał. Potrzebuje silnej ręki, ale żadne z nas jej nie ma. A szkoda.

Żadne z nas? To chyba mamy innych rodziców.

Zacisnąłem palce na liściku, starając się uspokoić.

Palce trzymające mocno dłoń...

Spojrzałem na mamę. Dopiero wtedy zrozumiałem jak elegancko się ubrała. Miała na sobie idealnie wykrojony, granatowy żakiet i dopasowaną spódniczkę. Włosy związała tuż nad karkiem. Byłem pewny, że nigdy przenigdy nie widziałem tego stroju. Czemu aż tak się wystroiła? Przy niej wyglądałem, jak żul...

Oboje się napięliśmy, gdy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Było cichutkie, ale zapamiętałem je prawie jak walenie do drzwi z pięści. Mama potruchtała od razu do wejścia, a mnie sparaliżowało. Notka paliła w palce. Zamknąłem oczy, uspokoiłem walące serce i z uśmiechem, poszedłem w jej ślady.

Czas zacząć grę.

Emilia i Mike zdejmowali bluzy. Gdyby ktoś nie znał choć trochę Mike, pomyślałby, że to po prostu nieśmiały chłopak. Rozglądał się, mimo że już tu był. Mama wyciągnęła ręce po nakrycia, ale chłopak je wziął. Zamurowało mnie, gdy nawet jej nie przytulił. Po prostu szedł z głową w górze. Patrzył na wszystko tylko nie na nas. Spojrzałem pytająco na Emilię, ale ta tylko poruszyła ustami. Później. Jakby Mike to usłyszał, uśmiechnął się szeroko i objął moją mamę. Jak zawsze. Mama także go przytuliła.

— Pani Connor! Dzień! Dzień dobry! — zapiał, wtulając twarz w jej szyję.

— Cześć, Mike. Jak się trzymasz?

— Wyśmienicie!

Emilia podeszła do mnie, niepewna, co miałaby zrobić z samą sobą. Wyginała nerwowo palce. Pochrząkiwała. Często i mocno zaciskała powieki. Przegryzła wargę. Nie mogłem na to patrzeć. Wziąłem zeszyt i zapisałem jedno słowo:

Spokojnie

Spojrzała na to.

— Łatwo się mówi. Żadne z nas nie mieszka w takich luksusach.

Zdziwiłem się. Dlaczego dopiero na to uwagę zwróciła? Przecież już tu była. A co dopiero miała pomyśleć, gdy poznałaby Rosę...

Mike, nie wiem kiedy, znalazł się przy nas i mocno mnie objął. Zrobił dokładnie jak z moją mamą i wtulił twarz w moją szyję. Poczułem na początku jego nos, wodzący delikatnie po skórze. Przeszły mnie ciarki. Nogi się ugięły, gdy poczułem jego usta. Jedną wargą zahaczył o to wrażliwe miejsce. Ja pieprz... Gdyby nie jego ramiona, upadłbym. Co się ze mną, do cholery, działo? Wiedziałem, że zrobiłby to przez przypadek, bo cała sytuacja nie trwała nawet dwóch sekund. Wtulił policzek w moje ramię. Mruczał niczym kociak, wydychając powietrze. Przeszły mnie łaskotki.

— Dziękuję, Will Will — powiedział to na tyle cicho, że nikt nie mógł tego usłyszeć. Sam nie byłem pewny, czy naprawdę to wyszeptał czy tylko wyobraźnia płatała figle. Ale za co mi dziękował?

To ja powinienem.

Mama klasnęła w dłonie, żeby zwrócić naszą uwagę. Mike oderwał się ode mnie, ale złapał za rękę. Chyba mogłem do tego przywyknąć.

Pochyliłem głowę, chowając rumieńce, które pojawiły się na policzkach.

— Zapraszam do jadalni — powiedziała z uśmiechem gospodyni. — Za chwileczkę będzie wszystko gotowe. Pokaż im jadalnie, skarbie. I oprowadź po domu.

Skinąłem głową, ale pokazałem dłońmi znak, który miał oznaczać przerwę. Wskazałem na górę. Mama od razu zrozumiała.

— Och, to zapraszam za mną, dzieciaki.

Poszedłem do swojego pokoju. Ledwo zamknąłem drzwi a sięgnąłem do kieszeni. Od razu rozpoznałem jego pismo. Miał śmieszne zawijaski. Rozpoznałbym je wszędzie. Rozprostowałem kartkę i przeczytałem, z mocno walącym sercem.

„Człowiek jest czymś, co pokonane być powinno".

Ty skurwysynie! Pieprzony Nietzsche! Znowu on! Nie może zniknąć z mojego życia! Gdybyś zamknął tę swoją gębę, on by żył! Pieprzony filozof! Zgniotłem ją. Cisnąłem kartką aż na sam koniec pokoju.

W tamtej chwili nie wiedziałem, kogo bardziej nienawidziłem – Nietzsche czy własnego brata.

Zszedłem na dół, kipiąc ze złości. Musiał ze mną igrać nawet po śmierci. Wszedłem do kuchni i ten nastrój nagle pękł. Mike i Emilia pochylali się nad kompotem z suszu. Mama rozmawiała z Rosą. Słyszałem ich głosy. Chłopak wąchał go z niepewną miną. Boże, Rosa uwielbiała robić kompot z suszonych owoców. Nienawidziłem go.

— Dam ci dychę, kiedy wypijesz tego szklankę — postawiła dziewczyna.

Mike spojrzał na nią niepewnie jakby miała się zamienić w kompot.

— Nie nie. Moje życie jest więcej warte.

Zaśmiałem się. To zwróciło uwagę tej dwójki. Mike patrzył na mnie z otwartą buzią. Po chwili uśmiechnął się.

— Will! Jaki masz ładny ładny uśmiech!

— Pierwszy raz cię takiego widzę — powiedziała Emilia. — Nie jesteś bucowaty jak zawsze.

Prychnąłem. Chyba miała rację.

Na chwilę zniknąłem im z widoku, by przynieść puszki coli waniliowej. Uwielbiałem ją. Postawiłem przed nimi. Gestem pokazałem, że są dobre. Mike od razu otworzył i zaczął pić. Oczy mu błysnęły.

— Jakie dobre!

Emilia poszła w jego ślady. Skrzywiła się.

— Lekko za słodkie. Ale idealnie trafiłeś w gust Mike'a.

— Kocham kocham! — krzyknął zachwycony.

— Co, do cholery, się tu dzieje?! — krzyknęła Mel, wchodząc do jadalni. — Drzecie się jak... — zamilkła, wpatrując się w rozpromienioną twarz Mike'a.

W tamtej chwili sobie przypomniałem chwilę, gdy się poznaliśmy. Cholera, laski musiały za nim szaleć. Był przystojny. Był całkiem nieźle ubrany, bo miał na sobie koszulę, która idealnie opinała pierś. Uśmiechał się tym swoim cholernie działającym na otoczenie uśmiechem. Nikt nie mógł przejść obok niego obojętnie. Z zachwytem w oczach wziął jeszcze łyk picia, przykładając swoje pełne usta do puszki. Co musiała widzieć Mel? Przystojniaka. Poprawiła włosy. Odchrząknęła.

— Cześć — przywitała się zupełnie innym głosem. Idąc w stronę chłopaka, kołysała biodrami.

Co to było? Coś... Poczułem. W piersi.

Wyciągnęła do niego dłoń.

— Jestem Mel. Starsza siostra Willa.

— Mike. Moje imię to Mike. Nie jesteś podobna do pani pani Connor — stwierdził, mrużąc oczy. Nie ujął jej dłoni.

— Odziedziczyłam urodę po ojcu — zaćwiergotała. Prychnąłem. Zachowywała się dziwnie i to mi kompletnie nie pasowało. I chyba wiedziałem dlaczego.

— Kurwa — warknęła Emilia.

Mel spojrzała na nią, unosząc brew.

— A ty to...? — zapytała już zupełnie innym głosem.

— Emilia. Przyjaciółka Mike'a i Willa. A ty nic o nas nie wiesz, coś widzę — odpowiedziała. Miała napięty głos, ale wiedziałem, że chciała dogryźć mojej siostrze. I mi się to podobało.

— O co ci chodzi? — warknęła Mel.

— Will — zapiszczał Mike. Był skołowany.

— Czemu go podrywasz, co? Czemu podrywasz Mike'a? Bo ma ładną buźkę?

— Co cię to obchodzi? Jesteś tylko przyjaciółką!

Emilia prychnęła. Wyprostowała się. Była niższa od Mel, ale wydawała się nad nią górować.

— Tylko? Dziewczyno, widziałam wiele dziewczyn jak ty. Myślisz, że wszystko ci wolno. A nie wolno podrywać ci Mike'a, dopóki go nie poznasz.

Podszedłem do chłopaka i chwyciłem go za rękę. Poprowadziłem go do kuchni. Wystarczyło, że mama na mnie spojrzała, albo na smutną minkę Mike'a a pognała do jadalni. Mel rzuciła jakimś przekleństwem, opuszczając pokój.

— Po cholerę tutaj mieszkam?! Nawet nie mogę z nikim porozmawiać!

I pobiegła na górę. Usłyszeliśmy tylko trzaskanie drzwiami.

Weszliśmy. Mama szybko się pozbierała i uśmiechnęła radośnie.

— Kolacja gotowa. Siadajcie.

Kolacja wypadła wyśmienicie. Mike prawie każdy kęs popijał colą. W pewnym momencie, gdy opróżnił trzecią puszkę, zabroniliśmy mu brać więcej. Zasmucił się, ale zaraz zaczął zachwycać się jedzeniem. Rosa cała promieniała od tych ochów i achów. Na koniec ją uściskał mocno. Mama i Emilia za to dyskutowały. Okazało się, że miały tę samą ulubioną autorkę. Dołączyłbym się do dyskusji, bo także ją lubiłem, ale cóż, sam sobie zgotowałem taki los. Jadłem, przyglądając się temu.

Napięcie się zmieniło, gdy do domu wszedł ojciec i Max. Siostra od razu przyleciała z okrzykiem radości i jakąś kartką w ręku. Przytuliła się do Rosy.

— Witam, panienko — przywitała się, odkładając sztućce. Zawsze jadła z nami przy jednym stole. W końcu była prawie jak członek rodziny.

— Zobacz, co dostałam! — zachwyciła się, pokazując ramiączko stanika.

Rosa zasłoniła usta w niemym zachwycie.

— Panienka już dorosła jest!

— Mhm! — Nagle spojrzała na moich przyjaciół. — Jestem Max.

— Mike! — wykrzyknął radośnie, unosząc wysoko widelec z nadzianym kawałkiem mięsa. Wsadził go sobie do ust.

— Emilia.

— Chodzicie z moim bratem do szkoły?

Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy.

— Do tej grupy, co Will?

Ponownie przytaknęła.

— Woow! Ale mówicie! Dziwne!

— Max, istnieją różne choroby, dziecko — starała się uciąć to mama.

— Wyglądasz jak mała mała pani Connor — stwierdził, przegryzając kurczaka.

— Mike, mówiłam, żebyś mówił mi po imieniu.

— Jestem ładna jak mama! — zachwyciła się Max.

— Tak!

Wszystko zamarło, gdy do jadalni wszedł ojciec. Był ubrany w drogi garnitur. W półmroku jego zegarek błyszczał jak latarnia morska. Widziałem, że przyjaciołom zrobiło się lekko głupio, gdy był taki elegancki, a oni ubrani jak do szkoły. Zmierzył ich wzrokiem, nie siląc się nawet o uśmiech. Spojrzał na Mike'a a wtedy posłałem mu spojrzenie spod łba. Wiedziałem o czym myślał.

— Witajcie — powiedział. — Jestem ojcem.

Jestem ojcem? No błagam cię! Założycielem? Nawet nie umiesz powiedzieć naszych imion, skurwysynu.

— Dzień dobry — przywitał się niepewnie Mike. — Miała rację. Są podobni.

Jakby zdjęli jego skórę. Mel to jego klon. Tam samo zadufany w sobie. Jeden gorszy od drugiego.

— Pójdę wziąć prysznic. Żegnam.

Od razu atmosfera zrobiła się luźniejsza.

Max podeszła do Emilii. Pochwaliła jej fryzurę. Dziewczyna się speszyła. Odchrząkiwała raz za razem, ale podziękowała grzecznie. Mała usiadła między przyjaciółmi i gawędziła z nimi do końca kolacji. Po jakimś czasie wzięli swoje torby. Czyli mieli zamiar nocować...

— Gdzie mamy je położyć? — zapytała. Mike od razu ją od niej wziął. Podziękowała mu miłym uśmiechem.

— Zaprowadzę was — zaproponowała mama.

Poszedłem za nimi na górę. Schody były na tyle szerokie, że przy mnie szła Emilia. Wbiła wzrok w swoje stopy ubrane w trampki. Odgarnęła włosy i starała się je wziąć za ucho. Niektóre kosmyki były za krótkie i uciekały.

— Masz fajną mamę — szepnęła na tyle cicho, że nikt nie mógł jej usłyszeć. — I Max.

Skinąłem głową. Nikogo nie zdziwiła, że nie wymieniła Mel ani mojego ojca.

— Emilio, będziesz spać tutaj — zaproponowała mama, otwierając drzwi do pokoju mojego brata.

Miałem ochotę krzyknąć „co". Zamarłem, ale tylko na chwilę. Przepchnąłem się do przodu i popatrzyłem na wnętrze. Nie było już bałaganu. Wszystko było na swoim idealnym miejscu. Czysto. Jak nie w jego pokoju.

To

Nie

Jest

Już

Jego

Pokój

Do oczu naleciały mi łzy. Oni... Oni mieli go... Kto go sprzątnął? Przecież parę dni temu tam byłem! Był jak sprzed laty. Pełno papierów. Wszystko nie na swoim miejscu. Co się stało? Kiedy? To jego pokój. Nie powinniśmy go dotykać. Nigdy. Dlaczego zrobili z tego pokój gościnny? Dlaczego mnie nie zapytali?

— Nie zapytasz czemu, synu? — zapytał. Ostatnie słowo wręcz splunął, jakby było robakiem. — Co?

Spojrzałem na swojego ojca z tą całą nienawiścią, którą miałem w sobie. Wiedziałem, że to nie był pomysł mamy. Ona cierpiała tak samo jak ja. Ojciec jednak wzdychał już od paru lat i chciał przerobić pokój „na coś użytecznego". Jak mógł? Jak mógł zranić nas tak oboje?

Był umyty, ubrany w koszulę i dżinsy. Włosy wciąż miał wilgotne. Uśmiechał się tym bezczelnym uśmiechem... Tym, który miałem ochotę zdrapać mu z twarzy. Ten, który odziedziczyła Mel.

Nienawidziłem go.

Nie był moim ojcem.

Uniósł brew.

— Powiesz coś?

Zrobiłem coś innego. Podszedłem do niego. Spojrzałem prosto w oczy. Zignorowałem błagalny ton mamy. Uspokójcie się. Wytłumaczymy ci to na spokojnie. Nie chciałem wyjaśnień. Chciałem, żeby ten skurwiel zniknął z tego domu.

Zrobił to tylko po to, żebym coś powiedział. Sprzeciwił się.

Splunąłem mu prosto w twarz. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zatrzasnąłem za sobą drzwi do swojego pokoju. Przekręciłem klucz. Wiedziałem, że to nie fair wobec Emilii i Mike'a, ale kiedyś mogłem im to wytłumaczyć. Kiedyś. Może zrozumieją.

Słyszałem przepraszanie mamy. Nie mogłem tego słuchać. Włączyłem konsolę i jakąś grę. Po parunastu minutach usłyszałem samochód na podjeździe i pożegnania Emilii i Mike'a. Ktoś po nich przyjechał? Było mi głupio, ale zaraz to zostało zastąpione przez gniew na ojca. Nienawidziłem go z całego serca. Robił wiele świństw, by zmusić mnie do gadania, ale nigdy coś tak okrutnego. Wiedział, co ten pokój znaczył dla mamy i dla mnie. To świątynia. Jego świątynia. Wciąż mogliśmy wyczuć jego zapach. A on to nam wyrzucił. Bez pytania. By zrobić coś „użytecznego". Mógł dobudować jakieś skrzydło do naszego domu. Miał wystarczająco pieniędzy. Mógł zrobić wszystko. A zrobił takie... Coś niewybaczalnego. 

Wyjrzałem przez okno, wychylając głowę tak, by widzieć kawałek ulicy. Było już ciemno, dlatego łatwo było wypatrzeć światła samochodu. Gdy mignęły, napisałem krótką wiadomość do Emilii.

Przepraszam.

Nie wiem, czy płakałem z gniewu, żalu czy smutku, że ich zawiodłem.

Bałem się, że mogli nie zrozumieć. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top