Rozdział 11.

— Kochanie? — Mama zapukała do drzwi. Skrzywiłem się. Przez przypadek dźgnąłem się w oko. Nienawidziłem zakładać soczewek, a jeszcze bardziej ich zdejmować. Łatwo było sobie zrobić krzywdę, ale mimo wszystko, wolałem to niż noszenie okularów. Parę minut męczarni dla paru ładnych godzin wygody. Opłacało się. — Jesteś gotowy?

Otworzyłem drzwi, gdy poprawiłem soczewkę. Miałem lekko czerwone i załzawione oko, ale dałem radę. Mama stała w progu w swoim żakiecie, który „dawał jej szczęście". Był w ohydnym brązowo-zielonym kolorze z czerwonymi łatami na łokciach. Nigdy go nie krytykowałem głośno (czyli nic o nim nie pisałem), bo ona go uwielbiała. Włosy związała w krótki kucyk. Umalowała się lekko za mocno, ale pasowało jej to. Rozświetlało oczy, które powalały na kolana, gdy patrzyła na ciebie z tą czystą troską. W krótkich palcach trzymała pasek torby. Dopasowana spódniczka podkreślała biodra i pupę, którą mogła się chwalić.

Wziąłem jej rękę i napisałem CIĘŻKI WYWIAD?

— Lekko — przyznała. — Z pisarzem, który dopiero co pojawił się na rynku. Boże, nie lubię z nimi przeprowadzać wywiadu. Albo są bardzo wstydliwi albo uważają się za bogów. Straszni! Ale co zrobić? Taka praca.

Mogła na nią narzekać, ale każdy, kto ją znał, wiedział, że nie wymieniłaby jej za żadne skarby świata. Kochała pomagać, rozmawiać z ludźmi.

Zeszliśmy razem na dół. Zatrzymałem się na ostatnim schodku, gdy przez wejście do kuchni zobaczyłem ją. Rosę. Stała szykując coś. Miała długie, kręcone, brązowe włosy związane w kucyk. Wytarty T-shirt z jakimś nadrukiem. Założyła fartuszek z napisem „kto nie pomaga, nie je". Nuciła pod nosem jakąś radosną, hiszpańską melodię. Ciemne oczy skupiły się na obserwowaniu ruchów dłoni. Gdy pochylała głowę, pokazywał się w całej okazałości drugi podbródek, ale wydawała się to ignorować.

Zeskoczyłem ze schodka i do niej podszedłem. Od razu na mnie spojrzała z błyskiem w oku.

— Panicz Will — przywitała mnie, czochrając po włosach. — Co tam? Pasują naleśniki z brzoskwiniami i bitą śmietaną do szkoły?

Zapomniałem wspomnieć, że za nią tęskniłem?

Pokiwałem głową z szerokim uśmiechem. Słodycze łączą, nie dzielą.

— To dobrze.

Postawiła przede mną otwarte pudełko śniadaniowe. Musiałem się zmusić, by nie rzucić się na nie jak wygłodniałe zwierzę. Cholera, wyglądały idealnie. Zwinięte z bitą śmietaną i brzoskwiniami w środku. Jeden kawałeczek owocu wypadł, dlatego wziąłem go na palec i zjadłem. Pychota. Rosa, widząc moje zadowolenie na twarzy, uśmiechnęła się.

— Zjedz szybko. Boję się, że bita śmietana się zepsuje.

Skinąłem głową. Spakowałem pudełko do plecaka.

— Mel! — krzyknęła mama w stronę schodów. — Chodź, bo się spóźnimy!

— Już! Daj się umalować! — odkrzyknęła, zatrzaskując z impetem drzwi.

Mama wzięła głęboki oddech. Wypuściła powietrze ustami.

— Kto mnie namówił, by trójkę dzieci...

Zamarłem, zapinając plecak. Spokojnie, nie chciała cię skrzywdzić. Ani nikogo. Tak powiedziała tyle. Zasunąłem plecak i wyprostowałem się. Spojrzałem na mamę, unosząc brew. Chyba zrozumiała, bo powiedziała:

— Ma jakąś poprawę i tata ją odwiózł.

Przytaknąłem ruchem głowy.

Usiadłem przy stole. Mama zaczęła rozmawiać z Rosą na temat wyjazdu do rodziny. Okazało się, że co jakiś czas jej matka uważała, że źle się czuła, padała na łóżko i twierdziła, że umiera. Nie chciała lekarza tylko księdza. Całowała go po rękach, gdy się zjawiał. Cały czas trzymała różaniec. Opowiadała jaką była dobrą matką, a Rosa i jej reszta rodzeństwa wywracali oczami. Średnio co pięć lat ta sama akcja, a gdy zawozili w końcu do lekarza i okazywało się, że miała bardzo dobre wyniki, to składała ręce i mówiła jedynie „dzięki Bogu".

— Koszmarna kobieta — powiedziała Rosa, zmywając naczynia. — Ale co zrobić? To rodzina. Zabić nie można, bo wyląduje w więzieniu.

Uśmiechnąłem się, siedząc z nosem w telefonie. Szczerze, znałem te uczucie. Nie raz rozmyślałem nad pozbyciem się Mel ze swojego życia i wielu innych osób. Po prostu nienawidziłem wszystkich na wejście i mogli to zmienić, pokazując się z lepszej strony jak Mike albo kompletnie odwrotnie i wylecieć jak ruda dziewczyna. Jednak nie mogłem tego zrobić, bo mimo wszystko to rodzina i mama mogłaby zrobić ze mną to samo.

Kiedy Mel weszła do pokoju, wszystko jakby przymarzło. Atmosfera stała się gęsta. Mogłem jej dotknąć, a nawet przekroić, ale była na tyle gęsta, że potrzebowałbym do tego tasaka. Rosa uśmiechnęła się na jej widok, mama splotła ręce na piersiach. Znałem tę pozę. Mama nie znosiła podnoszenia głosu, a ona wydarła się o wiele za głośno i udawała, że nic się nie stało. Nawet nie przywitała się z Rosą, mimo że obok niej przeszła, by pójść do lodówki. Otworzyła ją. Pochyliła się, szukając czegoś.

— Mel. Nie zapomniałaś czegoś? — zapytała mama zmieniając ton na lekko groźniejszy.

— O co chodzi? — zapytała Mel, wyjmując sok. Zamknęła lodówkę.

— Pomyśl chwilę.

Mama szanowała każdą pracę. Każdą. Nieważne, gdzie zarabiało się na życie. Pani na kasie w super markecie była na takim samym poziomie jak pan w banku czy jakiś kierownik. Twierdziła, że nie każdy miał okazje, by studiować pięć kierunków i zrobić dziesięć specjalizacji. Ważne było, że ta osoba starała się zarobić i żyć na jakimś poziomie. Tylko to się liczyło i tym zdobywał szacunek mamy. I wymagała tego od nas. Mimo że Rosa pracowała dla nas jako pomoc domowa (nie miała za wysokiego wykształcenia), ale musieliśmy ją szanować. A Mel nie pokazywała, że tak było. Nawet się nie przywitała, mimo że nie widzieliśmy jej kawałek czasu.

Oparła się plecami o lodówkę i spojrzała na nas oczami, które odziedziczyła po ojcu. Poczułem się tak jakby nas oceniała. Ale dlaczego miałbym się tym przejmować? Była skreślona już dawno temu. Ja zapewne też. I nie obchodziło mnie to.

— Nadal nie wiem — powiedziała, otwierając sok.

Mama potrząsnęła głową, jakby chciała powiedzieć „nie wierzę, że ją urodziłam". Ja też, mamo.

— Może „dzień dobry, Rosa, jak minął ci pobyt u rodziny"? Albo „pocałuj mnie w tyłek, Rosa".

Spojrzałem na naszą pomoc domową. Przywykła do takiego traktowania przez Mel. Od dziecka ją ignorowała. Rzucała po prostu rozkazy, a ona musiała jej słuchać, bo nagadała by coś tacie i ten by ją zwolnił. Wszyscy wiedzieliśmy do czego Mel była zdolna i niestety czasem musiała tańczyć tak jak jej zagrała. Nie miała tego we krwi. Hiszpańska krew się buntowała, ale musiała trzymać buzię na kłódkę. Tego ojciec od niej wymagał. Za to płacił.

Spojrzała na Rosę, unosząc brew.

— Myślisz, że cię przeoczyłam, Rosa? — zapytała Mel. — Czy to w ogóle możliwe, żeby cię przeoczyć? — zaśmiała się.

— Mel — syknęła mama, chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie dałem jej dojść do słowa. Walnąłem dłonią w stół z takim impetem, że telefon podskoczył. Huk rozniósł się po całym domu. Dobrze, że ojca nie było. Przybiegłby z pretensją, mimo że racja stała po mojej stronie. Jednak mnie o nie obchodziło, tak jak boląca dłoń. Patrzyłem na Mel spod łba. Za pomocą samego spojrzenia chciałem przekazać coś. Bez słow. To obrzydzenie, tę niechęć, którą odczuwałem przez całe życie z nią. I tę złość, którą odczuwałem.

Wydęła usta i wzięła łyk napoju. Czyżby udawała, że nic złego nie zrobiła? A może po prostu tak myślała i nie musiała udawać? Była aż tak głupia.

— Przestańcie robić dużo zamieszania o nic. Możemy w końcu się ruszyć? Chciałabym być chwilę wcześniej w szkole.

— Najpierw coś zrobisz — odpowiedziała nieugięta mama, choć wydała się zmęczona.

— Co niby znowu?! — krzyknęła siostra. — Czego ode mnie chcesz?!

— Żebyś miała więcej rozumku w głowie. Naprawdę, Mel. Powinnaś trochę pomyśleć o swoim zachowaniu, bo zachowujesz się gorzej niż Max.

Prychnęła z oburzeniem.

— Przynajmniej lepiej niż ten gówniarz. — Wskazała na mnie ruchem głowy.

— Obawiam się, że nie. Porozmawiamy na ten temat później. Idźcie do samochodu. Roso, mogłabyś zrobić to o co cię prosiłam?

— Oczywiście — odpowiedziała z lekkim żalem w głosie. Czyżby żałowała wybuchu Mel?

Idąc do garażu, położyłem jej rękę na ramieniu, żeby zrozumiała, że to nie jej wina. Szybko ją zabrałem. Poszedłem do samochodu. Mel już w nim siedziała ze słuchawkami w uszach. Usiadłem z tyłu, jak najdalej od niej, ale mimo to słyszałem muzykę, którą słuchała. Szturchnąłem ją w ramię i kiedy na mnie spojrzała, pokazałem, żeby przyciszyła. Oczywiście zrobiła całkowicie odwrotnie. Jeszcze bardziej słyszałem tę gównianą muzykę, dlatego żeby jeszcze nie ogłuchnąć, założyłem słuchawki i włączyłem swoją. Czekaliśmy na mamę, pochłonięci własnym światami. Jej mnie drażnił niemiłosiernie, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Ale mama mogła, dlatego uśmiechnąłem się, gdy weszła do samochodu i wyrwała wejście do słuchawek z telefonu Mel.

— Ej! — krzyknęła, wyjmując je z uszu. — Co ty wyprawiasz?!

— Nie krzycz, dziecko, bo się gdzieś rozbijemy. Mam stare serce. Dostanę zawału i co wtedy będzie?

Mel prychnęła i odwróciła się do okna, zaplatając ręce na piersiach.

— Myślisz, że te twoje fochy coś dadzą, Mel? — zapytała mama, zapinając pasy. Otworzyła drzwi garażu specjalnym pilotem, który miała przyczepiony do kluczy.

— Nie wiem. Nie obchodzi mnie to — mruknęła, nawet nie patrząc na mamę.

— A powinno. — Wyjechała z garażu. Kliknęła jeszcze raz przycisk na pilocie i drzwi zaczęły się zamykać. Mama odwróciła się, by sprawdzić, czy na pewno się zamknęły i wyjechała na ulicę. — Wymagam tylko jednego. Szacunku. A ty go nie okazujesz, Mel.

— Ona jest służącą. Płacimy jej. W ogóle to cud, że się do niej odzywam.

Mama zacisnęła palce na kierownicy. Nawet z tej odległości zauważyłem żyłkę na czole, która pulsowała pod skórą. Chciałem ją jakoś uspokoić, ale z siedzenia kierowcy nie zauważyłaby mojego zeszytu. Jedyne co mogłem zrobić to uśmiechając się przepraszająco do lusterka. Nie byłem pewny, czy to zauważyła. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

— Co ty, dziecko, wygadujesz? Rosa jest z nami od sześciu lat. Odkąd... — przerwała nagle. Nie musiała kończyć. Wszyscy wiedzieliśmy jakie wydarzenie miała na myśli.

Przymknąłem oczy i oparłem głowę o siedzenie. Samochód sunął gładko po jezdni, wydając z siebie ciche westchnienia. Przez chwilę była cisza, mogłem spokojnie się w to wsłuchać. Nagle jednak Mel wybuchła.

— No powiedz to.

— Co niby? — zapytała mama, nie odrywając oczu od jezdni.

— Kiedy Rosa przyszła? Kiedy? Kiedy się rozsypałaś na tyle, że zrezygnowałaś z wychowywania Max? Że Rosa to robiła? Że wolałaś zająć się pieprzoną...

— Język — upomniała ją, ale ona ciągnęła dalej.

— ... pracą niż własną córką?

— Nie wiesz co przeżywałam, gdy...

— Myślisz, że nie? Myślisz, że nie wiem?! On był MOIM bratem! Moim! — wrzeszczała. — To ty nie wiesz, co ja przeżywałam, do cholery!

— Kochanie, wszyscy to przeżywaliśmy.

Czy kłótnia znowu miała się zakończyć jak zawsze? Mel umiała zwalać na wszystkich winę. Nigdy nie widziała swojej, ale ludzi dookoła owszem. Umiała to wykorzystać na wszystkie sposoby. Zacisnąłem jednak palce, gdy zaczęła o nim mówić. Nie miała prawa tak mówić. Nie była jedyną, która to przeżywała. Nie wiedziała nic o mnie...

— Ale ty najmniej. Ukryłaś się w pracy. Wolałaś siedzieć przy papierach. Później w radiu niż nas pocieszać.

— To nie tak... — starała się jej przerwać.

— To jak?! Wytłumacz mi!

Mama spojrzała w lusterko, jakby szukając pomocy. Nie mogłem jej udzielić bez głosu. Co mogłem zrobić? Uderzyć w siedzenie? Wyjść z samochodu? Co mogłem zrobić, by zmazać tę minę pełną bólu?

— On... — i nie powiedziała nic więcej, dopóki Mel była w samochodzie.

Jechaliśmy w całkowitej ciszy. Wszyscy gapiliśmy się w okna, każdy w swoją stronę. Nie musiałem nawet patrzeć na mamę, by widzieć, co odczuwała. Mel nie widziała jej załamania. Mel nie widziała jak płakała po nocach. Uciekła do pracy, by zapomnieć choć na chwilę. Tam samo jak ja. Bo inaczej zrobiłaby sobie krzywdę. A co wtedy byśmy zrobili bez mamy? Ojciec, zapewne, by nas porzucił. To ona trzymała nas w kupie. Tylko ona. I Mel nie miała prawa o tym inaczej myśleć.

Mel trzasnęła drzwiami i wysiadła przed szkołą, nie mówiąc ani słowa. Mama wtedy najwyraźniej odetchnęła. Wyprostowała się na siedzeniu. Przejrzała się w lusterku. Skrzywiła się, widząc swoją marynarkę. Zdjęła ją, nie rozpinając pasów. Nie wiem, dlaczego ta czynność mnie przeraziła. Po prostu miałem przeczucie, że szczęśliwa marynarka stała się czymś innym. Czymś czego już nie chciała mieć na sobie.

Po poprawieniu włosów, ruszyła.

— Mike ma na ciebie czekać? — zagadała.

Wzruszyłem ramionami.

— To bardzo... miły chłopak. Jest z tobą w grupie — to stwierdzenie, nie pytanie. — Ale ma coś w sobie, co przyciąga ludzi. Nie mam na myśli jego... Zachowania. Jest miły. Jest taki szczery. To chyba to.

Miała racje, ale nie rozumiałem do czego zmierzała. Przed chwilą kłóciła się ze swoją córką. Myślałem, że bardziej miała ochotę o tym mówić niż o moich dosyć kulawych znajomościach ze szkoły.

— Szczerze chciałabym go lepiej poznać. Szczególnie, że zaprzyjaźniłeś się z nim... A nigdy nie miałem przyjaciół. Oprócz Yukkiego i jego.

O dziwo na dźwięk tej głupiej ksywki, moje serce nie zareagowało. Nie bolało jak kiedyś. Nic nie poczułem jakby nic dla mnie nie znaczył, mimo że było inaczej. Chyba. Sam już nie wiedziałem. Przypomniałem sobie swoją reakcję parę tygodni temu, gdy Mel do mnie napisała o nim. Wściekłem się. Miałem ochotę ją zabić, bo tylko wspomniała o tym. Dlaczego to się zmieniło?

— Cieszę się z tego. Naprawdę.

I na tym skończyła się rozmowa.

Przez resztę drogi myślałem o swojej reakcji. A raczej o jej braku. Nie mogłem wyrzucić tego z głowy. Zaprzątało to moje myśli. Jedyne na co wpadłem, to to, że Yukki naprawdę był moim jedynym przyjacielem przez te wszystkie lata. Jednak odkąd przyszedłem do nowej szkoły, na horyzoncie pojawiły się dwie osoby, które mogły zając jego miejsce. Dodatkowo z nimi miałem pewność, że nie odrzuciliby mnie za te dziwactwa, które posiadałem. Oni także do normalnych nie należeli, dlatego by po prostu je zaakceptowali. On tego nie zrobił. Zaczęły się schody, związane z... Załamałem się psychicznie. Nie rozumiał tego. Nie chciał brać w tym udziału. To powód, dlaczego odszedł. Na sto procent. Jednak czy mogłem być tak pewny Emilii i Mike'a? Nie poznałem ich tak dobrze jak Yukkiego. To skąd te myśli, zapewnienia samego siebie, że będzie inaczej, gdybym znów miał zły epizod?

Nie mogłem się długo nad tym zastanawiać, bo nasza droga nie była długa. Wysiadłem z samochodu, biorąc plecak. Od razu zauważyłem machającego Mike'a. Obok niego szła Emilia. Chłopak zaczął biec i wyhamował dopiero, gdy zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, raz za razem powtarzając „cześć, Will". Dziewczyna podeszła pomału. Stanęła przed mamą, opuszczając głowę. Wyglądała jakby stała przed własną mamą i coś przeskrobała. Dłonią stukała w udo, wybijając nerwowy rytm.

— Dzień dobry. Jestem... Emilia. Zadaję się z pani synem — wydukała jak dziecko, które musiało się nauczyć czegoś na pamięć.

— Dzień dobry, pani Connor! Connor! Pięknie pani wygląda! Pięknie! — zachwycił się Mike, puszczając mnie. Objął mamę. Zatonęła w jego ramionach.

— Och... Hm... Dziękuję, Mike. Witaj. Jestem... Jak słyszałaś...

— Mhmm — mruknęła Emilia.

Mike ją puścił. Podszedł do mnie i złapał za rękę. Serce podskoczyło. Cholera, czy chłopakom to wypadało? Na pewno nie. Mimo tego nie puściłem jej. Moja dłoń była o wiele mniejsza od jego. Ciepła, duża. Czułem się... bezpieczny.

Czy gdybym...?

Mama lekko się uśmiechnęła.

— Poznaliście się w grupie pana LeBlanca? — zapytała Emilię, nie odrywając wzroku ode mnie i Mike'a. Wiedziałem co myślała. Policzki mi płonęły. Ale dlaczego tak zareagowałem? Mike był mentalnie dzieckiem. Może dawałem mu poczucie bezpieczeństwa lub po prostu chciał to zrobić. Koniec.

— Tak! Tak! — krzyknął radośnie Mike.

— To chciałabym was zaprosić na obiad do nas. Co powiecie na dzisiaj? Dacie radę poprosić rodziców? Możecie u nas nocować, oczywiście.

Moje serce się zatrzymało i tym razem nie przez dłoń Mike'a.

Emilia spojrzała na chłopaka. Na jej ustach błąkał się cień uśmiechu, a on nawet nie starał się tego ukryć.

— Tak! Tak! — krzyknął tylko.

Nie miałem nic do gadania... Miło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top