Rozdział 1.
Nigdy nie lubiłem nowych osób. Dziwnie się na mnie patrzyły, jakby nie wiedziały, czy brać mnie za niepełnosprawnego czy od razu za idiotę. Tak było i tym razem. Pani, siedząca w okienku, czekając na moje dane, patrzyła na zeszyt z cichym oczekiwaniem na twarzy. Czemu miała takie dziwne spojrzenie? Spodziewała się, że rzuci się na nią? Że odgryzie jej kawał skóry? Nie wiedziałem.
Spojrzałem na kartkę, gdzie znajdowały się moje stare rozmowy i te nowe. Może nie mogła znaleźć poprawnej linijki? Pochyliłem się, zakładając pasemko włosów za ucho i postukałem w poprawne miejsce palcem.
Dzień dobry, przyszedłem odebrać dowód. Jak się Pani miewa?
Czekając na jakąkolwiek reakcje, wyjąłem plik kartek, które dała mi poprzednim razem o wiele milsza pani. Przynajmniej, gdy napisałem to samo, co tym razem, uśmiechnęła się i odpowiedziała miło. Nie pytała o przyczynę ani nic. Miała w sobie na tyle kultury. Podałem jej teczkę. Niechętnie, z chwilą ociągania, złapała ją i wyjęła jej zawartość. Uśmiechnąłem się, ukrywając to pod pretekstem drapania w nos. Wydawało się, jakby miała zaraz zaczął przeklinać na „tę cholerną młodzież".
Wziąłem zeszyt i napisałem coś. Odwróciłem go do niej.
Wszystko w porządku z dokumentami?
Przejrzała dokładnie papiery. Westchnąłem. Przyglądała się każdemu z osobna. Współczułem tłumowi ludzi, którzy wciąż czekali w tym urzędzie na swoją kolej. Tamta pani, której niestety nie zauważyłem, uwijała się bardzo szybko i sprawnie. Jakby urodziła się, by pracować w urzędzie. A ta była podejrzliwa. Zapewne nie tylko mnie cicho osądzała o oszustwo w dokumentach. Nagle się zerwała na równe nogi i zaczęła mamrotać coś na mój temat, szukając czegoś w ogromnych szafkach z przegródkami.
— Żeby nie gadać tylko pisać w zeszycie... To nie jest normalne. Powinien siedzieć u psychologa a nie tutaj... Albo przynajmniej mieć aparat słuchowy...
Przywykłem do takich tekstów. O dziwo, odkąd zacząłem komunikować się ze światem za pomocą zeszytu, o wiele więcej osób zwracało na mnie uwagę. Kiedy przechodziłem, nie milkli. Mówili „ten dziwny, co zamiast gadać, pisze w zeszycie". Już miałem naszykowaną specjalną stronę, by pokazywać takim osobom wielki napis. A CO CIĘ TO OBCHODZI? Jednak dla tej pani, naszykowałem coś specjalnego. Najładniejszym pismem, jakim umiałem zapisałem informację.
Wróciła. Rzuciła na stół nowy dowód, a także kilka plików kartek. Głośno i wyraźnie zaczęła krzyczeć:
— PODPISZ TUTAJ, GDY WSZYSTKO SIĘ ZGADZA.
Skrzywiłem się. Boże, co było z nią nie tak? Niechętnie sięgnąłem po plik kartek i dowód. Spojrzałem na wszystkie dane. Data urodzenia się zgadzała. Zdjęcie także. Rodzice też. Imię i nazwisko... Uśmiechnąłem się czytając je.
— PODPISZ — powtórzyła, przysuwając kartkę w moją stronę.
Wziąłem długopis i zrobiłem co kazała. Schowałem długopis do portfela. Wstając, skinąłem głową w podzięce. Zatrzymałem się nagle, przypominając sobie o zeszycie. Stuknąłem palcem w dobrą linijkę. Kobieta pochyliła się i przeczytała. Nagle zbladła.
Nie potrzebuję aparatu słuchowego. Mam idealny słuch. Nie jestem głuchy. Po prostu nie mówię. A psycholog to inna rozmowa. I nawet gdyby Pani krzyczała do głuchego, to i tak Pani nie usłyszy.
Zamknąłem zeszyt i wyszedłem z urzędu, przepychając się przez ludzi. Kilku, przez przypadek, uderzyłem ramieniem lub nadepnąłem na stopę. Wydawali się być w swoim świecie. Nie mogłem ich przeprosić. Gdybym zaczął im machać rękami przed twarzą, nie zareagowaliby. Byli zbyt pochłonięci swoimi myślami czy telefonami. Milcząca osoba, jak ja, nie miała szans, żebym zwrócił ich uwagę.
Kiedy wyszedłem na dwór, poczułem nawet ulgę. Rozejrzałem się. Mamy wciąż nie było na parkingu przed urzędem. Usiadłem na schodach w takim miejscu, by nie przeszkadzać. Wziąłem plecak na kolana. Wyjąłem portfel i spojrzałem jeszcze raz na swoje dane.
Nazwisko: Connor
Kolor oczu: Zielony
Wzrost: 5-8
Boże, to naprawdę było takie łatwe?
Przyglądałem się swoim informacjom. Sam je podawałem. Sam je zapisywałem, by dobrze wyrobili dowód. Ale czy to naprawdę było aż tak łatwe?
Schowałem dowód do kieszeni bluzy, gdy zobaczyłem mamę, która machała do mnie z samochodu. Wziąłem plecak i poszedłem w jej stronę. Kiedy usiadłem, od razu sięgnąłem po zeszyt i długopis.
— Jak tam, kochanie? — zaćwierkotała, gdy zajęła siedzenie kierowcy. — Widziałam, że tam dużo osób się zrobiło...
Byłem jednym z pierwszych. Nie czekałem długo.
Przeczytała, wychylając się ze swojego siedzenia.
— To dobrze. Gotowy, by pójść do szkoły?
Skrzywiłem się.
Szczerze, niezbyt. Ale nie mam wyboru.
Wrzuciła bieg. Samochód zawarczał jak dzikie zwierzę na uwięzi. Zapiąłem pasy, położywszy zeszyt na siedzeniu obok.
Podczas podróży nic nie pisałem. Wtedy moja dłoń odpoczywała od trzymania długopisu. Rozprostowałem palce i zwijałem je w pięści. Na środkowym palcu miałem wgniecenie od trzymania czegoś do pisania. To nic dziwnego. Pisarze, którzy notowali w zeszytach także mieli takie ślady. To normalne jak zdarte opuszki, gdy grało się na gitarze. Nigdy mi to nie przeszkadzało.
Mama nawijała bez końca. Mówiła o nowym programie radiowym, nad którym pracowała razem z koleżanką. Miała świetny głos, to prawda. Bardzo melodyjny, kobiecy. Słuchacze ją kochali. Umiała poruszać ludzkie serca. Uwielbiała rozmawiać o problemach rodzinnych, co wzbudzało mój śmiech. Wszyscy dużo przeszliśmy, tego ukryć się nie dało, a gdy pomagała jakimś ludziom, to było jak rozdrapywanie starych ran. Tak trochę masochistycznie, prawda? Szczególnie, że niektórzy zgłaszali się z podobnym problem, co nasz. Z takim, co zniszczył naszą rodzinę. Co ją zmienił. Na zawsze. A szczególnie mnie i mojego ojca. Boże, nienawidziłem go!
Oparłem się wygodniej o oparcie. Obróciłem głowę i przyglądałem się okolicy, którą mijaliśmy. Pięknie zbudowane domy. Piękne drzewa. Kochałem nasze miasto, ale nienawidziłem tajemnic, które skrywało.
Przymknąłem oczy, zmuszając się, by posłuchać mamy. Zmieniła temat na słuchaczkę, która zadzwoniła. Młoda dziewczyna. Była wyzywana w szkole i bita. I oczywiście, żeby ją jakoś pocieszyć, opowiedziała o mojej sytuacji.
— Moje dziecko nie mówi od sześciu lat — mówiła swoim radiowym głosem. — Nagle zamilkło w wieku dwunastu lat, gdy komunikacja w tym wieku jest bardzo ważna. Od tylu lat nie ma żadnych przyjaciół. Jest nam coraz gorzej się z nim komunikować. Rozmawia z nami jedynie za pomocą zeszytu. Zapisuje, to co normalnie by nam powiedział. To przeszkadzające, prawda. Ale najbardziej boję się przyszłości. Kiedy będzie potrzebna praca. Jak będzie wyglądała rozmowa kwalifikacyjna? Jak będzie wyglądać praca, gdy nie odezwie się słowem tylko notował? Smuci mnie także to, że od lat nie ma przyjaciół. W końcu w tym wieku się imprezuje, upija do nieprzytomności. Siedzi jedynie w pokoju i bawi się laptopem. Ale wiesz co? Zapisałam moje dziecko do specjalnej grupy w szkole. Gdzie chodzą dzieci o dosyć niezwykłych cechach. Może też tak zrób? Będziesz akceptowana, bo tam każdy jest inny. Tam nikt nikogo nie ocenia. A lepiej mieć jednego przyjaciela niż całą bandę sztucznych, prawda?
Właśnie tak dowiaduje się w mojej rodzinie informacji. Albo przez komórkę albo radio.
Witaj w mojej rodzinie, gdzie ja, chłopak, który z własnej woli nie mówi od sześciu lat i komunikuje się ze światem poprzez blog i zeszyt, nie jest najdziwniejszy!
*
Mama zaparkowała przed szkołą. Miała dziwną minę. Jakby nigdy ją nic lepszego w życiu nie spotkało. Jakby odwożąc mnie do szkoły, było jej wielkim marzeniem, które udało się jej spełnić. Wysiadła z samochodu i stanęła przodem do budynku. Ręce oparła na biodrach. Niechętnie wziąłem plecak, zeszyt i poszedłem w jej ślady. Zamiast uśmiechu pojawił się grymas. Nie polubiłem tego miejsca na samo wejście.
Parking zapełniały samochody. Wydawało mi się, że każdy na mnie patrzył, bo jako jedyny przyszedłem z rodzicem. Boże, zapewne przez to już skreśliłem swoje jakiekolwiek życie publiczne. Niestety, w domu razem z ojcem i moimi dwoma siostrami, które oczywiście nie miały nic do gadania, ale jak to kobiety musiały powiedzieć swoje zdanie, mimo że nikogo ono nie obchodziło, ustalili, że nie mogłem sam pójść do sekretariatu.
— To zajmie za dużo czasu — tłumaczyła mama, głaszcząc mnie po głowie, gdy zapisywałem odpowiedzi. — Dodatkowo sekretarka może poczuć się dziwnie, kochanie.
Tym razem chwile poczekali na moją odpowiedź.
Ale to jej praca. Ma pomagać uczniom. W tym także specjalnym jak ja.
— Ale ty nie masz depresji, jak większość nastolatek, gdy facet je rzuci — odpowiedziała jakby na odczepnego moja starsza siostra. Melania. Dzielił nas zaledwie rok, ale lubiła się tym chwalić. Wymachiwała mi swoim dowodem przy każdej okazji. Tym razem przysłuchiwała się naszej rozmowie, udając, że ją nie interesowała. Miała nogi na stole, leżała na kanapie i przeglądała coś na telefonie. Jej palce poruszały się w zawrotnym tempie, gdy odpisywała na wiadomości. — Ty nie gadasz. A to jest mega dziwne nawet dla kobiety, która pracuje w szkole.
— Mel — upomniał ją tata ostrym tonem.
Spojrzała na niego znad telefonu, nie przestając poruszać kciukami.
— A powiedz mi, że to nie jest dziwne. On jest najdziwniejszą osobą, jaką znam, a mam wielu znajomych. Co, Willi? Gniewasz się na mnie za to, co? Za to, że stwierdziłam fakt?
Nie musiałem pisać. Znalazłem właściwą stronę i pokazałem jej zeszyt.
Zamknij się, Mel.
Ta strona była lekko wytarta w dolnej części. Często jej używałem.
Otworzyłem na stronie, którą aktualnie zapisywałem i zacząłem notować. Odwróciłem ją w stronę mamy.
Dam sobie radę. Nie takie rzeczy robiłem :)
Uśmiechnąłem się do niej. Nie odwzajemniła gestu. Westchnęła i miała już coś powiedzieć, ale przerwał jej ojciec głosem, który świadczył, że zignorowałby każdy sprzeciw. To ja miałem się go słuchać, nie on mnie.
— Matka z tobą pojedzie.
I tak oto wylądowałem z nią na szkolnym parkingu, skreślając jakiekolwiek szanse na znajomość z normalnymi ludźmi.
Zacząłem rozglądać się po parkingu. Morze aut. Szczególnie czarnych, srebrnych a także czerwonych. Czy nie produkowali innych kolorów? Nasz wyróżniał się na tym tle, bo był butelkowo zielony. Poczułem się zażenowany, ale nawet nie umiałem powiedzieć dlaczego. Zacząłem czuć presje tłumu? Poczułem, że także powinniśmy mieć auto w tych nudnych, głupich kolorach? Nasz samochód był najlepszy. I to, że się wyróżniał, to żaden wstyd. Pokazywał tylko, że należy do wyjątkowych aut. To inni mogli się poczuć zażenowani, patrząc na swój samochód, bo chcieli mieć jak nasz.
Kilku nastolatków stało przed szkołą, gadając z innymi. Nikt nie stał sam. Zawsze były grupy albo pary. Co najmniej dwie osoby. Tworzyli jakby stada. Nie oglądali się na innych. Nawet dziewczyna czytająca na schodach, spoglądała na chłopaka, który przeglądał coś na telefonie. Ich ramiona się stykały. Palacz rozmawiał z innym palaczem. Punk z innym punkiem. Chłopak w bluzie szkoły, z chłopakiem w bluzie szkoły... Można było ich połączyć wyglądem. Włosy, ubrania, przyklejone uśmiechy... Czy nikt nie mógł być takim jak chciał? Musieli udawać, by ktoś zwrócił na nich uwagę? Cholera, ten świat jest bardziej popieprzony niż ja.
— Gotowy? — zapytała mama. Miała głos, jakby mówiła do kilkuletniego dziecka, a nie do prawie dorosłej osoby.
Wzruszyłem ramionami. Chyba wzięła to za przytaknięcie albo radosny okrzyk „chodźmy!", bo z uśmiechem na ustach, ruszyła przed siebie. A ja szedłem za nią, czując się jak skazaniec. Nie chciałem tam być. Nie chciałem wejść do tej cholernej szkoły i poznawać nowych ludzi. Nie lubiłem ich. Nie chciałem ich poznać. Już patrząc na nich, robiło mi się niedobrze.
Budynek miał zaledwie dwa piętra. Tynk odchodził od ścian. Po lewej był dodatkowy malutki budyneczek z salą gimnastyczną. Wydawał się mały na parkingu, ale kiedy podchodziliśmy, stawał się ogromny. Pomieściłby dwie, może trzy sale gimnastyczne z mojej starej szkoły. Schody, po których musieliśmy się wspiąć, były szerokie. Mimo że siedziały na nich dwie osoby, ramie przy ramieniu, a ja z mamą szedłem obok siebie, zmieściłyby się jeszcze co najmniej dwie osoby. Po co stworzyli takie wielkie? By ludzie mogli się po nich turlać, czy jak? Schodki były niskie. Prawie nie musiałem podnosić nóg. Szedłem jak zombie. Ciągnąc nogę za nogą. Drzwi miały dwa skrzydła. Wydawały się ciężkie. Gdybym zobaczył je na jakiejś fotografii, w życiu bym nie powiedział, że do drzwi do szkoły. Raczej do jakiegoś klasztoru czy kościoła. Stały szeroko otwarte. Oczekiwałem tabliczki z miłym napisem „serdecznie zapraszamy", ale nie mieli tego. Szkoda. Czułbym się lepiej, jakbym nie wchodził do świątyni. Po tych ogromnych drzwiach, uwaga, były kolejne, ale tym razem plastikowe z oknami. Popchnąłem je i przepuściłem mamę. Uśmiechnęła się i w ramach podziękowania, zmierzwiła moje włosy. Uwielbiała to robić. Poprawiłem je szybko i wszedłem za nią. Mina mi zrzedła.
Przed nami rozciągał się ogromny korytarz. Pełno szafek i uczniów. Kolejne morze. Hałas był prawie do niewytrzymania. Gadali, śmiali się, wołali do siebie... Wpadłem w popłoch. Czułem się źle. Po prostu źle. Serce ścisnęło się boleśnie. Ze strachu zaczęło bić szybciej. Miałem ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. Wiedziałem, że w życiu bym się w tym miejscu dobrze nie czuł. Tam, gdzie ludzie dzielili swoje sekrety. Ja żadnego nie miałem. Nudna osoba. Nie miałem czym się dzielić.
Czy będzie jak wtedy? Znowu zaczną mnie wytykać palcami i mówiąc, plotkować na temat tego, dlaczego zamilkłem? To śmieszne... Plotkowali, ale nikt nie miał odwagi, by mnie zapytać. Woleli się domyślać. Dobrze, skoro lubili się tak bawić, to dlaczego nie? Ale dlaczego akurat ja? Szkoła to miejsce pełne różnych osobowości. Różnych dziwaków. Różnych historii. Mogli wybierać kogo tym razem poobgadywać, ale zawsze wypadało na mnie. Na początku lubiłem słuchać teorii ta temat tego, dlaczego umilkłem, ale z czasem zaczęło to irytować. W końcu, ile można było słuchać tego, że sam, z własnej woli, przyłożyłem język do rozgrzanego garnka? Rozumiem głupota głupotą, ale w życiu bym czegoś takiego nie zrobił. Skąd im przyszło do głowy, że byłem aż takim kretynem?
Moją uwagę zwróciła jedna dziewczyna. Stała przed brązowymi drzwiami z napisem na szybie „sekretariat". Miała na sobie słuchawki, ale wyciągała z kieszeni kolejną parę, ale tym razem dousznych. Rozplątała je sprawnymi, szybkimi ruchami i ściągnęła te, na których aktualnie coś słuchała. Skrzywiła się. Podłączyła odpowiedni kabel do telefonu i szybko wsadziła plastik do uszu. Wydawała się odprężona. Przymknęła oczy i wsłuchała się w muzykę.
Mama złapała mnie za ramię i skierowaliśmy się w stronę sekretariatu. Dziewczyna na moment podniosła wzrok, ale kiedy nas zobaczyła, szybko go opuściła. Zdążyłem jedynie zobaczyć czarne tęczówki. Nieprzeniknione spojrzenie, które nie wyrażało nic. Zupełnie. Jakby od dawna była martwa albo nic nigdy nie poruszyło jej serca.
Po plecach mi przeszły ciarki.
Zapukałem do drzwi i kiedy usłyszeliśmy ciche „proszę" zagłuszone przez rozmowy nastolatków, weszliśmy. Mama od razu się uśmiechnęła, rozglądając się po sekretariacie. Nie wiedziałem, gdzie mógłbym zatrzymać spojrzenie. Zbyt wiele rzecz. Biblioteczki przepełnione teczkami, zeszytami, dziennikami i innymi papierzyskami. Niektóre zamknięte na klucz Prawie nie widziałem ścian, bo zasłaniały je meble a także obrazy i dyplomy w ramach. Na podłodze leżał wytarty, stary, zakurzony dywan. Nikt tu nie odkurzał? Po drugiej stronie całkiem sporego pomieszczenia, stało ogromne, najprostsze biurko, jakie w życiu widziałem. Nie pasowało do otoczenia kompletnie. Nawet krzesło wydawało się całkiem drogie, ale biurko? Jakby znaleźli je pod śmietnikiem. Listwa od niego odchodziła. Uginało się pod stertą papierów. Sekretarkę dopiero zauważyłem, gdy wstała. Potruchtała w naszą stronę z wyciągniętą dłonią.
— Pani Connor! Witam. Jesteś zapewne Will? Miło mi cię poznać. Nazywam się Kurt — trajkotała sekretarka. Uścisnęła mojej mamie rękę i otworzyła kolejne drzwi, które także dopiero co zauważyłem. Była dosyć młoda jak na ten zawód. Sekretarki w szkole zazwyczaj były starymi kobietami, które powinny już iść na emeryturę albo odliczały dni do niej. Ta nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat. Ufarbowane na brąz włosy związała tuż nad karkiem w krótki kucyk. Cerę miała zniszczoną przez papierosy. Poszarzała, z masą pieprzyków przeróżnych wielkości. Brązowe oczy błyszczały coraz jaśniej, z każdym słowem. Ubrana była w lekko za ciasny kombinezon. Wyglądało to lekko... Śmiesznie. Prychnąłem cicho, ale mama mnie usłyszała i posłała karcące spojrzenie. — Pani dyrektor na was czeka. Zapraszam. Może kawy? Herbaty?
— Poproszę szklankę wody, jeśli to nie problem — powiedziała mama lekko modelując głos. Przypominał ten radiowy, ale coś w nim zabrakło. Tej sztucznej radości? Szczerości? Nie umiałem znaleźć odpowiedniego słowa.
— Jestem pani wielką fanką. Uwielbiam pani audycje — wypaliła nagle. Ile razy mama to słyszała? Gdy coś do mnie mówiła w sklepie, ludzie umieli do niej podejść i prosić o autograf czy zdjęcie. Jednak na to drugie odmawiała. Nie chciała, żeby ludzie znali jej wygląd. Nie pokazywała się w telewizji, mimo że ojciec to robił. Nawet na Facebooku nie miała żadnych zdjęć oprócz naszych. To po nas ją rozpoznawali? Gdy rozmawiała z tymi ludźmi, ja spacerowałem z wózkiem i wrzucałem wszystko z listy i to co mi się podobało. Nie umiałem powiedzieć jakim cudem umieli ją rozpoznać. Kiedy mówiła do rodziny, miała zupełnie inny głos.
Wydawała się lekko zaskoczona, ale nie miło.
— Dziękuję. Co chcesz...? — zapytała mama, ale nie zdążyła dokończyć, bo sekretarka nagle wypaliła:
— Oczywiście. A dla ciebie, Will?
Nadużywała mojego imienia.
Poproszę herbaty. Trzy łyżeczki cukru.
Klasnęła w dłonie.
— Ale masz ładny charakter pisma! Jak na chłopca jest śliczny! Pani dyrektor, coś do picia?
Nie usłyszałem odpowiedzi, ale sekretarka najwyraźniej tak, bo skinęła głową i poleciała po napoje.
Mama jedynie posłała mi spojrzenie, które mówiło „dziwna kobieta" i weszła do pokoju dyrektora. To pomieszczenie było prawie identyczne jak sekretariat. Różniło się jedynie biurkiem, dywanem i mniejszą ilością papierów. Kichnąłem. Ale kurzu miało chyba jeszcze więcej.
Dyrektorka była grubą kobietą. Ogromne okulary, ale nadal za małe do ogromnej, okrągłej buzi. Rumiane policzki, króciutkie blond włosy, które mimo wczesnej godziny, już stały się tłuste. Pod pachami miała ślady potu. Ohyda. Kiedy wyciągnęła do nas rękę, nie miałem najmniejszej ochoty jej uścisnąć. Mała, tłusta o krótkich, grubych palcach. Skrzywiłem się. Była cała mokra i nie umyta po zjedzeniu czegoś z lukrem. Miałem wrażenie, jakbym ściskał kawał tłuszczu. Wskazała nam dwa krzesła po drugiej stronie biurka. Wytarłem dłoń o spodnie, gdy wiedziałem, że mnie nie widziała. Mama zrobiła to samo z wyrazem pełnym obrzydzenia na twarzy, ale starała się to ukryć pod miłym uśmiechem. Dyrektorka też się uśmiechnęła pokazując drobne zęby jak u dziecka.
Dyrektorka chyba była przygotowana na nasze przyjście, bo bez chwili na wzięcie oddechu, zaczęła opowiadać historię szkoły. Czyste, nieciekawe fakty. Gdybym skupiał się na jej słowach, zapewne zasnąłbym na krześle. Mama patrzyła na nią, co jakiś czas kiwając głową, ale wydawała się rozmyślać, jak mogłaby jej przerwać. Oboje odetchnęliśmy z ulgą, gdy ktoś zapukał do drzwi. To zamknęło kobiecie buzie. Choć na chwilę. Mina nam zrzedła, kiedy zobaczyliśmy sekretarkę. Kolejna gaduła... Postawiła przed nami napoje. W zeszycie napisałem „dziękuję" i jej pokazałem.
— Coś czuję, że będziesz dobrym uczniem — powiedziała, uśmiechając się.
Prychnąłem. Czyżby nie wiedziała, co stało się w poprzedniej szkole? Cóż, na swoje usprawiedliwienie mogłem dać to, że zrobiłem to przez tych kretynów, którzy nie umieli zapytać wprost, co się stało, tylko wymyślali za moimi plecami.
Dyrektorka przytaknęła jej ruchem głowy. Od swojego monologu zrobiła się cała czerwona na twarzy. Wyjęła z biurka materiałową chusteczkę i wytarła skórę. Gdy sekretarka odeszła, gruba pani zapytała:
— Macie jakieś pytania?
Zaprzeczyłem. Wolałem już iść na lekcje niż słuchać kolejnego, nudnego wywodu na temat tego, jak jakiś koleś rzucił cegłą i postanowił założyć w tym miejscu szkołę. Bujdy!
— Jak wyglądają zajęcia dodatkowe dla specjalnej młodzieży? — zapytała mama.
— Jest tam pięć osób, razem z Willem. Jednak regularnie chodzi tam tylko dwójka uczniów. Pan LeBlanc je organizuje. To bardzo miły, wykształcony człowiek. Pilnuje zajęć, by dzieciom nic się nie stało. To oni decydują, co tam robić.
LeBlanc? Jak Matt LeBlanc? Ten, co grał Joey'a w „Przyjaciołach"? To dobry znak, bo go uwielbiałem.
Jak Pan LeBlanc ma na imię?
— Joseph.
Tym razem prychnąłem na tyle głośno, że dyrektorka mnie musiała usłyszeć.
— Tak, wiemy. Połączenie Joey'a z „Przyjaciół" i Matta LeBlanca. Uwierz, nie raz o tym słyszał. Ten żart zrobił się już nudny.
Kolejna informacja warta zapamiętania. Dyrektorka była pozbawiona poczucia humoru.
— Uwielbia ten serial — powiedziała mama nagle, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Po chwili jakby się otrząsnęła i zmieniła temat: — Jakie dzieci mają problemy?
— Przykro mi, ale nie mogę udzielać takich informacji. Rozumie pani...
Spokojnie, moje nie będą tajne. Za chwilę każdy się dowie, że jestem świrem.
Mamy nie rozbawił mój żart. Czy udzielił się jej humor dyrektorki?
— Tak, oczywiście. Chciałam jedynie wiedzieć, czy ktoś jest niemową jak...
— Nie — przerwała jej. — Will jest jedyny. Nigdy nie mieliśmy takiego przypadku w szkole. Jednak postaramy się, by czuł się jak najlepiej. Oczywiście, jest zwolniony z odpowiedzi ustnej. Nie musi się zgłaszać na lekcjach, ale musi przestrzegać innych rzeczy, jak termin popraw, ubiór i tym podobne rzeczy. Musi pisać sprawdziany, kartkówki. Gdyby coś się stało i jakiś nauczyciel, by kazał mu odpowiadać, proszę przyjść do mnie lub pana LeBlanca.
— Słyszysz? — zapytała mama, głaszcząc mnie po głowie. Tak, mamo, słyszę, nie jestem głuchy tylko niemową.
Rozmawiały jeszcze przez kilka minut. W końcu dyrektorka podała mi plan zajęć. Podobał mi się. Codziennie zaczynałem od ósmej, ale kończyłem o czternastej. Nie miałem w planach dołączyć do żadnego kółka czy drużyny sportowej, więcej miałem całkiem fajnie. Jedyne co mi się nie uśmiechało, to te zajęcia ze „specjalną młodzieżą". Musieliśmy jakoś jeszcze bardziej pokazać światu, że się od nich różniliśmy? Wystarczyło, że pokazałbym zeszyt, to wiedzieliby to na samo dzień dobry.
Pożegnałem się z mamą w sekretariacie. Przytuliła mnie i życzyła powodzenia. Uśmiechnąłem się i pomachałem do niej. Wszedłem na korytarz i poczułem się, jak mina mi zrzedła. Jak miałem się odnaleźć w takim miejscu...? I gdzie, do cholery, znaleźć te wszystkie klasy?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top