Rozdział 5
Na dworze było cicho. Tak cicho, że Xala przez chwilę kusiło, żeby zawrócić, ostrzec resztę i wynieść się z tej planety. Nie zrobił tego jednak, ale towarzyszące mu przeczucie pozostało.
Kilka metrów dalej, jego przyjaciółka rozmawiała z ciemnoskórym szturmowcem, próbującym uciec od dawnego życia, a Rhys strzegł jej pleców.
W pewnym momencie spojrzała na niego, jakby odczytując jego myśli, wahając się, co zrobić.
Widząc to, pomaszerował w jej stronę raźnym krokiem, zatrzymując się tuż przy niej.
- Mam złe przeczucia- powiedział, ignorując stojącego obok chłopaka.
- Nie tylko ty jeden...- pokiwała głową, by po chwili spojrzeć w niebo.
I wtedy to się stało.
Odległa planeta zamigotała, rozbłysła i zniknęła. Inni klienci knajpy, słysząc ten huk, także wyszli na zewnątrz, by potem błyskawicznie rzucić się do ucieczki.
- Wygląda na to, że Najwyższy Porządek testuje nową broń- Xal rzucił okiem na twarz ich towarzysza, który zbladł momentalnie, patrząc na dzieło ludzi, z którymi jeszcze niedawno współpracował.- Cieszę się, że nie masz z tym nic wspólnego. Nie miałbym czasu, aby cię zabić.
Wymienił z przyjaciółką porozumiewawcze spojrzenia i razem wrócili do budynku, chcąc pozbyć się śladów swojego pobytu tam.
Było już za późno, ale i tak musieli spróbować.
***
Han Solo natychmiast podniósł się z miejsca.
- Zniszczyli całą planetę?!! To nowa Gwiazda Śmierci, czy co?
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Xal, a zaraz za nim jeszcze dwie osoby.
Młodzieniec rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciół, ale nie znalazł ich.
Zaklął pod nosem.
- Usuń wszystkie dokumenty i całą resztę. Ja ich znajdę - rozkazał postaci w kapturze, na co ta puściła się biegiem do pomieszczenia na tyłach.
Sam zaś usiadł koło Hana, wyciągając z wnętrza kanapy małego mechanicznego pająka.
Nie zważając na nadal przerażonego szturmowca, czy zdziwionego Solo, włączył słuchawkę w uchu.
- Dobra, mały, znajdź tatusia- stwór pobiegł w kierunku zejścia do podziemi.- Przynajmniej sprzęt działa jak należy...
Rozejrzał się wokół, jakby dopiero zdał sobie sprawę z towarzystwa.
Spojrzał na starszego mężczyznę wyraźnie zirytowany.
- Wynoście się stąd albo zgarnie wasz Najwyższy Porządek!
- Czekamy na Rey!- wtrącił czarnoskóry.- Bez niej nigdzie nie lecimy.
- Więc tak ma na imię?- uśmiechnął się lekko.- A ty?
- Poe nadał mi imię Finn.
- Finn... Ja jestem Rhys, chociaż wolę Xal. Dobrze, że jesteś lojalny wobec przyjaciół, ale naprawdę powinniście ruszać na statek- z twarzy zniknął mu uśmiech i pozostała tylko powaga.
Finn chciał zaprotestować, ale pilot już wstawał.
- Odpalimy "Sokoła" i będziemy w gotowości. Oby Rey zdążyła...
- Obiecuję, że sprowadzę ją bezpiecznie na statek- dodał niespodziewanie Xal.- Nie robię tego zbyt często, więc uznajcie to za gest dobrej woli. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Z tymi słowami, ukłonił się głęboko i ruszył w ślad za pająkiem.
Po chwili już go nie było.
- Cóż, Xal to naprawdę interesujący czlowiek- przyznał rozbawiony Han Solo.- Chodźmy.
Szybkim krokiem ruszyli na "Sokoła Millenium", by zdążyć przed swoim wrogiem.
I właśnie wtedy niewielki statek Kylo Rena wylądował na powierzchni planety, a kilka osób w pobliżu zorientowało się, w jak wielkie kłopoty się wpakowało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top