Epilog. I że Cię nie opuszczę...
- Nie musisz tego robić.
Tu w lesie śnieg praktycznie całkiem już stopniał. Mroźne powietrze gryzło ich w policzki, a każdy nierówny oddech zamieniał się w kłębek pary.
- Nie ma nic, czego pragnąłbym bardziej.
Edmund mocniej ścisnął jej skostniałe i czerwone od zimna palce. Miał na sobie czarny płaszcz, pod który nałożył swój najlepszy garnitur.
Aurelia założyła długą białą suknię, na którą narzuciła wełniane futro. Czuła się, jak wielka owca, ale przynajmniej nie zamarzała.
Poranek był czysty i jasny, a leśne poszycie pokrywały smugi jasnej mgły.
- Myślisz, że to zadziała? - wyszeptała, kiedy zatrzymali się przed opuszczonym budynkiem w środku lasu.
Jechali tu prawie całą noc. Nikt nie wiedział z resztą, gdzie są. Jej ojciec wyjechał wczoraj z Łucją na wieś do profesora Kirke i popołudniu otrzymała zaszyfrowaną wiadomość, że wszystko u nich w porządku.
Charlotta cały czas była z Piotrem, a kiedy byli razem, nic nie mogło im się przecież nic stać. Prawda?
To przynajmniej próbowała wmówić sobie Aurelia. Próbowała wmówić sobie, że to, co robi jest dobre i słuszne. I że jej decyzje nie skrzywdzą żadnego z jej bliskich.
- Jeżeli nie, to przynajmniej umrę szczęśliwy. - odpowiedział, uśmiechając się do niej lekko.
Kupiła wczoraj bukiet kwiatów i kilka z nich włożyła w swoje rozpuszczone i lekko poskręcane włosy. Resztę trzymała w ręku.
- Wiesz, że Pan Młody nie powinien widzieć Panny Młodej przed ślubem? - zauważyła, rozpinając futro.
Edmund przewrócił oczami, również pozbywając się płaszcza.
- To nie jest do końca tradycyjny ślub.
Dziewczyna zaszczekała zębami. Nie mogła uwierzyć, że to robiła!
- Przynajmniej mam welon. - powiedziała, zakrywając głowę koronkowym, białym materiałem. - Chodź, wejdźmy już do środka, bo inaczej tu zamarzniemy.
Wewnątrz kaplicy czekał już na nich ksiądz o umówionej porze. Z wyrazu jego twarzy nie można było odczytać, czy jest zdziwiony, a może wściekły, że wyrwano go z łóżka tak wcześnie rano.
- Przepraszam, ale muszę zapytać... - Edmund nie wytrzymał, kiedy już spotkali się z kapłanem. - Czy jesteśmy pierwszą parą proszącą o ślub w tym opuszczonym kościele?
Mężczyzna spojrzał na niego bystrze.
- Masz na myśli, czy jesteście pierwszą parą uciekinierów, którym udzielam ślubu w tajemnicy? - uściślił. - Podczas wojny dużo osób się tu pobierało. Może dlatego, że było to bezpieczniejsze niż ślub w bombardowanym mieście.
Ceremonia nie przypominała żadnej ceremonii ślubnej, jaką Aurelia widziała, włączając w to jej ślub w zaczarowanej krainie.
Bez muzyki i bez gości. W kapliczce było pusto, ale przynajmniej poranne promienie słońca odrobinę ją rozjaśniały.
Mimo wszystko blondynka od bardzo dawna nie czuła się tak szczęśliwa. Z każdą chwilą była coraz bardziej pewna swojej decyzji...
I z każdą chwilą była coraz bardziej pewna, że będzie dobrze.
Musiało być.
I że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Przysięgli to sobie. Tu w pustej kaplicy w środku lasu. Tylko oni dwoje przed Bogiem.
Nic nie mogło złamać tej przysięgi. Żadna najbardziej okrutna klątwa.
Kiedy wyszli na zewnątrz słońce jaśniało jasno, odbijając się w topniejącym na drzewach śniegu. Brakowało jedynie śpiewu ptaków, ale była przecież zima.
- Aurelio. - Edmund zatrzymał się nagle, gdy znaleźli się w pewnym oddaleniu od kościoła.
- Tak? - zapytała.
Pevensie wyjął coś z kieszeni płaszcza.
- Nie chciałem robić tego w kościele, bo to chyba nie wypada, poza tym tamten kapłan mógłby zejść na zawał. - zaczął. - Ale chciałbym złożyć jeszcze jeden ślub. Ślub krwi.
Bursztynowe oczy dziewczyny zrobiły się nagle ogromne i okrągłe. Chłopak trzymał w ręce nóż.
- Jeżeli to prawda z tą klątwą i tak dalej... - powiedział i widać było, że stara się jej nie wystraszyć. - To żeby przypieczętować jej złamanie, moglibyśmy złożyć taki ślub. Więzy krwi potrafią być naprawdę silne, ale jeżeli przesadziłem...
- Nie. - przerwała mu, wyjmując nóż z ręki. - Chcę tego. Nie ma niczego, czego pragnęłabym bardziej.
Chłopak uśmiechnął się do niej. Wyciągnęli ręce do przodu. Najpierw Edmund szarpnął nożem i naciął sobie skórę na dłoni tak, że ogromna kropla krwi spłynęła po niej i zabarwiła biały śnieg na ziemii.
Aurelia poszła w jego ślady, nacinając sobie naskórek i mieszając jego krew z własną. Złączyli dłonie.
- Przysięgam kochać Cię w zdrowiu i chorobie
- Zdrowiu i chorobie.
- Doli i niedoli.
- Doli i niedoli.
- I że Cię nie opuszczę...
- I że Cię nie opuszczę...
- Aż do śmierci.
- Aż do śmierci.
Czarnowłosy pochylił się w jej kierunku, by ją pocałować. I wtedy rozległ się huk.
- Edmund!
Pevensie wytrzeszczył oczy, po czym opadał kolanami na leśną ściółkę. Aurelia pochwyciła go za ramiona.
- NIE!
Ogromna czerwona dziura w jego białej koszuli.
Chłopak uśmiechnął się jeszcze, odnajdując ją wzrokiem.
- Mówiłem... - wydukał. - Że umrę szczęśliwy.
Jego usta zrobiły się sine, a ciało coraz bardziej bezwładne. Nie miała już siły go trzymać. Opadł plecami na ziemię.
- Nie umrzesz wcale! - krzyknęła na niego, choć plama krwi na białym śniegu zdawała się mówić, co innego.
Pochwycił jej palce i je pocałował. A potem zamknął oczy.
Aurelia pochyliła się nad nim, płacząc. Odnalazła jego wargi i złączyła je ze swoimi.
Postanowiła, że tu zostanie. Zamierzała zostać tu i zamarznąć na śmierć.
Wtedy ktoś odezwał się do niej.
- To faktycznie była klątwa.
Uniosła wzrok i zobaczyła kobietę. Ubrana była w długą białą szatę, a włosy zakrywał jej kaptur.
Wydawała się blondynce znajoma, ale nie bardzo ją to obchodziło. Nie zamierzała rozmawiać z tą kobietą. W ogóle z nikim nie zamierzała już nigdy rozmawiać.
- Wiesz, że i tak zginąłby w wypadku kolejowym z całą pozostałą trójką?
Aurelia pokręciła głową. Nic, a nic ją to nie obchodziło.
- Zmieniliście bieg wydarzeń. - ciągnęła kobieta. - Tego ślubu nie było w planach.
Dopiero teraz dziewczyna oderwała się od swojego martwego ukochanego.
- Skoro tak, to czemu to się wydarzyło?! - krzyknęła ze złością. - Dlaczego, dlaczego to wszystko się dzieje?!
- Bo jesteś przeklęta.
Bellflower zaszlochała, chowając twarz w dłoniach.
- Mam już tego dość! - wolała. - Kiedy to się skończy?! Proszę, chcę, aby to się skończyło.
Kobieta położyła jej dłoń na ramieniu.
- Nigdy nie powinnaś była zawierać z tą wiedźmą żadnej umowy, wiesz o tym?
- To jak miałabym go uratować? - załkała. Jej jedna dłoń cały czas znajdowała się na martwej klatce piersiowej Edmunda.
- Naprawdę tak czy inaczej przeznaczona jest nam śmierć? - zapytała blondynka. - Czy nie ma innego wyjścia?
Maryja przyjrzała jej się.
- Zawsze jest inne wyjście. - odpowiedziała. - Narnia i wszystko, co tam się stało. To mogło się wcale nie wydarzyć.
Mógłby to być tylko sen.
Sen dzieci, które przytłoczone wydarzeniami wojennymi to wszystko sobie wymyśliły.
Edmund podniósł się z mokrej ściółki leśnej, na której nie było ani jednej kropli jego krwi.
- To już po wszystkim? - zapytał, a ona przytuliła go mocno.
- Chyba tak. - odrzekła.
- Ale nigdy nie byłaś aktorką. - zauważył.
- No i co z tego? To bardzo dobrze.
- A nasza córka? Jej też nie było.
- Może jeszcze się pojawi...
Spojrzała na ich złączone ręce. Złote obrączki widniały na ich palcach. Dalej byli małżeństwem.
Czarnowłosy wyszczerzył do niej zęby.
- Tylko my będziemy to wszystko pamiętać? - pokręcił głową.
- Chyba tak. - przyznała.
- No dobra to chodź. - pociągnął ją w stronę zaparkowanego przy leśnej drodze auta. - Wzięliśmy właśnie potajemnie ślub. Musimy teraz postarać się o kolejną Anastazję.
_____________
DOBRA, ZMIENIŁAM ZAKOŃCZENIE
No i okej nie będę ich zabijać, bo w sumie to już się zrobiło nudne. (Ale ten potajemny ślub to chciałam zrobić bardzo, bo Uprowadzenie Agaty mnie zainspirowało...)
Dziękuję Wam, jesteście cudowni, będę tęsknić 😪🤍 🤍 🤍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top