9. Błękitna Laguna

Pewnie myślicie, że po sytuacji, która wydarzyła się na plaży, Aurelia od razu spakowała manatki i wsiadła do pierwszego lepszego pociągu, który jechał w stronę Anglii?

Cóż, nie do końca...

-Idź już sobie.

Siedziała z podkurczonymi nogami na mokrym piasku i patrzyła, jak deszcz uderza w rozburzone morze.

- No idź. - burknęła. Doskonale usłyszała słowo ,,żegnaj", które przed chwilą wypowiedział i była pewna, że sobie tego nie wymyśliła. Chłopak jednak się nie poruszył.

- Przeziębisz się. - powiedział tylko. Miał na sobie pomiętą i przemoczoną białą koszulę, w dodatku sam wyglądał, jakby mu było zimno. Piasek dostał się do jego ciemnych włosów, na twarz, do ust...

Dziewczyna zadrżała. Niebo było szare, ale błyskawice już się na nim nie pojawiały. Deszcz powoli ustawał, tylko ten cholerny wiatr...

- No to co? - mruknęła ze złością. - Może chcę się przeziębić.

Nie mogła się poruszyć, dopóki tam stał. Jego pocałunki pełne morskiej wody, piasku i słonych łez dalej wibrowały na jej ustach.

- Wróć do domu. - poprosił cicho.

Do domu! - pomyślała. - A żeby wiedział, że już niebawem wróci do domu.

Oczy blondynki zaszkliły się niebezpiecznie, a płuca wypełnił piekący ból. Poderwała się na równe nogi i ruszyła w zupełnie przeciwnym kierunku niż powinna.

Plaża pod jej stopami była podmokła. Nie patrzyła za siebie, żeby sprawdzić, czy za nią idzie, bo wiedziała, że nie...

Objęła się ramionami. Było jej zimno, ale dzielnie szła przed siebie, dopóki nie dotarła do skalistej skarpy, za którą się ukryła.

Potem już mogła położyć się na zimnym piasku i wpaść w szał. Płakała, uderzała się pięściami w głowę, w ramiona, ciągnęła za swoje splątane włosy.

Nie widział tego, bo został gdzieś tam w tyle, a może już nawet wrócił do rodzeństwa.

Jego ciepłe ciało jeszcze przed chwilą mocno ją obejmowało, ona czuła się spokojna i bezpieczna, a teraz... Burza z nieba przeniosła się do jej wnętrza.

- Dlaczego? - jęknęła. - Boże, dlaczego?

W końcu się uspokoiła i chyba na jakiś czas usnęła, bo gdy otworzyła oczy, było już całkiem ciemno.

Niewiele widziała oprócz czarnego nieba, ciągnącego się w nieskończoność morza, piasku i skały, przy której leżała.

Mokra, biała sukienka przylegała ciasno do ciała blondynki. Jej skórę pokrywała gęsia skórka.

Zaszczękała z zimna zębami. Ciężko było dziewczynie się podnieść, ponieważ nogi miała całkiem zdrętwiałe.

Nagle usłyszała odgłos czyiś kroków. Zamarła, nasłuchując.

- Jest tu. - powiedziała jakaś kobieta.

Przerażona, że to o nią chodzi, przywarła do chropowatego kamienia.

- Dobrze. - odpowiedział inny głos. - Do jutrzejszego wieczora ma zostać nietknięty, rozumiemy się?

Zaciekawiona blondynka wysunęła głowę zza ściany skalnej. I to, co zobaczyła sprawiło, że omal nie krzyknęła! Na szczęście zdążyła zakryć usta dłonią.

Postać o białych jak śnieg włosach i czarnej niczym noc szacie pochylała się nad wydrążonym we wnętrzu skały zbiornikiem wodnym.

Przypominało to odrobinę odciętą od reszty wybrzeża jaskrawobłękitną lagunę. Głazy wydawały się być bardziej uformowanymi przez człowieka monumentami niż dziełem natury. Ze ścian zwisały pnącza latorośli, a sklepienie było otwarte na rozgwieżdżone niebo.

Ale nie to sprawiło, że Aurelia miała ochotę krzyczeć.

Pod powierzchnią błękitnej wody unosiło się bezwładnie ciało króla. Oczy miał zamknięte, a usta sine i zaciśnięte w cienką linkę.

Stworzenie z ludzką twarzą i rybim ogonem prychnęło.

- Oczywiście.

Aurelia poczuła, jak przez jej przemarźnięty organizm przemyka dreszcz ciepła.

To tylko sen, to tylko...

Narnia.

___________

Leżał nieprzytomny obok niej, a ona jeszcze raz przyjrzała się trzymanemu w dłoni flakonikowi.

Tam na balu wszystko poszło zgodnie z planem. Rodzeństwo zostało otrute i wkrótce ich umysły miały zostać otumanione urokiem syren. Tylko ta głupia blondynka nie wypiła wina, ale co z tego... Arwen wątpiła, aby miała wejść jej w drogę.

Księżyc w pełni świecił jasno nad taflą morza. Czarnowłosy mężczyzna wsparty o ogromny głaz lekko odchylał głowę w tył.

Musiała się spieszyć, przecież zaraz miał się obudzić. Coś w niej samej przekonywało ją jednak, by nie używała mikstury...

Czy nie mógł zakochać się w niej? - chora ambicja znów się odezwała. - Przecież nikt nie mógł się jej oprzeć...

Zwłaszcza teraz, gdy go uratowała, król mógłby uznać ją za kogoś wyjątkowego. Przymknęła oczy, zbliżając usta do jego lekko rozchylonych warg, z których ledwo wydobywało się powietrze.

Mocna ręka ją powstrzymała.

- Arwen? - wydusił. - Co ty robisz do cholery?

Zarumieniła się, odwracając wzrok. Jej duma po raz już któryś została zmiażdżona przez jego zimne spojrzenie.

Nawet teraz, gdy leżał na tej plaży całkiem bezbronny, wydawał się nią gardzić i nie mogła tego znieść.

- Próbowałam zrobić Ci sztuczne oddychanie. - skłamała. - Topiłeś się.

Edmund pokręcił głową.

- Dlaczego mnie znalazłaś?

Jego słowa były pełne wyrzutu, zupełnie jakby chciał, żeby pochłonęło go morze.

- Wszyscy Cię szukali. - wyjaśniła. - Jesteś naszym królem.

Sprawiedliwy wstał, otrzepał się z piasku i rozejrzał dookoła. Przez chwilę jego wzrok skupił się na elficzce, a ona pełna nadziei chwyciła go za ramię.

- A ty nie jesteś nią.

Zabolało. Może nie jej serce, ale dumę, zraniło próżność, która chciała przypodobać się każdemu.

- Kim? - warknęła, gdy odepchnął ją od siebie. Obrzydliwiec, może nawet gorszy niż Piotr.

- Dziewczyną ze snu. - odpowiedział, patrząc w dal. - Tą, która uratowała mi życie.

_____________

Aurelia widziała, jak syreny krążą wokół ciała Edmunda niczym sępy wokół własnej zdobyczy.

Nie ośmieliły się go tknąć, ale nie pozwalały też nikomu się zbliżyć. Blondynka powinna była wymyślić jakiś błyskotliwy plan na uratowanie króla z ich łap, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

Obgryzała ze stresu knykcie, wpatrując się w nieprzytomnego mężczyznę. Zapomniała już nawet, że jest na niego zła i że w przyszłości niejednokrotnie sprawi jej przykrość.

Ten widok był zbyt straszny. Edmund nienaturalnie siny i wychudzony. Z zapadniętymi policzkami i fioletowymi ustami. Czy on w ogóle oddychał?

Blondynka zaciskała w dłoni ostry kamyk, aż w końcu zdała sobie sprawę, że się zraniła. Ciepła krew spłynęła na jej białą sukienkę.

Przynajmniej nie było jej już zimno.

Gdzieś koło wieczora postać o jasnych włosach pojawiła się z powrotem, by zabrać króla. Z zamku na Ker Paravel dochodziła głośna muzyka, ale Aurelia nie połączyła jeszcze do tej pory faktów.

Dopiero gdy elficzka, w której rozpoznała tą psycholkę Arwen, o której najchętniej by zapomniała, wyciągnęła Sprawiedliwego na plażę coś ją tknęło.

Bellflower śledziła ich z oddali i z ulgą dostrzegła, że mężczyzna w końcu się ocknął.

Ciśnienie odrobinę się jej podniosło, gdy ta tępa elfica próbowała go pocałować, ale na szczęście ją otrącił.

- A ty nie jesteś nią.

Już zapomniała, że to ten Edmund. Ten dorosły Edmund był kiedyś jej mężem. To znaczy miał dopiero być...

- Kim?!

Och, jak to dobrze było widzieć go jednak żywego! Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile stresu się przez niego najadła. Teraz odetchnęła z ulgą.

- Dziewczyną ze snu. - jego usta ułożyły się na kształt czegoś, co mogło być półuśmiechem. - Tą, która uratowała mi życie.

Aurelia zmarszczyła brwi, zastanawiając się o kim on może mówić. A potem niczym błyskawica przeszyło ją wspomnienie.

Edmunda nad jeziorem. Łuk wypadł mu z ręki, a on powiedział na jej widok:

- To ty. Ty uratowałaś mnie przed utonięciem.

Nie wiedziała, dlaczego powiązała te dwie sytuacje... Jak mogła go uratować, nawet o tym nie wiedząc?

Przyglądała się zamyślonemu królowi, próbując połączyć wszystkie fragmenty układanki. Siedziała za nimi ukryta w zaroślach tak blisko, że wystarczyło, iż wyciągnęłaby rękę i mogłaby złapać Arwen za przegub.

Dlaczego więc tego nie zrobiła?

Elficzka wyjęła przezroczysty, lekko złocisty płyn i gdy Sprawiedliwy nie patrzył w jej kierunku, wylała go sobie na głowę.

Aurelia ponownie miała ochotę wrzasnąć, bo teraz stała przed nią już nie Arwen. Stała przed nią rudowłosa elfica z jej koszmaru.

Wszystko musiało wydarzyć się ponownie, ale tym razem, miała dostrzegać poprzedzające to wydarzenia.

Edmund odwrócił się i zamrugał, a jego oczy stały się nagle dziwnie zamglone. Niczym przyciągany magnesem zbliżył się do Arwen tak bardzo teraz przypominającą Charlottę.

Blondynka wycofała się wgłąb lasu, z którego ich obserwowała. Dlaczego trafiła tu właśnie teraz? Po tylu latach, gdy zdążyła o tym wszystkim zapomnieć?

Razem z Edmundem wysnuli tezę, że przejście do Narnii zamyka się wraz z wkroczeniem w dorosłość. Czy to by oznaczało, że pomimo swojego wieku ciągle była dzieckiem?

Przypomniały jej się te durne pluszaki i błękitne ściany w pokoju. Poprzysięgła sobie, że jak tylko wróci do domu to się ich pozbędzie...

Po co Aslan ją tu teraz przysłał? Może była w tak ciężkim stanie, że chciał ją jakoś pocieszyć i oderwać od rzeczywistości.

Zerknęła w stronę chichoczącej rudej i całującego ją w dłoń dorosłego Edmunda. Ble, słabe pocieszenie.

Nie podążyła za nimi, gdy ruszyli w stronę altany.  Z resztą nie chciała spotkać samej siebie, bo mogłoby to mieć dziwne konsekwencje.

W takim wypadku musiała zatem wyjść z tego głupiego lasu, bo przecież tam jej młodsze ,,ja" wkrótce podąży.

Wyszła na plażę, próbując jakoś przyswoić przytłaczającą ją rzeczywistość.

Znowu była w Narnii. Tylko, że tym razem sama. Pomyślała, że to nie fair, bo z tego, co słyszała Edmund zawsze podróżował z kimś.

I nawet widział ich córkę... Nagle poczuła się strasznie smutna. Zapragnęła znów ją spotkać.

- Gwiazdo, gdzie ją ukryłaś? - zapytała, patrząc w niebo.

O wiele bardziej wolałabym trafić do czasów, w których żyła Anastazja niż tu. Patrzeć aż Edmund obmacuje tą elfkę, a ten drugi jest strasznie wrednym...

Właśnie! Gdzie jest drugi Edek?

Mimo że wcale nie miała ochoty go spotykać, zrobiła się nagle bardzo ciekawa, gdzie trafił. W sumie nigdy go o to nie pytała... A on chyba nawet tego nie pamiętał.

Ta tajemnica sprawiła, że Aurelia zrobiła się jeszcze bardziej zaciekawiona. Jej życzenie spełniło się wyjątkowo szybko, bo chwilę później  na plażę wgramolił się młody i bardzo niezadowolony Edmund. Słyszała, jak klnie pod nosem.

Trochę ją to rozbawiło i już miała do niego podejść, gdy nagle jej ciało poraził obezwładniający lód.

Na brzegu morza stała bardzo wysoka kobieta. Nie wydawała się do końca żywa. Blondynka pomyślała, że musi być kimś pomiędzy duchem a materialną istotą.

Straszna kobieta złapała Edmunda za ramię i pociągnęła go w stronę Zatoki Syren. Serce podjechało Aurelii do gardła.

Pomimo że obiecała sobie, iż jak najszybciej wróci do pensjonatu, zabierze walizki i wsiądzie w pierwszy lepszy pociąg jadący w stronę Anglii...

Teraz zbyt mocno stała się częścią tego, co tu się działo.

A co jeśli nie trafiła do Narnii przez przypadek i jest mu potrzebna, bo inaczej coś mu się stanie?

Mimo wszystko nie potrafiła go tak zostawić. Nadal przejmowała się jego życiem, co odkryła wcześniej, gdy zobaczyła jego starszą wersję prawie martwą.

Musiała go uratować.

Gdyż Edmund totalnie miał rację. Nie potrafiła go nienawidzić.

Z tą myślą ruszyła śladem wysokiej, na wpół żywej kobiety.

_________________

Well, od jakiegoś czasu to opowiadanie dziwnie się rozeszło na różne strony, ale próbuje tym rozdziałem w końcu złączyć wszystko w całość. :)

Jutro poprawię, bo muszę wstać do pracy o 5:30.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top