2. Pomimo upływu lat...
kobieta powstała z żebra mężczyzny,
bo ona jest tą, która
chroni jego serce ୭̥⋆*。
LIST MIŁOSNY IV
12 czerwca 1943
Droga Aurelio,
Piszę ten list, budząc się w samym środku nocy. Jest duszno i upalnie, a ja nie mogę ponownie zasnąć.
I w sumie to nawet nie chcę. Bo widzisz miałem naprawdę bardzo dobry sen.
Dalej trudno mi normalnie oddychać, bo wydawał się tak realistyczny, że przez moment...
Przez moment byłem prawie pewien, że jesteś tuż obok mnie.
Zamykam oczy i próbuje zatrzymać Cię przy sobie choć na kilka sekund dłużej. Ale Ty już mi wymykasz. Znów mi się wymykasz.
To takie frustrujące.
Wciąż czuję lekkie mrowienie na skórze, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała twoja dłoń.
Dokładnie pomiędzy żebrami, na wysokości serca. Przytulałaś tam swój policzek, a ja starałem się trzymać Cię w ramionach najmocniej, jak potrafiłem.
Czułem na skórze każdy twój oddech. Każdy szept. Wycelowany w moją klatkę piersiową niczym karabin maszynowy.
Porażający mnie milionem dreszczy, za każdym razem, gdy powtarzałaś moje imię...
Tak słodko je powtarzałaś. A ja myślałem, że zapomniałem już, jak brzmi twój głos.
Mógłbym do końca życia słuchać, jak do mnie mówisz. Chciałbym, żebyś nie przestawała.
Chciałbym za każdy raz, gdy wypowiesz moje imię, oddawać Ci tysiąc pocałunków...
Gdy się obudziłem, pękło mi serce. Pękło mi serce na myśl o tym, że to tylko kolejny dręczący mnie sen.
Aurelio, dręczysz mnie od lat po nocach! Ale co to za przyjemna udręka...
Czasem przyłapuje się na tym, że wyczekuje kolejnego snu z Tobą. Bo tylko w nich jesteś blisko.
Zachowuję się jak obłąkaniec. Wzdycham do dziewczyny ze snów i nie potrafię normalnie żyć.
Chciałbym móc interesować się kimś innym, żeby się z Ciebie wyleczyć. Chciałbym chcieć.
Ale nie chcę.
Aurelio, tak naprawdę to śniłaś mi się już dużo wcześniej... Jeszcze zanim nakryłaś mnie, jak śledziłem Cię wtedy w teatrze. Bo widzisz, ja wcale nie uczyłem się tam fizyki.
Przychodziłem na te próby dla Ciebie. Gdyż z jakiegoś powodu ciągle mi się śniłaś. A ja nie mogłem przestać o Tobie myśleć.
Co się z resztą nie zmieniło.
Czasami (zazwyczaj nocą) rozpamiętuję każdy nasz pocałunek. Pewnie nie chciałabyś tego wiedzieć, lecz po Tobie próbowałem całować się z innymi dziewczynami.
Ale nie mogłem! Co prawda Sara Lee nie była brzydka i nawet mocno się na mnie nakręciła.
Co z tego jednak, skoro ja nie mam ochoty dotykać kogoś, kto nie jest Tobą? Moją upartą, nieznośną i uroczą Aurelią Bellflower.
Naprawdę jedyne co zajmuje moje myśli to wyobrażenia, jakby to było gdybyś ty...
Gdybyś tylko obrzuciła mnie ponownie tym swoim wściekłym spojrzeniem!
Tak sobie myślę, że tym razem, nie pozwoliłbym Ci odejść.
Tym razem pocałowałbym Cię tak, że zabrakłoby Ci tchu.
Tak żebyś nie miała wyjścia. Żebyś musiała już być tylko moja.
Jak ja jestem
Tylko Twój,
Edmund.
Nie była do końca zdziwiona, gdy zobaczyła chłopaka na peronie. Choć przecież wcale nie spodziewała się go ujrzeć.
- Uważaj, bo wpadniesz pod nadjeżdżający pociąg.
Tylko udawała, że czyta tę książkę. Tak naprawdę dostrzegła go od razu, gdy wysiadła z pociągu.
Na widok znanej, ciemnej czupryny, którą widywała przecież tyle razy na mieście, a która do tej pory nigdy nie należała do Edmunda Pevensie, tylko do jakiegoś łudząco przypominającego go przechodnia, jej serce z przyzwyczajenia wykonało salto.
A potem, kiedy okazało się, że czupryna nie tylko przypomina czuprynę Edmunda, ale faktycznie do niego należy, dziewczyna na moment zapomniała jak oddychać.
Spokojnie. - powiedziała do siebie w myślach. - Wyobraź sobie, że to tylko kolejne przedstawienie, a ty musisz zagrać obojętność...
Uznała, że najłatwiej jej będzie z książka w rękach. Odbierałoby to konieczność rozglądania się dookoła i zmniejszało ryzyko przypadkowego napotkania spojrzenia Edmunda.
To zawsze strasznie niezręczne, kiedy widzisz kogoś znajomego, idziesz w jego stronę, ale jesteście jeszcze zbyt daleko od siebie, by móc coś powiedzieć. Nigdy nie wiedziała, co robić w takich sytuacjach.
- Czy ty mnie śledzisz?
Powoli podniosła wzrok znad powieści, fenomenalnie odgrywając zdziwienie. Jej nauczyciel aktorstwa byłby zachwycony.
Edmund uśmiechnął się do niej łobuzersko.
- Bardzo możliwe.
Och, jakiż on był nonszalancki! Od razu zrobiło jej się gorąco, bo pomyślała o liście, który ostatnio dostała. Prędko wróciła do ,,lektury".
- Czytasz coś ciekawego? - zapytał po pewnym czasie, dalej za nią idąc.
- Dumę i Uprzedzenie Jane Austen. - odpowiedziała może trochę zbyt oschle.
- Romansidło? - chłopak wydawał się delikatnie rozbawiony.
Przewróciła oczami. Ależ on miał tupet! Próbuje teraz zrobić z niej łzawą romantyczkę, chociaż to przecież on sam wysłał jej ostatnio jakieś Cierpienia Młodego Wertera...
- Mamy wystawiać sztukę na jej podstawie, więc chce się przygotować. - wyjaśniła z godnością. - I jakbyś chciał wiedzieć to jest komedia i świetna satyra na społeczeństwo tamtych czasów.
- Ale romansidło też, nie?
Gdy znaleźli się na skąpanej w popołudniowym słońcu ulicy, dyskusja na temat Jane Austen trwała w najlepsze. Choć Aurelia nie mogła wyzbyć się wrażenia, że tak naprawdę mówią o czymś zupełnie innym.
Weszli do parku, kierując się w stronę jeziora. Blondynka wyjęła kawałek bułki z torebki i nakarmiła nią pływające tam łabędzie.
W zasadzie to nie wiedziała, czemu jest na niego wkurzona. Czy nie tego chciała? Czy nie miała nadziei, że Edmund czuje do niej coś więcej?
Dlaczego teraz, gdy spełniły się jej najskrytsze pragnienia, nie potrafiła ich przyjąć?
W końcu usiedli na ławce przed stawem i Bellflower pomyślała, że to spotkanie zaczyna niebezpiecznie przypominać randkę.
Znali się tyle lat... A jednak nie mogli uciec od niezręczności, jaką to wywoływało.
Ze zdenerwowania zaczęła wycierać dłonie o błękitną sukienkę.
- I co o nim myślisz? - przerwał ciszę Edmund, którego ta sytuacja chyba również męczyła.
- O Darcy'm czy o jego liście? - zapytała, chcąc postawić sprawę jasno, nie owijając już niczego w bawełnę.
- O obydwu. - rzekł i w końcu faktycznie się zmieszał.
Blondynka przymrużyła oczy, triumfując z powodu swojego rychłego zwycięstwa. Przynajmniej wreszcie przestał udawać, że nic się nie stało.
- Cóż... - zaczęła, a w kąciku jej ust pojawił się mimowolny uśmiech. - Myślę, że było to z jego strony dość... bezceremonialne zagranie.
No bo kto wysyła dziewczynie list o tym, że śni mu się po nocach? Może i nie było to nieprzyzwoite, ale za to bardzo bezpośrednie i... krępujące.
Co nie oznacza, że jej się nie podobało. Po prostu nie sądziła, żeby Edmund mógł sam bez przymusu coś takiego napisać.
W ogóle pomyśleć coś takiego.
- To co Twoim zdaniem Elżbieta powinna z nim teraz zrobić? - zapytał wyraźnie zażenowany chłopak.
Na początku była skłonna uznać to wszystko za żart, ale teraz, widząc jego reakcję, zrozumiała, że wiadomość musiała być szczera. Co i ją wprawiło w jeszcze większe zakłopotanie.
- Nie wiem. - odrzekła.
Jeśli nie był to dowcip wykręcony mu przez Eustachego ani jakaś chora prowokacja z jego strony... To co takiego musiało skłonić go do wysłania tego listu?
Chłopak odnalazł jej palce i pochwycił je pomiędzy swoje. Poczuła przyjemny dreszcz, który pojawiał się za każdym razem, gdy trzymali się za ręce.
- Czasami trzeba nad sobą panować. - stwierdziła cicho. Nie przywykła do takiej wylewności i nie do końca wiedziała, jak sobie z nią radzić.
- Wiem. - zapewnił ją gorliwie Edmund. - Ale uwierzysz mi, jeżeli Ci powiem, że Darcy wcale nie zamierzał wysłać tego listu i było to jedno wielkie nieporozumienie?
To trochę ją rozbawiło.
- Więc Elżbieta dostała jego kartkę z pamiętnika zamiast listu?
- Można tak powiedzieć. - przyznał. - Łucja wzięła nie tę kopertę, co trzeba.
Teraz już nie kryła uśmiechu.
- Ale przecież w tej powieści nie było żadnej Łucji.
Och, czyli to tylko czysty przypadek sprawił, iż odkryła najskrytsze myśli chłopaka i że się przed nią tak odsłonił?
To... słodkie.
- Naprawdę śnisz o mnie? - blondynka pochyliła się w kierunku Edmunda, a on zastygł w bezruchu.
Tylko centymetry dzieliły ich od pocałunku.
- Co noc. - wyszeptał, ledwo poruszając ustami. Jego źrenice były lekko rozszerzone. - Od wielu lat o Tobie śnię.
- To takie dziwne... - odrzekła na to, rumieniąc się lekko. - Bo ja także ciągle śnię o Tobie.
Cóż, więc nie były to żadne omamy ani irracjonalna obsesja. Oboje czuli to samo.
Wargi Edmunda wysunęły się do przodu, a jego dłoń powędrowała na jej policzek.
W tym momencie pływający w jeziorze łabędź zaskrzeczał przeraźliwie.
Aurelia odskoczyła od chłopaka przerażona. Z jej ust wydobył się mimowolny pisk.
Pevensie zachichotał.
- To nie jest śmieszne! - prychnęła blondynka, choć sama nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
- Trochę jest. - stwierdził chłopak, podnosząc się z ławki i przeciągając. - Powinnaś zobaczyć swoją minę.
No w każdym razie ten incydent sprawił, że romantyczny nastrój na jakiś czas się ulotnił.
Żadne jednak nie zapomniało rozpoczętej wcześniej rozmowy.
Spotkanie także ostatecznie okazało się randką. Spacerowali do późnego wieczora po parku, rozmawiając.
- Piękna z Was para. - odezwała się jakaś staruszka, na co oboje się zmieszali. W zasadzie nie byli jeszcze oficjalnie...
- Zimno Ci? - Edmund zmartwił się, gdy słońce zniknęło już za linią horyzontu. - Proszę. - pośpiesznie zdjął marynarkę z ramion i podał ją dziewczynie.
Wcześniej dotarli do cukierni, która należała niegdyś do ojca Aurelii i chłopak kupił im tam rurki z kremem.
- Czuję się, jakbym znów miała 5 lat. - przyznała. Pomieszczenie niewiele się zmieniło, gdyż nowemu właścicielowi chyba aż tak mocno na tym nie zależało.
Dziewczyna poczuła lekkie ukłucie w sercu na widok starych słomianych stolików, kwiatowych filiżanek i znajomego zapachu kawy.
- Tęsknisz za tym? - odgadł Edmund, automatycznie chwytając ją za rękę.
- Troszkę. - uśmiechnęła się do niego blado.- Czasem żałuję, że to wszystko się tak potoczyło...
Że rodzice nie potrafili pogodzić się po śmierci Christophera... Że matka wyjechała Bóg wie gdzie, zostawiając ją samą z chorym ojcem, który zmuszony był sprzedać cukiernię.
Z resztą Aurelii wydawało się, że nie chodziło jedynie o pieniądze. To miejsce wywoływało zbyt wiele bolesnych wspomnień.
Jej matka może i uciekła fizycznie. Ale ojciec nie był lepszy. On też ciągle uciekał.
- To tu się poznaliśmy. - Edmund wskazał na malutki taras na tyłach lokalu. - Pokazałaś mi tego białego ptaka.
Dziewczyna uśmiechnęła się, wchodząc do wskazanego przez niego miejsca. Pachniało tu sosną, gdyż jedynym zadaszeniem tarasu były ramiona iglastych drzew.
- Patrz, nawet dalej jest tu ta klatka! - powiedziała.
Pevensie dotknął złotych krat.
- Byłem wtedy strasznie zazdrosny, że to ty znalazłaś rannego ptaka, a nie ja. - przyznał, kręcąc głową. - Wydawało mi się, że czujesz się z tego powodu strasznie ważna.
Zachodzące słońce przedzierało się przez gałęzie drzew i docierało do ich oczu.
- Ale potem tak śmiesznie udawałaś ćwierkanie... - dodał. - Dlatego nie dziwię się, że się w Tobie zakochałem.
W końcu. Powiedział to.
Aurelia spuściła wzrok, kładąc dłonie na balustradzie tarasu. Pierwsze latarnie uliczne zaczynały już świecić wraz z początkiem wieczora.
- Zakochałeś się we mnie z powodu ćwierkania? - zapytała, starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie. Wewnątrz czuła, że cała panikuje.
Chłopak stanął za jej plecami.
- Nie. - wyszeptał, zbliżając usta do jej ucha. - Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ty.
Jego ręka przesunęła się po talii blondynki, ledwo ją dotykając. Aurelia poczuła, jak wargi chłopaka muskają jej szyję.
Zadrżała, patrząc mężnie przed siebie. Edmund pomyślał, że to zapewne z zimna, bo objął ją ramionami.
- Ja też nie wiedziałam. - przyznała w końcu. - Nie wiedziałam, że się w Tobie tak bardzo zakocham.
Pevensie pocałował dziewczynę we włosy, po czym oparł brodę na czubku jej głowy. Chwilę zastygli w tej przyjemniej pozycji.
Wreszcie było tak jak powinno być. On przy niej, a ona przy nim.
Czuli się na swoim miejscu. Czuli, że po tej długiej podróży, wreszcie dotarli do domu.
- To dziwne, że tak szybko lecą te lata... - rzucił, zamyślony chłopak. - Jak wszystko się przez ten czas zmienia.
W tym momencie ktoś pogłośnił stare radio.
- A teraz w naszym repertuarze znany już państwu od dawna utwór... - mówił komentator. - Z podbijającego ostatnio serca filmu Casablanca...
- Nie wiedziałam go. - przyznała Aurelia.
- As Times Go By, Siniatry. - zakończył prowadzący audycję i w końcu rozbrzmiała muzyka.
- Ej to nasza piosenka! - rozentuzjazmował się nagle Edmund. - Przecież pianista grał ją wtedy, gdy ostatnio się widzieliśmy. A ty jadłaś lody cytrynowe.
Blondynka zmarszczyła brwi.
- Faktycznie. - przyznała. - Ale ty wszystko szczegółowo pamiętasz.
Chłopak wzruszył ramionami.
- A jak mógłbym nie? Było to nasze ostatnie spotkanie na dobre 3 lata.
Bellflower zacisnęła usta w cienką linkę. To jej o czymś przypomniało.
- Nikt nie zabraniał Ci tu przyjeżdżać. - stwierdziła odrobinę chłodno. - Jak dobrze sobie przypominam, zapraszałam Cię wielokrotnie...
I znów te wszystkie wątpliwości, które miała na początku ich spotkania, powróciły. Jak mogła brać na poważnie jego słowa? Skoro tak tęsknił, to czemu nie wracał?
- Nie potrafiłem. - przyznał się. - Aurelio, strasznie mi przykro, ale nasza relacja... To mnie dobijało. Z czasem powrót stawał się coraz trudniejszy.
Blondynka wyswobodziła się z jego ramion.
- No tak, mogłeś w tym czasie całować inne dziewczyny i nie musiałeś patrzeć mi potem prosto w oczy. - rzekła sarkastycznie. - Jakże wygodne.
Zawstydzony chłopak uśmiechnął się lekko.
- Ty czytałaś w ogóle ten list? - uniósł brew. - Przecież pisałem Ci, że próbowałem je całować, ale nie potrafiłem...
Ona nadal była odrobinę obrażona. Założyła ręce na piersi.
- Ej. - Edmund zmusił ją, by odwróciła się do niego. - Żałuję każdego spotkania z inną dziewczyną... Żałuję naszego straconego czasu, ale muszę Ci przypomnieć, że to Ty nie chciałaś dać nam szansy.
Aurelia westchnęła. Miał trochę racji.
- Teraz jednak będzie inaczej. - obiecał, chwytając jej twarz w dłonie i zmuszając o wiele niższą od siebie dziewczynę, aby na niego spojrzała. - Oboje jesteśmy dojrzalsi i chyba wreszcie na to gotowi.
Powolny uśmiech wdarł się na twarz Bellflower. Siniatra kończył właśnie swój kawałek.
Kciuk chłopaka powędrował do jej dolnej wargi, gładząc ją lekko. Dziewczyna przytuliła się do jego dłoni. Chciała, żeby tym razem im wyszło.
Po tylu latach zdążyła przecież zapomnieć większość rzeczy, które wydarzyły się w Narnii.
Wspomnienia nie bolały już tak mocno. Ze wszystkim się pogodziła.
Była gotowa, by zacząć od nowa. By iść dalej tam, gdzie teraz życie miało ją posłać.
By być przy nim.
Edmund odprowadził Aurelię do domu.
- Chciałbym jutro znów się z Tobą spotkać. - wyznał, gdy zatrzymali się na odpowiedniej ulicy.
- Możemy... - stwierdziła, przygryzając wargę.
Przez całą drogę powrotną, zastanawiała się, czy w końcu pocałuje ją w usta, ale nie zrobił tego.
- Przyjdę po Ciebie wieczorem o 7, dobra?
Pevensie cmoknął ją tylko w policzek, a ona pokiwała głową. Powoli wspięła się po schodach na ganek. Gdy się odwróciła, chłopak cały czas stał przed jej domem.
- To do jutra! - pomachała mu na odchodne, uśmiechając się lekko i zatrzaskując za sobą drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top