19. Światło nie ma cienia

Pusta altana. Ta sama, w której kiedyś całą siódemką przesiadywali późną nocą w pensjonacie nad morzem.

Ta sama, w której nakryła dorosłego Edmunda z inną rudowłosą kobietą, a później wpadła w różany krzew.

Teraz czuła się tak, jakby cierniste gałęzie znów wbijały się w jej ramiona.

- Pomocy. - próbowała powiedzieć. Jej biała sukienka była czerwona od krwi.

Krew ciekła z ogromnej rany w jej brzuchu, jakby ktoś przebił ją tam sztyletem.

W altance siedziała starsza kobieta, której Aurelia nigdy nie widziała na oczy. Na głowie miała chustę, a na szyi mnóstwo amuletów z dziwnymi znakami i kryształami.

Na stół wyłożyła karty, które wcześniej pośpiesznie przetasowała.

- On ma być mój! - złościła się inna postać o białych włosach, ukryta w cieniu drzew. - Dlaczego nic nie działa?!

- Musisz ją przekląć. - doradziła cyganka. - Musisz rzucić klątwę na złotowłosego łabędzia.

A potem świat znów zawirował. Brylantowe żyrandole, drogie przyjęcia i cuchnące cygara.

Kamera, akcja, błysk fleszy.

Aurelia czuła to wszystko wyraźnie na swojej skórze. Odrobinę wirowało jej w głowie i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

- Dość! - krzyczała, próbując zerwać z siebie perłowy naszyjnik i uciec przed światłem aparatów. - Dość! - powtórzyła, widząc swoje zdjęcia na pierwszych stronach gazet. - Kiedy to wszystko się skończy?! Chcę wrócić do domu!

- Ale przecież jesteś teraz sławna... Ludzie Cię kochają. Każdy o tym marzy!

- Nie ja. - pokręciła głową. - Nie chcę tego! Nie chcę już nigdy być aktorką.

I wtedy przed jej oczami pojawił lew. Zniszczył wystawne stoły bankietowe, kamery i alkohol cieknący z kieliszków.

Jednym ruchem łapy przewrócił stół w altanie, a wszystkie karty, kryształy i wonne olejki spłonęły w ogniu jego spojrzenia.

Była w końcu wolna.

Pochwyciła się tej myśli, patrząc w płonące żywym ogniem spojrzenie lwa. A potem widziała już tylko światło.



Dusiła się, czując jak płyn stopniowo wypełnia jej płuca. Nie tonęła, ale miała wrażenie, że tonie.

- Aurelio... - ktoś ścisnął ją za palce. Spróbowała odwzajemnić ucisk, ale nadal nie posiadała żadnej władzy w rękach.

Światło powoli wdzierało się pod jej powieki.

- Aurelio, skarbie.

Obraz początkowo zdeformowany, teraz układał się w twarze. Kochane uśmiechnięte twarze.

- Ta-to. - wychrypiała i wyciągnęła rękę w jego kierunku. Strasznie paliło ją w gardle i czuła się tak słaba jak niemowlę.

Mężczyzna złączył jej palce ze swoimi. W zewnętrzną stronę dłoni miała wbitą jakaś rurkę. Zakaszlała lekko.

- Gdzie mama? - zapytała.

Nikt nie odpowiedział. Bardzo zdziwiło ją to, że jej matki tutaj nie było. Charlotta uśmiechała się smutno.

Nie przyjechała do niej? Dziewczyna poczuła lekkie ukłucie żalu.

A potem żal zamienił się w coś zupełnie innego, równie gorzkiego co słodkiego, gdy dostrzegła twarz chłopaka.

Chłopaka, którego wyciągnęła z dna oceanu. Chłopaka, który spał samotnie na chłodnym pokładzie. Chłopaka, którego zwiodła wiedźma.

I chłopaka, który płakał samotnie w pustym pokoju.

Jej chłopaka.

- Edmund. - uśmiechnęła się, po czym znów odpłynęła na kilka godzin.

Kiedy się obudziła, sala szpitalna wyraźnie
opustoszała. Ciemność pomieszczenia rozjaśniały jedynie lampki choinkowe przymocowane do jej łóżka. W kącie dostrzegła coś co mogło przypominać choinkę. Chyba było Boże Narodzenie.

- Jak długo spałam? - mruknęła sama do siebie i nagle jej serce zamarło. Ktoś siedział na krześle obok dziewczyny i na dźwięk jej głosu
wybudził się z letargu.

- Wróciłaś. - postać nachyliła się do niej, szczerząc zęby w uśmiechu.

Nie potrafiła inaczej. Sama też musiała się uśmiechnąć.

- Wróciłam. - odrzekła słabo, ponieważ dalej strasznie paliło ją gardło. - A Ty czekałeś.

Złote światełka choinkowe oświetlały bok jego twarzy. Dużo starszej i bardziej męskiej niż ta, którą pamietała z nielicznych wspomnień.

Ale ona też nie była już nastolatką. Czas zmienił ich oboje.

- Oczywiście. - odrzekł, prostując się. - Przywiązałbym się do twojego łóżka szpitalnego, gdyby Piotrek mi na to pozwolił.

Chciała się roześmiać, ale nie miała jeszcze tyle siły. Palący ból męczył jej kręgosłup i żebra.

- Jesteś niemożliwy. - odpowiedziała tylko, ale wewnątrz czuła rozchodzące się przyjemnie ciepło.

To było niesamowite uczucie wiedzieć, że choć duchowo jej tu nie było, to ktoś mimo wszystko próbował przez cały czas być przy niej.

W oczach blondynki pojawiły się łzy.

- Kocham Cię, Edmundzie.

Musiała to powiedzieć, bo była to prawda. Klatka piersiowa czarnowłosego uniosła, kiedy wziął głęboki oddech, jakby nie dowierzał w to, co usłyszał.

Momentalnie pochwycił jej ręce w swoje dłonie. Jego były trochę zimne, ale poza tym takie, jak je zapamiętała. Marzyła o ponownym trzymaniu go za te ręce od dawna, choć nie zdawała sobie z tego sprawy.

Łzy pociekły po jej policzkach.

- Czy to znaczy, że nie będziesz już przede mną uciekać? - zapytał, a po jego głosie poznała, że sam chyba ledwo powstrzymywał się od płaczu, próbując obrócić to wszystko w żart. - Albo zapadać w śpiączkę?

Pokręciła głową. Edmund ujął jej twarz w obie dłonie, głaszcząc ją po policzku.

- Ja też Cię kocham. - wyszeptał. - Nigdy więcej mi tego nie rób.

Teraz już naprawdę płakał. A ona płakała z nim.

Pocałowali się, chociaż może nie powinni, bo Aurelii dalej mocno kręciło się w głowie. Kiedy oderwali się od siebie, miała wrażenie, że zaraz zemdleje.

- Możesz być pewna, że nie opuszczę Cię teraz nawet na krok. - wydyszał w jej usta. - Przysięgam. I Bóg mi świadkiem, że nie kłamię. A gdybym skłamał...

- Edmundzie... - przerwała mu uspokajająco. - W porządku. To bez znaczenia...

- Nieprawda. - zaprzeczył twardo. - To, co zrobiłem było okropne i...

- I już tego nie pamiętam. - dokończyła. - Wiem, o wszystkim. Nie jestem na Ciebie wściekła.

Czarnowłosy zmarszczył brwi.

- Naprawdę? - zdziwił się. - Ani odrobinę?

Zaprzeczyła. On przekrzywił głowę.

- Zmieniłaś się. - zauważył. - Może ta morfina tak na Ciebie wpływa, a jak już stąd wyjdziesz...

- Edmund! - Aurelia mocniej chwyciła go za rękę. - Mówię poważnie. Chcę zostać tu z Tobą. Nie wracam do Ameryki. Jestem zbyt zmęczona. Czy nie może być teraz po prostu... spokojnie?

Chłopak uśmiechnął się, unosząc jej dłonie do swoich ust i całując je.

- Przepraszam. - powiedział. - Nie powinienem Cię denerwować w takim stanie. Jesteś głodna? Mógłbym Ci coś przynieść...

Na twarzy Aurelii odmalował się wyraz przerażenia.

- Nie! - zaprotestowała. - Nie, proszę, nie zostawiaj mnie w tych ciemnościach samej. Dopiero co się obudziłam z przydługiego i nie najprzyjemniejszego snu.

Edmund przysunął się do niej tak, że mógł objąć ją ramieniem.

- No dobra. - odpowiedział. - W takim razie co powiesz na czytanie? Mam ze sobą kilka książek...

Blondynka entuzjastycznie pokiwała głową, wtulając się w jego ramię. Chłopak wyjął powieść i zaczął czytać.

Czuła się tak jak w dzieciństwie, gdy rodzice czytali jej bajki przed zaśnięciem. Tyle, że teraz nie zamierzała zasypiać. Chciała przesiedzieć z Edmundem całą noc aż do świtu.

I dopiero gdy pierwsze promienie słoneczne zaczęły wkradać się przez oszronione okno do sali szpitalnej, zdała sobie z czegoś sprawę.

- Edmundzie - podniosła się odrobinę, żeby na niego spojrzeć. - To moja książka.

Przejechała dłonią po grubej fioletowej okładce, którą tak doskonale znała. Nie czytała tej książki od bardzo, bardzo dawna.

Od tamtego lata, gdy Edmund leżał w jej ramionach tak jak ona teraz w jego i słuchał, jak mu czyta.

- Pożyczyłem ją. - przyznał odrobinę zawstydzony. - I czytałem chyba ze sto razy. To moja ulubiona książka.

Aurelia poczuła pod palcami stary, lekko chropowaty i pożółkły już pergamin. Jedno miejsce zwróciło jej uwagę.

- Czy to ołówek? - zdziwiła się.

Pevensie jeszcze bardziej się zmieszał.

- Musisz mi wybaczyć, ale czytając robiłem notatki na marginesach. - odparł, drapiąc się po karku. - Bardzo dużo notatek. W prawie każdej książce.

- Każdej książce? - blondynka uniosła brew, a on nie był pewny, czy jest zła.

- Widzisz Aurelio, kiedy spałaś... - zaczął, starając się jakoś jej to wyjaśnić. - Czytanie Twoich książek było jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie od szaleństwa.

Dziewczyna zabrała mu powieść z dłoni, kartkując ją. Było tam faktycznie mnóstwo notatek.

- Przepraszam, Aurelio, to było bardzo samolubne z mojej strony, brać twoje książki i po nich mazać. - odrzekł. - Jeśli chcesz to do jutra wszystko zetrę...

- Cśśś! - przerwała mu. - Chcę je przeczytać! I nie waż się nigdy tego ścierać.

Edmund zaczerwienił się, ale ciężar widocznie spadł mu z serca, bo nie była wściekła.

- Niektóre są naprawdę desperackie i żałosne. - przyznał.

- ,,Nikt z nas nie jest wolny od swojego cienia." - przeczytała głośno. - ,,Ale światło nie ma cienia." Co miałeś na myśli?

W głębi duszy ucieszył się, że zapytała akurat o to, bo nie było to najgłupszą rzeczą, którą tam nabazgrał.

- Dużo rozmyślałem o wielu sprawach. - odpowiedział. - Nawet zacząłem się modlić na twoim różańcu.

- Modliłeś się na moim różańcu? - Aurelia nie dowierzała.

- Tak. - powiedział. - Byłem zdesperowany i skorzystałbym z każdej pomocy, która sprawiłaby, żebyś do mnie wróciła.

Niebo za oknem zrobiło się już lekko różowe. Śnieg iskrzył się w porannych promieniach słońca. Pewnie niedługo przyjdą tu pielęgniarki, a on będzie musiał się od niej odsunąć na rozsądna odległość.

- Myślałem o tym, że nie potrafię uwolnić się od pewnych rzeczy w sobie. - stwierdził. - Były to rzeczy przez które musiałem uciec aż za ocean. Ale one nadal we mnie były. Nawet wojna nie uwolniła mnie od moich cieni.

Blondynka przyjrzała mu się uważnie.

- I wtedy zdałem sobie sprawę, że patrząc na to z perspektywy, to wszystko posiada swój cień. - kontynuował. - Każdy człowiek, przedmiot. Fizycznie światło się od niego odbija i powstaje cień.

Bellflower była naprawdę ciekawa, dokąd te jego rozmyślenia prowadziły. Edmund nigdy nie wydawał się jej typem filozofa, dlatego bardzo ją to intrygowało.

- Więc dlaczego nie pogodzić się z tym? - mówił dalej. - Co z tego, że nasze matki mają nas gdzieś? One też walczą ze swoimi cieniami.

Dziewczyna pokiwała głową. Tak, obie miały. Poza tym oboje stracili bliską osobę: Edmund ojca, a ona brata, więc mogli dzielić się podobnymi traumami. Jak bardzo nienormalnie to nie brzmiało.

- Ale... - ciągnął, wsuwając usta w jej włosy. - Samo światło nie posiada cienia, nie? Wpadłem na to, patrząc na płonąca lampę. Ogień się nie odbijał.

Faktycznie, nigdy przedtem o tym nie myślała. Nagle z jakiegoś powodu przypomniała sobie płonące spojrzenie Aslana ze snu.

- To bardzo ciekawe. - Edmund zamyślił się, patrząc w okno. - Bez światła nie byłoby życia na Ziemii.

Aurelia pochwyciła jego twarz w obie dłonie i zmusiła go, aby na nią spojrzał.

- Widzę, że zdarzyłeś rozkminić wszystkie pytania egzystencjalne. - stwierdziła, patrząc mu prosto w oczy. - Ale mnie najbardziej interesuje ta część o twoich cieniach. Wiesz, że nie musisz niczego przede mną ukrywać? Ja też nie jestem idealna. Chcę, żebyś czuł się na tyle bezpiecznie, by mi o nich mówić. Bo w końcu, kiedy mroczna tajemnica wychodzi na światło dzienne, przestaje już być tajemnicą. To wyzwalające.

W jej bursztynowych oczach skrzyły się ogniste iskry, tak palące, że od samego patrzenia w nie, Edmundowi zrobiło się gorąco.

- Nie będę od Ciebie uciekać. - powiedziała. - Jeżeli Ty też mi obiecasz, że przestaniesz.

I pocałowała go mocno. A Edmund pomyślał, że ma najlepszą dziewczynę na świecie. 

~~~~~~~~~

Chyba zbliżamy się do końca. Mamy grudzień 1947, zaraz będzie styczeń 1948, a w sierpniu 1949 nasi bohaterowie umierają. (😔)

Jeżeli będę mieć siłę na kontynuację, to prawdopodobnie wprowadzę wątek Aurelii i Edmunda do książki o Piotrze i Charlottcie. (w tamtym uniwersum nie będzie wypadku kolejowego)
Ale na razie mam zastój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top