17. Wszystkie twoje koszmary...


Znacie to uczucie, gdy budzicie się ze złego snu, ale nie jesteście pewni, czy to faktycznie jawa, czy jeszcze sen? Gdy koszmar zapętla się, a wy wybudzacie się tylko z jednego snu, aby przejść do kolejnego?

Aurelia wędrowała przez ciemny las już od wielu, wielu godzin. Był środek nocy, a trawę, drzewa i krzewy pokrywała błękitna poświata wiszącego na niebie księżyca.

Jej długa, biała koszula nocna co i rusz zahaczała o jakąś wystającą, ciernistą gałąź, a pomimo to pozostawała bez skazy. Tak samo nogi, choć powinny zmęczyć się od tak długiej wędrówki, wcale nie opadały z sił.

Stawiała bose stopy na zimnej, kamienistej dróżce, nawet nie obawiając się, że je porani.

Nic nie mogło skrzywdzić jej ciała, ponieważ już go nie posiadała. Leżało podłączone do maszyn w pustej sali na OIOM-ie. A ona znajdowała się w tym lesie, nieświadoma niczego.

Jedyne co zmieniło się, odkąd wyszła z wody, to fakt, że tutaj, w tym lesie odczuwała silnie emocje. A raczej jedną konkretną. Strach.

Chociaż wiedziała, że czyni dobrze, idąc tą opuszczoną drogą, nie potrafiła wyzbyć się wszechogarniającego ją lęku.

Od bardzo dawna nie odczuwała go w tak silnym natężeniu. Chociaż zbyt wiele nie pamiętała ze swojego poprzedniego życia, pewne fragmenty wspomnień wyryły się mocno na jej podświadomości.

Wiedziała, że odkąd była małą dziewczynką dręczyły ją złe sny. Czasami budziła się z krzykiem w nocy i biegła do sypialni rodziców. Zawsze zasypiała przy zapalonej lampce naftowej, ponieważ ciemność okropnie ją przerażała.

Teraz czuła się dokładnie tak samo. Jak w jednym z koszmarów nocnych.

Wtedy wystarczyłoby, że dziewczyna zapaliłaby jakąś świeczkę. Babcia zaśpiewałaby jej kołysankę. Wyjęłaby jakaś ciekawą książkę i spędziłaby noc na czytaniu, odwracając swoją uwagę.

W tym momencie jednak nie mogła tego zrobić. Musiałaby się przecież obudzić. A tego nie potrafiła.

Wędrowała więc przez ten niekończący się las, bo nie chciała wiedzieć, co mogłoby się stać, gdyby się zatrzymała. Intuicja podpowiadała jej, że nie byłoby to nic dobrego.

Słyszała z oddali wycie wilków i pohukiwanie sów. Pocieszała się myślą, że skoro to sen i nic nie jest tu prawdziwe, to nic też nie może się jej stać.

Jakąś otuchą dla niej samej było wspominanie leżącego na statku chłopaka. Cieszyła się, że udało jej się wyciągnąć go z głębin i cieszyła się, że pomogła mu się uspokoić, by sam mógł usnąć.

Ciekawe, czy on też cierpi na tę okropną przypadłość koszmarów sennych? - pomyślała i właśnie wtedy jakieś wspomnienie zatańczyło w jej umyśle.

,,Chodź. I nie przepraszaj. Złe sny są do kitu."

Przypomniała sobie o jaskini, o dłoni, która zaciskała się na jej szyi próbując pozbawić ją życia. A wtedy on przytulił ją do siebie. Zasnęła w jego ramionach.

,,Odkąd tu jesteś nie mam koszmarów, wiesz?" - powiedział innym razem.

Strasznie chciałaby sobie to wszystko dokładnie przypomnieć. Ale jej pamięć najwyraźniej była zablokowana i wybiórcza.

- Edmundzie... - usłyszała nagle.

Lodowaty dreszcz przeszył całego ducha dziewczyny. Przez chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała, ale potem głos powtórzył:

- Edmundzie Pevensie, chodź do mnie.

Zobaczyła wysoką postać na końcu drogi. Kobietę w długiej, srebrzystej szacie.

Wyglądała pięknie niczym anioł. Stała z dumnie uniesioną piersią pomiędzy drzewami, a jej kanciaste rysy twarzy faktycznie mogły przypominać pradawne podobizny aniołów.

Skórę miała nie tyle bladą, co zupełnie białą niczym śnieg. Ostro zarysowane kości policzkowe, spiczasty nos i straszne, płonące czerwienią oczy osadzone w głębokich oczodołach.

Nie. Jeżeli postać ta należała do rasy aniołów, to z pewnością tylko upadłych. Na głowę miała zarzucony futrzany kaptur, który częściowo zakrywał jej włosy.

Potem Aurelia dostrzegła chłopca, leżącego w zaspie śnieżnej.

- Jak Cię zwą... Synu Adama? - odezwała się postać i dopiero teraz Bellflower zauważyła, że za nią znajdują się ogromne sanie zaprzęgowe. Pozostała część lasu pokryta była grubą warstwą śniegu.

- Edmund. - odpowiedziało przerażone dziecko. W jego oczach dostrzegła coś takiego. Kobieta najwyraźniej zrobiła na nim ogromne wrażenie.

Wyglądał, jakby był nią wręcz oczarowany. Blondynce bardzo się to nie spodobało.

Jak można być tak ślepym? - pomyślała. - Czy on nie widzi, że ona jest zła?

Ale chłopiec najwyraźniej tego nie widział. Bardzo łatwo dał się zwieść jej urokowi, a może po prostu się jej bał? W każdym razie już chwilę później siedział z nią saniach.

Kobieta dała mu coś do jedzenia i picia. Aurelia widziała, jak twarz chłopca stopniowa zmienia się, gdy tylko próbuje smakołyków. Bez oporów odpowiedział na wszystkie pytania, które zadała mu wiedźma.

- One są zaczarowane. - ktoś szepnął Aurelii do ucha. - Każdy kęs ptasiego mleczka sprawia, że masz ochotę na więcej... Że zrobisz wszystko, by dostać więcej.

Duch blondynki ze smutkiem przyglądał się temu wszystkiemu. Biała Czarownica, bo teraz Bellflower przypomniała sobie jej imię, przez cały czas przymilała się do Edmunda, nęcąc go wizją tego, iż mógłby być władcą.

Ile fałszu jest w jej głosie. - zauważyła dziewczyna. - Ale chłopak jest młody. Mogła go zwieść.

Wiedźma obiecała czarnowłosemu, że zostanie królem, jeżeli przyprowadzi do niej swoje siostry i brata. Scena zmieniła się.

- Wcale nie wymyśliłam Narnii! Znowu spotkałam pana Tumnusa! Poza tym... Edmund też tam był.

Starsze rodzeństwo spojrzało w jego kierunku. Czarnowłosemu wyraźnie się to nie podobało.

- Widziałeś fauna? - zapytał go blondyn.

Chłopiec pokręcił głową. Spojrzenie miał jakieś dziwnie odmienione odkąd Czarownica poczęstowała go słodyczami.

- Przepraszam, podpuściłem ją trochę. Małe dzieci już takie są. Nie wiedzą, że każda zabawa musi się kiedyś skończyć.

Starszy chłopak popchnął go ze złości. Kłótnia. Inna scena.

- Zachowujesz się, jakbyś był ojcem, ale wcale nim nie jesteś!

Edmund ucieka ze schronu i biegnie do domu po fotografię. Starszy chłopiec go goni.

- ODBIŁO CI CZY CO?! Nie chcę, żeby mnie przez Ciebie zabili!

Te wieczne pretensje. I zawsze winny jest on.

Ciężko się zmienić, gdy wszyscy dookoła uważają Cię za czarną owcę. Bo właśnie tak Cię traktują.

A ludzie często stają się tym, kim się ich nazywa.

Gdy nazwiesz chłopca ,,mężczyzną", zobaczysz jak z dumą unoszą się jego ramiona. Nazwij dziewczynę ,,damą", a ona zacznie zachowywać się jak dama.

Nazwij kogoś potworem...

Aurelia widziała, jak mały Edmund siedzi i płacze w ciemnym pokoju. Tego dnia po raz kolejny pokłócił się z bratem.

Piotr zawsze uważał się za najmądrzejszego, ponieważ był starszy i posiadał tą wyjątkową zdolność, by każdą rozmowę z młodszym bratem, kończyć awanturą.

Zdenerwowany chłopiec ze złości uderzył pięścią w ścianę.

,,Mały, jadowity potworek." - tak Piotrek go nazywał.

Bo Edmund słynął z tego, że nie potrafił siedzieć cicho i lubił rzucić typowo sarkastyczny dla siebie komentarz.

W zasadzie to nie wiedział, czemu w tak młodym wieku stał się na wskroś cyniczny i sarkastyczny?

To był chyba sposób, na jaki sobie ze wszystkim radził. W szkole nie mógł okazać uczuć i słabości, bo inaczej stałby się łatwą ofiarą i obiektem drwin. Zwłaszcza, że był chłopcem.

Słabszym dziewczynkom może i dokuczano, ale na pewno nie bito ich tak jak chłopaków.

Mówcie, co chcecie, ale dzieci w podstawówce potrafią być naprawdę okrutne.

A czasem, żeby nie były okrutne wobec Ciebie, po prostu się do nich przyłączasz.

Jak tchórz.

Jak tchórz przechodzisz obojętnie wobec dziewczynki, którą przezywają ,,grubą Betty", która nie jest przecież aż tak gruba, w zasadzie to wcale nie jest. A potem dowiadujesz się, że z powodu wyzwisk próbowała podciąć sobie żyły.

Ale ty wciąż udajesz, że to nie twoja sprawa, nie twoja wina... Jak tchórz.

Jak tchórz pozwalasz, by pobito niewinnego 7-latka, tylko dlatego, że nie chciał oddać swojej pracy domowej.

Jak tchórz śmiejesz się z każdego żartu wymierzonego w osoby, które wcale na to nie zasłużyły. A przecież to Ty mógłbyś być na ich miejscu.

Świat jest okrutny.

A ty stoisz i nic nie robisz. Zgadzasz się na to, bo jesteś tchórzem.

Zgadzasz się, by wojska Hitlerowskie uciekały pół Europy, przelewając krew niewinnych ludzi, mordując, torturując nawet kobiety i dzieci...

Ale przecież to nie dzieje się na twoim podwórku. To Ciebie nie dotyczy.

Czy dalej będziesz tchórzem?

Aurelia obserwowała tok decyzji Edmunda, jakby miała to wszystko wypisane na kartce.

Poznała cierpienia, jakich doświadczył z rąk Czarownicy, gdy zdradził jej swoje rodzeństwo. Poznała każdy zły sen, każdy pot i krew, jaki wylał w walce... w Narnii i tam na froncie, za oceanem.

Widziała, jak siedzi teraz, znów w pustym pokoju z podkurczonymi kolanami i płacze.

- Kiedyś myślałem, że pieniądze mogą zapewnić Ci wszystko. - powiedział przez palce. - Szacunek, bezpieczeństwo, dobrobyt... Jeżeli jesteś bogaty, jesteś niezwyciężony. Nie brak Ci niczego.

Spojrzał w sufit, jakby mógł zobaczyć jej ducha wiszącego w powietrzu.

- Ale żadne pieniądze nie przywrócą Ci życia, Aurelio. - rzucił. - Śmierć jest niezbadaną siłą, nad którą człowiek nie ma żadnej władzy. Drugą taką siłą jest miłość.

Matko, od kiedy zrobił się z niego taki filozof?

Dopiero teraz zauważyła, że chłopak trzyma coś w dłoni. Był to jej ulubiony drewniany różaniec, który dostała kiedyś od babci.

- Obie przychodzą nagle i obie zostawiają nas bezradnymi. - mruknął, przesuwając palce po koralikach. - Może dlatego ludzie uważają, że obydwie leżą w woli czegoś wyższego... I może naprawdę tak jest.

Edmund zamknął oczy.

- Tyle wierszy, poematów napisano... - mówił. - A jednak nikt tego nie rozumie i nikt nie jest od tego wolny. Ani od miłości ani od śmierci. Nieważne, czy jesteś bogaty czy biedny. Masz przewalone tak samo.

Dziewczynie zrobiło się strasznie smutno. Nagle zapragnęła podejść do niego, dać mu jakiś znak. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i żeby przestał się tym wszystkim tak przejmować.

Ale nie umiała. Sama nie wiedziała, czy będzie.

Ile to jeszcze potrwa? Czy cokolwiek zależy od niej?

A może faktycznie był to kolejny koszmar. Była tu obok niego, ale jej nie było. Tak jakby znajdowała się za szybą, za osłoną.

Dzieliły ich dwa światy.

- Leżysz zabity i jam też zabity - zacytował Pevensie. - Ty strzałą śmierci, ja strzałą miłości. Nienawidziłem literatury. Tak samo jak teatru. To wszystko Twoja wina, Aurelio.

Jego obraz rozmazał się przed jej oczami niczym stary zepsuty telewizor. Znowu była w lesie.

- Wrócę do Ciebie. - obiecała i gdyby miała ciało pewnie by się rozpłakała. - Wrócę, chociaż nie wiem, jak.

__________

Wybaczcie, jeśli niektóre dialogi nie zgadzają się z filmem, ale pisałam je z głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top