13. Babilon
I'm tired of lovin' from afar
And never being where you are
Close the windows, lock the doors
Don't wanna leave you anymore
♡ Oh, darling all of the city lights,
never shined as bright as your eyes ♡
You say I'm always leavin'
You, when you need me the most
Car's outside
But I don't wanna go tonight
- Dlaczego chcesz za niego wyjść?
Aurelia wychyliła się za barierkę, zupełnie tak jakby planowała skoczyć. Stała na marmurowym tarasie hotelowym i przyglądała się ciemnościom chłodnego, letniego wieczora.
- Nie wiem. - powiedziała cicho. Oczy miała lekko zaczerwienione, a policzki mokre. Tusz do rzęs prawdopodobnie całkiem spłynął z jej twarzy wraz z łzami.
- A ja chyba tak.
Edmund podszedł do niej od tyłu, nakładając marynarkę na odkryte ramiona dziewczyny.
Uniosła brew, ale nie zaprotestowała. Otarła twarz rękawem jego kurtki.
- Pewnie uważasz mnie za kompletny kłębek nieszczęść. - odrzekła.
Czarnowłosy pokręcił głową.
- Nie. - zaprzeczył. - Uważam, że chcesz mieć wymówkę, żeby móc ode mnie uciec. I na pewno masz ku temu wiele powodów.
Aurelia uśmiechnęła się.
- Mam wrażenie, jakbyśmy stali na tarasie w Ker. - wyszeptała nagle. - Chciałabym się znów tam znaleźć, Edmundzie.
Chłopak objął ją ramieniem.
- Ja też. - odszepnął. - Ale moglibyśmy mieć własne Ker-Paravel tutaj, wiesz?
Jego dłoń przesunęła się po jej ramieniu, gładząc je uspokajająco.
- Nie wychodź za niego.
Aurelia zamknęła oczy. Jej serce biło naprawdę szybko.
- Nie chcę za niego wychodzić.
Nie powinni tego robić. Ktoś mógł ich tu zobaczyć. Ale było ciemno...
Edmund pocałował ją w czoło i włożył dłoń w jej włosy.
- Kocham Cię. - mruknął, przytulając ją mocniej do siebie. - Wiesz o tym. I że zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.
Dziewczyna cały czas miała zamknięte oczy, kiedy ich usta się spotkały. Każdy pocałunek był zarazem słodki i gorzki, szczęśliwy i smutny.
- Nie mogę dłużej żyć bez Ciebie. - wyszeptał. - To takie męczące, Aurelio.
Blondynka uniosła powieki, po czym pogładziła go po twarzy. Za uchem miał szramę, której nie było tam zanim wyruszył na wojnę.
- Musiałem wyjechać. Inaczej nigdy bym tego nie zrobił. - stwierdził. - Było mi z Tobą zbyt dobrze. Może inni zrobili by to za mnie, a może nie... Nie chciałem żyć jak tchórz. Jak ten, który ucieka do wygodnego życia. Wiem, że to Cię zraniło, bo mnie też, ale było słuszne.
Bellflower zacisnęła usta w cienką linkę.
- Mogłeś zginąć, Edmundzie... - powiedziała.
- To co? Ludzie giną codziennie. - odparł. - Lepiej umrzeć w walce niż tu jako tchórz. Z resztą nie zginąłem... dzięki Tobie.
Aurelia uśmiechnęła się.
- Dzięki mojej modlitwie. - rzekła. - Nie masz pojęcia, ile łez wylałam.
Pevensie zacisnął ramiona wokół niej jeszcze mocniej.
- To znaczy, że też walczyłaś. - położył jej małą dłoń na swoim sercu. - O mnie.
Z oddali słyszeli śmiech i brzdęk kieliszków. Nie chcieli tam wracać, ale w każdej chwili ktoś mógł ich tu nakryć... Tak ciężko im było oderwać się od siebie.
- Kochasz mnie. - stwierdził z przekonaniem Edmund. - A ja Ciebie, więc nie możesz za niego wyjść.
Chłopak oparł ją o balustradę balkonu. Tracił nad sobą panowanie, gdy była tak blisko. Jego myśli mimowolnie powracały do tych chwil w bibliotece.
To było jak kubeł zimnej wody. Ona była już jego, więc dlaczego uciekała? Ich ciała należały do siebie, każdy fragment jego kochał każdy najmniejszy fragment jej. Byli jak dwa pasujące do siebie puzzle, których nie powinno się nigdy rozdzielać.
Jak jedno ciało. Nie mogli poprawnie funkcjonować bez siebie.
- Potrzebuje Cię. - szepnął, ledwo się powstrzymując, żeby nie zrobić czegoś głupiego.
- Edmundzie, ktoś może nas nakryć. - wydyszała, gdy jego wargi zsunęły się na jej szyję. Chciała tego równie mocno i boleśnie, co on.
Gdy był przy niej w końcu czuła się na swoim miejscu. Jak w bezpiecznym domu. Niczego więcej jej nie brakowało.
Jego usta mocno wbijały się w skórę dziewczyny, zostawiajac na niej czerwone ślady. O nie, przecież wszyscy to zobaczą...
- Edmundzie. - zaczęła, próbując się wyrwać.
- Po prostu to powiedz. - poprosił, oddychając ciężko.
Jego ucisk poluzował się, a blondynka zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia.
- Co mam powiedzieć? - zapytała, poprawiając włosy i sukienkę.
Chwycił ją za nadgarstek zanim odeszła.
- Że też mnie kochasz. - uściślił.
Widziała w jego oczach morze nadziei i pasji skierowanej w jej kierunku. Ale goście wewnątrz hotelu z pewnością zastanawiali się, gdzie się podziała.
- Powinniśmy trzymać się od siebie z daleka.
Edmund puścił rękę blondynki, a ona prędko nacisnęła na klamkę od drzwi tarasowych i weszła do środka.
__________________
Kiedy wróciła do saloniku, zauważyła, że liczba osób zwiększyła się znacznie. Wszyscy zgromadzili się wokół okrągłego stołu pełnego kart, popielniczek i szklanych kieliszków.
W powietrzu unosił się duszący dym papierosowy. Aurelii od razu zrobiło się bardzo niedobrze.
- O, jesteś wreszcie, cara mia. - Francesco nawet nie oderwał wzroku od kart, które trzymał w rękach. - Twój kuzyn poszedł Cię szukać. Już czujesz się lepiej?
Nie, wcale nie czuję się lepiej! - miała ochotę krzyknąć. Ale postanowiła grać dalej w jego teatrzyku. Przynajmniej dopóki są tutaj goście.
Zajęła miejsce na kanapie. Nikt za bardzo nie zwracał na nią uwagi.
- Mam pomysł! - zawołała nagle Marylin. - Powróżmy sobie!
Bellflower skrzywiła się. Nigdy tego nie lubiła. Zawsze czuła, że jest coś negatywnego i odrobinę niepokojącego w stawianiu sobie kart.
Choć w Hollywood taka zabawa była chlebem powszechnym.
- Gdzie Charlotta? - zapytała za to, rozglądając się po pomieszczeniu i nigdzie nie dostrzegając rudowłosej.
- Twoja kuzynka wyszła po swojego chłopaka. - odpowiedział jej Francesco. - Podobno coś się stało w szpitalu.
Blondynka już chciała wstać, żeby dowiedzieć się, co się stało, ale Marylin ją powstrzymała.
- O nieeeee, musisz z nami zagrać choć w jedną rundkę. - zaprotestowała. - To się nazywa ,,prawda czy wyzwanie"! Taka nowa amerykańska gra!
W tym momencie do salonu wszedł Edmund. Miał na sobie białą koszulę i wyglądał na bardzo smutnego.
- Dlatego, że Ciebie nie było będziesz pierwsza! - Monroe klasnęła w dłonie. - Podczas, gdy chłopcy grają w pokera, my sobie poplotkujemy!
Bellflower pomyślała, że jest to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Pevensie usiadł po przeciwnej stronie stołu.
- Prawda czy wyzwanie, Aurelio?
Dziewczyna rzuciła wzrokiem w kierunku Francesca, który tylko udawał, że im się nie przysłuchuje. Co jest bardziej bezpieczną opcją?...
- Wyzwanie. - odparła, zerkając na Edmunda.
Chłopak starał się na nią nie patrzeć. Vanessa chwyciła go za ramię i szepnęła mu coś do ucha. Nagle blondynka poczuła ogromną ochotę, by wstać i oblać ich wodą z wazonu.
- Wyzywam Cię... - zamyśliła się Marylin. - Żebyś rozebrała się do bielizny.
Aurelia spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Chyba oszalałaś. - powiedziała, opróżniając zawartość swojego kieliszka. - Nigdy tego nie zrobię.
Aktorka wydęła usta.
- Matko, Ty zawsze jesteś taka grzeczna... - mruknęła, zakładając włosy za ucho. - Nie umiesz się bawić. Ja na przykład...
- Nie jestem Tobą, Normo. - ucięła Bellflower. Nazwanie jej dawnym imieniem chyba uraziło Marylin, bo westchnęła.
- Jak chcesz. - rzuciła wyniośle. - W takim razie pytanie. I musisz na nie odpowiedzieć, bez żadnych wykrętów.
Aurelia skinęła głową, sięgając po kolejną dawkę alkoholu. Jej wzrok utkwiony był w chichoczącej Vanessie, do której to teraz Edmund coś szeptał.
Czy robił to specjalnie? Chciał wzbudzić w niej zazdrość po tym, co powiedziała? A może po prostu postanowił pokazać, że ma ją gdzieś i skoro go nie chce, to w porządku, on sobie znajdzie inną?
No, cóż... Jeżeli to pierwsze to świetnie mu wychodziło. Jeśli drugie... To potrzebowała więcej whiskey.
Kiedy sięgała po trunek, czarnowłosy na sekundę spojrzał w jej kierunku. Uśmiechnął się sztucznie, unosząc brew i już wiedziała.
Nie daj się sprowokować.
Vanessa wyglądała tak, jakby miała zaraz zanurzyć usta w zagłębieniu jego szyi.
- No więc pytanie... - Marylin przymrużyła oczy. - Skoro taka z Ciebie cnotka, to powiedz, Aurelio, czy spałaś z którymś z mężczyzn obecnych w tym pomieszczeniu? Tylko nie kłam.
Wargi asystentki wbiły się w skórę chłopaka. Przez cały czas patrzył Bellflower prosto w oczy.
Irytujący chichot. Czekoladowe tęczówki pełne triumfu.
Wiedział, że ją wkurza i wiedział, że nic nie zrobi, ponieważ sama zdecydowała o dzielącym ich dystansie. I kłamstwie.
Może dlatego powiedziała prawdę:
- Tak.
Nie patrzyła na Marylin, która wciągnęła szybko powietrze i zakryła usta dłonią. Ani nawet w stronę Francesca, który upuścił karty, a cygaro wypadło mu spomiędzy warg.
Patrzyła tylko w te czekoladowe tęczówki, które nagle zrobiły się szerokie ze zdziwienia.
- Że co proszę?! - producent wstał. - Z kim niby?
Był tak rozwścieczony, że dopiero po chwili zrozumiał swój błąd. Nie powinien pokazywać prawdziwych uczuć, bo teraz każdy obecny w pomieszczeniu wiedział, że to nie z nim.
Monroe powachlowała się chusteczką.
- No, no, księżniczka nie jest taka idealna, za jaką ją miano. - zaśmiała się widocznie zadowolona z siebie.
Aurelia spuściła wzrok na swoje dłonie. Lekko się trzęsły.
- Chce wiedzieć. - warknął Francesco, ruszając w jej kierunku. - Te brednie o kościele, a ja w nie wierzyłem... Z kim się puszczałaś do jasnej cholery?!
Edmund odepchnął Vanessę i także się podniósł.
- Nie mów tak do niej.
Blondynka miała łzy w oczach. Nie chciała patrzeć na wściekłego Włocha, który wymachiwał nad nią rękami.
- A ja wierzyłem w te bajki ,,tylko po ślubie" - warknął rozwścieczony i wyglądał, jakby zamierzał ją uderzyć.
- Nie kłamałam. - wystraszona dziewczyna uniosła wzrok. - On był moim mężem.
Cisza, która nastąpiła po jej słowach, była tak namacalna, że można by ją kroić.
- Kto? - twarz Francesca zastygła w zdumieniu, gdy rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu sprawcy.
- A ja. - Edmund stanął pomiędzy nim a Bellflower tak, by osłonić ją swoim ciałem przed łapami Włocha.
Producent cofnął się o krok.
- Ze swoim kuzynem?! - wykrzyknął. - To kazirodztwo...
- On nie jest moim kuzynem. - odpowiedziała Aurelia.
Przyznanie się do prawdy w końcu ją wyzwoliło. Wreszcie miała powód, by zakończyć to niewydarzone narzeczeństwo.
Ostrożnie wstała z kanapy. Pevensie ciągle stał przed nią, ale zza jego ramion widziała wściekłego Francesca gotowego zabić ich oboje.
- Wynoś się.
Blondynka zdjęła pierścionek i położyła go na stole.
- Przepraszam. - powiedziała szczerze. - Powinnam Ci wcześniej powiedzieć, że ja mam męża.
- Żałuję, że w ogóle Cię poznałem. - warknął. - I zrobiłem z Ciebie gwiazdę.
- Ja też tego żałuję. - przyznała.
Pomyślała o tych wszystkich męczących latach. O tym, że ciągle czuła, że tam nie pasuje. Że jest inna. Dziwna.
,,Zamieszkasz wśród ludu Babilonu jako jedyna Sprawiedliwa, ale nikt, uprzedzam Cię, nikt nie będzie Cię rozumiał."
Ktoś kiedyś powiedział do niej te słowa, ale nie wiedziała kto. Chciała tylko, żeby je cofnął.
Żeby ten okropny sen wreszcie się skończył.
- Jeżeli myślisz, że to koniec, to się myślisz. - wysyczał Francesco, kiedy szła w stronę wyjścia z salonu, a Edmund za nią. - Znajdę Cię i mi za to zapłacisz, rozumiesz? Nigdzie się nie ukryjesz.
Zatrzasnęła drzwi. Znów zbiegała po schodach, płacząc. Pevensie biegł za nią.
- Nie bój się, Aurelio. - chwycił ją za rękę. - Nie pozwolę mu Cię dotknąć.
Wyrwała mu swoją dłoń.
- Daj mi spokój, to przez Ciebie! - prychnęła. - Gdybyś mnie nie sprowokował, nic by się nie stało...
Czarnowłosy przez chwilę się nie odzywał.
- Tak, nic. - rzucił sarkastycznie. - Tylko wyszłabyś za tego psychola i była jego niewolnicą do końca życia. Wyświadczyłem Ci przysługę.
Wyszli na ciemną noc. Łucja gdzieś w oddali jeździła na koniu. Musieli ją ostrzec o tym, co się stało zanim ten wariat jeszcze jej coś zrobi.
- Ty idź po nią. - nakazała mu Aurelia, trzęsąc się trochę z zimna, trochę z emocji. - Ja wrócę sama.
- Nie zostawię Cię samej w takiej chwili. - zaprotestował.
- Owszem, zostawisz. - odparła. - To twoja siostra. Powinieneś pilnować, żeby nic się jej nie stało. Ja nie chcę już żadnych przysług od Ciebie.
Odwróciła się i w tym momencie usłyszała huk, a potem ziemia usunęła się pod jej nogami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top