12. Angielska herbatka
- Już się pakujesz?
Charlotta zajrzała do pokoju, który razem dzieliły. Pewnie nie były to warunki, do których Aurelia przywykła tam w Ameryce, ale rudowłosa starała się, aby jej kuzynka czuła się tu jak najlepiej. Kupiła nawet nowe puchowe poduszki... Tylko, że blondynka miała w nosie puchowe poduszki.
- Pora na mnie. - powiedziała, wrzucając do walizki jakąś bardzo drogą, koronkową sukienkę. - Świetnie bawiłam się na weselu, ale muszę w końcu wrócić do obowiązków.
Ruda uniosła brew.
- I nie ma to nic wspólnego z pewnym czarnowłosym oficerem?
Bellflower ugryzła się w wewnętrzną część policzka. Mimo że była wprawdzie aktorką, to kłamać aż tak nie umiała.
- Mam teraz nowe życie, Charlotto. - odpowiedziała, wzdychając i wrzucając do kufra świeżo uprasowany żakiet. - To, co było nie ma już znaczenia. Nie jest mi przeznaczone być z Edmundem.
- Kto tak powiedział?
Jak miała jej to wytłumaczyć? Przecież Rose nie miała zielonego pojęcia o Narnii, a tym bardziej przeznaczeniu.
- Ja tam nie wierzę w przeznaczenie. - mruknęła kuzynka, zakładając ręce na piersi. - Jasne, spotykamy ludzi nie bez przyczyny i można to jakimś przeznaczeniem nazwać. Ale to my decydujemy o naszej przyszłości. Nikt inny.
- To nie takie proste, Lotto... - mruknęła pod nosem Bellflower i odwróciła się w stronę wyjścia, jakby dyskusja była skończona. To uraziło jej siostrę.
- Ależ owszem, proste! - zawołała ruda. - Musisz wreszcie schować swoją dumę do kieszeni i pogodzić się z tym, że życie to nie bajka. Nie możesz się wiecznie dąsać tylko dlatego, że coś jest nie po Twojej myśli! Obudź się!
Aurelia uniosła wysoko brodę. Widać było, że te słowa ją mocno uraziły.
- Ja się nie dąsam. - rzekła, zamykając walizkę. - Uważam po prostu, że to pomiędzy mną a Edmundem nie może wypalić i tyle.
- A ja myślę zupełnie inaczej. - Charlotta zagrodziła jej drogę, kiedy już blondynka zamierzała opuścić sypialnię. - Zawsze warto próbować.
- Próbowaliśmy, Charlotto! - teraz to Bellflower podniosła głos. - Milion razy! Nie wychodziło!
- To spróbuj milion i jeden raz! - zaoponowała tamta.
- Nie mam już siły! - odkrzyknęła blondynka, a w jej oczach mimowolnie pojawiły się łzy. - Jestem już tym wszystkim zwyczajnie zmęczona! Całe życie myślałam, że Edmund jest miłością mojego życia, a może nie jest? Może mogę żyć inaczej? Straciłam nadzieję dawno temu. Więc przestań mi ją teraz wpychać jak spóźniony, niepotrzebny prezent.
Zdenerwowana Aurelia wyminęła kuzynkę i otworzyła z hukiem drzwi. Nagle zamarła, a walizka, którą trzymała, wypadła jej z ręki.
- Edmund.
Mężczyzna stał tuż za progiem i najwyraźniej przysłuchiwał się ich wrzaskom. W dłoniach miał bukiet róż...
- Ty... - wydusiła, nie wiedząc, co powiedzieć. - Słyszałeś...?
Jego mina mówiła sama za siebie. Zmarszczył brwi wyraźnie podirytowany.
- Dlaczego jesteś tak niezdecydowana, do cholery jasnej? - zapytał, rzucając kwiaty ze złości w kąt. - Jeszcze niedawno mówiłaś, że chcesz, żebym powstrzymał Cię przed ślubem, a teraz...
Zbliżył się do niej zagradzając jej drogę ucieczki. Czuła na policzku jego wściekły oddech.
- Byłam pijana... - wyjąkała przerażona. - Gadałam trzy po trzy.
Czekoladowe tęczówki czarnowłosego zabłysły gniewnie.
- Mieszasz mi w głowie, Aurelio. - chłopak pochwycił ją za ramiona, jakby miał ochotę nią potrząsnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. - Jeżeli sądzisz, że tak łatwo się poddam, to się grubo mylisz.
Blondynka poczuła, że ciarki przechodzą ją po plecach. Chłopak pochylił się nad nią.
- Wiem, że to mnie kochasz. - powiedział cicho. - Albo przynajmniej kochałaś. I to mi wystarczy.
W końcu puścił ją, a ona wykonała chwiejny krok w tył.
- Byłaś moja wtedy, to będziesz ponownie. - Edmund założył ręce na piersi. - I pamiętaj, że ja nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się w bibliotece.
Przed chwilą blade policzki złotowłosej teraz zrobiły się krwistoczerwone. Oburzenie odjęło jej mowę. Nie poznawała go.
Edmund uśmiechał się, mrużąc oczy i powoli zaczynała się go obawiać. Nigdy nie był taki...
- Ja też mam dość, Aurelio. - stwierdził. - Dość tego, że ciągle wymyślasz wymówki, żeby tylko ze mną się rozstać. A potem wracasz. Jesteś temu tak samo winna jak i ja.
Słowa Edmunda ją poraziły. Zamrugała z szoku i wyrwała rękę z jego ucisku.
- Jak śmiesz?
- A jak Ty?...
- Hej, słuchajcie! - nagle na korytarz wpadła Łucja, przerywając im dyskusję. - Tam na zewnątrz pod domem stoi jakaś limuzyna!
I jak na zawołanie wszyscy podbiegli do okna. Zuzanny nie było z nimi, ponieważ rozpoczynała właśnie swój miesiąc miodowy, a Piotr pracował. Przy okiennicy mieszkania Charlotty stała więc tylko jej kuzynka i Edmund z Łucją, którzy przyszli ich odwiedzić.
- Może to królowa? - zgadywała Waleczna. - Albo premier albo...
- Twój narzeczony. - Edmund uśmiechnął się złośliwie, patrząc w stronę blondynki. - Przyjechał całą eskortą po księżniczkę.
Aurelia rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Na za wiele sobie pozwalasz.
Ale faktycznie perspektywa tego, że Francesco tu po nią przyjechał widocznie ją przeraziła. Zdenerwowana wyjrzała zza firanki.
- Skąd wiedziałby, że tu jestem... - coś stanęło jej w gardle. Czyżby on ją naprawdę śledził i nie spuszczał z oka?
- Ja mu powiedziałam. - do tej pory milcząca Charlotta wyszła z sypialni i zabrała głos. - Chciałam lepiej poznać przyszłego męża mojej kuzynki.
Bellflower spojrzała na nią z wyrzutem.
- Jesteś podła. - stwierdziła.
Tamta tylko uśmiechnęła się krzywo.
- Ty też byłaś. - odpowiedziała. - Myślisz, że to fajne nie widzieć tyle lat kuzynki, która jest dla Ciebie jak rodzona siostra... A teraz stała się sławna i nawet nie raczy wysłać Ci głupiego listu?
Aurelia poczuła, iż ma naprawdę dosyć tych oskarżeń jak na jeden dzień.
- Wysyłałam Ci listy... - zachłysnęła się powietrzem.
- Ty czy twoje pokojówki? - ruda nie dała się zwieść. - Jeszcze potrafię poznać Twoje pismo i styl pisania, Aurelio.
To było okrutne. Ale niestety w pewnej mierze prawdziwe.
____________________
Na szczęście w limuzynie nie czekał na nich Francesco, tylko jego asystentka Vanessa. Miała jasne, krótkie włosy lekko podkręcone na wałki, bardzo wydekoltowaną, obcisłą czarną sukienkę i mocną czerwoną szminkę na ustach.
- Farnc prosił, żeby Was zabrać do hotelu. - powiedziała. - To znaczy Ciebie i Twoją rodzinę, panno Bellflower. Zorganizował małe przyjęcie tylko dla Was. Bardzo chce Was poznać.
- A my chcemy poznać jego. - odezwał się Edmund.
Aurelia spiorunowała go wzrokiem. Dobre sobie!
- Oni nie są... - już chciała powiedzieć ,,moją rodziną", ale na widok miny Łucji ugryzła się w język. - Przygotowani na coś takiego. - dokończyła, czując, że ten wieczór musi prowadzić do katastrofy.
,,Pamietaj, że ja nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się w bibliotece."
Kiedy wsiadali do auta, chwyciła go za rękaw.
- Piśnij choć słowem, a... - wysyczała w kierunku czarnowłosego.
On uśmiechnął się na to niewinnie.
- Spokojnie, Twoje sekrety są ze mną bezpieczne. - rzekł chłodno. - Panno Bellflower.
Po czym skłonił się nisko i zajął miejsce przy oknie. Dlaczego nagle postanowił zachowywać się jak wariat?
- Masz bardzo przystojnego kuzyna. - szepnęła jej do ucha Vanessa, gdy usiadła obok niej.
Blondynka wzniosła oczy do sufitu. Co jeszcze? Czy coś jeszcze gorszego może się dziś wydarzyć?
Zdecydowanie nie powinna była zadawać tego pytania.
__________
Hotel, do którego przyjechali przypominał raczej pałac królewski i Aurelia była w ciężkim szoku, że to miejsce uchowało się w takim stanie pomimo wojny. A może było po prostu odnowione?
Łucja jako pierwsza wysiadła z auta, wybiegając na soczyście zielony trawnik. Za budynkiem znajdowała się stajnia dla koni i dziewczyna od razu ją wypatrzyła.
- Och! - westchnęła, widząc jak jakaś zapewne bardzo bogata Angielka pobiera lekcje jeździectwa. - Jak ja dawno nie wsiadałam na konia...
W Narnii uwielbiała jeździć konno, z resztą kochała spędzać czas ze wszystkimi zwierzętami. Lubiła się nimi opiekować, karmić je i leczyć w potrzebie. Może dlatego planowała kiedyś zostać weterynarzem lub pielęgniarką... Najwyraźniej taki instynkt miała po prostu we krwi.
- Odbywają się tu wyścigi konne, może chciałabyś je zobaczyć? - wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i oliwkowej cerze wyszedł im na przywitanie. - Mamy też szkółkę dla dziewcząt w twoim wieku. Zaraz zapytam Natalie, czy nie przygarnie Cię pod swoje skrzydła.
Łucja zmieszała się. Pozostali wysiedli za nią z samochodu na żwirowany podjazd.
- Och, bardzo dziękuję, ale ja... - wyjąkała, bawiąc się rąbkiem sukienki. - Obawiam się, że nie stać mnie na szkołę jeździectwa, proszę Pana. - dokończyła zażenowana.
Mężczyzna tylko uśmiechnął się do niej ciepło.
- Nonsens, przyjaciele Aurelii to także moi przyjaciele. - machnął ręką. - Vanesso, poproś Natalie, żeby wzięła tę młodą damę po swoje skrzydła.
Blondynka skinęła głową, po czym poprosiła, żeby Łucja poszła za nią. Najmłodsza Pevensie miała wypieki na twarzy.
Zerknęła w stronę swojego brata, szukając pozwolenia, ale on tylko skinął głową. Jego wzrok wbity był w ubranego w elegancki garnitur mężczyznę. Podejrzanie miłego mężczyznę.
- Cara mia! - Francesco uniósł dłonie, jakby chciał przytulić Aurelię, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. - Tak się cieszę, że znów Cię widzę. Zaczynałem już za Tobą tęsknić.
Edmund zlustrował go uważnie. Maniery Włocha wydawały się nienaganne, mimo to Pevensie nie potrafił powstrzymać nienawiści, jaką od razu do niego poczuł. On za nią tęsknił? Niech ustawi się w kolejce.
- A to musi być Twoja rodzina? - zgadywał producent, przyglądając się pozostałej dwójce, która z nimi została.
- Tak, Francesco, poznaj moją kuzynkę, Charlottę. - przedstawiła siostrę blondynka, a mężczyzna elegancko pocałował ją w dłoń. - I mojego... - zawahała się patrząc na Edmunda. Nie chciała kłamać.
- Syna Bratanka siostry babci - wyręczył ją chłopak, ściskając dłoń Włocha. - Edmund Pevensie.
- Ach tak... - Francesco zrobił się odrobinę podejrzliwy. - Czyli syna brata babci?
- To dalekie pokrewieństwo. - Aurelia czuła, że Edek zaraz pęknie i ich zdradzi. Miała ochotę nadepnąć mu na nogę.
- No dobrze, chodźcie do środka. - powiedział Francesco. - Usiądziemy chwilę przy herbacie. Ci Anglicy mają urocze zwyczaje, doprawdy.
Zaprowadził ich do przytulnego pomieszczenia wyłożonego drogą draperią. Na środku stał stolik, kilka foteli i kanapa, a za oknem wisiała flaga angielska. Z misternie rzeźbionego sufitu zwisał brylantowy żyrandol.
W tym momencie Aurelia była w stanie przyznać Łucji rację. Tu mogłaby przebywać sama królowa.
- Rozgościcie się. - zaprosił ich producent. - Wkrótce powinno zjawić się więcej gości, gdyż wieczorem postanowiłem zorganizować skromne przyjecie na twoją cześć, cara mia.
W Ameryce takie przyjęcia były czymś normalnym. Ale tutaj...
- A z jakiej to okazji? - odezwał się Edmund z udawanym przejęciem. Naprawdę ona zaraz kopnie go w piszczel.
- Przecież powiedziałem. - Francesco spojrzał na czarnowłosego jak na idiotę. - Na cześć mojej narzeczonej to jasne. I naszego przyszłego ślubu.
Filiżanka, którą Edek trzymał pękła mu ręku. A herbata wylała się na podłogę.
- Nic nie szkodzi, zapłacę za to. - mruknął lekceważąco tamten, chociaż była to prawdopodobnie filiżanka z drogiej porcelany, po czym machnął na pokojówkę, aby to posprzątała.
Charlotta nerwowo sięgnęła po ciasteczko, żeby zająć czymś ręce.
- Może mogłabym zadzwonić do Piotra, to by do nas dołączył.
- Kim jest Piotr? - uniósł brew Francesco.
- Lekarzem. - wyjaśniała szybko rudowłosa. - I moim chłopakiem.
- W takim razie niech przyjeżdża. - odpowiedział mężczyzna, rozsiadając się wygodnie w fotelu i wyjmując cygaro. - Moi przyjaciele mogą być zawiedzeni, gdyż jesteś prześliczna, panienko, ale jakoś to przeżyją. W końcu przybędzie Marylin.
- Marylin? - ożywiła się Charlotta. - Ta Marylin Monroe?
- We własnej osobie. - przytaknął jej Włoch.
- Co ona tu robi? - Aurelia czuła, że jej humor z chwili na chwile tylko się pogarsza.
- Obecnie odwiedza królową. - Francesco zniknął za dymem z tytoniu. Ubrany był w ciemną kamizelkę, białą koszulę i krawat, a włosy miał ślisko zaczesane na żel. Cała ta sceneria plus ciemniejsza karnacja mężczyzny, jego głębokie czarne oczy i zarost sprawiały, że przypominał bossa jakiejś mafii. W dodatku pachniał drogą wodą kolońską.
Strasznie nie podobał się Edmundowi.
- A więc czym się zajmujecie, moi drodzy? - zapytał Włoch, jakby go to obchodziło.
- Ja czasami występuję w teatrze. - odrzekła Charlotta. - Tu w Anglii nie da się z tego jakoś obecnie wyżyć, dlatego pracuję też na pół etatu w przychodni.
- Tam gdzie twój chłopak? - dopytał Francesco.
Rudowłosa zarumieniła się.
- No tak. - przyznała. Blondynka przyjrzała się swojej kuzynce. Nigdy nie mówiła, że pracuje tam, gdzie Piotr.
- Wspólna praca zbliża. - zauważył Włoch, tym razem zerkając w stronę swojej narzeczonej. - Jak nas, prawda, cara mia?
Aurelia tylko pokiwała głową. Naprawdę starała się nie patrzeć w stronę Edmunda. Czemu on w ogóle chciał tu przyjść? Przecież to musiało być dla niego strasznie przykre...
Bała się, że chłopak może w każdej chwili wybuchnąć. Ostatnio zrobił się nieprzewidywalnie agresywny. To przez wojsko?
Jeżeli jednak siedział sztywno na tej aksamitnej sofie i nawet nie sięgał w stronę orzechowych ciasteczek, to musiał mieć w tym wszystkim jakiś cel. I właśnie tego najbardziej się obawiała.
- Nie martw się, Szar- Lot. - producent odchylił się lekko w tył, zaciągając się cygarem. - Jak już ten twój lekarz Ci się oświadczy, nie będziesz musiała pracować w ogóle. Cara mia też niedługo zejdzie z ekranu.
Blondynka zmarszczyła brwi.
- Co to znaczy zejdę z ekranu? - zdziwiła się. - Nie mówiłeś mi o tym.
- Och, chyba nie sądziłaś, że pozwolę, aby moja żona występowała w filmach i żeby inni mogli na nią patrzeć. - rzucił niedbale Francesco, ale w jego głosie słychać było groźną nutę.
Aurelia wbiła wzrok w tapetę na ścianie. A więc to tak... Najpierw zrobił z niej gwiazdę, a teraz chce ją zamknąć jak w klatce.
- Jeszcze nie powiedziałam tak. - mruknęła pod nosem.
- A Ty, co robisz w życiu? - zapytał Włoch Edmunda, jakby tego nie dosłyszał.
- Ja dopiero wróciłem. - przyznał się czarnowłosy. - Z armii. Walczyłem wewnątrz Europy.
Francesco skrzywił się. No tak, niektórzy Włosi byli przecież po stronie Hitlera! Blondynka średnio znała się na polityce, ale miała wrażenie, że z chwili na chwilę ta herbatka robi się coraz bardziej niezręczna.
- Cygara? - zaproponował Edkowi protekcjonalnie producent, ale tamten podziękował.
W tym momencie do pokoju wpadła rozchichotana blondynka.
- Och, tu jesteście!
Pachniała mocnymi perfumami, na plecy miała zarzucone białe futro, a w uszach długie, brylantowe kolczyki. Marylin.
Aktorka przesadnie wylewnie ucałowała Bellflower oraz Francesca na powitanie, następnie przedstawiła się reszcie. Chociaż tak naprawdę nie musiała się przedstawiać.
- Nie mogę się doczekać, kiedy przyniosą karty! - zachichotała. - Mam dziś ogromną ochotę na pokera.
Usiadła na kanapie pomiędzy Charlottą a Edmundem. Wyglądała jakby już była odrobinę pijana.
- Jak było u królowej, Normo? - zapytała ją Aurelia. Może nie powinna używać jej prawdziwego imienia, ale jakoś nie potrafiła się powstrzymać.
- Cudownie. - blondynka cmoknęła głośno, po czym sięgnęła po ciasteczko. - A jak tam u Ciebie? Musisz mi wybaczyć, że zabrałam Ci ostatnią rolę.
Między kobietami dało się wyczuć odrobinę napiętą atmosferę spowodowaną duchem rywalizacji. Bellflower uśmiechnęła się sztucznie.
- To i tak bez znaczenia. - powiedziała. - Francesco postara się, żebym już żadnej nie dostała. Jego żona powinna przecież tylko leżeć i pachnieć.
Następnie mając już serdecznie dość dzisiejszego dnia, po prostu wstała i wyszła z pomieszczenia. Łzy skapywały jej z policzków, kiedy zbiegała z drewnianych schodów.
Była naprawdę bardzo, bardzo nieszczęśliwa.
_____________
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top