6. W Sieci Kłamstw


- Piękna bransoletka.

Stojąca za ladą starsza pani uśmiechnęła się do niej. Ubrana w biały fartuszek blondynka poczuła niemiłe ukłucie w żołądku, ale również odwzajemniła uśmiech.

- Dziękuję. - odrzekła, spuszczając wzrok i zajmując się parzeniem kawy.

Odkąd przeprowadziła się do swojej matki w Szkocji, nikt nie zwrócił jej jeszcze uwagi na tę bransoletkę. Może to głupie, ale podświadomie czuła, że nie może się jej pozbyć.

Choć przecież miała na to ogromną ochotę.

- Jest w kolorze twoich oczu. - zauważyła bystrze kobieta. - Bursztynowy to bardzo rzadko spotykany kolor tęczówek...

Dziewczyna odgarnęła za ucho wysuwający się z koka kosmyk włosów. Lubiła swoją pracę w kawiarnii i zazwyczaj lubiła również gadatliwych klientów.

Ta pani sprawiała jednak, że czuła nieswojo.

- Hm, chyba tak. - mruknęła, podając jej w końcu filiżankę z gorącym cappuccino. - Proszę. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?

Był to zwrot, którego używała zazwyczaj naprzemiennie z ,,Czy mogę zaproponować coś słodkiego do kawy?". Ale ta kobieta kupiła już przecież kawałek ciasta.

- Och, tak, skarbie, tak. - powiedziała, nachylając się i łapiąc ją za przegub. - Musisz mi powiedzieć, gdzie wykonują tak piękne bransoletki.

Aurelia na chwilę zaniemówiła.

- Nie wiem. - odpowiedziała w końcu z trudem. - Prawdopodobnie w Walii.

- Och. - klientka wyraźnie zmarkotniała. - I nie jesteś pewna, gdzie? Bardzo chciałabym ją nabyć, ale pewnie ta twoja nie jest na sprzedaż?

Bellflower poczuła jak świat wiruje jej lekko przed oczami, a w ustach robi się sucho.

- Niestety nie. - stwierdziła. - Przykro mi. To prezent.

Tak naprawdę to mogła ją sprzedać tej kobiecie. W końcu chłopak nigdy by się nie dowiedział, a nawet jeśli, to po tym, co zrobił, zasługiwał na to, aby wyrzuciła wszystko, co było z nim związane ze swojego życia.

- Rozumiem. - odpowiedziała starsza pani, biorąc swoją kawę i ciastko. - No, cóż, trudno. Miłego dnia, panienko.

- Miłego dnia.

Kawiarnia, w której pracowała Aurelia, niczym nie przypominała cukierni jej ojca. Wszystkie lady i stoliki były metalowe, a kawę podawała, parząc ją w elektrycznym ekspresie. Mimo to dziewczyna czuła się tu jak na swoim miejscu.

Jak u siebie w domu. Nowym domu.

Mogła ukrywać się w tej kawiarni przed wszystkimi, których znała i choć wakacje musiały dobiec końca, a ona musiała zdecydować, czy wróci na studia czy też zostanie w Szkocji.

Właścicielka bardzo ją lubiła i ceniła. A matka też nie naciskała, aby zabrała manatki i wracała do ojca. W zasadzie to prawie nie rozmawiały. I może tak było lepiej.

Blondynka bardziej martwiła się ojcem, któremu zapewne jej wyjazd poniekąd złamał serce. Miał tylko ją i bardzo mu na niej zależało. Przynajmniej bardziej niż matce, która nawet nie pytała o studia.

I może to właśnie sprawiało, że Aurelii było tu tak wygodnie. Kobieta kompletnie nie interesowała się jej życiem, przez co łatwiej było więcej przed nią ukrywać i nie poruszać drażliwych tematów.

Tata na pewno pytałby się o wyjazd do Walii i na pewno zrobiłby wielką aferę, gdyby się dowiedział, co się stało. A na to nie miała ochoty.

Fakt, faktem, dostać się na Akademię Teatralną to nie taka prosta sprawa. Miałaby zaprzepaścić całą swoją karierę z jakiego powodu?

Dumy? Strachu przed powrotem? A może złamanego serca?

Z pewnością nie warto porzucać marzeń dla chłopaka. Ani tym bardziej przez niego.

Dzwonek przy drzwiach obwieścił przybycie nowego klienta.

Blondynka uniosła wzrok, a dzbanek z kawą, który trzymała w ręku wypadł jej z rąk, rozlewając po ladzie ciemny płyn.

Krążąca po pomieszczeniu sprzątaczka rzuciła jej zmartwione spojrzenie. Aurelia oblała się czerwonym rumieńcem, próbując zetrzeć ten bałagan ścierką.

Twarde kroki ciężkich butów wojskowych. Nie podniosła spojrzenia, dopóki ciemny mundur i duże, męskie dłonie nie pojawiły się w polu jej widzenia.

Potem powoli, czując, że serce próbuje wyskoczyć jej z piersi, spojrzała na niego.

Uśmiechał się. Miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i szramę na policzku. Ale nie był Edmundem.

- Bonjour. - powiedział po francusku, a odznaki na marynarce podpowiadały, że dzierży jakieś wyższe stanowisko. - Cafè á latte, s'il vous plait.*

Skinęła głową, bo francuski znała tylko na tyle dobrze, by zrozumieć, co powiedział.

To nie on! - skarciła siebie w myślach. - Głupia, przecież to nie mógł być on!

Zamówienie przygotowywała jednak trzęsącymi się dłońmi. Kiedy w końcu udało jej się przebrnąć przez to zadanie i Francuz opuścił kawiarnię, współpracownica podeszła do niej.

- Słyszałam, że rezydują nieopodal. - powiedziała, opierając się o blat. - Podobno trenują tu oddział z najmłodszą i najświeższą krwią. Mają udać się na wschód i wypłynąć w morze. Matko, wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.

Istotnie ciśnienie Aurelii ponownie podskoczyło z powodu słów kobiety. Najmłodsza i najświeższa krew...

To oznacza, że i ,,on" mógłby tu być.

- To Cię Pan oficer wystraszył. - zaśmiała się sprzątaczka. - Co ty, młoda, myślałaś żeś Niemców czy samego Hitlera spotkała? Ha, ha!

Blondynka nic na to nie odpowiedziała. Ale od tego czasu zaczęła namiętniej przyglądać się przechodniom i bardziej uważnie słuchać radia, które do tej pory stało wyłączone.

Nikt z wojska już się tu nie pojawił. Jednak dziewczyna wyrobiła sobie od tego czasu nawyk słuchania i czytania wiadomości.

Poza tym pod koniec lata ścięła włosy. Nie wróciła jednak do Londynu aż do Bożego Narodzenia. Nie podjęła studiów i porzuciła na jakiś czas karierę aktorską, dopóki na wiosnę jakiś producent filmowy nie dostrzegł jej występu w barze.

Śpiewała wtedy As Time Goes By Sinatry tak jakby on mógł siedzieć tam na widowni i usłyszeć ich piosenkę. Piosenkę o tym, że choć mijały lata, ona dalej go kochała.

Ale czas faktycznie mijał. A w barze choć pełnym mężczyzn w mundurze i mężczyzn, którzy rzucali dziewczynie kwiaty pod nogi, nigdy nie było jego.

A ona już nie czekała. Już dawno przestała.

Tylko bursztynowa bransoletka paliła ją w nadgarstek, przypominając o miłości, o palącej niczym ogień miłości, która już powoli w niej gasła.

Mężczyzna zaproponował jej kontrakt z wytwórnią. Blondynka wkrótce miała stać się coraz bardziej rozchwytywana, a później udać się w podróż do Ameryki, gdyż w ojczyźnie podczas wojny, nie było szans na zrobienie kariery.

Tak minęły 3 lata i nadszedł czerwiec 1946r. Niemcy skapitulowali rok temu w maju, a pakt pokojowy został podpisany na jesień.

Aurelia nie miała pojęcia, czy Edmund w ogóle jeszcze żyje, gdy otrzymała zaproszenie od Zuzanny i Aleksandra. Dawno nie widziała rodziny, ojca i Charlotty, dlatego postanowiła wrócić do domu na ślub.

Aleksander był kiedyś jej dobrym znajomym i uważała, że to niegrzeczne nie przylecieć na ślub. Nawet jeżeli z rodziną jego przyszłej małżonki łączyły ją skomplikowane relacje.

Poza tym mogło go tam przecież w ogóle nie być. Mógł przecież zostać gdzieś we Francji lub po prostu... nie żyć.

I choć nie chciała tego przyznać przed sobą, to ciekawość, co stało się z chłopakiem, była głównym powodem, dla którego wracała.

Musiała wiedzieć. Musiała zaczerpnąć choć najmniejszej informacji o jego losie. A gdzie nadarzyłaby się do tego lepsza sposobność niż na ślubie jego własnej siostry?

Gdyby nie wybrała się na to wesele, jego duch dalej by ją dręczył. Duch chłopaka, którego kiedyś kochała. Którego zostawiła na plaży w Walii i po którym pozostała jej tylko ta głupia bransoletka.

- Zdejmij ją. - doradzały nieraz koleżanki, aktorki. - Powinnaś nosić drogie perły albo jakieś inne kamienie szlachetne, a nie tanie bursztyny...

Ona jednak się jej nie pozbyła. Nosiła ją na każdym występie, chowała pod kostiumem na planie każdego filmu.

,,Chciałbym, żebyś go zawsze miała i pamiętała, że byłem kiedyś twoim mężem, a ty byłaś moją żoną."

,,Obiecuję, że nigdy go nie zdejmę."

- Ale tego, że będę na Ciebie czekać Ci nie obiecałam... - wyszeptała, przyglądając się diamentowemu pierścionkowi na swoim palcu. - Przykro mi, Edmundzie.

Stał tam wtedy na tej plaży. Z nieba lał się nieprzerwany strumień deszczu.

Okłamał ją. Do samego końca kłamał dziewczynie w żywe oczy. Dawał jej złudne nadzieje, że w końcu będą razem. Tylko po to, żeby zniknąć przy pierwszej lepszej okazji.

Nie miał nawet na tyle odwagi, żeby się przyznać. Sama znalazła te listy.

- Zamierzałeś mi w ogóle powiedzieć? - ledwo wypowiadała te słowa, czując jak ból, wściekłość i rozczarowanie ściskają ją za gardło. - Czy po prostu zniknąć którejś nocy?

Nie odpowiedział.

Nienawidziła go. Tak bardzo go nienawidziła.

- Dlaczego? - wychrypiała. - Dlaczego mi to robisz?

- Aurelio, to nie tak... Ja... muszę jechać.

- Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj! Nie chcę Cię znać, rozumiesz?! Jesteś najgorszym kłamcą i zdrajcą! Nie chcę Cię znać!

Tak długo udawał, a jej wydawało się, że coś dla niego znaczy.

Była głupia i naiwna. Zaślepiona uczuciem.

Może to okrutne, ale w tamtym momencie chciała, by cierpiał; by choć raz miał złamane serce. Tak jak ona miała.

- Po co czekać na kogoś, kto tylko ciągle znika i wysyła mi sprzeczne sygnały? - mruknęła sama do siebie, przyglądając się pierścionkowi, który niedawno dostała. - To normalne. Życie idzie do przodu. Nawet nie wiem, czy on w ogóle żyje. I jestem szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.

Było to kłamstwo. Jedno z wielu, które zdążyło zacisnąć się wokół jej szyi na tyle mocno, by nie była w stanie go rozsupłać.

_________________

- Wybierasz się na ten ślub, cara mia? - zapytał, kładąc kopertę z zaproszeniem na szklanym stoliku do kawy. Blondynka stała przy oknie na taras, przyglądając się zachodzącemu słońcu.

Hollywood to nie był jej dom. Poznała tu wiele inspirujących osób, ale praca, ciągłe życie w pędzie od bankietu do kolejnego planu filmowego potrafiło zmęczyć. Czasami tęskniła za spokojem.

- Tak. - odpowiedziała. Francesco, bo tak nazywał się jej producent, 40 letni mężczyzna, który odkrył ją w jednym z angielskich pubów i wylansował na gwiazdę.

No, może nie jakoś bardzo znaną, ale jednak. Tylko w snach mogłaby marzyć, że będzie występować na scenie z postaciami takimi jak Charlie Chaplin czy Judy Garland. Zdarzyło się jej nawet zamienić kilka słów z Frankiem Sinatrą, którego utwory bardzo lubiła śpiewać.

Poznała także przeuroczą Audrey Hepburn oraz elegancką, choć zdystansowaną Grace Kelly i to z nimi najbardziej lubiła spędzać czas.

Z resztą w Hollywood dzień bez jakiegoś większego przyjęcia zdawał się dniem straconym.

- Stracisz szansę na zagranie w ,,Gentelmans prefer blondes", wiesz o tym? - zauważył Francesco.

Nie chciał ograniczać jej woli, ale wyraźnie bardzo zależało mu na tym filmie. Jej jednak scenariusz się nie podobał.

- Nie pasuję do tej roli. - powiedziała tylko. - Niech Norma ją dostanie, to jest dużo bardziej w jej stylu.

Mężczyzna zbliżył się do Bellflower. Istniała między nimi niepisana umowa o nieprzekraczaniu granic fizycznych. Przynajmniej do czasu ślubu.

Na który się jeszcze nie zgodziła. Choć czuła, że jest mu to winna.

Francesco wykonał taki gest, jakby chciał pogładzić ją po głowie.

- Ale ona nawet nie jest naturalną blondynką. - mruknął. - A ty masz taki piękny, złoty blond... Z resztą teraz wszyscy mówią na nią Marylin Monroe, wiesz przecież.

Tak, wiedziała. Nie podobał się jej jednak szum, jaki robiono wokół tej kobiety. I nie chodziło o to, że jej zazdrościła. Bo fakt, talentu aktorskiego nie można jej przecież było odmówić.

Nie podobało jej się jednak, jak daje się traktować mężczyznom w branży. Choć czy ona sama nie była lepsza, rozważając przyjęcie zaręczyn od kogoś, kto ją wypromował?

Czy w ogóle miała talent? A może była tu tylko dlatego, że od początku chciał ją mieć dla siebie?

Włoch pogładził ją koniuszkami palców po ramieniu, ledwo dotykając jej skóry.

- Będę za Tobą tęsknił, cara mia. - rzekł.

Jakaś część blondynki ucieszyła się, że w tą podróż będzie mogła udać się bez niego. Zsunęła pierścionek z palca tak, żeby nie zauważył.

- Ja za Tobą też, Francesco. - skłamała, chowając biżuterię do kieszeni.

Widziała, jak wyraźnie pochyla się w jej kierunku, prawdopodobnie licząc na pocałunek. Do tej pory udawało jej się go zbywać, wmawiając mu, że jest bardzo religijna i ze wszystkim czeka do ślubu.

Co nie było poniekąd kłamstwem. Nigdy nie przyjmowała ról, w których musiałaby odkrywać ciało lub całować innych mężczyzn. Modliła się też co wieczór pod krucyfiksem powieszonym nad łóżkiem i nie zdażyło się jej przez ostatnie lata opuścić żadnej mszy.

Potrzebowała tych modlitw głównie z lęku o bliskich i z powodu wojny, która toczyła się po drugiej stronie oceanu. Z czasem jednak polubiła to, choć wiedziała, że Bóg nie pochwaliłby tego, co robi.

,,Wróć do domu." - słyszała często w głowie, siedząc samotnie w pustej kapliczce. - ,,Ty masz już męża."

Tak, ale czy to co wydarzyło się w Narnii można było uznać za prawdziwy ślub? I czy to na pewno nie był tylko sen?

Spojrzała na bursztynową bransoletkę na nadgarstku.

,,Jeżeli to sen, to dlaczego śni mi się dokładnie to samo?" - pytał Edmund.

I może to było dla niej wystarczającym dowodem, by wierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Wyższy o głowę Włoch zawisł nad jej ustami. Poczuła zapach mocnej wody do golenia, a jego oddech otulił jej policzek.

Nie był nieatrakcyjny. Miał lekko śniadą skórę, ciemne, kręcone włosy, zmarszczki w kącikach oczu i pełne usta.

Mimo to wszystko w niej krzyczało: ,,UCIEKAJ"

- Francesco. - położyła mu dłoń na klatce piersiowej, aby zachować pomiędzy nimi dystans.- Wiesz, że nie mogę...

Sfrustrowany mężczyzna odetchnął głęboko.

- Ja też nie mogę... - mruknął. - Być u Twego boku tyle lat i nie móc Cię nawet dotknąć... Pocałować... Jestem w agonii.

Włosi mieli faktycznie gorące głowy jeśli chodzi o miłość. Pewnie dlatego tak prędko się jej oświadczył. Chciał wreszcie móc robić to, na co mu nie pozwalała.

A przecież był przy niej. Opiekował się nią zupełnie jak członek rodziny. Słuchał, gdy płakała, wspierał, kiedy czuła, że jest do niczego. Otworzył przed nią drzwi do świata, o którym mogłaby tylko marzyć.

To dzięki niemu miała pracę. Dzięki niemu stać ją było na te wszystkie drogie rzeczy, biżuterię, futra, perfumy...

Inny mężczyzna na jego miejscu już dawno przekroczyłby granicę. Zwłaszcza tu w Hollywood roiło się od takich, którzy nie mieli szacunku do kobiet.

- Jak sobie życzysz, księżniczko. - mówił on, kiedy mu odmawiała.

Naprawdę było jej przykro, że odtrąca go, choć traktował ją z nabożną czcią i oddaniem. Czasem miała wrażenie, że wielbi ziemię, po której ona stąpa.

- Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. - stwierdził teraz, patrząc na nią uważnie. - Torturujesz mnie, cara mia.

Aurelia zacisnęła usta w wąską linkę. Może to dobrze, że wyjeżdżała.

Włoch złamał zasadę i w końcu położył dłoń na jej ramieniu, gładząc ją po szyi. Wzdrygnęła się.

- Masz taką piękną twarz. - mruknął, a ona poczuła, jak jego palec wędruje w stronę jej warg.

Była mu to winna. Żyła tu tylko dzięki niemu. Nie potrafiła jednak aż tak dobrze udawać, bo w głębi duszy wszystko skręcało ją na samą myśl, że miałaby z nim być.

- Ja... - wydukała przerażona jego bliskością. - Muszę odmówić różaniec!

Pognała pędem w stronę schodów, zostawiajac mężczyznę za sobą. Zamknęła się w swojej własnej sypialni na klucz i upadła na kolana przed krucyfiksem.

- ,,Boże, ratuj mnie, ratuj!" - płakała, ściskając w dłoni koraliki. - ,,Wiem, że źle robię! Ale nie potrafię... Nie kocham go, nie potrafię go kochać. Wiem, że jest wspaniały, więc dlaczego nie potrafię? Jestem aż tak niewdzięczna i wybredna? Co ja sobie wyobrażam? Dlaczego nie potrafię wziąć tego, co mi los daje?"

Postać wisząca na krzyżu, spoglądała na nią smutno.

,,Czemu kocham i pragnę kogoś, kto nie kocha mnie?" - pytała. - ,, Nie potrafię zmienić swojego serca już tyle lat! Jestem za głupia, żeby to rozumieć, a tym bardziej, żeby rozumieć swoje uczucia, bo przeczą one zupełnie zdrowemu rozsądkowi i logice... Tylko Ty możesz znać na to odpowiedź, któż inny może mi pomóc?"

Żaden psycholog, żadna terapia, jakie przechodziła. Nikt nie mógł wyleczyć jej z Edmunda Pevensie. Nawet ona sama.

Codziennie modliła się za niego na różańcu, bo tylko jego twarz pojawiała się jej przed oczami, gdy zamykała oczy i przysłaniała wszystko inne.

,,Maryjo, pilnuj go, żeby wrócił bezpiecznie do domu"

I chociaż ufała w moc modlitwy, nie mogła być przecież pewna, że została wysłuchana. Może nie zasłużyła?

,,Chociaż mnie nie kocha i nie chce, proszę daj mu tą cząstkę mojej miłości, aby był bezpieczny." - modliła się. - ,,Otul go nią jak szalem i zaprowadź bezpiecznie do domu."

I właśnie wtedy, przytulając się do zimnej ściany, z różańcem złożonym z białych koralików w dłoni, usłyszała, a może sama wpadła jej do głowy taka myśl.

Czy aby na pewno Cię nie kocha?

Zostawił mnie. Nie chciał być ze mną. Przecież nie mógł wyrazić się bardziej jasno.

Czy myślisz, że zrobił to, bo Cię nie kocha?

Aurelia spojrzała na swoje blade dłonie. W świetle zachodzącego słońca dostrzegła na nich wyraźne czerwone ślady, które pojawiały się na nich zawsze, kiedy modliła się za Edmunda na różańcu.

Mówisz tak, bo Cię to zraniło. Ale musisz spojrzeć na to, co się wydarzyło trzeźwo i sucho, Aurelio.

Musisz przestać sobie wmawiać kłamstwa.

No tak, nawet jeżeli nie kochał jej tak jak ona tego chciała, to czy to znaczy, że jego serce nie biło czasem dla niej?

A może...

Zmęczona dziewczyna opadła na podłogę, a wspomnienia wirowały jej przed oczami.






___________________

* Dzień dobry. Kawę latte, poproszę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top