20. Klątwa
Głowa strasznie ją bolała. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie potrafiła jednak zrozumieć co. Przecież wróciła. Udało jej się.
Ciągle jednak miała wrażenie, że coś nad nią ciąży. Jakby ktoś nieustannie obserwował jej ruchy, kalkulował wszystkie kroki, dyszał w kark.
Tak, że jej samej coraz ciężej było normalnie oddychać.
Lekarze uważali, że to stres pourazowy, reakcja organizmu na to, co się wydarzyło. Długo nie pozwalano blondynce z resztą opuszczać szpitala.
Kiedy już wyszła, przydzielono jej specjalną pielęgniarkę, która miała do niej zaglądać.
Wróciła do mieszkania u ojca, ponieważ Charlotta mieszkała z Piotrem, a jej rodzice przeprowadzili się na południe Anglii i przyjeżdżali tu tylko w odwiedziny.
Pan Bellflower dużo pracował, więc większość czasu spędzała sama w domu. Co wcale nie poprawiało jej samopoczucia.
Czasami budziła się w nocy z krzykiem i zastanawiała się, czy naprawdę się obudziła. A może to był tylko kolejny sen?
Kolejna śpiączka, będąca tylko wytworem jej zniekształconego umysłu. Panicznie się tego bała.
Snu i tego, co znaczył. A może Narnia też była tylko snem? Może nigdy nie miała córki?
Może jest po prostu bardzo, bardzo chora?
Na szczęście Edmund odwiedzał ją tak często jak tylko mógł. Pozwalało to dziewczynie w pewien sposób zejść na ziemię.
Jego dłonie, ramiona, szorstka flanelowa koszula... Szrama na policzku, mokre i zimnie od śniegu włosy, zaczerwienione policzki... To wszystko było prawdziwe.
Nie mogła go sobie ubzdurać i wyśnić, ponieważ stał tuż przed nią. Miał ciepłe ciało, głośno bijące serce i pachniał lasem.
Jego pocałunki też z pewnością były prawdziwe. I tonięcie w jego ramionach... Och, naprawdę nie chciała, żeby odchodził.
Odkąd się obudziła, zaczął szukać pracy. I wkrótce ją otrzymał, choć coraz częściej myślał też nad zaryzykowaniem i udaniem się na studia.
Z przejęciem opowiadał o domu, który niedługo będą mieć. Wyglądał na bardzo szczęśliwego i pochłoniętego dążeniem do tego.
A kiedy tak opowiadał, ona też zaczynała podzielać jego entuzjazm i nawet wierzyć, że faktycznie tak będzie.
A potem zostawała sama.
Pielęgniarka odłączyła ją tego dnia od kroplówki, więc mogła swobodnie chodzić po domu. Za oknem padał śnieg, było mokro i pochmurno, ale Łucja obiecała, że odwiedzi Aurelię tego dnia po szkole.
Znaczyło to tyle, że dziewczyna będzie sama krócej niż zwykle, co wyjątkowo podnosiło ją na duchu. Może niedługo pozwolą jej wyjść z domu?
Pewnie gdy przestanie tak padać. Zeszła na dół do kuchni, żeby zrobić sobie herbaty.
Kiedy czajnik się gotował, wyjrzała za okno, żeby przyjrzeć się otoczeniu. Lubiła śnieg. Zawsze gdy padało, czuła się jak postać z jakiejś baśni.
Bo i ten zwykły, szary świat stawał się na moment odrobinę baśniowy. Mogłaby przysiąc, że słyszy jak w tle przysypanego śniegiem miasta rozbrzmiewają jej ulubione utwory Czajkowskiego...
To od razu poprowadziło ją myślami do tamtego śnieżnego wieczora przed teatrem. Do jej pierwszego tak dużego spektaklu i Edmunda z bukietem białych róż, czekającego na nią pod budynkiem. Do bójki z Eltonem i ich potajemnych pocałunków.
Dlaczego wszystko musiało się tak dziwnie potoczyć? Pamiętała, jak była przekonana, że nie może im wyjść. I miała chyba rację?
Przeprowadzka, wojsko, jej niedoszłe narzeczeństwo, a teraz ten wypadek i śpiączka...
Coś ciągle nie pozwalało im być razem. Coś albo ktoś bardzo tego nie chciał.
A ona czuła to. Jak oddech na swoim karku i zimne palce zaciskające się na szyi...
Telefon zadzwonił. Zdenerwowana dziewczyna aż podskoczyła. Zostawiła zalaną gorąca wodą herbatę i ruszyła w stronę salonu.
- Aurelia Bellflower, tak słucham? - powiedziała, przykładając słuchawkę do ucha.
O mało nie wypuściła jej z ręki, kiedy usłyszała odpowiedź.
- Cara mia. - rzekł ktoś po włosku.
- Francesco. - zrobiło jej się wyraźnie niedobrze, a pokój zaczynał wirować przed oczami. - Czego chcesz?
- Takim tonem do swojego narzeczonego? - mężczyzna zaśmiał się.
- Nie jesteśmy już narzeczeństwem. - odpowiedziała, opierając się o fotel, żeby się nie wywrócić. - I nie życzę sobie telefonów od Ciebie.
Przez chwilę milczał.
- Zrobiłaś się strasznie pyskata. - mruknął. - Wiem, że już wróciłaś do siebie po wypadku i chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Blondynka zacisnęła knykcie aż do krwi.
- Tak, w jak najlepszym. - odburknęła. - A u Ciebie? Znalazłeś sobie przez ten czas jakąś nową zabawkę na moje miejsce?
Drwiła z niego, choć może nie powinna. Zraniła go, ale miała nadzieję, że jeśli będzie wredna, to mężczyzna urażony nigdy więcej nie zadzwoni.
Pomyliła się.
- Ja w tej sprawie... - zaczął i już wiedziała, że nie wróży to nic dobrego.
- Powiedziałem wszystkim, że jesteś bardzo chora, dlatego zniknęłaś. - kontynuował. - Dzięki temu nikt nie próbował Cię szukać. Ja jednak obserwowałem to, co się z Tobą działo z daleka.
Te słowa przyprawiły ją o gęsią skórkę. Wzdrygnęła się, siadając w fotelu.
- Po co? - zapytała chłodno. - Wszystko między nami zakończone. Sam tak powiedziałeś.
Chwila milczenia.
- Powiedziałem, że żałuję, że Cię poznałem. - rzekł powoli. - Nie powiedziałem, że zrywam zaręczyny.
Dziewczyna miała wrażenie, że jej płuca zaciskają się z bezradności.
- Nie mówisz chyba poważnie? - zachłysnęła się powietrzem. - Kazałeś mi się wynosić!
Szorstki śmiech.
- Z pomieszczenia, a nie z mojego życia, cara mia...
- Żartujesz sobie? - blondynka podniosła głos. - Nigdy do Ciebie nie wrócę.
- Na szczęście decyzja nie należy do Ciebie. - uciął. - Nie lubię, kiedy ktoś ze mną pogrywa, a Ty moja droga zbyt długo się mną bawiłaś.
Aurelia poczuła, jak łzy bezsilności wypełniają jej oczy. Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa zatyka się, nie przepuszczając tlenu do organizmu.
- Jestem pamiętliwy, cara mia. - rzekł. - A Ty masz u mnie bardzo, bardzo duży dług...
- Francesco. - wydusiła. - Proszę, jakoś Ci to wynagrodzę.
- Tak i doskonale wiem, jak. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Wyjdziesz za mnie. Sprawdzałem wszystkie dane na twój temat i wynająłem do tego najlepszych detektywów. Kłamałaś mówiąc, że wzięłaś ślub z tym chłoptasiem... I szczerze mówiąc nie wiem, po co. Seks przed ślubem to nie taki straszny skandal, cara mia. Mogłaś mi się do tego przyznać i zapomniałbym o sprawie.
Aurelia spróbowała zaczerpnąć głęboko powietrza, ale oddychanie w tamtym momencie było dla niej prawie niemożliwe.
- Francesco... - jęknęła.
- Rozumiem, że jesteś bardzo religijna, ale każdemu może się to zdarzyć. - stwierdził. - Jezus przecież wybacza grzesznikom, o ile się nawrócą. Dlatego i ja jestem skłonny Ci wybaczyć, o ile wrócisz do mnie i zostaniesz moją żoną.
Nie, to nie mogła być rzeczywistość. Coś tak absurdalnego musiało się jej po prostu śnić.
- Francesco, ja nie chce za Ciebie wyjść. - powiedziała cicho.
- Nonsens. - odrzekł. - Jesteś roztrzęsiona po wypadku i nie wiesz, co mówisz. Ja też nie powinienem zostawiać Cię samej, ale widzisz moje uczucia i reputacja zostały nadszarpnięte. Teraz jednak wszystko będzie już dobrze. Wyjdziesz za mnie i będziesz mi posłuszna, bo nie masz innego wyjścia.
Świat wirował, a może to tylko salon jej ojca się obracał. Bellflower zmarszczyła czoło, starając się nie wybuchnąć.
- Wolałabym umrzeć niż wyjść za Ciebie.
I tak się czuła. Prędzej podcięłaby sobie żyły niż stanęła z nim na ślubnym kobiercu.
- Na szczęście nie Twoje życie się waży, ale Twoich bliskich. - stwierdził. - Edmund, Charlotta, twój tata i ta mała Łucja... Wystarczy jedno moje słowo, a ich życie nie będzie warte więcej od złamanego centa. A ty chyba nie chcesz tego sprawdzać, prawda, cara mia?
Po policzkach blondynki ciekły gorące łzy.
- Dlaczego mi to robisz?! - wykrzyczała. - Nie kocham Cię! Nigdy Cię nie pokocham!
Włoch zaśmiał się krótko.
- Tu nie chodzi o miłość, cara mia. - wyjaśnił. - Chcę, abyś była moja i będziesz. Inaczej twoi bliscy stracą głowy. Pakuj się, przylecę po Ciebie w przyszłym tygodniu.
____________________
Kiedy Łucja ją znalazła, Aurelia leżała na podłodze, trzęsąc się i płacząc.
- Co się stało? - wystraszyła się najmłodsza Pevensie.
Blondynka wpadła jej w ramiona i mocno ją przytulia.
- Och, Łusiu, Łusiu. - szlochała. - Jestem przeklęta. Dopiero teraz to rozumiem.
Dziewczyna, nie wiedząc co się dzieje, posadziła chorą w fotelu, owinęła ją kocem i zmierzyła jej temperaturę. Bellflower w końcu trochę się uspokoiła.
Herbata dawno wystygła, dlatego Łucja zrobiła nową.
- A teraz. - zaczęła, podając jej parujący kubek. - Powiesz mi, co się stało.
Tak więc blondynka opowiedziała o wszystkim. Z każdym jej słowem najmłodsza Pevensie wyraźnie bladła.
- Och, nie! - zawołała, kiedy tamta skończyła. - Nie możemy na to pozwolić! Musimy coś zrobić.
- Nic nie możemy zrobić. - stwierdziła Aurelia, pijąc gorący napój. - Ja naprawdę jestem przeklęta. Jak Odetta. Nigdy nie będę z Edmundem.
- Ale chyba nie zamierzasz dać się zastraszyć i wyjść za tego obrzydliwca? - zdenerwowana Łucja uniosła głos.
- A co innego mogę zrobić? - zauważyła Bellflower. - Nie pozwolę Was skrzywdzić.
- Musi być jakieś inne wyjście. - upierała się Łuśka.
- Nie ma. - rzekła bezbarwnym głosem blondynka. - I nie możesz nic powiedzieć Edmundowi. Będzie mnie szukał, a to źle się dla niego skończy...
- Zamierasz wyjechać bez pożegnania?! - najmłodsza Pevensie zdenerwowała się jeszcze bardziej. - Nie pozwolę na to. To go zabije.
Blondynka przygryzła dolną wargę.
- Kiedy spróbuje pójść za mną, też zginie. - stwierdziła smutno, patrząc na zaśnieżony świat za oknem. - To sytuacja bez wyjścia.
Łucja długo jej się przyglądała, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Aurelio, czemu uważasz, że jesteś jak Odetta? - zapytała nagle.
Dziewczyna zmarszczyła brwi zdziwiona takim pytaniem.
- Tak tylko mówię, bo pewne rzeczy z mojego życia przypominają mi tę sztukę... - odpowiedziała zawstydzona. - Głupie porównanie. Odetta była przeklęta i tylko miłość mogła zdjąć z niej czar, ale Zły Duch robił wszystko, aby nigdy nie była z ukochanym. To jak ja i Edmund, my też nigdy...
Nie dokończyła, ponieważ gdyby to zrobiła, najpewniej znowu by się rozpłakała. Dlaczego życie było takie nie fair?
- A poza tym? - ciągnęła Łucja, jakby nie zauważyła jej stanu emocjonalnego. - Czy coś mogłoby wskazywać na to, że naprawdę jesteś przeklęta?
Bursztynowe tęczówki spotkały orzechowe oczy prawie dorosłej już dziewczyny.
- Myślisz, że... - blondynka przełknęła ślinę.
- Aurelio, kiedy byłaś z Edmundem w Narnii zamieniłaś się w łabędzia, prawda? - zauważyła młodsza Pevensie.
- Tak, ale skąd... - przyznała zdziwiona Bellflower.
- Opowiadał mi. - rzekła rzeczowym tonem Łucja, a Aurelia chyba po raz pierwszy widziała ją tak skupioną i poważną. - Czy wydarzyło się coś jeszcze? Coś, co mogłoby nawiązywać do klątwy?
Blondynka przyjrzała się jej. To wszystko brzmiało tak irracjonalnie, natomiast Łucja wydawała się śmiertelnie przekonana, że to, co działo się w Narnii i w jej głowie, trzeba brać na serio.
A może trzeba? To była ich ostatnia deska ratunku. Nagle coś jej się przypomniało.
- Kiedy się budziłam... - zaczęła. - Dwie kobiety mówiły coś o rzucaniu przekleństwa. Na mnie, ale chyba też zrobiły coś Edmundowi.
Łucja wstała i zaczęła krążyć po pokoju.
- Wiesz jak kończy się Jezioro Łabędzie, prawda? - rzuciła.
Bellflower spochmurniała.
- Tak, oboje umierają.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Stają się jednością i mogą być w końcu razem. - stwierdziła. - Może śmierć to tylko metafora? Początek czegoś nowego. Umierasz i stajesz się kimś nowym.
- Co masz na myśli? - blondynka zmarszczyła brwi.
- Aurelio, pomyśl, jak zapobiec niechcianemu ślubowi? - Łuśka spojrzała na nią znacząco.
Nie, nie mogło jej przecież O TO chodzić...
- Jak złamać klątwę? - ciągnęła dziewczyna. - Musisz zrobić dokładnie to, czego Ci ona zabrania. Wtedy straci swoją moc.
To brzmiało dosyć logicznie. Ale było też chaotyczne i szalone. Poczuła, że robi jej się gorąco.
- Dobrze, ale zrobimy to w tajemnicy. - powiedziała. - I Edmund też musi się na to zgodzić.
Łucja wyszczerzyła do niej zęby.
- Żartujesz sobie? - zawołała. - On będzie zachwycony!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top