Rozdział XXV
Nie wiem, jakim cudem znalazłam się przy tylnej bramie. Wiedziałam, że bolą mnie mięśnie, wiedziałam, że zimne powietrze kłuje moje rozpalone płuca, wiedziałam, że gorączkowo zaciskam dłoń na znajomym ciężarze broni... Ale nie czułam tego. W moim umyśle było jedno, przewijające się ciągle słowo: Nathan. I nawet, jeśli szanse, że to był naprawdę on były praktycznie żadne... Wypierałam to. Chciałam chociaż tej złudnej nadziei, nie mogłam, nie potrafiłam jej od siebie odpędzić. Ledwo zarejestrowałam mały oddział, który dobiegł tam zaraz za mną.
– Otwórzcie bramę – rozkazałam technikom przez radio, po czym zwróciłam się do gwardzistów: – Połowa pilnuje, żeby nikt się nie przedostał, druga idzie ze mną.
Miałam ochotę ich zamordować za chwilę zamieszania, kiedy rozdzielali się na dwie grupy, jednak brama się otworzyła i musiałam skupić się na tym, co czekało nas poza murami. Samochód stał niecałe sto metrów od wyjazdu, ciągle z włączonymi światłami. Nerwowo skanowałam teren w poszukiwaniu napastników, jednak widziałam tylko kilka ciał, które najwyraźniej trafili strażnicy na murach. Odwróciłam wzrok. Nie lubiłam myśleć o moich gwardzistach jak o zabójcach, nawet jeśli to było częścią naszej pracy. Szłam na ugiętych nogach, trzymając latarkę pod pistoletem i obserwując otoczenie. Kiedy dotarliśmy do auta zobaczyłam Axe'a opartego o kierownicę czołem, z którego ciekła strużka krwi. Przednie drzwi były wgniecione od gradu kul, na szybach widniały pajęczynki pęknięć, a gwardzista, który miał siedzieć z tyłu z rodziną królewską, leżał nieprzytomny obok tylnego koła. Podeszłam do tylnych drzwi i spojrzałam na stojącego przy mnie mężczyznę, niemo pytając, czy jest gotowy. Uniósł lekko pistolet i kiwnął głową. Gwałtownie otworzyłam tylne drzwi, kierując tam lufę broni i odbezpieczając ją płynnym ruchem. Powstrzymałam westchnienie ulgi, kiedy zobaczyłam króla Arthura obejmującego Marvię ramieniem w ochronnym geście. Jednak nie to zwróciło moją uwagę.
– Gdzie jest Cavar? – zapytałam, wbijając wzrok w plamę krwi wsiąkającą w tapicerkę.
Królowa pokręciła głową, cała zapłakana. Jej mąż objął ją mocniej.
– Kazałem mu uciekać – wyszeptał.
Podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczyłam otwarty schowek pod siedzeniem kierowcy. Sięgnęłam do niego, ale był pusty. Jasna cholera.
– Zabierzcie ich do zamku, natychmiast – rozkazałam. – Niech Anderson ich przebada i zajmie się Axem. Idę szukać Cavara.
Ruszyłam wzdłuż muru, ze zgaszoną latarką, przyzwyczajając oczy do ciemności. Oddychałam powoli, uspokajana znajomym ciężarem pistoletu w dłoni. Mimo wszystko serce tłukło mi się w piersi, a każdy mięsień ciała miałam napięty. Czułam, jak mój organizm wchodzi w tryb walcz, albo uciekaj.
Ucieczka nie wchodziła w grę.
Słyszałam zamieszanie przy bramie, padały strzały, jednak przede mną było cicho. Miałam tylko nadzieję, że ta cisza nie zwiastowała najgorszego.
Zanim zdążyłam postawić kolejny krok, moje usta zasłoniła duża, szorstka dłoń. Poczułam nacisk na gardle i ciężki oddech tuż przy moim uchu. Moje ciało zareagowało jeszcze przede mną. Pochyliłam się do przodu i przerzuciłam przeciwnika przez ramię. Kiedy uderzył o ziemię, poczułam tępy ból w okolicach żeber. Nie zdążyłam zablokować kolejnego kopnięcia, które trafiło w moje biodro. Zachwiałam się, ale ustałam na nogach. Mężczyzna wstał i od razu wymierzył mi cios pięścią. Ten udało mi się zablokować. Wykręciłam ją pod nienaturalnym kątem i szarpnęłam mocno, aż usłyszałam chrupnięcie. Zasłoniłam jego usta, tłumiąc ryk bólu. Puściłam złamane ramię i zdzieliłam go kolbą pistoletu w potylicę. Upadł, nieprzytomny, a ja wyjęłam jego pistolet z kabury, a potem pozbawiłam go magazynka. Stałam przez chwilę, uspokajając ciężki oddech. Ból który czułam po uderzeniach był tępy i nieprzyjemny, ale nie na tyle, żebym nie mogła go ignorować. Nagle usłyszałam wystrzał. Przede mną, nie przy bramie.
Zerwałam się do sprintu, biegnąc wzdłuż muru. Zaczynało robić się coraz węziej, tutaj rzeka biegła wzdłuż ściany. Przede mną zamajaczyły dwie sylwetki, jedna, znacznie szczuplejsza, leżała na ziemi. Usłyszałam krótki syk bólu i już wiedziałam, że to Cavar. Weszłam głębiej w cień rzucany przez budowlę i podeszłam jeszcze kilka kroków. Ciągle nie widziałam twarzy napastnika, ale biała koszula księcia była dobrze widoczna w słabym świetle. Zobaczyłam jednak, że jeden bok pokrywa rozrastająca się ciemna plama i zagryzłam wargę powstrzymując przekleństwo. Idiota oberwał. Świat dookoła mnie skurczył się do sceny rozgrywającej się przede mną. Widziałam, jak przeciwnik unosi broń i ja zrobiłam to samo. Musiałam być szybsza. Wystarczyłaby sekunda przewagi. Wypaliłam w jego stronę, prawie nie celując. Nie dbałam o to, gdzie go trafię, tylko czy go trafię. Odgłos wystrzału wwiercił mi się w uszy, zniekształcając wrzask, jaki po nim nastąpił. Zauważyłam, jak mężczyzna upuszcza broń i uginają się pod nim nogi. Próbował zrobić krok do przodu, jednak dolna połowa ciała odmówiła mu posłuszeństwa i zatoczył się na prawo, w stronę brzegu rzeki. Nie był w stanie utrzymać równowagi. Ciągle ukryta w cieniu widziałam, jak spada prosto do lodowatej wody. Poderwałam się jeszcze zanim usłyszałam plusk. Uklęknęłam przy Cavarze, modląc się, żeby nie było za późno. Krew obficie wypływała z rany na jego lewym boku, a jego szkliste oczy obserwowały, jak przyciskam jedną dłoń do dziury po kuli. Drugą sięgnęłam do słuchawki.
– Tu generał, mam księcia, przyślijcie mi tu nosze i medyka! Jesteśmy przy samym murze, na lewo od bramy! – krzyknęłam i dalej usiłowałam zatrzymać krwotok. – No dawaj Cavar, nie podawaj się! – syknęłam, czując pod palcami słabnący puls.
Ciepła krew przepływała mi przez palce, kiedy naciskałam mocniej przy jego rzężących wdechach i unosiłam delikatnie, kiedy wydychał powietrze. Nie myślałam. Moje ruchy były automatyczne, umysł pusty. Ledwo zarejestrowałam moment, w którym dobiegli do nas gwardziści i dwóch medyków w jaskrawopomarańczowych kurtkach. Cofnęłam się, kiedy przypinali Cavara do noszy i zakładali opatrunek na ranę postrzałową. Obserwowałam to, nie do końca wiedząc, co się dzieje. Oprzytomniałam dopiero po chwili, kiedy ponieśli już nosze, medycy zabezpieczani przez gwardzistów. Kiedy podniosłam z ziemi pistolet, który Cavar musiał zabrać z samochodu, moje ruchy były mechaniczne, jakbym jeszcze przetwarzała to, co przed chwilą się stało. Uderzyła mnie cisza, jaką przerywały tylko krótkie okrzyki przy bramie. Udało się nam. Odparliśmy ich.
***
Nie miałam głowy do świętowania zwycięstwa. Na pewno nie wtedy, kiedy zostałam zaprowadzona do oddziału szpitalnego, żeby mnie przebadali. Nie miałam siły nawet sprzeciwiać się Raymilowi, zmywającemu mi zaschniętą krew ze sztywnych dłoni. Po pustce w głowie zostało tylko wspomnienie, kiedy różne myśli zaczęły kłębić się i nawarstwiać.
Skąd znali numer odznaki Nathana? Kim był facet, który postrzelił Cavara? Czy pozostałe rodziny królewskie dotarły bezpiecznie na lotnisko? I co z Inveą?
Otrzeźwił mnie ból, do tej pory tłumiony przez krążącą w żyłach adrenalinę. W dziwny sposób pomogło mi to wziąć się w garść. Wstałam i poszłam do centrali. Korytarze były upiornie ciche, od czasu do czasu mijałam jakiegoś gwardzistę, jednak prawdziwe zamieszanie napotkałam w hallu. Widziałam ekipy wynoszące ciała poległych, wśród których gorączkowo wypatrywałam kurtek gwardzistów. Nie dotarły do mnie żadne meldunki o poległych, jedynie co jakiś czas słyszałam dowódców raportujących do mnie o ilości rannych. Wiedziałam jednak, że ta statystyka najlepiej zostanie zweryfikowana dziś w nocy, kiedy niektórzy nie wrócą do swoich łóżek. Ciągle pamiętałam, jak zabolało mnie, kiedy po jednym z ataków nie zastałam jednego z moich kolegów z oddziału, Regisa. Przed oczami stanęły mi sceny z pogrzebu, kiedy mój oddział stał dookoła trumny opuszczanej powoli w dół. Sztywno trzymałam dłoń przy czole i ze wszystkich sił ignorowałam pieczenie łez cisnących się do oczu. Zazdrościłam rodzinie, która przyglądała się trumnie płacząc i obejmując się. Nas nikt nie mógł pocieszyć.
– Jak sytuacja? – zapytałam, padając na swoje miejsce przy stole holograficznym.
Siedzieli tam już moi opiekunowie, opierając się ciężko o blat i przeglądając przychodzące co jakiś czas raporty.
– Zamek i tereny dookoła są czyste – odparł Gregory, przesuwając w moją stronę nagranie z kamer bezpieczeństwa w hallu. – Ale fakt, że weszli do zamku mnie naprawdę zaskoczył.
– Zaskoczył nas wszystkich – westchnął Edgar, pocierając dłonią twarz. – Ostatni atak to była czysta improwizacja, a dzisiaj widać było, że mieli plan.
Poczułam ukłucie złości na samą siebie. Daliśmy się zaskoczyć. Zlekceważyliśmy przeciwnika. Coraz mocniej zaciskałam pięści. Nie przygotowałam Gwardii na fakt, że mogliśmy zmierzyć się ze zorganizowanym atakiem i teraz mieliśmy rannych. W tym członka rodziny królewskiej. Poczułam, jak Edgar kładzie ciężką dłoń na moim ramieniu.
– Amelie, to nie twoja wina – powiedział, jakby czytając mi w myślach. – Wszyscy się zagapiliśmy.
Pod wpływem jego łagodnego spojrzenia rozluźniłam pięści i odetchnęłam głęboko.
– Edgar, kiedy przekazywałeś mi funkcję, dość dobitnie dałeś mi do zrozumienia, że wszyscy będą czekać na błąd młodej pani generał – mówiłam powoli, starając się ubrać w słowa to, co kołatało mi się w głowie. – Dostali go jak na tacy. Nie dopilnowałam tego, żeby Gwardia była przygotowana na zorganizowany atak i rebelianci wdarli się do zamku i ranili Cavara – przesunęłam wzrokiem po całej czwórce. – Ciężko pracowałam, żeby pokazać opinii publicznej, że nie awansowano mnie tylko dlatego, że jestem waszą córką. A teraz doskonale wiem, że znowu to wyciągną.
Odpowiedziało mi milczenie. Oni też o tym wiedzieli.
– Na razie zignorujmy plotkarzy i skupmy się na naszej pracy – odezwał się wreszcie Elias. – Posprzątajmy ten syf, oszacujmy straty i przygotujmy się lepiej na następny atak.
Pokiwaliśmy zgodnie głowami i wstaliśmy od stołu. Na moim panelu połączyłam się z osobistą ochroną Invei.
– Co z królem i królową? – zapytałam, jednocześnie przeglądając kamery.
– Odprowadziliśmy ich do sypialni, pielęgniarka podała im środki uspokajające.
– Jesteście w stanie zostać tam jeszcze przez jakiś czas, czy wysłać zmianę? – upewniłam się.
– Zostały dwie godziny do końca zmiany, damy radę pani generał – usłyszałam w odpowiedzi.
Mimo wszystko się uśmiechnęłam.
– Dacie radę ustawić wartę nocną? – krzyknęłam przez pomieszczenie do techników.
– Jak dowiemy się, kto jest w szpitalnym to tak – odpowiedział mi jeden z nich, Robert.
– Przekieruję do was nadchodzące raporty o rannych, wpiszcie je w bazę – rzucił Gregory znad swojego pulpitu.
Obserwowanie tej współpracy, działania całej centrali, było dziwnie uspokajające. Zostałam jeszcze chwilę, chłonąc tę atmosferę, a potem poszłam do mojej sypialni. Z niekłamaną ulgą zdjęłam ubrania, miejscami sztywne od zakrzepłej krwi i usiadłam na łóżku trzymając w dłoniach kurtkę. Na rękawach i dolnej części było widać rdzawe plamy. Przesunęłam kciukiem po jednej z nich, przenosząc maleńkie czerwone płatki na dłonie.
Błagam Cavar, nie daj się – pomyślałam.
Miałam nadzieję, że jego upór udzieli się też teraz i nawet jeśli wiedziałam, jak dobrym lekarzem jest Anderson, to naprawdę się bałam. Kiedy weszłam pod prysznic, długo stałam pod strumieniem gorącej wody, szorując się niemal do krwi i krzywiąc na widok wykwitających powoli siniaków. Przez szum wody przebił się dzwonek telefonu, więc zakręciłam kran i wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem.
– Mówi Amelie.
– Tu Anderson – usłyszałam znajomy, zachrypnięty głos. – Może pani tu przyjść?
– Będę za kilka minut – rzuciłam i rozłączyłam się.
Założyłam pierwsze ubrania, jakie wyłowiłam z szafy i prawie biegiem ruszyłam podziemnymi korytarzami do oddziału szpitalnego. Kiedy w końcu tam dotarłam, wbrew sobie odetchnęłam z ulgą. Na kozetkach leżało niezbyt wielu moich ludzi, w większości przytomnych. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się, podchodząc do każdego i dziękując mu za służbę. I był to największy wysiłek tego dnia. Anderson wyszedł zza drzwi z matowego szkła niedługo potem, wcierając w ręce płyn dezynfekujący. Skrzywiłam się, czując drażniący, alkoholowy zapach.
– Ilu właśnie składacie? – zapytałam z marszu, nie bawiąc się w uprzejmości.
Z resztą chyba żadne z nas nie miało na nie nastroju.
– Trzech plus książę z Invei leżą w Sali pooperacyjnej, powinni obudzić się rano. Kolejna trójka jest właśnie na stołach. Wszyscy przeżyją, chociaż jeden może już nie wrócić na służbę.
Mimo wszystko ucieszyłam się, że to jedyna osoba, która dzisiaj opuści Gwardię. Odetchnęłam z ulgą, przecierając twarz dłońmi.
– Co się stało księciu?
Pokręciłam głową.
– Musiał zabrać zapasową broń ze schowka w aucie i próbował uciec. Kiedy go znalazłam, leżał pod murem, a jakiś rebeliant do niego celował. Na szczęście ja trafiłam go pierwsza.
– Postrzeliłaś napastnika? – dopytał, obserwując mnie uważnie.
Pokiwałam głową.
– W biodro, ale nie mogę być pewna.
– Na twoim miejscu nie martwiłbym się o niego. Jeśli nie dostał profesjonalnej pomocy, w co szczerze wątpię, nie mógł tego przeżyć – stwierdził lekarz. – Chciałabyś może porozmawiać z zamkowym psychologiem Amelie?
Spojrzałam na niego z powagą.
– Ja jestem teraz najmniejszym zmartwieniem doktorze. Przyjdę rano, zobaczyć co u operowanych.
Nie wiem, co zdenerwowało mnie bardziej. Propozycja psychologa, czy litość, jaką usłyszałam w jego głosie. Nie potrzebowałam jej. Byłam generałem, mnie nie stać było na chwile słabości. Zwłaszcza teraz. Kiedy odbezpieczyłam sypialnię Viorici, zobaczyłam ją siedzącą na kanapie, ciągle w złotej balowej sukni, z potarganymi włosami i strachem w oczach.
– Zajęliśmy się nimi – oznajmiłam, starając się brzmieć pewnie. – Nic ci nie grozi, Via.
Podałam jej rękę i zaprowadziłam do sypialni. Pomogłam jej zmyć makijaż, wyjąć z włosów wszystkie wsuwki i rozpiąć suknię. Kiedy wreszcie położyła się do łóżka, ciągle miała niespokojny oddech i napięte mięśnie.
W moim pokoju w podziemiach powitała mnie ciemność. Zamknęłam drzwi na klucz i zwinęłam się na łóżku, szukając jakichkolwiek oznak bólu w moim ciele. Skupiałam się na posiniaczonych żebrach, trzęsących się nogach, czymkolwiek. Chciałam czuć ten ból. Nie był to nawet ułamek tego, co powinno mnie spotkać za to, jak wszystkich zawiodłam. Przeze mnie moi ludzie leżeli teraz pod narkozą, książę sojuszniczego państwa został postrzelony, a ja skończyłam tylko z kilkoma siniakami. Wstałam powoli do pozycji siedzącej. Nie powinnam była przyjmować funkcji generała. Nie nadawałam się do tego. Problem polegał na tym, że to kochałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top