Rozdział XXIV

Przez prawie dziewiętnaście lat życia nie miałam pojęcia, że pół godziny może trwać tak długo. Trzydzieści minut stania i uśmiechania się do wysoko urodzonych, podczas gdy oni oddawali Viorice należne jej honory. Kłaniali się i całowali jej pierścień rodowy, a ona udawała, że czerpie jakąkolwiek przyjemność z tej sytuacji, z resztą pewnie porównywalną do mnie. Buty już dawno zmieniły się w narzędzia tortur, a kark bolał jak nigdy dotąd. Kiedy kolejna para królewska skłoniła się przed księżniczką, poczułam wwiercające się we mnie spojrzenie. Uniosłam ostrożnie wzrok, cały czas mając na twarzy uprzejmy uśmiech. Napotkałam znajome lodowatoniebieskie oczy, w których błyskało coś na kształt zaintrygowania. Cavar oczywiście prezentował się nienagannie, stojąc lekko za swoimi rodzicami. Przez prawe ramię miał przewieszoną szarfę w barwach Invei – pomarańczu i szkarłacie. Puścił mi oko, po czym odwrócił się w stronę Viorici, by także się ukłonić. Z trudem powstrzymałam wypływający na moją twarz kpiarski uśmiech i, po upewnieniu się, że da sobie radę jeszcze przez chwilę, najdyskretniej jak mogłam, zeszłam z podestu.

Nietrudno było odnaleźć w tłumie adopcyjnych rodziców Vii. Stali z boku, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Ubrani najskromniej z całego towarzystwa, ale wciąż bardzo elegancko, dość znacząco się wyróżniali, zwłaszcza z Xavierem, który robił absolutnie wszystko, aby wyrwać się trzymającej go Zelli. Podeszłam do nich, ignorując ból stóp.

– Dzień dobry państwu – uśmiechnęłam się, po raz chyba setny tego dnia.

I po raz pierwszy szczerze.

Mały Xavier na chwilę uspokoił się, onieśmielony obcą osobą. Jednak jego rodzice uśmiechnęli się niepewnie.

– Dzień dobry – odpowiedział Reed, obejmując żonę.

– Jak się państwu podobała koronacja?

Oboje skierowali spojrzenia na córkę, w tym momencie przyjmującą ukłony od Rionach, starszej siostry Rosemary i następczyni tronu królestwa Scova.

– Wygląda wspaniale – westchnęła Zella. – Prawie jak nie nasza córeczka.

Położyłam dłoń na sercu.

– Mogę z całą pewnością zaręczyć, że to dalej ona – zaśmiałam się. – Spędziła tu ledwie dwa tygodnie. Powinni państwo iść się przywitać.

– Chyba... Chyba jest wystarczająco zajęta – powiedział mężczyzna, ze wzrokiem utkwionym w dziewczynie.

Rzuciłam okiem na ostatnią reprezentację, wchodzącą właśnie na podwyższenie.

– Nonsens, przecież już za chwilę będzie wolna – spojrzałam na nich z sympatią. – Myślę, że właśnie tego teraz potrzebuje. Proszę za mną.

Ruszyłam w stronę księżniczki, prowadząc jej przybranych rodziców. Sala zaczynała się powoli wyludniać, wszyscy zmierzali do komnat, przygotować się do balu maskowego wieczorem. Ukłoniłam się przed Vioricą, ignorując fakt, że prawdopodobnie paskudnie mi to wyszło.

– Wasza wysokość, pozwolę sobie zaanonsować najważniejszych gości w zamku – zaśmiałam się, wskazując na rodzinę dziewczyny.

Granatowowłosa wreszcie mogła zignorować etykietę, której sztywno trzymała się od rana i po prostu padła w objęcia rodziców. Całej sytuacji z nieco słabymi uśmiechami przyglądała się para królewska. Postanowiłam odejść trochę, czując że nie należę do tej scenki. Z tak... szczególną rodziną jak moja, nie potrafiłam odnaleźć się w takich sytuacjach. Zdążyłam odejść może kilka kroków, kiedy poczułam spory ciężar na plecach i kościste ręce na szyi. Zatoczyłam się do przodu, nie potrafiąc utrzymać równowagi na szpilkach. Zrobiłam kilka chwiejnych kroków, kiedy uderzyłam o coś twardego.

– Tekst, że na mnie lecisz byłby bardzo tandetny?

Poczułam, jak do mojej twarzy w ciągu sekundy spływa krew z prawie całego mojego ciała. Powoli uniosłam wzrok, trzymając się słabej nadziei, że jednak się pomyliłam, jednak Cavar patrzył na mnie z tym uśmiechem, który oscylował między „brawo łamago", a „cieszę się, że cię widzę". Nie potrafiłam tego określić. Zebrałam całą moją pozostałą dumę i wyprostowałam się, posyłając mu, jak miałam nadzieję, pewny siebie uśmiech.

– Nie sądziłam, że ktoś tak dobrze usytuowany musi się zniżać do tak słabych tekstów – odparłam, poprawiając suknię, po czym odwróciłam się do sprawcy całego zamieszania.

Rosemary stała za mną i całą sobą próbowała się powstrzymać od śmiechu. Oparłam dłoń na biodrze.

– Jeszcze raz rzucisz się tak na mnie, kiedy będę w szpilkach, a przysięgam, że do Scovy wrócisz ambulansem – powiedziałam, taksując rudowłosą wzrokiem.

– Czy twoja gwardia nie karała przypadkiem za groźby? – zaśmiała się Rosemary, splatając ręce na piersi.

– Gdyby cię to ruszało, to może powinnam była coś z tym zrobić – przytuliłam ją ze śmiechem, po czym wróciłam do księcia. – Nie wiem, czy mieliście przyjemność się poznać, to jest księżniczka Rosemary z królestwa Scova, a to książę Cavar, następca tronu Invei.

– Miło cię wreszcie poznać – uśmiechnęła się, nieco rozbawiona.

No tak, jej nikt by nie onieśmielił. A w każdym razie nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Cavar odwzajemnił uśmiech.

– O tobie też trochę słyszałem.

– Cokolwiek to było, pewnie jest prawdą – wzruszyła ramionami rudowłosa. – A teraz wybacz, ale naprawdę muszę porwać Amelie.

Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła między ludźmi, nie czekając nawet na reakcję rozmówcy. Jasne, że potrafiłabym się jej wyrwać, jednak naprawdę długo nie widziałam dziewczyn i wiedziałam, że jest wiele do nadrobienia.

– Na żywo jest jeszcze przystojniejszy – wymamrotała, kiedy już trochę się oddaliłyśmy.

– Czy ja wiem... – odparłam, oglądając się przez ramię, na widocznie rozbawionego bruneta. – Chyba nie jest w moim typie.

Rosemary zatrzymała się na korytarzu.

– Wybacz Am, ale kto jest w twoim typie?

Przewróciłam oczami. Prawda jest taka, że nie wiedziałam. Nie zdarzyło mi się nigdy, żeby jakiś chłopak mi się spodobał, a ja jakoś nieszczególnie o tym myślałam. Miałam większe problemy na głowie.

– Na pewno nie goście, których mam ochraniać.

– Teraz nie musisz go ochraniać – usłyszałam za sobą. – Jesteś damą dworu, a nie jego strażnikiem.

Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Anabelle. Zawsze była naprawdę śliczna, ale dziś biła z niej po prostu radość.

– Czyżby Crynn już wiedział, że zostanie tatą? – zapytałam, widząc jej uśmiech, który bezskutecznie próbowała zmieść z twarzy.

Pokiwała lekko głową, a my praktycznie zgniotłyśmy ją w uścisku. Kiedy wreszcie ją puściłyśmy, powstrzymałam je, zanim zaczęły swoje opowieści.

– Idźcie do małego salonu, a ja zaraz do was dołączę – uśmiechnęłam się.

Rosemary zawahała się przez chwilę.

– Przypomnij, gdzie...

– Korytarzem prosto i w lewo, drzwi obok rzeźby łucznika – uprzedziłam, zanim dokończyła pytanie.

Jak na kogoś, kto tak kochał podróżować, miała koszmarną orientację w terenie.

Ruszyłam pewnie do mojej sypialni dworskiej, przeklinając pod nosem moje szpilki. Od dwunastego roku życia regularnie znosiłam ciężkie treningi, po których praktycznie zawsze wychodziłam posiniaczona, nieraz z gorszymi kontuzjami, a jednak nie pamiętałam, kiedy ostatnio nogi bolały mnie aż tak bardzo. Nawet bardziej, kiedy przypomniałam sobie, że czeka mnie jeszcze bal. Zabrałam leżący na łóżku telefon i mój wzrok padł na stojące przy łóżku trapery. Kusiło mnie, aby je założyć, jednak w mojej głowie odezwał się głos Ravena, a zaraz potem Lyry. To był zdecydowanie zły pomysł. Wtedy przypomniałam sobie o tym, jak zmieniały się moje buty na poprzednim balu i odszukałam na moich szpilkach ukryty przycisk. Dopiero wtedy pobiegłam do dziewczyn, czekających na mnie. W biegu wysłałam jeszcze kilka wiadomości z prośbą o raporty.

– No nareszcie – zaśmiała się Rosemary, kiedy weszłam do salonu.

– Sama spróbuj biegać w tych butach – odcięłam się, padając na kanapę. – Jak się czuje przyszła mama?

Anabelle mimowolnie położyła dłoń na brzuchu w ochronnym geście.

– Na razie jest dość spokojnie, ale mam na siebie uważać.

– Podaliście już tę informację mediom?

Pokręciła głową.

– Najpierw chcemy się upewnić, że donoszę tę ciążę. Póki co jesteśmy po prostu ostrożni.

– Moja siostra dostanie szału jak się dowie – zaśmiała się Rosemary, ściągając buty i krzyżując nogi na kanapie. – Młodziutka księżna będzie mieć dziecko, a ona nie może nawet znaleźć męża!

– Naprawdę chcesz jej to wypominać? – uniosłam brew.

Nie miałam zbyt wiele do czynienia z Rionach, ale słyszałam wystarczająco dużo o tym, jak poważnie traktuje swoje obowiązki jako dziedziczki tronu. Tron miała przejąć dopiero za kilka lat, ale według młodszej siostry, już teraz uważała się za ważniejszą od rodziców. Rosemary określała to mianem „przerostu ambicji".

– Moja siostra odrzuciła już oświadczyny praktycznie wszystkich lordów i diuków w królestwie, proponując moją rękę w ramach nagrody pocieszenia – spojrzała na nas znacząco. – Daj mi chociaż tę namiastkę zemsty.

– Wszystkich odrzuciłaś, czy nie skorzystali z tej opcji? – zapytała Anabelle.

Spojrzała na nas wymownie. Jasne, że nie skorzystali. Wątpiłam, żeby którykolwiek z nich był w stanie dotrzymać kroku komuś z takim zamiłowaniem do adrenaliny. Telefon mojej dłoni wydał z siebie krótki sygnał. Rzuciłam okiem, spodziewając się raportu.

Ty zwiałaś, a mnie dorwała Celeste, gdzie jest sprawiedliwość?

Uśmiechnęłam się, widząc wiadomość od Cavara.

– No do pracy się tak jeszcze nie uśmiechałaś – zaczęła Anabelle, unosząc jedną brew.

– Bo to nie praca! – zaśmiała się Rosemary, zaglądając mi przez ramię. – Od kiedy piszesz z Cavarem?

Wzruszyłam ramionami.

– Niezbyt długo. Czasem nawet jest zabawny. I czysto teoretycznie, on też jest częścią mojej pracy – zaznaczyłam.

– To dla niego zostałaś blondynką? – Rosemary wskazała moje włosy.

Spojrzałam na nią spode łba.

– To nie był mój pomysł. Z resztą akurat na jego opinii średnio mi zależy. Mi się podoba i wystarczy – odrzuciłam włosy do tyłu ze śmiechem i wróciłam do telefonu żeby odpisać.

Gratulować jej już tytułu księżnej, czy jeszcze się wstrzymać?

Odpowiedź nadeszła po kilku sekundach.

Jędza.

Zaśmiałam się, pokazując dziewczynom wiadomość. Miło było po prostu z nimi siedzieć i gadać, tak właśnie wyobrażałam sobie normalne życie. Plotki z przyjaciółkami, wspólne wyjścia i narzekanie na facetów. Dawało mi to namiastkę normalności. Lubiłam swoje życie, jednak czasami czułam się dziwnie, tęskniąc za czymś, czego nigdy nie znałam.

***

Wytarłam spocone dłonie o materiał czerwonej sukni. Szycie kolejnej tylko na ten jeden bal wydawało mi się zbytnim konsumpcjonizmem, ale nie śmiałam pisnąć słówka przy Ravenie. Tym razem wybrał połyskujący lekko, krwistoczerwony materiał, który ciasno opinał mnie w talii dzięki sznurowaniu. Rękawy zaczynały się nieco poniżej ramion i rozszerzały ku dołowi. Tym razem od dołu biegło rozcięcie kończące się tuż nad kolanem – i tym razem wyraźnie czułam przymocowaną do tej nogi broń. Nie zamierzałam powtarzać własnych błędów. Nie obchodziło mnie, że byłam tam gościem, nie ochroną. Byłam przede wszystkim gwardzistką. Ostatni raz poprawiłam moją maskę z czarnej koronki i wślizgnęłam się przed drzwi Sali balowej.

Nie było trudno ponownie zgubić się w tłumie. Po prostu przemykałam między rozmawiającymi, wyglądając jakbym kogoś szukała. Przywołałam na twarz uprzejmy uśmiech, cały czas rozglądając się za Vioricą i cicho klnąc pod nosem. Nie powinnam była się spóźniać. Powinnam była wejść z nią. W końcu mignęła mi w tłumie znajoma granatowa czupryna, a ja bez namysłu ruszyłam za nią. Wtedy poczułam uścisk na swoim nadgarstku. Zareagowałam odruchowo. Wolną ręką chwyciłam nadgarstek napastnika i wykręciłam go, uwolnioną dłonią naciskając na łokieć.

– Naprawdę uwielbiasz mnie obezwładniać, co?

Na dźwięk znajomego głosu natychmiast go puściłam.

– Powiedz mi, jakim cudem robisz takie rzeczy tylko mnie? – zapytał Cavar, rozmasowując rękę.

– Ciesz się, że tym razem nie rzuciłam tobą o ziemię – splotłam ramiona na piersi.

Ubrany był oczywiście w idealnie skrojony garnitur, białą koszulę i czarny krawat, a górną połowę jego twarzy zakrywała czarna maska, ozdobiona błyszczącymi złotymi zawijasami. Książę w pełnej krasie.

– Bardzo ci się spieszy? – zapytał, widząc jak rozglądam się wśród tłumu.

– Szukam Viorici – odparłam. – Bardzo nie chcę jej zostawiać samej.

– Czyli robisz dla niej to samo, co dla mnie ostatnio? – zaśmiał się, biorąc mnie pod rękę i prowadząc między ludźmi. – Chodź, chyba ją widzę.

Ruszyłam z nim, uśmiechając się lekko. Fascynowało mnie to, z jaką swobodą i pewnością siebie parł przez tłum, a ludzie się przed nim rozstępowali. Może nie był tego świadomy, ale jakimś cudem zdawał się praktycznie panować nad tłumem. W końcu znaleźliśmy Vioricę, stojącą ze swoimi rodzicami przy jednym ze stołów. Puściłam Cavara i poklepałam ją lekko po ramieniu.

– Cześć – uśmiechnęła się na mój widok. – Z tymi włosami i maską naprawdę ciężej cię poznać.

– Ja nie miałem problemu – Cavar spojrzał na mnie znacząco.

Powstrzymałam przemożną chęć pokazania mu języka. Zamiast tego skupiłam się na małym Xavierze, podchodzącym do mnie. Mimowolnie cofnęłam nogę, do której miałam przytroczony pistolet, jednak Xavier upadł na posadzkę zanim do mnie dotarł. Najszybciej ze wszystkich zareagowała Via, podnosząc chłopca i przytulając go mocno.

– Mamo, on już zasypia na stojąco – stwierdziła, kiedy chłopiec oparł się o nią.

Pan Thrindel przejął małego od przybranej córki i grzecznie się z nami pożegnał. Obserwowałam, jak Viorica odprowadza ich wzrokiem.

– Kiedy będą mogli znowu przyjechać?

Położyłam jej rękę na ramieniu.

– Kiedy tylko będziesz chciała – uśmiechnęłam się pocieszająco. – A jeśli to cokolwiek poprawi, to za jakiś czas będziesz mogła stąd uciec.

Westchnęła przeciągle.

– Chciałabym, dorwała mnie Rachel.

Aha. To się fajnie zaczyna.

– Myślałam, że da ci już spokój na samym balu.

Spojrzała na mnie jak na idiotkę, którą poczułam się zaraz po wypowiedzeniu tego zdania.

– Co tym razem? – zapytałam, powstrzymując odruch przewrócenia oczami.

– Taniec córki z ojcem – mruknęła, porywając kieliszek szampana z tacy kelnera.

Spojrzałam sceptycznie, na dłoń, w której go trzymała.

– Potrzebujesz więcej odwagi? – zapytałam.

Via wypiła kilka łyków szampana.

– Nie patrz się tak na mnie, ty też musisz tańczyć. Ciebie Rachel po prostu nie mogła znaleźć.

I nagle miałam ochotę wyrwać jej kieliszek z dłoni i sama go opróżnić.

– Z kim?

– Ja tańczę z królem, ty sobie wybierz swojego księcia – wzruszyła ramionami. – Masz chociaż tyle wolności. Do zobaczenia na parkiecie.

Kiedy odeszła, przez kilka sekund po prostu stałam w miejscu, przetwarzając to, co przed chwilą usłyszałam.

– Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zwymiotować – stwierdził Cavar, stając przede mną.

– Tak się czuję – rzuciłam, ze wzrokiem wbitym w podłogę.

– Przecież nic się nie stanie. Ja z tobą zatańczę, może być? – słyszałam w jego głosie słabą wesołość.

– Cavar, ale ja nie umiem tańczyć – w końcu uniosłam wzrok.

Uśmiechał się lekko, dłonie trzymał nonszalancko w kieszeniach, jakby za chwilę nie miał się zbłaźnić przed wszystkimi gośćmi.

– Ja umiem, jakoś sobie poradzimy – wziął mnie pod rękę i poprowadził przez tłum.

Ludzie zaczynali już schodzić ze środka Sali, robiąc miejsce dla tańczących... Dla nas. Cholera jasna, na co ja się zgodziłam? Jednak Cavar nie przejmował się ludźmi dookoła i gdy tylko zobaczył, że król Matthew i Viorica wychodzą na środek Sali, nas ustawił nieco bardziej z boku.

– Jeśli to przeżyję, to będzie cud – wymamrotałam, kiedy położył moją dłoń na swoim ramieniu, a swoją położył na mojej talii.

– Wyprostuj się, patrz na mnie, a nie na swoje stopy i nie wyglądaj, jakbyś planowała morderstwo ze szczególnym okrucieństwem – odszepnął książę, puszczając do mnie oko.

Chociaż w mojej głowie układał się raczej plan ucieczki, przywołałam na twarz uprzejmy uśmiech i spojrzałam mu w oczy. Rozbrzmiała muzyka, skutecznie zagłuszając wszelkie szepty, jakie pojawiły się, kiedy wyszliśmy na parkiet. Musiałam mu to przyznać – tańczył świetnie. I nie krzywił się, kiedy deptałam mu stopy, co zdarzało się o wiele częściej, niż bym chciała.

– Rozluźnij się, dobrze ci idzie – szepnął, zanim zmusił mnie do obrotu.

– Nie podeptałam cię dość mocno? – odparłam z sarkazmem.

W odpowiedzi tylko uśmiechnął się krzywo. Wtedy ponad jego ramieniem dostrzegłam Raymila, wbijającego we mnie spanikowane spojrzenie. Nawet nie udawał, że powinien tu być, w kurtce gwardzistów i znoszonych jeansach.

– Cavar, chyba muszę iść – mruknęłam, kiwając głową w stronę kolegi.

Czarnowłosy obejrzał się przez ramię.

– Dobra, ukłonimy się i zejdziemy z parkietu – poinstruował mnie.

Zrobił kolejne dwa kroki i odsunął się, kłaniając się elegancko, na co odpowiedziałam szybkim, nerwowym dygnięciem. Pojawienie się Raymila mocno wytrąciło mnie z równowagi. Kiedy tylko zeszliśmy ze środka Sali, puściłam ramię Cavara i podeszłam do kolegi.

– Chodź, porozmawiamy na zewnątrz – kiwnął głową, żebym za nim poszła.

Ruszyłam do wyjścia z Sali, zgrabnie lawirując między ludźmi i ściągając nerwowo maskę. W centrali zgromadziło się całe dowództwo, wszyscy z nachmurzonymi twarzami wpatrujący się w projekcję holograficzną.

– Co się dzieje? – zapytałam, w końcu podchodząc do stołu.

Na ekranie co jakiś czas pojawiały się nagrania ludzi uciekających z jakiegoś budynku i innych, zamaskowanych, wymachujących bronią palną.

– Rebelianci przejęli lotnisko w stolicy – wyjaśnił krótko Edgar, siedzący bezpośrednio przed ekranem. – Około pół godziny temu wkroczyli do środka i wyrzucili wszystkich cywili. Teraz siedzą tam zabarykadowani.

– Chcą zatrzymać tu rodziny królewskie... – mruknęłam.

– I prawdopodobnie zaatakować – dodał Elias. – Mogą właśnie szykować się do ataku.

Zacisnęłam dłonie na blacie, myśląc gorączkowo. Musieliśmy ich ewakuować. Natychmiast.

– Czy na najbliższym lotnisku wojskowym mają samolot pasażerski w hangarach? – zapytałam.

– Tak, ten przeznaczony dla rodziny królewskiej – padła odpowiedź.

– Skontaktuj się z nimi, niech go szykują – rzuciłam do Edgara. – Rodziny królewskie przelecą nim na najbliższe lotnisko w Scovie. Przekaż pozostałym królestwom żeby czekał tam już na nich transport.

Kiwnął głową, siadając przed pulpitem i wybierając na komórce serię numerów szyfrowanych linii.

– Axe, zbierz kierowców i przygotujcie SUV-y – kontynuowałam. – Są szybsze niż limuzyny, przewieziemy nimi naszych gości do samolotu, wyjedźcie tylną bramą. Gregory, wyślij rozkazy do osobistych strażników, rodziny królewskie mają jak najszybciej stawić się w garażach, osoby z Edenthrow na razie rozlokować po sypialniach, na razie zaczekają w zamku. Księżniczka i para królewska do sypialni, opancerzyć drzwi. Włączcie pole siłowe i zdejmijcie je kiedy rodziny będą wyjeżdżać. Wszyscy w stan pełnej gotowości.

Zakotłowało się. Każdy ruszył do swoich zadań, pracowaliśmy na najwyższych obrotach. Technicy monitorowali wszystkie systemy, poszukując czegokolwiek podejrzanego, a ja włożyłam tylko do ucha słuchawkę od radia i pobiegłam do Sali, skąd już zaczynano wyprowadzać gości. Wyłowiłam w tłumie Vioricę i przepchnęłam się do niej przez spanikowany tłum.

– Co się dzieje? – zapytała, kiedy wyciągnęłam pistolet i zaczęłam prowadzić ją do jej sypialni.

– U nas na razie nic, ale nie wiemy jak długo – rzuciłam, idąc po schodach.

Kiedy już weszłyśmy do jej komnat, wystukałam krótki kod na panelu obok drzwi.

– Kiedy teraz zamknę drzwi, będziesz tu zamknięta aż do zdjęcia blokady – wyjaśniłam. – Wrócę po ciebie, kiedy będzie bezpiecznie.

Pokiwała tylko głową, zbyt zaskoczona, żeby cokolwiek odpowiedzieć, a ja wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Skierowałam się do mojej sypialni, żeby zdjąć suknię.

– Pani generał, pierwsze rodziny właśnie opuściły zamek – usłyszałam w słuchawce.

– Meldować na bieżąco, jak sytuacja na lotnisku? – odparłam, zrzucając szpilki z nóg.

– Właśnie tankują samolot, za pół godziny powinien być gotowy do startu.

Przebranie się zajęło mi może dwie minuty. Zakładając kurtkę pobiegłam do centrali, gdzie wszyscy gorączkowo sprawdzali monitoring i meldunki.

– Dobra, wyjeżdżam ostatni, mam u siebie Inveę – zameldował Axe. – Kurwa mać!

– Co jest?! – krzyknęłam do słuchawki.

– Strzelają do nas! – usłyszałam.

– Przekieruj strzelców na murach do tylnej bramy – rozkazałam jednemu z techników. – Niech strzelają bez rozkazu.

Nawet jeśli nigdy w nic nie wierzyłam, to teraz słałam gorące modlitwy, żeby nam się udało.

– Pani generał, wykryłem coś dziwnego przy tylnej bramie – zameldował mi kolejny gwardzista.

Podeszłam do niego.

– Ktoś próbował wymusić zamknięcie bramy, zanim Axe wyjechał, ale numeru odznaki nie ma w bazie.

– Odrzuciliście komendę? – zapytałam, nachylając się nad ekranem.

– Tak, brama zamknęła się dopiero, gdy Axe wyjechał.

Ale ja już nie słuchałam. Znalazłam numer, który wprowadzono przy bramie. I chociaż system wyrzucał, że nie ma kogoś takiego, ja zamarłam na widok ciągu sześciu cyfr.

– To numer odznaki Nathana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top