Rozdział XII

Szpitalna część zamku była przerażająco sterylna. Kiedy mnie tu przynieśli miałam ochotę błagać o znieczulenie. Chwilę później dostałam tak solidną dawkę, że przestałam czuć całą nogę. Anderson, zamkowy chirurg, nachylał się w tym momencie nad raną, dłubiąc w poszukiwaniu kuli.

- Jak bardzo jest źle? - zapytałam, obserwując jego ruchy.

- Masz szczęście, że nie potrzaskała ci kości. - odparł, w końcu wyciągając nabój i odłożył go na tackę.

- Więcej szczęścia, niż rozumu. - mruknęłam pod nosem.

- Może trochę. - uśmiechnął się, biorąc do ręki laser odbudowujący tkanki. - Teraz nadbuduję ci to, co zerwane, w nocy resztę zrobi twój organizm. Jutro rano będziesz znowu w pełni sprawna.

- Świetnie, będę mogła wrócić do pracy. - oparłam głowę o poduszkę i patrzyłam, jak niebieska wiązka lasera naprawia to, co zerwała kula.

- Patrząc na to, na czym ona polega, mogę zaryzykować stwierdzenie, że zobaczymy się za miesiąc. - skwitował lekarz, odkładając przyrząd. - Przez noc zostajesz tutaj, kiedy znieczulenie ustąpi, będzie boleć, ale jakby bardzo ci to przeszkadzało, to wezwij pielęgniarkę, poda ci lekarstwa.

- Mhmm... - westchnęłam, nakrywając moje nogi kocem.

Tymczasem Anderson wpuścił do środka jednego z moich gwardzistów. Widać było, że był zmęczony, ale mimo to stanął na baczność.

- Spocznij i usiądź. - wskazałam mu brzeg łóżka. - Jak sytuacja?

- Odparliśmy ich, pani generał. - potarł twarz dłonią. - Największą stratą w ludziach była pani. 

- To nie strata, tylko pretekst do kolejnej blachy. - do pomieszczenia wszedł Nathan.

- Nic już od was nie chcę. - zdobyłam się na uśmiech. - Co z kolesiem, którego dorwaliście?

- Teraz go składają, potem będzie miał przesłuchanie. - odezwał się gwardzista.

- Dobra, jeśli nie dam rady tam być, to prześlijcie mi protokół z przesłuchania. - pokiwałam głową.

- Bal się skończył, ale i tak trochę potrwał. - stwierdził w zamyśleniu Nathan.

- Bywało gorzej. - olśniło mnie. - A ja ciągle mam to dziadostwo na twarzy... Podaj mi chusteczkę.

Ze śmiechem podał mi paczkę nawilżanych chusteczek z szafki. Ulżyło mi, kiedy zmyłam już cały makijaż.

- Dobra, Nathan, przydziel kogoś do ochrony Cavara na tę noc, dobra? Ambrose da sobie radę. Zmienię go z samego rana. - wróciłam myślami do mojego głównego obowiązku.

- Włączył ci się tryb pracoholiczki, idź spać. - zaśmiał się blondyn i wstał, razem z szeregowym.

- Ha, ha. - syknęłam, czując, że znieczulenie przestaje powoli działać.

Wyszli, gasząc światło. Ból był znośny, więc na razie darowałam sobie wzywanie pielęgniarki i spróbowałam zasnąć. Nie było to najłatwiejsze, nienawidziłam tego szpitalnego zapachu jałowych gaz , leków i środków dezynfekujących. W końcu darowałam sobie sen i pogrążyłam się w rozmyślaniach na temat jutrzejszego wyjazdu z delegacją na plac defilad kilka kilometrów stąd. Normalnie jechałabym motocyklu jako obstawa. Uwielbiałam to. Ale teraz będę musiała siedzieć razem z Cavarem w limuzynie. Pochyliłam się, żeby zabrać komórkę z szafki obok łóżka. Ból przeszył moją nogę, a ja syknęłam głośno.

- Wezwiesz w końcu pielęgniarkę, czy będziesz udawać twardą? - usłyszałam znajomy głos z drugiej strony pomieszczenia.

- Cavar?! - prawie warknęłam. - Co ty tu, do cholery, robisz i gdzie jest twój strażnik?!

Wzruszył ramionami i pomógł mi znowu usiąść prosto na łóżku, po czym podał mi telefon. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem, w której biegał rano i dżinsy. 

- Wykorzystałem moment, kiedy była zmiana wart. - posłał mi pewny siebie uśmiech, siadając na brzegu mojego łóżka. - Nie było zbyt trudno tu trafić. 

- Zabiję ich... - mruknęłam, otwierając wytyczne, przesłane mi przez szefa ochrony z Invei.

Swoją drogą, super miał wyczucie czasu z przesłaniem tego, wcale nie powinnam była tego mieć w dniu przyjazdu naszych gości. Terminowość, o tak wiele proszę?

- Nie rób tego, dobrze się sprawdzają. - odparł Cavar, niemal proszącym tonem. - A ja nie potrzebuję monitoringu przez całą dobę.

Właściwie to był monitorowany przez całą dobę, w jego pokoju była kamera. Wolne od nich były tylko łazienki i niektóre części zamku dla Gwardii lub służby.

- Cavar, chyba naprawdę nie rozumiesz, o co tu chodzi. - spojrzałam na niego poważnie. - Jesteś jedynym następcą tronu Wielkiego Królestwa Invei, za kilka lat będziesz już obejmował władzę i jeśli coś Ci się stanie podczas wizyty tutaj, Gwardia zostanie oskarżona o niedopilnowanie cię. Wiele osób, w tym pewnie ja, straci pracę i nie będziemy mogli usprawiedliwiać się tym, że sam tego chciałeś. - spojrzałam za okno, gdzie stali wartownicy i pracowali ludzie, którzy mieli posprzątać po ataku. - To nigdy nie będzie twoja wina, Cavar, tylko nasza. 

Zamilkłam na chwilę, zmęczona tym monologiem. Książę też nic nie mówił, wyraźnie zamyślony.

- A ty nigdy nie chciałaś się stąd wyrwać? - odezwał się w końcu.

- Mieszkam tu od zawsze. - wzruszyłam ramionami. - Czasem wyjeżdżam z zamku, żeby brać udział w ćwiczeniach wojskowych, albo załatwić inne sprawy. Nie czuję potrzeby wielkich wypraw.

- Naprawdę nigdy nie chciałaś zobaczyć świata? - zapytał ze zdziwieniem, jakbym oświadczyła, że zamiast serca mam silnik. - Wodospadów, dżungli, pustyń? Nic?

- Wystarczają mi podróże, o których czytam, albo miejsca, które rysuję. - wzruszyłam ramionami. 

- Rysujesz? - zapytał, a ja uświadomiłam sobie, co właśnie palnęłam.

- Niezbyt dobrze. - mruknęłam, nagle bardzo zainteresowana wytycznymi w mailu.

- Będziesz mi musiała to kiedyś pokazać. - uśmiechnął się, a potem spróbował zajrzeć mi w komórkę. - Co tak namiętnie czytasz?

- Wasza wysokość, nie spotkał się książę nigdy z pojęciem przestrzeni osobistej? - zabrałam telefon sprzed jego oczu. - Mam parę spraw służbowych do załatwienia.

- Zostałaś postrzelona w nogę, a najważniejszą rzeczą, o jakiej teraz myślisz jest praca? - pokręcił głową i wstał. - Pracoholizm się leczy.

- Nie praktykuję takiego leczenia. - uśmiechnęłam się słabo.

Cavar, zanim wyszedł, wcisnął jeszcze guzik wzywający pielęgniarkę i szybko opuścił pomieszczenie, żeby nikt go nie zauważył. Chwilę potem przyszła kobieta koło czterdziestki i wstrzyknęła mi kolejną dawkę znieczulenia. Znowu przestałam czuć własną nogę i mogłam w spokoju przeczytać wytyczne z Invei. U nich rodzina królewska nie podróżuje razem, żeby w razie czego nie przerwać ciągłości rodu. Co w praktyce oznaczało dla mnie jazdę w limuzynie sam na sam z Cavarem. O dziwo, podeszłam do tego ze spokojem. W końcu jestem profesjonalistką, dam radę. Ale najpierw ochrzanię Ambrose'a, za to, że nie uważał na służbie.
Położyłam głowę na poduszce. Jutro będzie ciekawy dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top