Rozdział XI
Stanęliśmy obok siebie przy wejściu na salę. Zgodnie z etykietą, która mnie obowiązywała, stałam na tyle blisko, by móc z nim swobodnie rozmawiać, ale też zachowując dystans.
- Masz dla mnie jakieś rady? Pewnie znasz to towarzystwo. - zwrócił się do mnie, kiedy weszliśmy między gości.
Cała sala była przystrojona ogromną ilością białych kwiatów, oraz udrapowanego gdzie się tylko dało srebrnego materiału. Na antresoli była orkiestra, w tym momencie grająca walca. Większość osób rozmawiało w grupkach na sali, niektórzy trzymali kieliszki z winem, a na środku sali tańczyło kilkanaście par.
Pytanie Cavara wyrwało mnie z zamyślenia. Rozejrzałam się po zgromadzonych, szukając znajomych twarzy.
- Jeśli chcesz wiedzieć na kogo uważać, to jest cała lista. - mruknęłam. - A więc słuchaj. Dziewczyna po drugiej stronie sali, wielki naszyjnik z rubinów. - książę dyskretnie zerknął w jej kierunku. - Podczas rozmowy z nią staraj się trzymać na dystans. Wie wszystko, o każdym męskim, niezamężnym następcy tronu poniżej trzydziestki.
- Bardzo chce zostać księżną, co? - odparł cicho mój rozmówca.
- Na tym tytule jej ambicje się nie kończą. Na dziewiątej. - wskazałam ruchem głowy starszą kobietę w złotym diademie. - Lady Cinirone, z nią rozmowy raczej nie unikniesz, ale się staraj. Jeśli już cię dorwie, ucieknij, zanim przedstawi ci swoją córkę, bo nie opędzisz się od tej dwójki przez cały wieczór. Obok niej stoi hrabia Durrem. - poczekałam, aż Cavar zauważy krępego mężczyznę w garniturze. - Tytuł szlachecki ma dzięki żonie, która jest daleką krewną królowej. Awanturnik, który lubi myśleć, że ma rację. Przy rozmowie po prostu kiwaj głową i wykorzystaj pierwszą okazję żeby się ulotnić.
- Robi się ciekawie. - stwierdził cicho.
- Poczekaj, jeszcze tylko tamten. - dyskretnie wskazałam chłopaka w garniturze, który prowadził ożywioną rozmowę z jakimś członkiem rady. - Syn wpływowego biznesmana z Edenthrow. Ciekawy rozmówca, ale jeśli raz zaczniesz z nim rozmowę, nie odczepi się, będzie za tobą łaził.
- Król i królowa muszą mieć ciężko. - stwierdził, przypominając mi o starej dobrej zasadzie, że oni, jako gospodarze, muszą porozmawiać z każdym gościem.
- Do nich akurat czuje respekt, mają ułatwienie. - Uśmiechnęłam się. - No, to raczej wiesz już wszystko, to nie twój pierwszy bal, poradzisz sobie.
- A ty? - zapytał, zanim odeszłam.
- Ja się trochę wmieszam w tłum. Ale nie martw się, będę cię miała na oku. - puściłam mu oko i ruszyłam między gości.
Takie były zasady. Miałam lawirować wśród gości, utrzymując odpowiedni dystans między mną i podopiecznym, ale cały czas mając go na oku. Tyle sam protokół. Zostawała jeszcze etykieta, która zakazywała mi rozpoczynać rozmów i bardzo uważać na słowa. Nie było to trudne, nauczyłam się już takie bale traktować jako pracę. Dziś tym bardziej przypominał mi o tym pistolet na moim udzie. Moi gwardziści byli ustawieni pod ścianami, dziś w mundurach galowych, co nie zmieniało faktu, że byli w pełni uzbrojeni.
Po raz kolejny stałam się tylko kolejną twarzą w tłumie, jak to robiłam już wiele razy wcześniej. Kilka razy ktoś do mnie podszedł zaczynając rozmowę, ale wtedy informowałam z fałszywą przykrością, że nie jestem tutaj jako generał, ale pracuję, co bardzo skracało całą rozmowę. Tak, bardzo mnie to bolało. Słuchałam melodii wygrywanych przez najlepszą orkiestrę w kraju, klucząc między gośćmi i ukradkiem obserwując Cavara. Wbrew pozorom nie było to nudne zajęcie. Od zawsze lubiłam obserwować ludzi, z ich zachowań można było wywnioskować wiele faktów. Słyszałam urywki rozmów, pomagające łączyć wątki.
- Wiem, ale nie mogę się z nim rozwieść... - usłyszałam lady Vallenthorn.
Czyli w końcu odkryła, że mąż zdradza ją z pokojówką? I tak długo żyła w pięknym świecie kłamstw.
- Nie wiem, jak długo jeszcze to pociągnę, najlepszym rozwiązaniem będzie sprzedać ziemię... - sir Finnegan rozmawiał ze swoim bratem.
I znowu ich fantazje o majątku większym od rodziny królewskiej spaliły na panewce. Kto by się spodziewał.
Syknęłam z bólu, kiedy znowu źle postawiłam nogę. Schyliłam się i nacisnęłam kryształek, zmieniając to narzędzie tortur w normalne buty. Kiedy znowu spojrzałam na Cavara, zobaczyłam, że rozmawia z dziewczyną w rubinowym naszyjniku. Jeśli dobrze pamiętałam, miała na imię Celeste. Posłał mi przerażone spojrzenie ponad jej ramieniem, a ja potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, że w ten sposób bezgłośnie błaga mnie o pomoc. Uśmiechnęłam się z politowaniem, mając wielką ochotę po prostu wzruszyć ramionami. Nie mogłam sama zacząć rozmowy z nim, taka etykieta. Wtedy zobaczyłam, że idzie do mnie jeden z gwardzistów.
- Pani generał, rebelianci zaatakowali wschodnią bramę. - przekazał mi cichym szeptem.
Cholera. Miałam tylko nadzieję, że zaatakowali z powodu balu, gdzie było wiele ważnych osób, a nie dowiedzieli się o danych księżniczki. Westchnęłam, myśląc intensywnie.
- Jak daleko dotarli? - spytałam krótko.
- Póki co nie przeszli za bramę, ale jesteśmy przygotowani na walkę na błoniach.
- Sala balowa jest zbyt odsłonięta, żeby ryzykować, ewakuujcie gości. Rodzina królewska i Invea do centrali, resztę porozmieszczać po schronach. Upewnijcie się, że służba też jest bezpieczna. Ja odeskortuję Cavara, potem dołączę do was na zewnątrz. - powiedziałam. - Dokładniejsze rozkazy wydam sama.
Kiwnął krótko głową, a ja ruszyłam w stronę księcia. W tym momencie z rzeczy, którymi się przejmowałam etykieta znajdowała się gdzieś między tym, co zjem na kolację, a tym, jak zmyję makijaż. Klepnęłam Cavara delikatnie w ramię.
- Wasza wysokość, proszę pójść ze mną. - mój ton musiał mu powiedzieć, że nie ma pola do dyskusji. Z resztą miał do wyboru albo to, albo rozmowę z Celeste, która teraz zabijała mnie wzrokiem.
Ramię w ramię opuściliśmy salę, po czym poprowadziłam go w stronę wejścia do centrali.
- Co się dzieje? - zapytał, szybko idąc obok mnie schodami.
- Rebelianci. - odparłam szybko. - Nie mogliśmy ryzykować zostawienia was w sali, jest zbyt odsłonięta.
Weszliśmy do centrum, gdzie przy stole siedzieli już obaj królowie razem z małżonkami.
- Cavar! - krzyknęła z ulgą królowa Marvia. Przytuliła go mocno i zwróciła się do mnie. - Dziękuję ci.
- Nie ma o czym mówić, atak się jeszcze nie zaczął. - powiedziałam, podchodząc do jednego z paneli. - Państwa obecność tutaj, to jedynie profilaktyka. - odwróciłam się do króla. - Wasza królewska mość, kiedy wyjdę proszę wprowadzić polecenie opancerzenia centrali.
Kiwnął głową i powiedział:
- Uważaj na siebie, Amelie.
- Rozkaz, wasza wysokość. - ukłoniłam się i wyszłam do mojej sypialni.
Kilka sekund później usłyszałam, jak za mną zamykają się pancerne drzwi. W mojej sypialni szybko zdjęłam sukienkę i przebrałam się w pierwsze lepsze ubrania. Na wierzch narzuciłam moją skórzaną kurtkę, która działała jak kamizelka kuloodporna. W telefonie wysłałam polecenie do dowódcy warty na murach, żeby otworzyli ogień do atakujących. Wiedzieli doskonale, że mają strzelać, żeby ranić, w ostateczności zabijać.
Z pistoletem w dłoni wybiegłam z sypialni i kierowałam się do jednego z wyjść. W holu widziałam gwardzistów prowadzących gości do schronów. Muzyka już nie grała, zamiast tego wszędzie był zgiełk i ogólne zamieszanie. W biegu do głównych drzwi mignął mi gwardzista niosący na rękach nieprzytomną Celeste. Potem wypadłam na schody pałacowe, gdzie moi ludzie ustawili się już, gotowi do walki.
- Nie przedostali się jeszcze? - zapytałam chłopaka stojącego obok mnie.
- Jeszcze nie, ciągle szturmują bramę... - nie słuchałam go już.
Kątem oka zauważyłam postać, biegnącą tuż pod murami. Bez większego zastanowienia rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Ktokolwiek to był, zauważył mnie i przyspieszył. Wiedziałam, że tak będzie. W biegu strzeliłam w jego stronę, mając po prostu nadzieję, że trafię. W biegu plus całkowitej ciemności nawet najlepsi mieliby trudności z trafieniem. Biegł dalej, więc uznałam, że spudłowałam. Odległość między nami stopniowo się zmniejszała, ale mimo wszystko ciągle byłam dość daleko. Po kilku kolejnych strzałach wreszcie zobaczyłam, jak upada. Podbiegłam bliżej i zauważyłam ranę postrzałową na łydce. Przygwoździłam go kolanem do ziemi i zdjęłam kominiarkę z twarzy. Uciekinier spojrzał na mnie z wściekłością. O nic nie zamierzałam go pytać. Nigdy nie byłam dobra w przesłuchaniach, nie miałam do tego cierpliwości. Chwilę później dobiegł do mnie jeden ze strażników ze schodów.
- Zabierz go na przesłuchanie. - wydałam polecenie, wstając.
W tym momencie poczułam falę bólu rozchodzącą się od prawego uda. Nogi się pode mną ugięły i jak przez mgłę zanotowałam krew plamiącą mi spodnie i ziemię dookoła.
- Zabierzcie ją do szpitalnego! - dotarł do mnie przytłumiony krzyk.
Szumiało mi w uszach, ale starałam się nie zemdleć, kiedy podnoszono mnie i przenoszono w bezpieczne miejsce.
Potem nagle wróciłam na ziemię. Ból był koszmarny, promieniował na całą nogę. Niosący mnie strażnicy krzyczeli do siebie polecenia.
- Odeprzyjcie rebeliantów, dowodzenie do końca ataku przejmuje Nathan. - syknęłam, zaciskając dłoń powyżej rany żeby zatamować krwawienie.
Przez myśl przeszło mi jeszcze, że marny ze mnie generał, skoro tak szybko opuszczam pole walki. Spojrzałam jeszcze ponad ramieniem jednego z niosących mnie gwardzistów na bramę, przez którą przeszło tylko kilku rebeliantów. Posłałam do nieba krótką modlitwę, żeby nie weszło ich więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top