Rozdział V

Otworzyłam drzwi sypialni na końcu korytarza. Weszliśmy do środka. Była duża i przestronna, na środku było ogromne łoże z ciemnego drewna i z bordową pościelą. Bagaże księcia, zaskakująco małe jak na arystokratę, stały w kącie, pod ścianą. Z okna rozpościerał się przepiękny widok na ogrody pałacowe.

-No więc, Cavar - dziwnie się czułam, mówiąc po imieniu do następcy tronu. - To twoja sypialnia. Jeśli będziesz potrzebował czegoś, to tym panelem obok drzwi wezwiesz pokojówkę. A w wypadku, kiedy ja będę potrzebna, naciśnij ten przycisk. - pokazałam mały guzik na ścianie koło łóżka. - Będę najszybciej jak się da.

Zaciekawiony oglądał pokój.

-Czemu przycisk wzywający ciebie nie jest na panelu? Tak byłoby wygodniej.

-Niekoniecznie. Widzisz, zdarzają się ataki rebelianckie na zamek. Nigdy nie dotarli do środka, zawsze nasze siły ich pokonywały. Ale gdyby ktoś cię zaskoczył, to raczej zrobiłby to, gdy będziesz spał. Wtedy będziesz miał na wyciągnięcie ręki przycisk, którym wezwiesz swoją ochronę.

-Poradziłbym sobie z nimi. - powiedział.

Jaki pewny siebie. Nie zna prawdziwego zagrożenia, chłopczyk wychowany za szklaną szybą. Spojrzałam na niego poważnie.

-Nigdy tak nie mów, jeśli nie znasz przeciwnika. - odetchnęłam spokojnie. - Muszę iść, mam kilka spraw do załatwienia.

-Do zobaczenia. - powiedział z uśmiechem.

Wyszłam z jego pokoju. Czy on nigdy nie był zaatakowany? Trochę zdenerwowała mnie ta jego pewność siebie. Nie można myśleć, że się da radę nieznanemu przeciwnikowi. Nigdy. To błąd i to duży. Przecenianie swoich umiejętności to pierwszy krok do przegranej. A jeśli przegrana oznacza utratę życia... I wróciło wspomnienie śmierci Erica. On przegrał w tym starciu. Ale z własnej woli. Oddał życie za grupę pokojówek. To była jego decyzja. Sama podjęłabym identyczną, nie oszukujmy się. Westchnęłam i poszłam do mojego pokoju w podziemiach. Korytarze już pustoszały, powoli gaszono światła. Machnęłam identyfikatorem przed skanerem i poszłam do swojej sypialni. Tam do niewielkiego plecaka spakowałam trochę ubrań, książkę, pistolet i mój szkicownik. Sama przebrałam się z munduru galowego w granatową koszulkę, czarne spodnie i obowiązkowo skórzaną kurtkę. Odpięłam wszystkie medale i ordery, a potem zaniosłam moje dzisiejsze ubranie do pralni. Jak zawsze pachniało tam płynem do płukania i proszkiem do prania. Swoje rzeczy oddałam strażnikowi, który akurat dostał dyżur w pralni. Przyjął go bez słowa, a ja szybkim krokiem poszłam do swojej tymczasowej sypialni. Korytarze były już ciemne, nie spodziewałam się nikogo spotkać. Musiałam świetnie wyglądać, cała na ciemno, szybki krok i wypchany plecak. Jakbym chciała uciec. Nigdy. W tym zamku było całe moje życie. Kiedy już byłam przy swoich drzwiach, usłyszałam szczęk zamka.

-A panienka gdzie była?

Odwróciłam się powoli. Cavar stał w otwartych drzwiach swojego pokoju z rękami założonymi na piersi i szerokim uśmiechem na twarzy. Bądź miła. Stwarzaj pozory, że go lubisz. W końcu masz go chronić, ma ci zaufać.

-Musiałam przenieść kilka rzeczy do mojej nowej sypialni. - wyjaśniłam.

-Nowej? - zapytał zdziwiony.

Westchnęłam i przycisnęłam palec do niewielkiego zagłębienia w ścianie. Po kilku sekundach część ściany cofnęła się nieco i odsunęła w bok. Mała, skromna sypialnia z łazienką, odpowiednia dla strażnika.

-Gdybym miała biec do ciebie z mojego zwykłego pokoju w podziemiach, zajęłoby mi to zbyt dużo czasu. Dlatego każdy osobisty strażnik dostaje tymczasową sypialnię naprzeciwko osoby, którą ma chronić. Nie zauważyłeś, na każdym piętrze sypialnie są tylko po jednej stronie korytarza.

-Bo po drugiej są kwatery gwardzistów. - dopowiedział. - Sprytne.

-To był pomysł jednego z architektów. Był bardzo zaangażowany w obronność. Były żołnierz. A teraz, jeśli pozwolisz, zostawię swoje rzeczy w pokoju.

-Dobrze. - zaczynałam się odwracać. - Amelie. - w jego ustach moje imię brzmiało trochę dziwnie. - Przyjdź do mojego pokoju jak już się rozpakujesz, dobrze?

Co?! Nie, nie, nie, nie, nie, nie! NIE!

-Dobrze, zaraz będę.

No co? Nie mogłam odmówić. Może i jest moim podopiecznym, ale to on był następcą tronu, a ja.. sobą. Czyli.. no nie bardzo. Weszłam do swojego tymczasowego lokum i rzuciłam plecak na łóżko. Tu nie miałam szafy, w końcu ludzie, to tylko kilka tygodni, nie miałam zamiaru sie tu zadomawiać. Tych kilka rzeczy, które tu zabrałam ułożyłam na małej wnęce w ścianie, obok szkicownik i książka. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zostawić pistoletu tutaj, ale uznałam, że nigdy nie wiadomo. W łazience przemyłam twarz zimną wodą. Spojrzałam na siebie w lustrze. Z rozwalonego warkocza wyłaziło coraz więcej włosów, więc po prostu je rozpuściłam. Rzadko w takich chodziłam, uważałam je za niepraktyczne. Odetchnęłam głęboko, przygotowując się na długi wieczór. Cavar wydawał mi się taki niedoświadczony przez życie, jak rzadki okaz drapieżnika w zoo. Groźny, ale dopóki nie karze mu się przetrwać na świecie samemu. No, pora się z nim zmierzyć na jego własnym terenie. Wyszłam z mojego pokoju i cicho zapukałam do jego drzwi. Otworzył mi, już przebrany. Miał na sobie czerwoną koszulkę i jasne dżinsy. Uśmiechał się delikatnie. Gdybym spotkała go w innych okolicznościach, pomyślałabym, że jest zwyczajnym chłopakiem. Wpuścił mnie do pokoju i wskazał miejsce obok siebie na łóżku. Usiadłam niepewnie.

-Chodź, zobaczysz, jak wypadłaś w telewizji. - włączył telewizor wiszący na ścianie naprzeciwko.

-Nie lubię pokazywać się w mediach. - mruknęłam.

Na ekranie jakaś przesadnie uśmiechnięta reporterka opowiadała o przyjeździe naszych gości. Kątem oka zauważyłam, że Cavar mi się przygląda.

-Coś się stało? - zapytałam.

-Po prostu ładniej ci w tym stroju, niż w galowym. - omiótł mnie wzrokiem. - Gdyby nie pistolet, wziąłbym cię za zwykłą nastolatkę.

Zaśmiałam się delikatnie.

-Jesteś w Gwardii Pałacowej, codziennie chodzisz z pistoletem przy pasku i nagle pojęcie zwykłości ulega zmianie. - powiedziałam z uśmiechem.

-A właśnie. Wstąpiłaś do straży, gdy miałaś dwanaście lat. To dosyć wcześnie, ale to już pomińmy. Gdzie mieszkałaś przedtem?

Ten to umie zmienić temat...

-Od zawsze mieszkałam w zamku.

-Twoi rodzice tu pracują?

W mojej głowie zapaliła się lampka: Uwaga! Niebezpieczny temat!

-Nie.

-To jak..?

-Nie mam rodziców. - powiedziałam szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top