Rozdział XXVI
Następny dzień nie przyniósł spokoju, z resztą nawet na to nie liczyłam. Siniaki nabite poprzedniego wieczora dzisiaj były już ciemnofioletowe. Skrzywiłam się i wyjęłam z szafki w łazience słoik maści od Andersona. Normalnie pozwoliłabym im wygoić się bez pomocy, w naturalnym tempie, ale tym razem nie było mnie stać na regenerację. Nałożyłam krem na co gorsze sińce i odetchnęłam, czując przyjemny chłód. Czy byłam gotowa zmierzyć się ze światem? Nie. Czy miałam jakiekolwiek wyjście? Tym bardziej nie. Przezwyciężyłam więc chęć zaśnięcia snem wiecznym i wyszłam z pokoju.
Centrala tętniła życiem. Wszyscy zdawali się już przejść nad wczorajszymi wydarzeniami do porządku dziennego, nawet jeśli ja nie potrafiłam. Przez głowę przemknęła mi myśl, że oni poradziliby sobie bez generała. Mogłoby mnie zabraknąć, a oni nie zauważyliby różnicy. Kiwając głową na powitanie mijanym kolegom, nachyliłam się nad swoim pulpitem i moje serce zamarło na chwilę, kiedy zobaczyłam oczekującą wiadomość, o najwyższym priorytecie. Otworzyłam ją i przebiegłam wzrokiem, z każdym słowem czując ogarniające mnie przerażenie. Kiedy skończyłam, opadłam na fotel stojący za mną, odrzucając nawet tę resztkę sił, jaka mi pozostała.
– Złe wieści? – zapytał Gregory, przysiadając na moim pulpicie.
Nie spojrzał jednak na wiadomość, wolał, żebym powiedziała mu sama.
– Eufemizm roku – mruknęłam. – Zwołują generalicję.
Mój opiekun skrzywił się, doskonale wiedząc, o czym mówię.
– Takie durne słowo do takiego okropieństwa... – odparł, nalewając sobie kawę i siadając przy stole.
– Jakie okropieństwo? – zapytał Edgar, wchodząc do centrali z Cyrilem i Elisaem.
Uniosłam głowę i podjęłam marną próbę uśmiechu. Właśnie tej czwórki potrzebowałam.
– Generalicja dziś wieczorem – rzuciłam, dołączając do nich przy stole i opierając się o blat z ciekłego kryształu.
Mina Edgara wyrażała dokładnie to, co czułam. Ściskającą żołądek mieszankę strachu i obrzydzenia. On z całej czwórki najlepiej wiedział, co oznacza to zwołanie. Nacisnął jeden z guzików na stole i za nami podniosła się dźwiękoszczelna ściana ze szkła, które po kolejnej wydanej komendzie zmatowiało, odcinając nas od reszty centrali.
– Boisz się?
Spojrzałam w jego ciepłe, brązowe oczy.
– Jestem, kurwa, przerażona.
– Czego się spodziewasz? – zapytał miękko Cyril, głaszcząc mnie po włosach.
Lubiłam ten dziwny odruch i wzrok, jakim mnie przy tym taksował. Cyril jako jedyny sprawiał wrażenie, jakby tęsknił za czasami, kiedy byłam małą dziewczynką. Odepchnęłam jednak falę nostalgii i skupiłam się na chwili obecnej.
– Na dobry początek linczu – oparłam brodę na pięści. – Potem pewnie będą chcieli odwołać mnie ze stanowiska. Jeszcze jakieś typy?
Elias uśmiechnął się słabo.
– Stawiam miesięczną pensję, że wielce szanowny pan minister będzie chciał żeby Gwardia też przed nim odpowiadała.
Mój wzrok stwardniał.
– Po moim trupie.
– I to jest nastawienie, z jakim masz tam iść – Gregory pochylił się w moją stronę. – Pokaż im, czego cię nauczyliśmy.
– Jeśli ktoś stanie za tobą, chroń go – zaczął Edgar. – Jeśli ktoś stanie obok ciebie, szanuj go. Stojącym przed tobą okaż wsparcie. A tym, którzy staną przeciw tobie...
– Nie okazuj litości – dokończyłam, niemal automatycznie. Minęły wieki, odkąd ostatnio słyszałam tę mantrę, ale wiedziałam, że nigdy jej nie zapomnę. – Tylko że samym nastawieniem niewiele tutaj zdziałam.
W milczeniu jakie zapadło, wyczułam, że zastanawiają się, nad podzieleniem się ze mną jakąś informacją. Wymieniali niepewne spojrzenia, aż każdy z nich kiwnął ledwo zauważalnie głową. Często byłam świadkiem tego milczącego rytuału kiedy byłam dzieckiem. Następował zawsze, kiedy zadawałam pytanie o pracę Gwardii, czy to, co aktualnie działo się w zamku.
– Więc przyjdziesz z planem – odparł Cyril. – Planem stłumienia rebelii.
Powiodłam po nich wzrokiem, domyślając się, że już go opracowali.
– Pokażcie, co macie – powiedziałam, odpalając na blacie tryb konferencyjny.
Zaczęli tłumaczyć, na czym miał polegać ich plan. Słuchałam, kiwałam głową, dopracowywałam z nimi szczegóły. I po raz pierwszy tego dnia, uśmiechałam się coraz szerzej.
***
Kiedy wstałam od stołu, wysyłając notatki na mojego laptopa, było już południe. Następną godzinę spędziłam u siebie, porządkując nasze notatki z narady i myśląc, jak przedstawić to dziś wieczorem. Komputer zamknęłam dopiero, kiedy byłam pewna, że dam radę wytłumaczyć to jak najprościej i przekonać wszystkich, że ten plan ma szansę się powieść. Dopiero wtedy uznałam, że najwyższa pora odwiedzić moich ludzi w części szpitalnej.
Przywitałam się z pielęgniarkami, jedna z nich nawet raczyła mnie poinformować, że ranni właśnie śpią i lepiej ich nie budzić. Zrezygnowałam więc z planu odwiedzenia ich i poszłam poszukać Andersona.
– Jak się dziękuje za uratowanie życia? – usłyszałam, kiedy przechodziłam obok sali pooperacyjnej.
Odwróciłam głowę, by zobaczyć leżącego z uśmiechem Cavara. W szpitalnej koszuli i z podłączoną kroplówką zupełnie nie przypominał wielkiego następcy tronu i to sprawiło, że prawie zapomniałam o tym, jaką głupotą się wykazał. Prawie.
– Od królowej dostałam order, od ciebie chcę tylko obietnicy, że nigdy więcej nie będziesz się rwał do broni – odparłam, wchodząc do środka. – Wiesz, że w tym schowku była też kamizelka kuloodporna?
– Wiesz, że niekoniecznie o tym myślałem? – odciął się.
Dobrze, że poczucie humoru miał w normie. Usiadłam na brzegu łóżka.
– Jak się czujesz po pierwszym łataniu?
– Anderson mówi, że nie zostanie nawet blizna – uśmiechnął się. – Szkoda, chciałem mieć podobną do twojej. Czemu ci jej nie zaleczyli?
Moja ręka odruchowo powędrowała do lewego ramienia.
– Dostałam pociskiem grzybkującym. Cud, że dali radę go wyjąć.
Przechylił lekko głowę.
– Ta amunicja nie jest u was zakazana?
– Oczywiście, że jest – wzruszyłam ramionami. – Ale przerobić zwykłe naboje na dum-dum jest stosunkowo łatwo. W każdym razie jak wszedł w ciało, tak rozorał mi ramię, że nie było szans ładnie tego złożyć. Więc mam pamiątkę.
– A ten gość z wczoraj?
Spojrzałam na niego, ale w jego oczach nie zobaczyłam nawet śladu strachu. Czyli albo książę lekceważył zagrożenie, w jakim był wczoraj, albo był psychopatą. Nie byłam pewna, które jest prawdziwsze.
– Dostał w biodro, więc w najgorszym wypadku będzie kaleką. W najlepszym wyłowili z rzeki zimnego trupa.
Czułam, jak jego wzrok przesuwa się po mojej twarzy.
– To dlatego jesteś taka spięta?
Westchnęłam.
– Wierz mi, lub nie, ale umarlakami jakoś średnio się przejmuję. Bardziej męczą mnie żywi.
– Ciężkie życie generała? – uśmiechnął się, podciągając się do pozycji półsiedzącej.
Usiadłam w nogach łóżka i oparłam się o ramę tak, by mieć go naprzeciwko.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – uśmiechnęłam się słabo. – Ta praca mnie wykańcza, wystawia na śmierć przynajmniej raz na tydzień, a ja i tak ją kocham. Czysty masochizm.
– Jak będziesz miała naprawdę dość, zawsze możesz zostać księżną – zaśmiał się Cavar, a ja mimowolnie spięłam się lekko.
– Musiałabym mocno oberwać, żeby chcieć zostać twoją żoną, wiesz? – uniosłam kącik ust w kpiącym uśmiechu.
– Przemyśl to, wątpię, żeby oświadczył ci się jakiś inny książę.
Wstałam, posyłając mu ostatni uśmiech.
– Oświadcz mi się, jak dożyję do twojej następnej wizyty, to może nawet nie odmówię.
– Umowa stoi! – usłyszałam jeszcze idąc korytarzem.
Pokręciłam głową, wbrew sobie rozbawiona. Miałam nadzieję, że jednak tego nie zrobi. Ale na wszelki wypadek cieszyłam się, że powiedziałam może.
***
Kiedy wchodziłam do komnaty obrad, znowu czułam serce tłukące się niemiłosiernie w piersi. W duchu cieszyłam się, że niewiele dziś jadłam, bo nie wierzyłam, że mój żołądek utrzymałby jedzenie. Usiadłam na mahoniowym krześle z wysokim oparciem, naprzeciw pustego jeszcze miejsca Ministra Obrony, Kennedy'ego. Po mojej lewej siedział McArthur, niski, ale potężnie zbudowany mężczyzna o krótkich, siwiejących włosach i krzaczastych brwiach, spod których spoglądały małe, jakby wiecznie zmartwione, oczy. Zielonobrązowy mundur zdobiły naramienniki Generała Sił Lądowych. Kolejny siedział Sigis, Admirał Marynarki Wojennej, odnosiło się wrażenie, że dla kontrastu. Był szczupły i wysoki, czarna marynarka prawie na nim wisiała. Wciąż czarne włosy zazwyczaj ukrywał pod czapką garnizonową, teraz leżącą na blacie. Najmłodszy z całej trójki był Orchard, od niedawna pełniący funkcję Generała Sił powietrznych. Surową twarz dopiero zaczynały pokrywać zmarszczki, a brązowe włosy miał krótko ścięte. W dłoniach obracał złożoną, szarą furażerkę. Brakowało tylko Ministra Obrony, Inspektora Generalnego Policji i jego wysokości.
Czułam na sobie intensywne spojrzenia trójki mężczyzn, jednak robiłam wszystko, aby je zignorować. Dalej siedziałam wyprostowana, jakby od niechcenia poprawiając swój mundur galowy. Przypinając dziś baretki do koszuli, specjalnie wybrałam odznaczenia wysokie i takie, których siedzący tutaj mężczyźni nie mieli. Nie stać mnie było na ustępstwa, jeśli miałam pokazać się jako Generał Gwardii Pałacowej Edenthrow, to zamierzałam im dobitnie przypomnieć, że zapracowałam na swoje stanowisko. Zrezygnowałam z orderów, aby bardziej wyróżnić odznakę i przypięłam do naramienników po cztery złote gwiazdki. Zazwyczaj ich nie nosiłam, ale Gregory uznał, że to dodatkowo im przypomni, że odpowiadam tylko przed królem. I miał rację, przyłapałam Sigisa na mimowolnym zerkaniu na srebrne emblematy na swoim pagonie.
Cała pewność siebie, jaka jeszcze się we mnie tliła, bledła z każdą sekundą, a opuściła mnie zupełnie, kiedy do komnaty weszli pozostali uczestnicy. Minął niemal rok, od kiedy generalicja obradowała w pełnym składzie i wiedziałam aż za dobrze, że to Gwardia była przyczyną zwołania jej teraz. Kiedy napotkałam nieprzenikniony wzrok jego wysokości, musiałam użyć całej siły woli, żeby nie pokazać strachu. Zdecydowanie bardziej wolałam walczyć z rebeliantami, niż użerać się z dyplomatami.
– Myślę, że możemy rozpocząć – powiedział król, zajmując swoje miejsce u szczytu stołu.
– Możemy zacząć od wczorajszego zajścia – od razu wtrącił Kennedy. – I spektakularnej porażki pani generał.
Wytrzymałam świdrujące spojrzenie jego małych oczek i zaczekałam na ciąg dalszy, ignorując wszystkie wyzwiska, jakie podrzucał mi mój umysł. Gdyby skończył na tym jednym zdaniu byłoby zdecydowanie zbyt pięknie.
– Myślę że to kolejny jasny sygnał, że panna Farren nie jest odpowiednią osobą na tak wysokie stanowisko – kontynuował swoją tyradę, dla podkreślenia swoich słów uderzając palcem w blat. – Naraziła bezpieczeństwo nie jednej, a wielu rodzin królewskich, dopuściła do uszczerbku na zdrowiu dziedzica Invei...
– Proszę nie mówić o mnie, jakby mnie tu nie było, panie ministrze, zapewniam że słyszę pana doskonale – wtrąciłam tylko, siląc się na obojętny ton.
Poczerwieniał na twarzy, ale wiedziałam, że nie wybuchnie w obecności króla.
– Postawmy sprawę jasno: tak młoda i niedoświadczona osoba jak pani, nie może obejmować stanowiska obarczonego tak wielką odpowiedzialnością. A już na pewno nie bez odpowiedniego nadzoru z wyższego szczebla.
Spojrzałam na niego, unosząc brew.
– Przesłyszałam się, panie Kennedy, czy właśnie zasugerował pan, że jego wysokość nie interesuje się dostatecznie mocno moją pracą?
Ciszę, jaka zapadła po moim pytaniu można było kroić nożem. Plamy szkarłatu wystąpiły także na szyi ministra, a ja postanowiłam iść za ciosem:
– Skoro ten argument możemy już uznać za nieważny, to przejdźmy do kolejnych – odchyliłam się na krześle, czując przypływ brawury. – Zarzucił mi pan brak doświadczenia, jednak jestem jedyną osobą w mojej formacji, która może z czystym sumieniem powiedzieć, że spędziła w niej całe życie. Znam tryb działania Gwardii i przeszłam przez wszystkie jej szczeble, od szeregowego, aż do stanowiska, na którym jestem obecnie. Poza tym, pragnę przypomnieć, że to pan jest jedynym spośród zebranych, który nie ma za sobą doświadczenia bojowego w jakimkolwiek odłamie Sił Zbrojnych Edenthrow. Mojego wieku nie zmienię, chociaż śmiem twierdzić, że akurat w Gwardii posiadanie dowódcy w pełni sił, zdolnego do walki w polu jest dodatkową zaletą, ze względu na brak możliwości zdalnego zarządzania jednostką.
Odważyłam się przelotnie zerknąć na króla i prawie odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam uznanie w jego oczach. Trzymał moją stronę.
– Nie możemy jednak zignorować faktu, że wczorajsze zajście zaskoczyło twoje oddziały, pani generał – włączył się Sigis.
– Nie przeczę i przyznaję, że nie spodziewaliśmy się ze strony rebeliantów tak dobrze zorganizowanego ataku – pokiwałam głową, patrząc mu w oczy. On pierwszy odwrócił wzrok. – Jednak mam nadzieję, że rozumie pan, jak ciężko przewiduje się ruchy tak dobrze ukrywającego się przeciwnika.
– Tym bardziej nalegam, aby ze względu na obecną sytuację włączyć gwardię pod jurysdykcję Ministerstwa Obrony – znowu odezwał się Kennedy.
Spojrzałam na niego twardo, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do tego, co o tym sądzę.
– Panie ministrze, z całym szacunkiem, ale jedyną osobą, w której kompetencji leży decydowanie o tym, przed kim będę odpowiadać, jest siedzący tutaj jego wysokość król Matthew. Póki tego nie zrobi, a chcę wierzyć, że nie nastanie taka konieczność, czy tego pan chce, czy nie, jestem osobą pełniącą obecnie funkcję Generała Gwardii Pałacowej. I jedyną osobą, która przyszła na dzisiejsze obrady z czymś innym, niż skargi.
A potem wyłożyłam im plan, jaki ułożyłam z opiekunami.
***
– Nadal nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedział Cormac, kiedy razem z niewielkim oddziałem szykowaliśmy się do wyjazdu.
Tyle kevlaru miałam na sobie może dwa razy w życiu. Zabezpieczona od stóp do głów, czułam się jakbym cofnęła się do czasów szeregowca i wyjazdów do kompleksu treningowego. Kuloodporny kombinezon dokładnie ukryłam pod zwykłymi ubraniami, jak wszyscy moi koledzy.
– Lepszego na razie nie mamy – odparłam, wsiadając na przednie siedzenie vana.
Jechaliśmy w milczeniu, wszyscy zastanawiając się, co tam zastaniemy. Już wkrótce wjechaliśmy do centrum i zamek przesłoniły oszklone wieżowce. Spojrzałam na ekran GPS-a i gdy zobaczyłam, że czeka nas kolejna godzina jazdy, wyjęłam ze schowka potrzebne narzędzia i zaczęłam czyścić mój pistolet.
Już wkrótce wyjechaliśmy ze stolicy, a autostradę zmieniliśmy na wąskie drogi, ciągnące się iglastymi lasami. Kiedy moi koledzy siedzący na tyle, zobaczyli pordzewiałą tabliczkę, z nazwą miejsca, do którego właśnie jechaliśmy, głośno wciągnęli powietrze.
– Comarrad – szepnął jeden z nich, zapewne bardziej do siebie, niż do nas.
Niesławne miasto widmo, doszczętnie wyludnione po czasach największych zamieszek. Rebelianci urządzili sobie tam teren testowy dla broni wszelkiego rodzaju, co dość skutecznie zmusiło mieszkańców do szukania nowego domu gdzieś indziej. Nie pamiętałam tych wydarzeń, miały miejsce na kilka lat przed moim urodzeniem, ale o tym miejscu mówiło się jak o niechlubnym pomniku okrucieństwa. Było za to wiele razy przeszukiwane, jednak nigdy niczego nie znaleziono, dlatego sama byłam nieco zdziwiona, kiedy zobaczyłam, gdzie ostatnio zlokalizowano mojego przyjaciela. Po obu stronach drogi rozciągał się osobliwy widok – pośrodku zapuszczonych ogrodów stały budynki z powybijanymi szybami, naprędce namalowanymi na ścianach tarczami i śladami po pociskach. Cormac zatrzymał samochód przy jednym ze zniszczonych ogrodzeń.
– Został jeszcze kawałek, ale ten samochód nie jest zbyt dyskretny.
Pokiwałam głową i wysiadłam z vana, upewniając się, że czuję znajomy ciężar pistoletu przy pasku.
– Miasto duchów – mruknął Cormac, kiedy ruszyliśmy przed siebie, rozglądając się czujnie.
Miał rację. Nie biegały tu nawet bezdomne psy, nie słychać było ujadania, czy czegokolwiek poza świstem wiatru między budynkami. Przeszliśmy obok szarego kloca, wyglądającego mi na szkołę, który ze zardzewiałymi kratami w oknach sprawiał wybitnie nieprzyjemne wrażenie, pewnie nawet za czasów świetności. Za kolejnym zakrętem znajdował się też ceglany, częściowo zawalony kościół, przed którym leżały na wielkim stosie drewniane, spróchniałe meble. Jedno ze skrzydeł ciężkich, żeliwnych drzwi trzymało się tylko na jednym zawiasie, a ze środka ziało pustką i zimnem. Tuż obok, za niskim, porośniętym bluszczem parkanem, był szeroki, dwupiętrowy budynek o wysokich oknach zabitych dechami. Spojrzałam pytająco na Cormaca, a on potwierdził moje przypuszczenia.
Główne drzwi były wyrwane z zawiasów, leżały w kawałkach pod ścianą. Dałam znać oddziałowi, żeby każdy włączył radio i w milczeniu weszliśmy do hallu. Rozejrzałam się ostrożnie, wyjmując broń. Kilkoma gestami kazałam moim kolegom rozdzielić się i przeszukać budynek, sama ruszyłam do pierwszego z pomieszczeń w korytarzu po lewej. Przesunęłam wzrokiem po osmalonych ścianach, domyślając się, że budynek przeżył pożar. Pierwsze pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć kilku rozbitych butelek pod ścianą. Im dalej szłam, tym mniej światła tam docierało przez zabite okna. Kilka razy przystawałam, żeby przyzwyczaić oczy do światła i wtedy słyszałam niepewne koki moich towarzyszy. Kiedy weszłam do kolejnego pokoju, poczułam czyjąś dłoń na twarzy. Zaczęłam się szarpać, nie chcąc, żeby przyparł mnie do muru.
– Am, spokojnie, to tylko ja.
Na dźwięk tego głosu przestałam się wyrywać, poczułam, jak uścisk słabnie i wtedy odwróciłam się do mojego przeciwnika. Nie wiem, jakim cudem nogi się pode mną nie ugięły, ale poczułam napływające do oczu łzy ulgi. Przede mną stał Nathan. Brudny, chudszy niż ostatnio gdy go widziałam, ale to był Nathan. Rzuciłam się, żeby go przytulić, ukradkiem ocierając łzy o jego koszulkę.
– Jak? Co się stało? Gdzie...? – zadawałam pytanie za pytaniem, nawet ich nie kończąc.
Uśmiechnął się, a mnie na ten widok zmiękły kolana. Zrozumiałam, jak bardzo brakowało mi go w zamku przez cały ten czas.
– Ciszej, lepiej, żeby nikt nie wiedział, że tu przyszedłem – powiedział, dotykając palcem moich ust. – Myślą, że jestem z nimi.
Ta wiadomość odjęła mi mowę.
– Czyli ci się udało! – rzuciłam, podekscytowanym szeptem.
Położył ręce na moich ramionach, dalej się uśmiechał, ale jego oczy uważnie skanowały otoczenie.
– Tak, ale jeśli zostanę tu zbyt długo, mogą zacząć coś podejrzewać. Posłuchaj mnie uważnie, Am. W Gwardii jest kret. Nie powiedzą mi kto to, ale ktoś sprzedaje im informacje. Musisz być ostrożna. Nie będą celować w księżniczkę, tylko w ciebie, masz na siebie uważać.
Zamarłam, słysząc to wszystko. Nie mieściło mi się w głowie, żeby ktokolwiek mógł zdradzić Gwardię, nie potrafiłam w to uwierzyć. Wyczułam palcami bandaż na jego plecach.
– Co ci się stało?
Wzruszył ramionami.
– Na początku nie byli zbyt przyjemni. Ale zaczynają mi ufać – uniósł głowę, jakby coś usłyszał. – Muszę iść. Pamiętaj, uważaj na siebie.
Zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze na chwilę.
– Chyba wolałem jak miałaś ciemniejsze włosy – uśmiechnął się.
Uśmiechnęłam się słabo, obserwując, jak wychodzi z pomieszczenia i biegnie w stronę hallu. Przez chwilę po prostu stałam w ciemnościach, chcąc uspokoić oddech i wrócić myślami na właściwy tor. Musiałam znowu się skupić. W końcu wyszłam ostrożnie, chcąc sprawdzić ostatni z pokoi. Zamarłam na jego progu.
Na ścianie naprzeciw mnie, namalowane z wielką dbałością o szczegóły, było potężne dębowe drzewo, którego korzenie oplatały sześć mieczy. Symbol Kirkru.
– Tu generał, chyba coś znalazłam, ostatnie pomieszczenie po lewej od wejścia – powiedziałam do radia i weszłam kilka kroków w głąb pomieszczenia.
Opuściłam broń, widząc topornie wykonane krzesło, stojące w rogu. Dookoła niego widziałam ciemne plamy. Podeszłam bliżej, rejestrując zbliżający się do mnie tupot wojskowych butów. Kiedy latarka jednego z mężczyzn skierowała się w moją stronę, głośno wciągnęłam powietrze. Plamy, które wcześniej uznawałam za sadzę, były rdzawoczerwone. Mój wzrok padł na błyszczący lekko przedmiot, leżący na siedzisku. Zrobiło mi się niedobrze, kiedy zrozumiałam, na co patrzę. Nie znałam numeru odznaki Kaydena, ale byłam pewna, że należała do niego. Na niej też widniały czerwonawe zacieki. Wzięłam ją ostrożnie do ręki i poczułam napierającą falę wściekłości. Na rebeliantów, trzymających u siebie mojego przyjaciela i na to, że mieli czelność zostawić tu odznakę, jak jakiś makabryczny żart. Każda cząstka mnie, chciała w tym momencie poprzestrzelać im wszystkim głowy.
– Pani generał, wszystko w porządku? – usłyszałam za sobą jednego z gwardzistów.
Zadałeś bardzo złe pytanie.
Westchnęłam, próbując się uspokoić. Rozluźniłam zaciśniętą pięść i odwróciłam się do moich ludzi.
– Nie. Ale będzie, kiedy to wszystko się skończy.
***
Niebo przesłoniły szare chmury, jakby w poszanowaniu dla nas, grupki ubranych na granatowo osób, oddających honory trumnie, w której nie było ciała, tylko ostatnia pamiątka Kaydena. Wraz z opiekunami i sztandarem stałam przed nią, wodząc wzrokiem po ustawionych po bokach najbliższych i przyjaciołach chłopaka. Czując, jak moje kończyny sztywnieją, a gardło się zaciska, wystąpiłam krok w przód i obok odznaki położyłam order, krzyż, którego ramiona wypełniono czerwienią. Splotłam ręce przed sobą i, wbijając wzrok w oba przedmioty, zaczęłam mówić:
– Szkarłatny Krzyż to wyjątkowe odznaczenie. Nadawane jedynie pośmiertnie i tylko tym, którzy poświęcili się dla Gwardii i kraju. Myślę, że nikt z tu zgromadzonych nie ma wątpliwości co do tego, że Kayden Brett zasłużył, aby mu je nadać – mój głos coraz bardziej odmawiał posłuszeństwa, ale starałam się to ukryć. – Przez ostatnich kilka dni, podczas przygotowań do tej uroczystości, często myślałam o tym, czy gdybym mogła, powstrzymałabym go przed wyjazdem na tę misję. Jednak, kiedy zwierzyłam się z tych wątpliwości jego mamie – rzuciłam okiem w stronę siwiutkiej kobiety, opierającej się o lekko zgarbionego męża. – ona uświadomiła mi, że nie istniała siła, która potrafiłaby odwieść Kaydena od raz podjętej decyzji. Takim chcę go zapamiętać. Chcę mieć w pamięci niezwykle upartego i uśmiechniętego kadeta, który często zostawał na salach treningowych do późnej nocy. Gwardzistę, który pierwszy podjął wyzwanie podczas chrztu bojowego. – odetchnęłam głęboko, chcąc już kończyć. – Nie wierzę w wieczną wartę. Nie chcę i nie będę wierzyć w to, że gwardziści nawet po tamtej stronie są w stanie ciągłej gotowości. Mam za to nadzieję, że gdziekolwiek jest, jest spokojny.
Cofnęłam się o krok i w milczeniu słuchałam, jak Cyril wydaje rozkaz wystrzelenia salwy honorowej. Z drugiej strony doszedł mnie tłumiony szloch i zobaczyłam, jak ojciec Kaydena, obejmuje ramieniem w ojcowskim geście drobną blondynkę. Może siostrę chłopaka, może dziewczynę. Nie wiedziałam. Z każdym kolejnym wystrzałem, kiedy zaczęły spadać na nas pierwsze krople deszczu, składałam samej sobie przysięgę, że nie pozwolę, by cokolwiek z tego się powtórzyło.
***
Po uroczystości, ja, moi opiekunowie, Cormac i Raymil zajęliśmy miejsca przy stole w centrali. Odwróciłam się na chwilę do Roberta, siedzącego przy panelu za mną.
– Robert, mogę cię tu prosić? – zapytałam, jednak doskonale wiedział, że nie ma tu miejsca na odmowę.
Zanim technik zdążył zająć miejsce, usłyszeliśmy odgłos otwieranych drzwi i do pomieszczenia wszedł z szerokim uśmiechem Axe.
– Trup czuje się już lepiej? – zapytałam, kiedy obaj mężczyźni już usiedli.
– Anderson sam nie wiedział, czemu mnie tam trzyma – wzruszył ramionami.
Uśmiechnęłam się i podniosłam szklaną ścianę.
– Czy wiecie, czemu tu jesteście? – zapytałam, patrząc każdemu przy stole w oczy. – Ponieważ jesteście jedynymi osobami w Gwardii, którym powierzyłabym własne życie. Mamy kreta, chłopcy.
Przez chwilę przetwarzali tę informację, tak jak ja nie do końca w nią wierząc. Wiedziałam, jak bardzo ja nie chciałam w nią wierzyć.
– Co w takim razie robimy? – zapytał w końcu Robert, wiercąc się na krześle.
Wzruszyłam ramionami. Miałam już czas na przemyślenie mojej odpowiedzi.
– Teraz trzymamy się waszego planu – skinęłam w stronę Edgara i pozostałej trójki. – Sprowokujemy ich i unieszkodliwimy ich największe siły. Szpieg praktycznie sam się ujawni.
– Jak? – Axe patrzył na mnie z powątpiewaniem.
Wyłożyłam im plan, jaki przygotowaliśmy z moimi opiekunami. Słuchali w skupieniu, czasem dopytując, ale głównie analizowali moje słowa.
– To ryzykowne, ale może się udać – podsumował Axe.
Wstałam, uznając spotkanie za zakończone.
– Jeśli jest szansa, żeby to zakończyć, to z niej skorzystam – powiedziałam. – Nie wiem, jak wy, ale ja mam już dość pogrzebów.
***
Następne dwa tygodnie zleciały w biegu, zwłaszcza dla naszej grupy. Gregory i Elias wykonywali mnóstwo telefonów i często wyjeżdżali, chcąc dopilnować, że wszystko będzie bez zarzutu. Raymil i Edgar pracowali z poszczególnymi oddziałami, tłumacząc im, co mają robić, nie mówiąc jednak zbyt dużo. Okłamywanie moich ludzi nie było łatwe i dlatego cieszyłam się, że to nie ja muszę to robić.
Na mnie spadł obowiązek rozmowy i przygotowania do całego przedsięwzięcia rodziny królewskiej. Król znał już ogół, do tego miał już doświadczenie bojowe, więc nawet na swój sposób zapalił się do tego pomysłu. W kwestii królowej, miałam raczej wrażenie, że zgadza się, bo po prostu mi ufa. Reakcja Viorici mnie zaskoczyła. Kiedy akurat nie uczyłam jej i jej rodziców podstaw samoobrony, pracowała razem z nami. Nawet jeśli nie zamierzałam jej pozwolić na wyjazdy z gwardzistami, pracowała razem z Ravenem nad strojami podszytymi kevlarem, a pod koniec tego czasu okazała się niezwykle pomocna, kiedy zaczęliśmy powoli, niewielkimi grupami odsyłać personel zamkowy.
Ostatniego wieczoru znalazłam ją na balkonie wychodzącym na przód zamku.
– Przed chwilą odjechała ostatnia grupa – powiedziałam, obserwując tak dobrze mi znany dziedziniec.
– Myślisz, że naprawdę jutro się to skończy?
Wzruszyłam ramionami, mrużąc oczy w popołudniowym słońcu.
– Nie wiem. Zrobię wszystko, żeby się skończyło.
Nie odpowiedziała. Podeszła i przytuliła mnie, a ja po chwili wahania odwzajemniłam uścisk.
– Będzie dobrze, Via. Obiecuję.
Usłyszałam ciężkie kroki jeszcze zanim kącikiem oka wyłapałam ruch w komnacie. Cofnęłam się i zobaczyłam moich opiekunów, pierwszy raz od niepamiętnych czasów w ich kurtkach i z bronią przy paskach. Czułam się dziwnie, widząc ich tak. Edgar ciągle miał wyhaftowane na piersi złote gwiazdki, świadczące o tym, że był generałem. Nigdy nie pamiętałam, żeby zanieść swoją do wyhaftowania. Miałam wrażenie, jakbym znowu była małą dziewczynką, a oni właśnie wychodzili na jakąś dużą akcję. Zacisnęłam pięści, chcąc powstrzymać falę nostalgii. Gregory objął mnie ramieniem, a ja przyjęłam to niemal z ulgą. Nawet jeśli mieliśmy jeszcze ponad dobę zanim rozpęta się piekło, w moich żyłach już zaczynała krążyć adrenalina. Rozejrzałam się, jednak Viorica weszła już do środka, zostawiając mnie samą z mężczyznami.
– Naprawdę wolałbym tu zostać – powiedział Cyril, podchodząc bliżej.
– Wasza czwórka naprawdę ma co robić – odparłam. – Poza tym dam sobie radę. Jestem już dużą dziewczynką.
– Boisz się? – zapytał Elias.
Spojrzałam przed siebie, na zamkowe błonia, które znałam tak dobrze, na mury, na których odbywałam niezliczone warty.
– Jak cholera. Ale kogo to obchodzi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top