Rozdział XVIII

- Nathan, nie możesz tak wyjść - zaprotestowałam, patrząc na mojego przyjaciela.

- Czemu nie? - zapytał.

Zlustrowałam jeszcze raz mojego przyjaciela w ortalionie. Naprawdę miałam nadzieję, że to nie jego.

- Bo rebelianci pomyślą, że szukasz dilera - odpowiedział za mnie Edgar.

- Nieprawda! - zaprotestował blondyn, przeglądając się w lustrze.

Od jakiejś godziny ja, Edgar, Nathan i Kayden siedzieliśmy w magazynach Ravena szukając stroju, który pozwoli im nie zostać połączonym z Gwardią. Nie mogliśmy polegać na ich ubraniach, bo jednak wszyscy tutaj ubierali się w konkretnym, charakterystycznym stylu. Spomiędzy wieszaków wyszła Lyra i zmierzyła krytycznym spojrzeniem Nathana.

- Masz wyglądać jak normalny człowiek, a nie obywatel drugiej kategorii - rzuciła sarkastycznie i wręczyła mu naręcze ubrań.

- Lyra, nie ma czegoś takiego jak obywatel drugiej kategorii - upomniał ją Raven, wygodnie rozparty w obrotowym fotelu.

- Jestem osobą niezwykle tolerancyjną i ty o tym wiesz - przypomniała mu różowowłosa. - Ale są rzeczy, których nawet ja znieść nie mogę.

Nathan wyszedł zza parawanu w czerwonej bluzie, puchowej kamizelce i podartych spodniach. Z szyi luźno zwisał mu jego nieśmiertelnik, z którym się nie rozstawał od czasu dołączenia do Gwardii. Podeszłam i zerwałam mu go z szyi.

- Hej!

- Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci mieć go na sobie - spojrzałam na niego unosząc brwi. - Zatrzymam go dopóki nie wrócisz.

Zawinęłam łańcuszek kilka razy wokół mojego nadgarstka jak bransoletkę.

- Widzisz? - uniosłam rękę. - Będzie ze mną bezpieczny.

- Dopóki nie wplączesz się w jakąś strzelaninę... - mruknął pod nosem Nathan.

Zignorowałam go i usiadłam na wielkiej zamkniętej paczce obok Ravena. Kayden dostał od Lyry czarną dżinsową kurtkę, żółtą koszulkę ze spranym nadrukiem i proste jeansy. Spojrzałam na ich obu z powagą.

- Dobra chłopcy, kim jesteście?

- Nazywam się Ryatt Salta, moi rodzice pochodzili z Kirkru, ojciec zmarł na raka jak byłem dzieckiem - Nathan bez problemu recytuje historyjkę, jaką mu ułożyliśmy. - Kiedyś pracowałem jako kaskader, ale odszedłem po wypadku na planie, w którym złamałem bark i rękę.

- Dlaczego chcesz dołączyć do rebelii? - zapytał go Edgar.

- Bo tego właśnie chciał dla mnie mój ojciec.

- Historyjka z ojcem jest ryzykowna - stwierdził starszy mężczyzna. - Jeśli wychował cię w nienawiści do Edenthrow, to będą się zastanawiać, czy znał jakichś innych buntowników. Przygotuj się na takie pytania.

Poczułam wibracje telefonu i najdyskretniej jak mogłam wyjęłam go z kieszeni.

Mówiłem już, że nienawidzę negocjacji?

Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc tę wiadomość. Cavar wrócił dwa dni temu, a już rzucono go w wir obowiązków następcy tronu.

Przyzwyczajaj się, niedługo będziesz musiał umieć oczarować każdego.

Kiedy uniosłam wzrok napotkałam pytające spojrzenie Nathana.

- Anabelle ma problem z mężem - wzruszyłam ramionami, mając nadzieję, że to kupili.

Technicznie rzecz biorąc, nie skłamałam. Wczoraj w nocy odebrałam telefon od Anabelle, że ona i Crynn nie potrafią się ostatnio dogadać. On podobno zwala wszystko na jej wahania nastroju, a ona uważa, że to wina jego braku czasu. Uspokoiłam ją i napisałam do Rosemary. Dziś w nocy miałyśmy pogadać przez ich system wideokonferencji. Kiedyś używałam mojego komputera, ale od pewnego czasu korzystałam z ekranów w centrum dowodzenia. W dalszym ciągu uważałam na to, żeby robić to tylko w nocy, kiedy ten kanał jest wolny, ale mimo wszystko miałam lekkie wyrzuty sumienia za każdym razem, kiedy używałam go do gadania z dziewczynami. 

Wstałam, kiedy Kayden skończył odpowiadać na wyczerpujące pytania Edgara. 

- Musicie mi oddać swoje komórki, dostaniecie od nas inne, żeby nie dało się tam znaleźć nic podejrzanego - poczekałam, aż dostanę oba telefony. - Poza tym zostaniecie wyposażeni w nadajniki GPS, żebyśmy mogli was śledzić. Wyjeżdżacie dziś wieczorem, do tego czasu lepiej powtórzcie jeszcze raz wasze role, bo więcej prób nie będzie.

W oczach Nathana widziałam te niewielkie iskierki ekscytacji, które tak dobrze znałam. Nareszcie miał okazję wyrwać się z zamku i znaleźć się w centrum akcji. Prawda była taka, że zazdrościłam mu i oddałabym wszystko, żeby zamienić się rolami. Ale nie mogłam zostawić Gwardii, nie teraz. Kayden za to zdawał się w pełni pochłonięty zadaniem, jakby w głowie powtarzał już kim jest. 

- Dobra chłopcy, rozejść się - powiedziałam, wychodząc z pracowni. 

Przede mną była jeszcze wizja wyjazdu po Vioricę, oczywiście znowu w pełnej obstawie, przygotowania do jutrzejszego wcielenia i chrztu bojowego. Cieszyłam się zwłaszcza na to ostatnie. Teoretycznie nie powinno mnie tam być, kiedy ja miałam wcielenie nie było tam nikogo wysokiego stanowiskiem, ale ja nie chciałam się tam izolować. To był najlepszy sposób żeby pokazać naszej świeżej krwi, że my też jesteśmy ludźmi i korzystałam z tego. 

Z roztargnieniem minęłam salę szkoleniową, gdzie Timothy tłumaczył kolejnej grupie zmiany w systemie ochrony. Biedak męczył się z tym od dwóch dni i jego gardło już nie wytrzymywało, ale był do tego najlepszą osobą. Miał o wiele więcej cierpliwości niż ja, potrafił cierpliwie odpowiadać na wszystkie pytania, do tego miał o wiele większe doświadczenie bojowe, został przekierowany do Gwardii z oddziałów specjalnych. Na placu apelowym usytuowanym za pałacowymi ogrodami, spotkałam najstarszych rekrutów i Cyrila, który bezlitośnie zmuszał ich do powtarzania ciągle tych samych ruchów, żeby jutrzejsza uroczystość poszła nienagannie.

- Baczność! - wrzasnął Cyril, kiedy zobaczył mnie wchodzącą na plac.

Powoli przesunęłam wzrokiem po zebranych oddziałach, stojących w dwuszeregu po obu stronach placu. Każdy z rekrutów stał wyprężony jak struna, bojąc się nawet głośniej odetchnąć. Najwyraźniej zdążyli już zbyt dobrze poznać stosunek mojego opiekuna do musztry i ceremoniału. Uśmiechnęłam się, stając obok niego.

- Spocznij - wydałam komendę.

Usłyszałam mocne tąpnięcie, kiedy trzydzieści osób z przytupem wystawiło do przodu lewą nogę.

- Ćwiczyliście już z pocztem sztandarowym? - zapytałam Cyrila, który nawet teraz lustrował intensywnie każdego chłopaka stojącego przed nim.

Zawsze czułam delikatny zawód, że do Gwardii nie dołącza żadna dziewczyna, jednak wiedziałam, że o naszych testach sprawnościowych krążyły już legendy, które mogły odstraszać.

- Tak, dopóki poczet nie musiał wracać na swoją zmianę - wymamrotał machinalnie mój rozmówca. - A komendy wydaje się w postawie zasadniczej.

Przewróciłam oczami, doskonale o tym wiedząc. 

- Uważasz, że mógłbyś już ich zwolnić? Chciałabym poćwiczyć to, jak mam się jutro zachować.

Spojrzał na mnie z półuśmiechem. 

- Całość baczność! - odruchowo też się wyprostowałam. - Do kolacji macie wolne, wieczorem próba generalna. Rozejść się!

Między szuraniem ciężkich butów usłyszałam westchnienia ulgi. Korzystając z zamieszania, podeszłam szybko do chłopaka, który stał w pierwszym rzędzie i zapięłam mu pagony od munduru. 

- Nie chciałam zwracać uwagi na apelu, masz szczęście, że Cyril tego nie zauważył - rzuciłam tylko i wróciłam szybko na swoje miejsce.

Mężczyzna tylko pokręcił głową, zdając sobie sprawę, co właśnie zrobiłam. Według niego byłam zdecydowanie zbyt pobłażliwa, ale póki co nic nie wskazywało na to, żeby miało się to negatywnie odbić na szacunku moich podkomendnych względem mnie. 

- Dobrze, podczas uroczystości będziesz stała obok pary królewskiej - zaczął, dosłownie stawiając mnie w odpowiednim miejscu. - Ja będę wydawał komendy. Najpierw sztandar, potem przemówi król, na końcu ty. Masz już jakieś przemówienie?

- Jest jeszcze do dopracowania - Eufemizm roku.

Zupełnie nie umiałam przemawiać. Od tego zawsze był Gregory i nawet jeśli w teorii znałam zasady takie jak mów głośno i wyraźnie, gestami podkreślaj swoje słowa , czy odpowiednio dobieraj barwę głosu, to nigdy nie byłam w stanie porwać tłumów tak, jak on to robił. Gregory mógłby kogoś zabić, a na procesie przekonać sędziego, że zrobił to sam król. A król sam by się przyznał. 

- Wiesz, że wszyscy zauważą, jeśli Greg napisze ci przemowę, prawda? - Cyril jakby czytał w moich myślach.

- Wy to zauważycie - podkreśliłam.

- I to już będzie za dużo - podsumował mężczyzna, po czym stanął krok przede mną, jakby wydawał komendy. - Po przemówieniach sztandar przechodzi na środek, występują przedstawiciele oddziałów, a ty odczytujesz przysięgę. Pamiętasz ją?

Spojrzałam na niego wymownie. Nie zadawaj głupich pytań. Słowa przysięgi wryły się w mojej pamięci jako te najważniejsze. Od małego słuchałam, jak wypowiadają je inni i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie będę na ich miejscu. Teraz tych kilka zdań słyszałam jako generał, który przyjmował kolejne osoby w poczet Gwardii Pałacowej Edenthrow. 

Wtedy znowu odezwał się mój telefon. Sprawdziłam go, odruchowo oczekując jakiegoś komunikatu z centrali, ale zamiast tego zobaczyła kolejną wiadomość od Cavara. Szybkim ruchem zgasiłam ekran i włożyłam telefon do kieszeni, kątem oka zerkając na Cyrila. Dziękowałam losowi, że nie ma tu Eliasa z jego sokolim wzrokiem i słuchem, który wyłapuje najmniejsze drżenie głosu. Może i archiwista, ale mający za sobą lata przesłuchań, których teraz miał serdecznie dość. 

Przez następną godzinę powtarzałam za moim opiekunem każdy element uroczystości i kiwałam głową, kiedy tłumaczył mi niuanse musztry, o których mogłam zapomnieć przez ostatni rok. Dopiero kiedy zobaczyłam, że do kolacji zostało niewiele ponad dwie godziny podziękowałam mu szybko i niemal pobiegłam do podziemi. Dopiero wtedy mogłam odczytać wiadomość.

A jak sobie radzi pani generał?

Powstrzymałam uśmiech cisnący mi się na usta.

Mówiłam już, że nienawidzę przemówień?

Odszukałam Raymila, Cormaca i Axe'a, którzy co roku byli odpowiedzialni za chrzest bojowy. I co roku wychodziło im to świetnie. Siedzieli w garażu, wygodnie rozparci w jednej z limuzyn. Wsiadłam i zamknęłam za sobą drzwi.

- Okej chłopcy, chcę usłyszeć, co wymyśliliście w tym roku - uśmiechnęłam się, widząc ich ledwo ukrywane podekscytowanie.

- A załatwiłaś co miałaś załatwić? - zapytał Raymil, lustrując mnie spojrzeniem.

Wytrzymałam jego wzrok i splotłam ręce na piersi.

- Paczka jest u Ravena, trzeba ją tylko stamtąd zabrać - powiedziałam, opierając się wygodnie. - To co jeszcze powinnam wiedzieć?

- To my chcemy wiedzieć, jak epickie ma być twoje wejście - wtrącił się Axe.

Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.

- Mają być przerażeni - odparłam.

Pół godziny później wszystko było już dogadane, a chłopcy mieli wszystko przygotować podczas uroczystości. Wiedzieli, że ją tracą, ale nie było im żal. Nie lubili oficjalnych sytuacji, a to jedyny moment, kiedy żaden rekrut im nie przeszkodzi. Chciałam wykorzystać pozostały czas na napisanie przemówienia, ale szło mi to okropnie. Siedziałam przed komputerem, próbując wymyślić cokolwiek, ale słowa ugrzęzły w mojej głowie. Cokolwiek wymyśliłam, wydawało się zbyt tandetne. Nie chciałam klepać formułek o wspaniałej możliwości służenia królewskiej rodzinie, chciałam powiedzieć coś, co naprawdę do nich dotrze. Przerwał mi dzwonek telefonu. Zdziwiłam się, znowu widząc numer Cavara, ale odebrałam.

- Wasza wysokość znalazł czas na rozmowę? - zaśmiałam się, przełączając go na głośnik i kładąc telefon obok laptopa.

- Musiałem się urwać, mam dość córki jednego z naszych ministrów - przewróciłam oczami. No tak, kolejna adoratorka. - O co chodziło z tymi przemówieniami?

Westchnęłam, odchylając się jak najdalej od komputera.

- Mam jutro je wygłosić, a mam pustkę w głowie.

- Nie możesz się z tego urwać?

Spojrzałam na ekran z uniesioną brwią.

- Akurat na wcieleniu nowych rekrutów do Gwardii nie może zabraknąć generała. 

Usłyszałam tłumione westchnięcie i odgłos zamykanych na klucz drzwi.

- Amelie, dosłownie wychowałaś się w Gwardii, jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć z tym problemy.

Prawie trzasnęłam głową o biurko, słysząc to.

- Dzięki, to bardzo pomocne - mruknęłam.

- Czym jest dla ciebie Gwardia? - zapytał nagle Cavar.

- Rodziną - odpowiedziałam bez zastanowienia. - Największym oparciem i motywacją. Jedną z pewnych rzeczy w moim życiu.

- Teraz to zapisujesz, trochę rozwijasz, możesz wrzucić jakąś fajną anegdotę i proszę bardzo, idealna mowa gotowa - zaśmiał się książę po drugiej stronie.

- Dlaczego jak ty to mówisz, to brzmi to tak prosto? - zapytałam, już stukając palcami w klawiaturę.

- Skromnie przypomnę, że do oficjalnych wystąpień, to ja jestem przygotowywany odkąd nauczyłem się mówić - znowu usłyszałam jego śmiech.

- Jesteś wielki, naprawdę - powiedziałam, uśmiechając się do siebie. A potem spojrzałam na zegarek. - Jasna cholera, zaraz się spóźnię! Muszę kończyć, napiszę do ciebie rano!

Rozłączyłam się zanim był w stanie odpowiedzieć. W biegu zgarnęłam jakąś bluzę z szafy i wybiegłam z pokoju prawie zabijając się o jednego z techników. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się spóźnić na cokolwiek i bardzo nie chciałam zmieniać tego stanu rzeczy. Pocieszałam się myślą, że na pewno będziemy czekać na któregoś z chłopaków. Cormac spóźniłby się na własny pogrzeb. I wyjątkowo zamierzałam mu to wybaczyć. Do garażu wpadłam akurat w momencie, kiedy Axe podjeżdżał do wyjazdu nieoznakowaną furgonetką, którą zazwyczaj rozwożono gwardzistów nie mieszkających w zamku. Kątem oka zauważyłam też Nathana i Kaydena, stojących obok pickup'a, którym mieli jechać.

- Najpierw wyjadą oni, potem my - powiedziałam mojemu kierowcy i skierowałam się w stronę przyjaciela.

Na pace leżały dwie podniszczone torby sportowe wypakowane rzeczami. Do wszystkich ich ubrań zostały wszyte pluskwy, a Anderson wszczepił im nadajniki GPS pod skórę. Byli okablowani od stóp do głów. Nie musiałam już nic mówić. Nathan zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku i trzymał tak kilka sekund. Oboje wiedzieliśmy, że to bardzo niebezpieczna misja. Ale nie wyobrażałam sobie nie przydzielić go do tego zadania, wystarczająco długo musiał biernie siedzieć w zamkowych murach. Skinęłam głową Kaydenowi, kiedy wymieniliśmy mocny uścisk dłoni, a po chwili bez słowa obaj wsiedli do samochodu. Patrzyłam jak znikają za bramą i nie mogłam powstrzymać niepokoju. Dopiero, kiedy straciłam ich z oczu, dołączyłam do chłopaków w furgonetce.

Droga do domu Viorici minęła nam w ciszy, ani ja, ani żaden z moich towarzyszy nie miał ochoty zaczynać rozmowy. Z resztą już się dzisiaj nagadałam. Tym razem zaparkowaliśmy znacznie bliżej, głównie ze względu na bagaże. Z bijącym sercem podeszłam do drzwi i zanim zdążyłam zadzwonić, otworzyła mi Zella Thindrel. Była wysoką kobietą o filigranowej posturze, co razem z jej bladą cerą i dużymi zielonymi oczami sprawiało wrażenie, jakby zaraz miała zemdleć. 

- Dobry wieczór proszę pani - przywitałam się, starając się pozbyć z głosu mojego tonu służbistki.

- Viorica jest w salonie, żegna się z bratem - odpowiedziała tylko, zanim mnie wpuściła.

W niewielkim salonie zastałam całą rodzinę smętnie patrzącą na dwie walizki stojące pod ścianą. Tylko mały Xavier podbiegł do mnie i podskoczył, chcąc mi przybić piątkę.

- Vio mówi, że będę mógł pojechać do zamku! - oświadczył rozentuzjazmowany. 

Jego radość wydawała się nienaturalna w otoczeniu przygnębienia, jakie musiała odczuwać granatowowłosa i jej przybrani rodzice. Sama zainteresowana siedziała na kanapie i smętnie głaskała psa za uchem. Cormac bez słowa zabrał obie walizki, a ja obserwowałam, jak dziewczyna ściska jeszcze brata i rodziców. 

- W przyszłym tygodniu będą mogli się państwo przenieść do domu bliżej zamku - poinformowałam, ignorując ścisk w gardle. - Oczywiście są też państwo zaproszeni na koronację, przyślemy po was samochód. 

W tym momencie nienawidziłam siebie za to, że się odezwałam. Właśnie zabieraliśmy tym ludziom ich ukochaną córkę, a moje słowa brzmiały tak, jakbym próbowała ich pocieszać większym domem i zaproszeniem na bal. Moje cierpienia ukróciła Viorica, stając obok mnie.

- Do zobaczenia niedługo - powiedziała cicho i wyszła z pokoju, a ja zaraz za nią, nie mogąc znieść atmosfery panującej w salonie.

Wsiedliśmy do furgonetki i Axe ruszył do pałacu. 

- Jacy oni są? - zapytała w pewnym momencie granatowowłosa.

Od razu wiedziałam, o kogo chodzi.

- Są dobrzy - odpowiedziałam uśmiechając się na tę myśl. - Królowa pięknie gra na instrumentach, a król praktycznie pochłania książki. Mają mnóstwo obowiązków, ale nigdy nie odmówili, jeśli chciałam porozmawiać z którymś z nich.

- Skąd znasz ich tak dobrze?

Wbiłam wzrok w podłogę samochodu, nie chcąc o tym rozmawiać przy chłopakach, dla których byłam przełożoną. Wiem, że znali moją historię, ale nie czułam się na siłach opowiadać im szczegółów takich jak moje spotkania z królową. Na szczęście Viorica nie naciskała. Właściwie to im bliżej byliśmy zamku, tym bardziej zdenerwowana się wydawała, a ja się jej nie dziwiłam. Sama nie wiem, jakbym się zachowała, gdybym miała poznać moich prawdziwych rodziców. Dlatego o tym nie myślałam. Gdy dojechaliśmy tuż pod schody prowadzące do głównych drzwi zauważyłam stojących po obu stronach gwardzistów w mundurach. Wcześniej nie byłam w stanie zobaczyć jak idą przygotowania, ale teraz zastanawiałam się, co zorganizowała Rachel. Stanęłyśmy przed drzwiami, a ja spojrzałam na dziewczynę. Ledwo zauważalnie kiwnęła głową, a ja dałam znak strażnikom, aby otworzyli drzwi. Pośrodku holu stał król z małżonką, oboje bladzi jak duchy. 

Widzisz? Oni też się bali - pomyślałam, zerkając kątem oka na granatowowłosą, stojącą jak wryta obok mnie.

W końcu królowa postanowiła przerwać ciszę:

- Witaj córeczko.

Nastolatka nie odpowiedziała, wpatrując się w nich i chyba nie bardzo wiedząc, jak się zachować. W końcu ukłoniła się niezgrabnie.

- Wasza wysokość.

Na twarzach pary królewskiej zagościło lekkie rozbawienie. 

- Musisz być zmęczona moja droga, miałaś dziś dużo wrażeń - stwierdził król, uśmiechając się ciepło, po czym zwrócił się do mnie. - Amelie, mogłabyś zaprowadzić Vioricę do jej komnat?

Kiwnęłam krótko głową i lekko popchnęłam dziewczynę w stronę schodów po lewej stronie. Już po chwili szłyśmy długim korytarzem na trzecim piętrze, a gruby dywan tłumił odgłos naszych kroków. W końcu dotarłyśmy do drzwi, przed którymi stał kolejny strażnik. Otworzyłam je przed granatowowłosą, która weszła po krótkim wahaniu. 

Znajdowałyśmy się w dużym pokoju o granatowych ścianach, w którego centrum stała sofa i dwa fotele w tym samym kolorze. Całą jedną ścianę zajmował ogromny regał z książkami, a naprzeciw był kominek co najmniej tak wysoki jak ja. Podeszłam do podwójnych drzwi naprzeciwko wejścia i pchnęłam je, ukazując znajdującą się za nimi sypialnię też utrzymaną w granatach. 

- Oczywiście możesz zmieniać co tylko ci się podoba, ale uważam, że znakomicie pasujesz do tego pokoju - uśmiechnęłam się, wskazując jej włosy. - Drzwi obok toaletki prowadzą do garderoby, tam są twoje walizki, a te drugie do łazienki - powiedziałam, pokazując jej pomieszczenia. - Jutro Raven zdejmie z ciebie miarę, żeby móc uszyć ci trochę bardziej oficjalnych ubrań. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to tym panelem wzywasz pokojówkę.

- A ciebie? - dziewczyna odwróciła się od balkonu, z którego właśnie podziwiała widok. 

- W nagłych sytuacjach wystarczy, że naciśniesz tutaj - pokazałam jej ukryty w ramie łóżka przycisk. - A jeśli będziesz chciała o coś zapytać - z biurka stojącego koło drzwi wyjęłam kartkę i długopis i zapisałam mój numer. - to śmiało pisz albo dzwoń. Nie zawsze będę mogła odebrać, ale będę się starać.

- Nie uważasz, że to wariactwo? - zapytała granatowowłosa, rzucając się na łóżko. - Jeszcze tydzień temu cieszyłam się, że zdałam wszystkie egzaminy, a teraz jestem księżniczką. Ludzie mi się kłaniają! - prawie krzyknęła. - To nie jest normalne!

- Nie - potwierdziłam, siadając obok niej. - Ale chyba będziesz musiała się przyzwyczaić. Zaufaj mi, moje życie też jest dziwne.

- Tobie też się kłaniają? - zapytała, niemal z nadzieją.

- Nie, ale blisko - zaśmiałam się lekko. - Jestem generałem, więc kiedy widzą mnie szeregowi albo rekruci, muszą stanąć na baczność. Też się z tym dziwnie czuję.

- Chyba się dogadamy... - mruknęła Viorica, wgapiając się w sufit.

- Mam nadzieję, że tak - uśmiechnęłam się, zanim wyszłam. - Dobranoc. 

I popędziłam do swojego pokoju, aby wysłuchać zażaleń Anabelle.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top