Rozdział XIX
Poprawiłam koszulę, która jak na złość ciągle wyłaziła z mojej spódnicy i przyjrzałam się sobie w lustrze. Mniej stresowałam się nawet przed przyjazdem Invei, bo oni nie zwracali na mnie uwagi. Tutaj będę w centrum zainteresowania, co nie do końca mi się podobało. Przemówienie napisałam cudem, tylko dzięki pomocy Cavara, chociaż on pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mi pomógł. Kolosalnym wysiłkiem powstrzymałam ziewnięcie, które przypomniało mi o marnych dwóch godzinach snu, jakie złapałam po rozmowie z dziewczynami. Razem z Rosemary naprawdę długo musiałyśmy tłumaczyć Anabelle, że jej mąż niedługo ma zostać królem i chce ją tylko odciążyć z obowiązków. Prawie jej nie poznawałam. Zawsze opanowana i jasno rozumująca księżna, wczoraj w nocy co chwila płakała, albo na nas krzyczała. Albo jedno i drugie naraz. Kiedy wreszcie Crynn ją zawołał, niemal odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na zegarek, zagryzając dolną wargę. Miałam być na placu apelowym za godzinę, a stres we mnie ciągle narastał. Prawie podskoczyłam na dźwięk mojego telefonu.
- Halo? - zapytałam, ostrożnie siadając na łóżku, żeby nie pognieść spódnicy.
- Amelie? - usłyszałam niepewny głos w słuchawce.
- Tak Viorica, to ja - pokiwałam głową, przeglądając kolejny raz moje przemówienie. - Jak pierwsza noc w zamku?
- Znośnie - odparła dziewczyna. - Możesz mnie odwiedzić?
Zerknęłam na wyświetlacz, znowu sprawdzając godzinę.
- Tak, ale nie mogę zabawić zbyt długo. Będę za parę minut.
Rozłączyłam się i wyszłam z sypialni. Na korytarzach panowało poruszenie, większość gwardzistów chodziła w mundurach galowych, a wiedziałam, że jeszcze większy harmider jest wśród rekrutów. Mijałam mężczyzn machinalnie przygładzających włosy, czy poprawiających krawaty. Ciszej zrobiło się dopiero, kiedy weszłam do hallu i zaczęłam przeskakiwać po dwa stopnie, zmierzając na piętro. Odprowadzały mnie zdziwione spojrzenia pokojówek, które nie miały pojęcia, co się dzisiaj dzieje. A dla nas było to centrum świata. Stanęłam przed drzwiami do komnat księżniczki i zapukałam. Otworzyła mi chwilę później, ubrana w koszulę w kwiaty i ciemne spodnie.
- Dobrze cię widzieć - uśmiechnęła się lekko, kiedy weszłam do środka i obie usiadłyśmy na kanapie. - Mogę wiedzieć, czemu chodzisz obwieszona orderami?
- Trzy ordery to zwykła ilość, reszta to baretki - poprawiłam ją odruchowo. Szlag, zamieniałam się w Cyrila. - Wybacz, spaczenie zawodowe. Dzisiaj najstarsi rekruci składają przysięgę. To dla nas wielki dzień, król powita nowych członków Gwardii.
- O, nie wiedziałam - odparła, nieco zaskoczona.
Wzruszyłam ramionami.
- Gwardia nie informuje o wszystkim, co się u niej dzieje, w ten sposób łatwiej nam pracować. Odpowiadamy tylko przed jego wysokością.
- Mogę też tam być?
To pytanie mnie zaskoczyło. Musiałam przez chwilę zastanowić się nad odpowiedzią.
- Wiesz, czysto teoretycznie, to jeszcze nie zostałaś koronowana, a poza zamkiem nikt nie powinien wiedzieć, że już tu jesteś...
- Oj proszę cię - przerwała mi. - Jestem w tym zamku, cały personel już pewnie wie, kim jestem. Z resztą z tego, co zrozumiałam, będzie tam praktycznie cała Gwardia. Gdzie będę bezpieczniejsza?
Punkt dla niej.
- Zawsze mogę zamknąć cię w schronie - spojrzałam na nią z ukosa. - Co byłoby bardziej logicznym wyjściem...
- Amelie, jeśli Gwardia nie obnosi się ze swoimi uroczystościami, to naprawdę nie ma sensu bać się ataku.
- W tym momencie nie boję się ataku, tylko że król Matthew urwie mi głowę - powiedziałam, wstając. - Naprawdę to nie jest dobry pomysł.
Ale ona już była przy drzwiach, narzucając na koszulę żakiet.
- Wiem, właśnie dlatego mi się podoba.
Przewróciłam oczami i poszłam z nią, nie mając już czasu się kłócić.
- Jeśli król mnie zabije, albo co gorsza wywali, to będziesz mnie miała na sumieniu - mruknęłam, kiedy wychodziłyśmy do ogrodu.
Słońce coraz mocniej przygrzewało, a powietrze było aż ciężkie od zapachu kwiatów.
- To jakie kwiaty chcesz na grób? - zapytała niemal ze śmiechem granatowowłosa.
- Naprawdę uważasz, że się nad tym zastanawiałam? - posłałam jej najbardziej ironiczne spojrzenie, na jakie było mnie stać.
- Hmm... - lustrowała mnie przez chwilę. - Alstromerie będą ci pasować.
Zatrzymałam się na chwilę.
- Viorica, za dosłownie pół godziny mam wygłosić przemówienie, jego wysokość będzie wściekły jak cię tam zobaczy, a ja spałam jakieś dwie godziny. Mów do mnie prostymi słowami.
Teraz to ona krzywo się uśmiechnęła.
- Alstromerie to takie kwiaty. Mama ma kwiaciarnię i często jej tam pomagałam.
Spochmurniała na wspomnienie przybranej matki. Poczułam się winna. W gruncie rzeczy podejrzewałam, że Viorica chciała pójść na uroczystość, żeby zająć czymś myśli, a nie siedzieć w komnacie i tylko wspominać to, co straciła. W jakiś dziwny sposób byłam też jej wdzięczna za to, że ze mną szła, bo odwróciła moją uwagę od tego przemówienia. Niestety nie bardzo wiedziałam, jak naprawić zaistniałą sytuację i na plac apelowy dotarłyśmy już w ciszy. Para królewska już tam była, król rozmawiał właśnie z Cyrilem, pewnie omawiając przebieg przysięgi. Kiedy się zbliżyłyśmy, podniósł wzrok i na jego twarzy odmalowało się zdumienie, a potem irytacja. W tej sekundzie poczułam, jak budzi się we mnie instynkt walcz albo uciekaj i byłam cholernie blisko wybrania drugiej opcji.
- Amelie, czemu nasza córka tu z tobą przyszła? - zapytał, ledwo ukrywając zdenerwowanie w głosie.
Mojej uwadze nie umknęło to, jak granatowowłosa spięła się lekko na słowo "córka". Już miałam odpowiedzieć, kiedy Viorica stanęła między nami.
- Zmusiłam ją, żeby tu ze mną przyszła - powiedziała szybko. - Musiałam wyjść z pokoju i powiedziałam, że pójdę sama jeśli ona nie chce iść ze mną. Nic nie mogła zrobić.
Mogłam cię przygwoździć do ziemi, zrobiłam to już z jednym następcą tronu, mam doświadczenie.
Król przez kilka sekund wodził między nami wzrokiem, kiedy królowa za jego plecami tylko lekko się uśmiechała. W końcu odetchnął zrezygnowany, a na twarz dziewczyny też wstąpił lekki uśmiech.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz moja droga.
Nie wiem, czy powiedział to do mnie, czy do Vioriki, ale musiałam już iść na swoje miejsce. Powoli zaczęli się schodzić gwardziści i rekruci, ustawiając się w dwuszeregach wzdłuż placu, a mi, Cyrilowi i jego wysokości założono mikrofony. W końcu Cyril, stojący obok mnie wydał komendę wprowadzenia sztandaru. Na granatowej tkaninie obszytej złotymi frędzelkami pysznił się herb królestwa, wyszyty złotą nicią. Dopiero, kiedy zajęli miejsce kilka stóp od nas, Cyril poprosił króla o wygłoszenie przemówienia. Byłam pewna, że mówił niezwykle mądrze, ale nie byłam w stanie go słuchać. W myślach cały czas powtarzałam sobie słowa, które za chwilę miały paść z moich ust. Jednak z każdą próbą przypomnienia sobie ich, było tylko gorzej. Niektóre wyrazy uciekały, plątałam się w zdaniach, mieszała mi się kolejność. W końcu król wstąpił z powrotem na swoje miejsce, a ja ledwo usłyszałam głos mojego opiekuna, wywołujący mnie. Jak w transie wystąpiłam kilka kroków do przodu i odruchowo odchrząknęłam, starając się zignorować ścisk w gardle.
- Drodzy rekruci - zaczęłam, zdziwiona spokojem, jaki brzmiał w moim głosie. - Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy nie tylko dla was. Dla nas też, ponieważ właśnie dziś, Gwardia Pałacowa Edenthrow przyjmie was w swoje szeregi. My już zrobiliśmy niemal wszystko, co mogliśmy. Zakończyliście podstawowe szkolenie i teraz to wy możecie wzbogacić nas o swoje doświadczenie czy punkt widzenia. Nie oznacza to jednak, że macie osiadać na laurach - zaznaczyłam. - Słowa, które za chwilę wypowiecie, nie będą zakończeniem. Będą początkiem długiej, czasem trudnej, ale ciągle pięknej drogi. Od tej chwili Gwardia będzie dla was rodziną, którą zamiast krwi, będzie łączyć wspólny cel - uśmiechnęłam się lekko. - I może jestem najgorszą osobą, żeby to powiedzieć, ale to naprawdę wspaniała rodzina.
Zasalutowałam krótko i wstąpiłam do szeregu, a Cyril kazał sztandarowi wystąpić. Stojący za mną szeregowy podał mi granatową teczkę, jednak ja otworzyłam ją tylko dla efektu. Nie musiałam przypominać sobie tych słów. Sześcioro delegatów z każdego oddziału wystąpiło i uniosło dwa palce w stronę sztandaru. Zacisnęłam palce na teczce.
- Ja, Gwardzista Pałacowy Królestwa Edenthrow - zaczęłam, robiąc przerwy aby usłyszeć zgodny chór powtarzający te słowa. - przysięgam na swój honor służyć wiernie rodzinie królewskiej i krajowi. Uczynić wszystko, aby spełnić obowiązek względem Gwardii, a za jej sprawę nie szczędzić krwi ani życia - zamknęłam teczkę. - Po ślubowaniu.
Kiedy delegaci ponownie wstąpili na swoje miejsca, uśmiechnęłam się z dumą, patrząc na nowych gwardzistów.
- Moi drodzy, witamy w naszych szeregach.
***
- Jednak nie jesteś takim strasznym mówcą - zaśmiała się Viorica, trącając mnie w ramię, kiedy odprowadzałam ją do jej komnat.
- Zaufaj mi, zazwyczaj jestem gorszym - odpowiedziałam, wreszcie się rozluźniając. - Ale najgorsze mam już za sobą.
W tym momencie zabrzęczała moja komórka. Przebiegłam wzrokiem po tekście wiadomości i westchnęłam.
- Co się stało? - zapytała dziewczyna, kiedy weszłyśmy do jej pokoju.
- Król chce omówić ze mną plan twojej koronacji, pewnie dopiero dostał go od Rachel - odparłam, a potem dodałam, widząc niezrozumienie na twarzy Vioriki: - Rachel jest w zamku odpowiedzialna za organizację wszystkich oficjalnych wystąpień. Nie bój się, na pewno zdążysz ją poznać.
- A wiesz co planują? - zapytała nagle zdenerwowana dziewczyna.
Nie dziwiłam jej się. Najwyraźniej miała świadomość, że gdy włożą jej na głowę koronę, jej dotychczasowe życie będzie tylko miłym wspomnieniem.
- Na razie wiem tylko o przedstawieniu cię, koronacji i może jakiejś wielkiej kolacji - wzruszyłam ramionami. - Raczej odradzałam im bale i imprezy, żeby cię nie przytłoczyć.
- Jak wielki wpływ masz na Rachel pod tym względem?
Praktycznie żaden. Ale nie miałam serca jej tego mówić.
- Król mnie w tym poparł, więc musiała wziąć moje zdanie pod uwagę - powiedziałam, wstając z kanapy. - Muszę iść się przebrać, a potem do króla.
- Chwila! - zawołała granatowowłosa kiedy byłam już przy drzwiach. - Mam teraz mieć zdejmowaną miarę czy coś takiego, wiesz może gdzie mam pójść?
Uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że zajmie się nią Raven.
- Ty nigdzie, to Raven przyjdzie do ciebie - odparłam. - Polubisz go, zaufaj mi.
Nie odpowiedziała, więc wyszłam na korytarz i poszłam w końcu przebrać się z munduru. Po drodze przekonałam się jak radosna atmosfera panuje wśród gwardzistów. Żadna nowość po kolejnym wcieleniu. Musiałam się niestety powstrzymać od przyłączenia się do wesołych rozmów i gnać do gabinetu królewskiego. To była jedna z nielicznych chwil, kiedy była zła na ogrom pracy. Ale pocieszała mnie myśl o tym, co było zaplanowane na noc.
Król siedział za biurkiem, a jeden z foteli naprzeciwko niego zajmowała Rachel, stukając w klawiaturę laptopa. Usiadłam obok niej, a król dopiero wtedy wyświetlił na panelu za swoimi plecami plan koronacji.
- Zacznijmy od początku - powiedział, zanim Rachel zdążyła się odezwać. - Samą uroczystość zaplanowałaś na za tydzień.
- Podałam już ten termin innym rodzinom królewskim, większość z nich bardzo chce poznać następczynię tronu - Rachel poprawiła okulary. - Uroczystość miałaby miejsce w sali tronowej, zaprosimy najważniejsze osobistości i rodzinę panny Viorici. Czy zgodziłaby się coś powiedzieć?
Odchrząknęłam, skoro najwyraźniej zwracała się do mnie.
- Szczerze wątpię. Wolałabym jej za bardzo nie przytłaczać już na samym początku. Planujesz zaprosić media?
- Biorąc pod uwagę to, co mówisz, chyba tylko absolutne minimum.
Król do tej pory słuchał nas w milczeniu, dopiero teraz się odezwał.
- Skontaktuj się z telewizją, jutro ogłoszę termin koronacji. Amelie, będziecie musieli być w pełnej gotowości.
Pokiwałam głową.
- Spokojnie wasza wysokość, plan ochrony jest już praktycznie gotowy - splotłam dłonie na kolanach. - Rachel, prześlij mi listę osób, jakie chcesz zaprosić, będziemy musieli ich sprawdzić.
- Jakieś jeszcze uwagi co do koronacji? - zapytał mężczyzna siedzący naprzeciwko.
Brunetka szybko przejrzała notatki na komputerze.
- Najpóźniej dzień przed musi wybrać swoje damy dworu, żebyśmy mogli je wtedy przedstawić.
- Przekażemy jej to - powiedział król. - Czy jest jakaś kwestia, którą musimy dziś przedyskutować?
- Chyba warto omówić sprawę balu - mruknęła Rachel, dalej grzebiąc w laptopie.
W ciągu sekundy się wyprostowałam.
- Jakiego balu?
Zamkowa organizatorka spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- Uznałam, że to najlepszy sposób przedstawienia księżniczki pozostałym rodzinom królewskim. Coś nie tak?
Wiedziałam, że Viorice się to nie spodoba. Wiedziałam, że już koronacja będzie dla niej trudna z powodu bycia w centrum uwagi, co dopiero bal, na którym przez całą noc będzie główną gwiazdą.
- Wasza wysokość, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - powiedziałam ostrożnie. - Wydaje mi się, że to może być trochę za dużo na raz dla osoby, która dopiero weszła w dworskie otoczenie.
Król spojrzał na mnie z lekkim skrzywieniem.
- I mimo to pozwoliłaś jej przyjść na dzisiejsze wcielenie?
Powstrzymałam się żeby nie przewrócić oczami.
- Co miałam zrobić? Siłą zamknąć ją w komnacie? - pochyliłam się w stronę biurka. - Wasza wysokość, ona naprawdę potrzebowała się czymś zająć.
- Na pewno mogłaś jej to wyperswadować.
Prawie parsknęłam śmiechem.
- Bóg jeden wie, że próbowałam - powiedziałam na swoją obronę. - Ale jeśli jest chociaż w połowie tak uparta jak wasza wysokość, to gwarantuję, że nic nie wskóram.
Na szczęście zauważyłam, że król powstrzymuje się od uśmiechu.
- Dobrze, może uda nam się znaleźć jakiś kompromis - odwrócił się do Rachel. - Czy bal musi się odbyć w tym terminie?
Brunetka zamknęła laptopa, kręcąc głową.
- Tak, podałam już datę do innych państw. Odwoływanie tego teraz byłoby niepoważne z naszej strony.
- Jakiś sposób, żeby nie przeciążyć mojej córki? - zapytał król, patrząc na nas przenikliwie.
Oparłam głowę na dłoni, próbując coś wymyślić, ale mój umysł funkcjonował wolniej przez małą ilość snu. Uszczypnęłam się w przedramię mając nadzieję, że ból trochę mnie otrzeźwi.
- Bal maskowy! - zawołała w pewnym momencie Rachel.
- Co? - zapytaliśmy jednocześnie z królem.
- Wszyscy goście będą nosić maski, w ten sposób będzie mogła się wmieszać w tłum - wyjaśniła nam brunetka z błyskiem w oku.
Pomysł ciągle nie był idealny, ale lepszy niż pierwotnie. Czułam spojrzenia obojga na sobie i wiedziałam, że muszę się zgodzić.
- Pod warunkiem, że lista gości będzie ściśle kontrolowana. Nie możemy pozwolić komukolwiek z zewnątrz wejść do zamku - oczami wyobraźni już widziałam, jak dużo gwardzistów będzie wymagało obstawienie takiego balu.
- W takim razie postanowione - król klasnął w dłonie, wyraźnie zadowolony.
***
- Bal maskowy? - zapytał Axe, kiedy staliśmy na murach zamkowych tej nocy.
- Też się zdziwiłam - powiedziałam, powstrzymując ziewnięcie.
Zdążyłam złapać tylko kolejną godzinę snu zanim tu przyszłam i jeszcze nie do końca się obudziłam. Miałam nadzieję, że zimny wiatr wiejący na wysokości murów mnie otrzeźwi, ale noc była zaskakująco ciepła. Razem z Axem obserwowaliśmy z tej wysokości przygotowania do tego, co miało zacząć się już za chwilę. Staliśmy w północno-wschodniej części murów daleko za zamkiem, dzięki czemu o tym, co miało się tu wydarzyć, nie wiedział nikt niepowołany. W tym miejscu mur z jednej strony był zniszczony i sięgał tylko do kolan. Jedyną ozdobą był potężny, nieco wyszczerbiony gargulec, który już dawno temu stracił jedną łapę. Uwielbiałam widok, jaki roztaczał się z murów zamkowych. Widziałam światła stolicy, której centrum nigdy nie spało, majaczące w oddali morze i rozświetloną bryłę zamku z drugiej strony. Od czasu do czasu dawało się zauważyć delikatne zniekształcenia obrazu, spowodowane przez aktywne pole siłowe wokół zamku. Nawet jeśli księżyc nie był widoczny, światła zamku zupełnie wystarczały. Pomarańczowe światła lamp nadawały całej sytuacji pewien tajemniczy klimat, który zaczął się udzielać wszystkim organizatorom tej nieoficjalnej uroczystości.
- Przynajmniej nie będziemy się nudzić - zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem.
- Tak jakbyśmy kiedykolwiek mieli na to czas - odwzajemniłam uścisk z ironicznym uśmiechem.
Axe był typem gościa, który nie traktował takich przytulanek poważnie. Nie dziwiło mnie to, bo wiedziałam, że dla żadnej ze stron takie gesty nic nie znaczą. I dlatego też mi to nie przeszkadzało. Grunt, że nie przekraczał pewnych granic i mogłam czuć się przy nim swobodnie. Wtedy lampy w naszym otoczeniu zgasły, co oznaczało, że w naszą stronę zmierzają właśnie nasi najnowsi szeregowi. Posłałam koledze znaczące spojrzenie i oboje poszliśmy na swoje miejsca. On schował się za gargulcem, ja stanęłam tuż nad krawędzią muru, tu niczym niezabezpieczoną. W końcu usłyszeliśmy kroki mnóstwa butów, które skutecznie zagłuszyły szum maszynerii, jaką w tym momencie włączyli chłopcy na dole. Słyszałam nerwowe szepty niektórych, albo ciche śmiechy tych, którzy jednak próbowali zgrywać twardzieli. Kiedy mnie zauważyli, wszyscy umilkli.
- Zgubiliście się? - zapytałam z ironią, odwracając się w ich stronę.
W dalszym ciągu balansowałam na krawędzi muru, lekko unosząc się na palcach. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Nie wiedzieli po co tu są, nie wiedzieli co ja tu robię.
- Gratuluję dzisiejszego wcielenia - powiedziałam, dalej się krzywo uśmiechając.
Przetoczył się przez nich szmer zdziwienia: O co chodzi? Nie czekałam na to, aż skończą się szepty. Odwróciłam się od nich, rozłożyłam szeroko ramiona i pozwoliłam swojemu ciału opaść w przód. Skoczyłam.
Przez następnych kilka sekund czułam tylko pęd powietrza wokół siebie i wykorzystałam to, żeby obrócić się w powietrzu. A potem uderzyłam plecami o skokochron rozłożony przez chłopaków. Na chwilę całe moje powietrze z płuc zostało wypchnięte, ale sekundę później poczułam, jak silne ręce Raymila ściągają mnie z poduszki. W samą porę, bo kiedy postawił mnie na ziemi, usłyszeliśmy kolejne tąpnięcie, tym razem Axe'a. Cormac pomógł mu zejść i wszyscy spojrzeliśmy w górę. Reszta należała do rekrutów, ale nie wierzyłam, że nie zdecydują się skoczyć. Na ćwiczeniach robili o wiele bardziej niebezpieczne rzeczy, przy których upadek na skokochron był po prostu zabawą. Cieszyłam się, że nie ma tu Eliasa, który pamiętał czasy, kiedy takie urządzenia nie były jeszcze tak bezpieczne. Nawet podczas akcji ratowniczych z ich udziałem zdarzały się pęknięcia czaszki, czy nawet zgony. Teraz ryzyko było prawie zerowe, bo potężna poduszka po prostu otulała skoczka, zapobiegając jakimkolwiek kontuzjom. Oczywiście tylko do pewnej wysokości, ale na tą kwestię akurat bardzo uważaliśmy.
- Macie kurtki? - zapytałam, kiedy Axe już stanął na własnych nogach.
W odpowiedzi Cormac wskazał wielki karton leżący niedaleko.
- Ile można? - wymamrotał Raymil, patrząc w górę.
Nawet nie skończył zdania, kiedy zobaczyliśmy pierwszego skoczka. Wspólnymi siłami ściągnęliśmy go na dół i kiedy odzyskał oddech podeszłam do niego ze skórzaną kurtką z herbem Edenthrow na rękawie.
- Chyba na to zasłużyłeś, skoczku - uśmiechnęłam się do ciągle nabuzowanego adrenaliną chłopaka.
Zaczęło ich skakać coraz więcej, w pewnym momencie nie wyrabialiśmy się z kurtkami. Kiedy wylądowała ostatnia osoba, uśmiechnęłam się, widząc ich wielkie uśmiechy i słysząc pełne ekscytacji zdania. Zapanował radosny harmider, charakterystyczny dla takich momentów. Poczułam na sobie ramię Axe'a.
- Jedna z najlepszych chwil w tej robocie - rzucił, podając mi puszkę coli.
- Nie wiem, czy nie najlepsza - odparłam, obserwując tych ludzi.
Moich ludzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top