Rozdział XIII
- Nathan, jedziesz na czele, przed parą królewską. - powiedziałam, poprawiając swoją kurtkę. - Zamykać będzie Devon.
- Dajesz nowego na koniec? - zapytał ze zdziwieniem mój przyjaciel.
- Pierwsza lokata na koniec szkolenia i świetne noty, potrzebujesz jeszcze jakiegoś powodu? - spojrzałam na niego i ruszyliśmy na zamkowy dziedziniec, gdzie mieliśmy czekać przy opancerzonych limuzynach. - Gregory pojedzie jako nasz oficjalny przedstawiciel, jest w tym już doświadczony.
- On zawsze był rzecznikiem Gwardii, prawda? - Nathan zapinał właśnie kurtkę motocyklową.
- Odkąd pamiętam. - wzruszyłam ramionami, machając kartą przed czytnikiem. - Dobra, do roboty.
Blondyn odszedł w kierunku motocykla i zanim założył kask, uderzył się dwa razy pięścią w miejsce serca. To był nasz sposób na powiedzenie "Trzymaj się, jestem w tym z tobą". Odwzajemniłam gest i podeszłam do tylnych drzwi limuzyny. Posłałam jeszcze promienny uśmiech Gregory'emu, który stał u szczytu schodów w mundurze galowym. Był wysoki, miał brązowo-siwe ścięte krótko włosy, chodził pewnie, a mówił tak, że byłby w stanie przekonać każdego, do zrobienia czegokolwiek. Jeśli trzeba było się oficjalnie wypowiedzieć, był naszym asem w rękawie. Kochałam go za to, bo dzięki temu sama nie musiałam tego robić. Byłam niemal pewna, że wypowiadałam się oficjalnie może cztery razy. I dalej bolało mnie to, że zostało to nagrane. Gregory pomachał mi krótko, w pełni skupiony na tym, co ma powiedzieć. Ja stanęłam prosto i przywołałam na twarz chłodny profesjonalizm. Chwilę potem drzwi się otworzyły i stanęły w nich obie rodziny królewskie. Znowu zatrzymałam się na chwilę, pod wrażeniem tego, jak oni wszyscy się prezentowali. Król Matthew i królowa Estella byli oboje na granatowo. Zauważyłam, że sukienkę królowej, w której dzisiaj była, zdobiła wyhaftowana srebrna lilijka. Uśmiechnęłam się w duchu. To musiała być robota Ravena. Nietrudno było zauważyć, że w tym samym miejscu król miał wpięty w garnitur order w kształcie właśnie lilijki. W ten subtelny sposób para królewska idealnie do siebie pasowała nawet strojem.
Następni szli Arthur i Marvia. Również wyglądali bardzo dostojnie, ale w odróżnieniu od gospodarzy, nie uśmiechali się, tylko z powagą patrzyli przed siebie. Za nimi szedł Cavar, znowu w czarnym garniturze i białej koszuli, ale był jeden szczegół, który przykuł moją uwagę. Inaczej niż ojciec, który miał tylko baretkę na klapie marynarki, on w butonierce miał biały kwiatek. Uśmiechał się lekko, idąc za rodzicami.
To było fascynujące, jak umiał zachować się w każdej sytuacji. Podczas balu czarował rozmową każdego, teraz wydawał się być szczęśliwy z wizyty w Edenthrow. Mówiąc krótko, nadrabiał całą powściągliwość ojca. Kiedy podszedł do limuzyny, przystanął na chwilę obok mnie, czekając, aż obie pary królewskie wsiądą do ich samochodów. Już chciałam otworzyć drzwi, kiedy Cavar sam chwycił za klamkę i odsunął się, chcąc wpuścić mnie do samochodu. Praktycznie czułam, jak się rumienię, ale wsiadłam do środka, nie chcąc robić zamieszania. Kiedy brunet zajął miejsce naprzeciwko mnie, spojrzałam na niego z irytacją.
- Odkąd przyjechałeś, łamiesz wszelkie reguły etykiety w kwestii obchodzenia się ze strażą, masz tego świadomość? - to było pytanie retoryczne.
- Dla mnie jesteś najpierw kobietą, a potem gwardzistką. - uśmiechnął się. - A rodzice nauczyli mnie szacunku do dam.
- Mam tyle wspólnego z damą, co ty z baletem. - mruknęłam.
- A tu byś mogła się zdziwić. - zaśmiał się, a na moją twarz też wpłynął szeroki uśmiech.
- Czyli tańczyłeś? - zapytałam złośliwie, cały czas obserwując otoczenie za oknem samochodu.
- To był krótki epizod z mojego dzieciństwa, chyba każdy ma coś, czego wolałby nie wspominać. - spojrzał na mnie z uśmiechem. - Co to było u ciebie?
- Hmm... - zastanowiłam się. Nie miałam "typowego" dzieciństwa, więc nie miałam też różowych sukienek, lekcji tańca, czy marzeń o kucyku. - Nie wiem, czy się liczy, ale kiedy miałam pięć lat, Gregory, ten, który będzie dzisiaj przemawiał, nie dopilnował mnie. Coś go zajęło i ja w tym czasie stwierdziłam, że pozwiedzam sobie zamek. I jakoś tak się złożyło, że król i królowa akurat schodzili na obiad. Pięcioletnia ja nie miałam z nimi wiele do czynienia, ale nie przeszkadzało mi to, żeby na ich widok wykrzyknąć "Mama! Tata!". - nie pamiętałam tej sytuacji, to król mi ją opowiedział. - Wtedy po prostu nie znałam prawdziwego znaczenia tych słów. Podobno królowa się uśmiechnęła i zaprowadziła mnie za rękę do jadalni, żebym z nimi zjadła. Wylałam całą zupę z mojego talerza na jakiegoś ministra, a jakiejś hrabinie zerwałam z głowy perukę. - zaśmiałam się lekko. - Ponoć do tamtej pory nikt nie miał pojęcia, że jest łysa.
- To musiał być ciekawy widok. - uśmiechnął się do mnie, rozbawiony Cavar.
- Nie mnie się o to pytaj, ja tę historię znam z opowieści. - machnęłam lekceważąco ręką. - Teraz to zabawne, ale kiedyś jak o tym słyszałam, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ale przez jeden obiad byłaś małą księżniczką. - usłyszałam śmiech w jego głosie.
- I jak wspaniale sprawdziłam się w tej roli... - pokręciłam głową. - Król do tej pory śmieje się jak to wspomina.
- To się jednak liczy jako bycie damą. - zaakcentował ostatnie słowo.
- Cavar, moje ubrania w tamtym okresie to były przerobione przez jedną z pokojówek mundury, albo koszulki moich ojców. Nie da się być damą w bluzce z tekstem "Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo". - rzuciłam na niego sceptycznie okiem.
Pewnie coś by odpowiedział, ale właśnie dojechaliśmy na plac defilad. Tym razem zdążyłam wysiąść przed księciem, żeby wypuścić go z samochodu. Kiwnęłam krótko głową kierowcy i razem z Cavarem poszliśmy w stronę podwyższenia, na którym stali już dowódcy wojsk i minister sił zbrojnych. Jak ja go nie trawiłam. W moim mniemaniu człowiek odpowiedzialny za obronność państwa, powinien interesować się sytuacją polityczną i aktualnym stanem wojska częściej niż wtedy, kiedy zbliża się czas spotkania z jego wysokością. Stanęłam za Cavarem i włożyłam do ucha słuchawkę, podaną mi przez członka obsługi.
- Wchodzimy na wizję za trzydzieści sekund. - usłyszałam w uchu głos koordynatora prezentacji.
Upewniłam się, że nie będę widoczna w kamerach i milcząco przywitałam się z wojskowymi stojącymi na scenie. Potem minister rozpoczął pokaz przemówieniem. Na początku słuchałam, ale potem skupiłam się raczej na obserwowaniu okolicy. Prawdopodobieństwo ataku było naprawdę bardzo niewielkie biorąc pod uwagę ilość wojsk, ale wolałam spodziewać się wszystkiego. Sam przemarsz wojsk też ledwo zarejestrowałam, pochłonięta obserwacją i myślami o tym, jak trzeba będzie dostosować ochronę zamku, gdy będzie już w nim księżniczka. Nie miałam wielkich oczekiwań w stosunku do niej, tylko tyle, żeby nie traktowała pracowników zamku jak ludzi gorszego sortu. W końcu przyszła kolej na Gwardię Pałacową. Gregory podszedł do mikrofonu.
- Mamy przyjemność zaprezentować dumę Edenthrow. Gwardię, która zawsze czuwa nad rodziną królewską. - nie dość, że wiedział, co mówić, to jeszcze miał barwę głosu sprawiającą, że słuchanie go było bardzo przyjemne.
Gregory mówił dalej, a tymczasem gwardziści maszerowali czwórkami w mundurach galowych. Patrzyłam na nich z dumą. Cyril szedł na czele, też dumny jak paw. Dobrze ich przemusztrował. Zawiódł mnie brak łuczników, ale Cyril nie lubił tej broni. Chwilę później uroczystość się skończyła i obie rodziny królewskie zeszły z podwyższenia. W ciągu minuty ustawił się dookoła nich tłumek reporterów. Posłuchałam wypowiedzi Cavara.
- Edenthrow to piękny kraj, mam nadzieję na zawiązanie z nim długotrwałej współpracy. Zwłaszcza interesuje mnie działanie Gwardii, to bardzo ciekawy odłam sił zbrojnych tego państwa.
Gadaj zdrów, nie dowiesz się więcej, niż potrzeba. Król skinął na mnie krótko, więc podeszłam na chwilę.
- Amelie, będziemy teraz mieć prywatne rozmowy na temat współpracy naszych państw. Czy mogłabyś w tym czasie zająć się księciem Cavarem?
- Oczywiście wasza wysokość, ale jeśli mogę spytać... czemu ja? - odparłam zdziwiona.
- Taka była jego prośba. - padła odpowiedź i król dołączył do małżonki.
Świetnie. Przynajmniej teraz mam pewność, że mnie polubił. Odetchnęłam i dołączyłam do księcia w limuzynie. Uśmiechał się do mnie szeroko.
- To jakie mamy plany?
- Co byś chciał? - zapytałam, opuszczając przyciskiem przegrodę między nami, a kierowcą. - Mamy jakieś dwie, może trzy godziny.
- Chciałbym zobaczyć stolicę. - pochylił się w moją stronę z oczekiwaniem.
Przed oczami przeleciały mi setki scenariuszy, w których coś idzie nie tak. Ale wtedy przypomniałam sobie jedną rzecz.
- Wiesz co, mam chyba lepszy pomysł. - stwierdziłam i odwróciłam się do kierowcy. - Leo, wieź nas do zamku.
- Przed chwilą mówiłem, że chciałbym się z niego wyrwać. - stwierdził sceptycznie Cavar.
- Uwierz mi, żeby uciec od całej szopki z byciem księciem nie trzeba szukać daleko. - uśmiechnęłam się tajemniczo. - Coś ci pokażę, wasza wysokość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top