¦~°49°~¦
Zacząłem coraz bardziej zbliżać się do budynku. Poczułem niepokój, jednak nadal nie dostrzegłem niczego podejrzanego w ciemnościach. Nagle moje zmysły się bardziej wyczuliły. Nawet drobny wiatr sprawiał, że serce zaczynało mi bić w niesamowicie szybkim tempie. Mój własny umysł wymyślał sobie niestworzone rzeczy. Co chwila miałem wrażenie, że widziałem coś kątem oka, ale pomimo to nie robiłem gwałtownych ruchów, aby nie wzbudzać podejrzeń. Budynek był coraz bliżej, ale mojego celu nie mogłem nigdzie znaleźć. Martwiłem się, że nie uda mi się go znaleźć i moja szansa na zemstę właśnie przepadła.
Nagle usłyszałem huk i szybko odskoczyłem. Nie był to byle jaki huk. Byłem niemal pewien, że był on spowodowany wystrzałem z broni palnej. Mój szybki odskok zakończył się tylko chwilowym upadkiem na ziemię i poobcieranymi łokciami. Szybko się w sobie zebrałem i wstałem z zimnej oraz brudnej ziemi. Wyjąłem spod koszulki Sugar i odbezpieczyłem ją. Stanąłem na lekko ugiętych nogach i błądziłem wzrokiem po całej okolicy, będąc jednocześnie gotowy do oddania strzału.
— Chyba pierwszy raz szczęście się do ciebie uśmiechnęło. — Z jednej z uliczek wyszedł pewny siebie Wielka Brytania. — Twoi znajomi z nowej organizacji pewnie gdzieś tu siedzą w ukryciu, a ty jak zwykle poszedłeś na przynętę? Chyba tylko do tego się nadajesz. — Zakpił ze mnie.
— Nie ma ich tu. — Warknąłem i wycelowałem lufą prosto w głowę niebezpiecznego celu. Musiałem bez przerwy być gotowy na ruch oraz nie dawać panice przejąć kontroli nad moim ciałem. Brałem coraz głębsze wdechy i dłużej zajmowało mi wypuszczanie powietrza.
— Słyszę, że się boisz. Zresztą z twoich oczu również można to wyczytać. Tylko czym ten strach jest spowodowany? — mężczyzna powoli podchodził coraz bliżej mnie, trzymając w stalowym uścisku broń. — Może tym, że wiesz jakie wyzwanie przed tobą stoi? A może tym, że musisz zabić członka własnej rodziny?
— Już dawno wyrzekłem się ciebie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, ani nawet być kojarzony z tobą. Nienawidzę cię. Z całego swojego serca nienawidzę. Mogłem mieć normalne życie. Normalną, kochającą rodzinę. Chodzić do publicznych szkół, mieć przyjaciół, pierwszą miłość, dobrą pracę. Naprawdę mogłem to mieć, ale ty musiałeś wszystko popsuć! Jak ci nie wstyd psuć życie własnym potomkom?! — warknąłem zirytowany i zacząłem się lekko cofać.
— Kanadzie nigdy to nie przeszkadzało. Zachowujesz się jak twoja matka. Też jej się nic nie podobało. Była naprawdę piękną kobietą, jednak bardzo ciekawską oraz natrętną. Na początku nawet nie miałem zamiaru mieszać ani ciebie, ani Kanady w to co robię. Nikt nie miał o tym wiedzieć, ale twoja matka za bardzo chciała dotrzeć do prawdy. — Mówił dość spokojnym głosem. Pomimo, że strasznie chciałem go po prostu zabić, nie mogłem tego zrobić w tym momencie. Mówił o tym, na czego temat nigdy wcześniej się nie otwierał.
— Przeszkadzała ci i po prostu ją zabiłeś... — Burknąłem cicho.
— Tak, jednak ta kobieta miała z tobą więcej wspólnego niż mogłoby ci się wydawać. Ona również mnie zdradziła. — Wielka Brytania zaczął krążyć wokół mnie.
"Mama go zdradziła? Nigdy bym nie pomyślał, że byłaby do tego zdolna..." — Lekko opuściłem głowę.
— Jej śmierć miała być tajemnicą. Miałem inaczej się zająć tobą i Kanadą, ale po tragedii jej kochanek nie chciał mi odpuścić. Wiedziałem, że może użyć was przeciwko mnie, dlatego też wciągnąłem ciebie oraz kanadę w ten zepsuty świat, aby was nauczyć obrony. Irytuję mnie twoje podobieństwo do Francji. — Mruknął nieco ciszej i uniósł dłoń z bronią.
— Kh... Nawet jeśli to co mówisz jest prawdą, to jakie masz usprawiedliwienie na zabicie mojego najlepszego przyjaciela?! — również uniosłem swoją broń na mężczyznę i teraz obaj w siebie celowaliśmy. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
— Chodzi ci o Niemcy?
— Nie używaj swoich plugawych ust do wymawiania jego imienia. — Patrzyłem na niego wzrokiem przesiąkniętym nienawiścią.
— Oj Ame... Powinieneś domyślić się, że zostawianie go samego to nienajlepszy pomysł. — Zaśmiał się, a we mnie zaczęły buzować emocje. Zacisnąłem mocno dłonie na pistolecie i strzeliłem w kierunku mężczyzny. Nie odczekałem nawet chwili i od razu odskoczyłem, słysząc jak mój przeciwnik również oddał we mnie jeden ze swoich naboi. Szybko przeładowałem broń i wróciłem z powrotem wzrokiem do mężczyzny. Jemu również udało się uniknąć zranienia. Sapałem głośno znowu celując w Brytanię, któremu było bardzo do śmiechu. Czuł się naprawdę pewny siebie.
"Mówiłeś mi, żebym doceniał przeciwnika, a teraz sam patrzysz na mnie z góry. Pokażę ci na co mnie stać." — Pogrążyłem się w myślach i zapomniałem o ugięciu kolan. Moje ciało przez chwilę było całkowicie nieruchome, co mój wróg wykorzystał niemal od razu.
Oddał strzał, a ja mając ograniczone ruchy oraz rozkojarzony umysł nie zdążyłem zareagować. Dałem radę zrobić lekki krok na bok, ale nabój i tak mnie dosięgnął i zakończył swój lot głęboko w dolnej części mojego uda. Od razu poczułem przeszywający ból oraz pieczenie. Już miałem oddać nieco nieporadny strzał w mojego przeciwnika, jednak ten wycelował idealnie w moją prawą dłoń, całkowicie wytrącając mi Sugar. W ułamku sekundy nogi mi się załamały i wylądowałem na zimnym betonie. Byłem oszołomiony, więc nawet nie zauważyłem, kiedy mój niebezpieczny wróg do mnie podszedł. Pomimo, że z całych sił starałem się uspokoić przychodziło mi to z wielkim trudem. Przez ból poczułem łzy w oczach, które wstrzymywałem z całych sił. Wielka Brytania stanął przede mną i ułożył lufę swojej broni pod moją brodą, lekko ją unosząc. Dzięki temu ruchowi ponownie patrzyliśmy sobie nawzajem w oczy.
— Mogłeś wybrać dobrze. Nauczyłbym cię jeszcze więcej, ale ty uganiasz się za tym idiotycznym śmieciem. Co on ci niby dał od siebie? Czym zasłużył się dla twojego rozwoju, dzieciaku?! — Wielka Brytania skorzystał z okazji, że moja prawa ręka była blisko ziemi i na niej stanął, powodując okropny ból, na który zareagowałem głośnym syknięciem. Zacisnąłem zęby oraz powieki, aby nie krzyczeć oraz nie uronić łez.
"...Co on ci niby dał od siebie?..." — Słowa mężczyzny odbiły mi się w głowie echem. Zaraz poczułem jak Wielka Brytania przystawia mi do głowy lufę swojej broni. Zrobiłem spokojny wdech i rozluźniłem całe ciało, nie dając się panice. Po chwili wręcz ignorując ból uderzyłem zdrową, zaciśniętą w pięść dłonią Wielką Brytanię w brzuch. Ten ruch nie miał go powalić czy jakoś bardzo skrzywdzić. Chodziło o oszołomienie wroga. W czasie, kiedy mężczyzna otrząsał się z chwilowego stracenia panowania nad sytuacją mi udało się sięgnąć zdrową ręką po ostrze, które dostałem od Chin. Lekko się uniosłem na kolanach i wbiłem nóż w dłoń Wielkiej Brytanii, odbierając mu przy tym broń. W uchwycie była zdecydowanie mniej wygodna niż Sugar. Bez odczekania nawet chwili strzeliłem w nogę mężczyzny, który zajął się wyjmowaniem ostrza ze swojej dłoni. Nie wiedziałem ile naboi ma do zaoferowania pistolet, który dzierżyłem jednak wierzyłem, że tyle wystarczy. Z trudem oraz bólem przeładowałem pistolet i od raz oddałem strzał w zdrową dłoń mężczyzny, przez co upuścił nóż zostając całkowicie bezbronnym. Szybko uniósł na mnie wzrok. Nie był on przesiąknięty gniewem. Wyglądał bardziej na wzrok dumnego ojca. Poczułem jak moja lewa, niedominująca ręka zaczęła drżeć. Zacisnąłem oczy i potrząsnąłem mocno głową. Zaraz po tym z zaciśniętymi powiekami oddałem kilka strzałów w ciało mężczyzny. Nawet nie zdawałem sobie sprawy w jakie części ciała trafiałem. Nie byłem nawet pewien czy w ogóle jakikolwiek nabój go trafił.
Po ukończonej serii lecących pocisków upuściłem broń i niemal od razu sam upadłem zdyszany na zimny beton. Przez głębokie rany moje ciało zaczęło się wykrwawiać. Ledwo widząc na oczy przez czarne mroczki spojrzałem w kierunku, gdzie ostatnio widziałem Wielką Brytanię. Leżał na ziemi, a jego klatka piersiowa była w wielu, mocno krwawiących ranach. Nie ruszał się. Nie oddychał.
— Wygrałem... — Mruknąłem ledwo słyszalnie i od razu zemdlałem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W sumie całkiem długi ten rozdział.
wow
~Marcyś
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top