¦~°3°~¦
Wszedłem do klubu i od razu podszedłem do baru. Przemknąłem szybko między tłumem ludzi i zasiadłem na wolnym miejscu. Poprosiłem o to co zwykle. Mój ulubiony drink.
— Może ja za ciebie zapłacę? — Przysiadł się do mnie obcy mężczyzna. Był naprawdę wysoki, miał szerokie ramiona i był dobrze zbudowany. Jedna rzecz, która przyciągnęła moją uwagę to puszysta i ciepła czapka na jego głowie. Nie miałem pojęcia czy posiadała jakąś konkretną nazwę.
— Nie, dziękuję. Mam swoje pieniądze. — mruknąłem cicho i zapłaciłem za swoje. Zacząłem pić alkoholowy napój, kiedy nagle poczułem nachalną dłoń na moim udzie. Odstawiłem kieliszek i szybko strąciłem dłoń mężczyzny z uda. Spojrzałem groźnie w jego stronę. — Nie dotykaj mnie. — warknąłem zirytowany.
— Dziwki nie mają prawa głosu. — powiedział groźnie i złapał mnie za nadgarstek. Mocno przysunął do siebie i zbliżył swoją twarz do mojej. — Jedyne do czego masz prawo to do jęczenia.
Warknąłem mocno zdenerwowany i wstałem z wysokiego krzesła przy stole. Mężczyzna uczynił to samo, na co tylko czekałem. Od razu uderzyłem go z kolana w brzuch. Zgiął się w pół i złapał za bolącą część ciała. Szybko zabrałem ręce i odsunąłem się.
— Jebana suka... — Spojrzał na mnie z twarzą wykrzywioną w bólu. Ten widok bardzo mnie usatysfakcjonował przez co szeroko się uśmiechnąłem. Widać było, że złość zżerała go od środka. Wyprostował się i ruszył w moją stronę. Już miał mnie uderzyć w twarz, ale szybko uniknąłem ciosu. Jego następne ruchy zdawały się być coraz bardziej przemyślane. Ledwo co udawało mi się ich unikać. Zdecydowanie wiedział co robi i znał taktykę. Z każdym moim unikiem uczył się moich ruchów aż w końcu poczułem ból na policzku. Uderzenie było na tyle silne, że upadłem na ziemię pod ścianą. Mężczyzna stanął nade mną i uniósł za szyję. Dookoła nas zebrała się cała gromadka ludzi, którzy najwyraźniej świetnie się bawili. Patrzyłem zdenerwowany w oczy mojego oprawcy, aby nawet nie myślał, że się go boję. Ledwo łapałem oddech i kopałem nogami w powietrzu. Ułożyłem stopy mniej więcej na wysokości jego klatki piersiowej i starałem się go od siebie odepchnąć. Wszyscy dookoła dopingowali mojemu oprawcy. Zacisnąłem mocno szczękę i z całych sił naciskałem na jego klatkę piersiową oraz wbijałem paznokcie w jego ręce.
— P-pu...szczaj... — wysyczałem ledwo.
Wtem wszyscy ucichli i rozeszli się. Jakiś inny, nieco niższy mężczyzna podszedł do mojego napastnika i poklepał go po ramieniu.
— Puść go... — mruknął głębokim głosem, który wywołał u mnie okropne ciarki. Mój oprawca nie zastanawiał się długo. Niemal od razu mnie puścił przez co upadłem plecami na ziemię. Syknąłem z bólu i potarłem bolący kręgosłup. Szybko jednak uniosłem wzrok na dwóch mężczyzn.
Mój "wybawiciel" mówił coś cicho do oprawcy i widocznie boleśnie ściskał jego ramię. Spojrzałem na ich twarze. Obaj byli widocznie zezłoszczeni. Po jakimś czasie niższy mężczyzna zauważył, że się mu przyglądałem. Od razu spojrzał mi w oczy ciężkim wzrokiem. Poczułem motyle w brzuchu. Nie mogłem odwrócić wzroku od jego oczu. Mężczyzna miło się uśmiechnął, kucnął przy mnie i pogłaskał po policzku. Błądziłem wzrokiem po jego twarzy aż w końcu spojrzałem również na okolice dekoltu.
— Nie przejmuj się tym dupkiem, kruszyno. Wracaj szybciutko do domku. To nie jest miejsce dla dzieci. — Odsunął się i szybko ruszył w kierunku drzwi. Wyszedł z lokalu wraz z moim napastnikiem.
Siedziałem osłupiały pod ścianą. Zalał mnie zimny pot, a mój oddech drżał. Patrzyłem pusto w drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli obaj mężczyźni.
"Czy to możliwe? To... N-nie..." — pytałem siebie w myślach.
Jedyne, co teraz widziałem przed oczami to złote węże na kołnierzu mojego wybawcy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wooow udało mi się w końcu napisać :'D
Nadrobię wszystko w ferie ^^ (jeszcze tylko wytrzymać tydzień tej męczarni- ).
~Marcyś
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top