150
➸
ONE SHOT
(poprzedni wam się podobał, więc raz jeszcze ostrzegam na początku przed tzw. „scenami dla dorosłych")
Steve uśmiechał się już do którejś z kolei osoby w ogromnym salonie w Avengers Tower. Cóż, Tony Stark słynął z imprez i bankietów, które często (bez większego celu) organizował. Tym razem jednak okazja do świętowania była, gdyż już za niewiele ponad godzinę cały świat miał przywitać Nowy Rok. Blondyn dokończył drugi kieliszek szampana i niemal natychmiast w jego dłoni znalazł się kolejny. Natasha usiadła obok niego.
— Jak się bawisz, Kapitanie? — spojrzała na niego z uśmiechem zza rzęs, upijając czerwone wino. Steve uśmiechnął się w jej kierunku pobłażliwie.
— Jest dość... przyjemnie. — Steve wzruszył ramionami, rozkładając ramię na oparciu za przyjaciółką.
— Przyjemnie, powiadasz. — odparła, zakładając nogę na nogę i szturchając lekko blondyna obcasem. — Od początku wyglądasz, jakbyś przyszedł tu na skazanie.
— Na prawdę aż tak to widać? — zapytał, przecierając twarz dłonią. Natasha przytaknęła. — Jestem niemożliwie zmęczony. I kurewsko się stresuję.
— Nie spodziewałam się takich słów z Twoich ust. I nie dziwię się, ja też jestem wykończona. Ale rozerwij się, napij, zatańcz, a potem wszystko odeśpisz. I nie stresuj się, wszystko pójdzie dobrze. — uśmiechnęła się, podnosząc z miejsca, dopijając wino i odkładając pusty kieliszek. Steve przejechał dłonią po swoim zaroście i odgarnął przydługie włosy. — A ja tymczasem zmykam, bo nawet z daleka widzę na sobie wzrok Barnesa, mówiący „zostaw". — uśmiechnęła się idiotycznie, kierując swój wzrok za Steve'a. Blondyn odwrócił się; Bucky ubrany w przepiękny czarny garnitur zmierzał w ich kierunku. Steve podniósł się z miejsca i uśmiechnął, odruchowo poprawiając swoją marynarkę, zupełnie tak, jakby chciał wyglądać przed swoim chłopakiem jak najlepiej. Podszedł do Steve'a i pocałował go delikatnie w lewy policzek, na co Rogers uśmiechnął się niczym zakochany nastolatek i objął bruneta w pasie.
— Bawcie się dobrze, chłopcy. — rudowłosa puściła im oczko i odeszła.
— Zostawić Cię samego na moment a już kręcą się wokół ciebie kobiety. — Bucky uśmiechnął się kręcąc głową, na co Steve posłał mu rozbawione spojrzenie i przyciągnął go bliżej siebie, wpatrując się prosto w jego piękne oczy.
Bucky był dla niego cały piękny, mimo wszystkich blizn i niedoskonałości, Steve bez problemu twierdził, że Bucky jest zrobiony ze szczerego złota i starał się na wszelkie możliwe sposoby utwierdzać w tym także jego samego.
— Na szczęście moje myśli zajmuje tylko jeden mężczyzna. — odparł Rogers, całując Bucky'ego delikatnie. Brunet uśmiechnął się z przyjemności, jaką sprawiały mu te maleńkie rzeczy.
— Mówiłem Ci już, że wyglądasz w tym garniturze zbyt dobrze? Myślę, że jeszcze lepiej wyglądasz bez niego. — Bucky uśmiechnął się zawadiacko, a Steve niemal przewrócił oczami. Cały James. — Jeśli się mylę, to błagam, daj mi się o tym przekonać.
— Jest dokładnie tak jak mówisz, kochanie. — Rogers pogładził bok ukochanego. — A teraz przestań mnie prowokować.
— Oh, już mi się to udało. Wystarczy jedno spojrzenie na Twoje spodnie, które stały się za ciasne, gdy tylko podszedłem do Ciebie i Nat. — Barnes bezczelnie spojrzał na krocze Steve'a i uśmiechnął.
Steve nawet nie zdążył zareagować, gdy Bucky odczepił się od niego i wyminął go, niemal przypadkowo, wierzchem dłoni dotykając znacznego wybrzuszenia w jego spodniach. Blondynowi zrobiło się gorąco. Posłał ukochanemu karcące spojrzenie, na co ten jedynie roześmiał się i wyciągnął w jego stronę dłoń.
— Chodź, Kapitanie.
Bucky nie musiał powtarzać dwa razy. Steve poprawił marynarkę, złapał bruneta za dłoń i razem pokierowali się w stronę reszty Avengers, siedzących na kanapach wokół dość sporego stolika. Bucky zajął miejsce na jednej z wolnych i sięgnął po kieliszek wina, a Steve poszedł w jego ślady, posyłając reszcie uśmiech.
— Jest i nasza przeurocza para! — Wilson roześmiał się, podnosząc kieliszek z alkoholem. — Piłem dziś już za wszystko, oprócz Was, a jesteście świetni, więc dalej ludzie, podnieście kieliszki razem ze mną! No dalej! — krzyknął, na co reszta członków Avengers z uśmiechami wznieśli toast.
Bucky odrzucił do tyłu długie włosy, upijając czerwoną ciesz i prawą dłoń kładąc na udzie Steve'a. Blondyn spiął się, zerkając mimowolnie w tamtym kierunku, gdyż Bucky - jak to on - uwielbiał się z nim droczyć, drażnić i dokuczać mu. Tak też Steve zupełnie nie był zdziwiony, gdy zaledwie centymetry dzieliły dłoń bruneta od jego krocza.
Gdy reszta pogrążyła się w rozmowie, Steve starał się skupić swoją uwagę na czymkolwiek, byle nie spoglądać ukradkiem w stronę dłoni swojego chłopaka, który obecnie kciukiem delikatnie kreślił na jego udzie nieznane mu maleńkie kształty, oraz w kierunku swojego krocza, gdzie znaczny wzwód coraz bardziej dawał o sobie znać. Blondyn przełknął ślinę, patrząc wręcz błagalnie na Jamesa, by ten zabrał swoją dłoń i chociaż na chwilę mu odpuścił. Ułożył swoje ramię na oparciu za Barnesem i zawijał sobie kosmyki jego włosów wokół palców. James w końcu spojrzał na niego, znacznie odwracając się od reszty i uśmiechnął niewinnie. Steve zmierzył go surowym spojrzeniem i przysunął bliżej. Jego zmysły były wyostrzone, zwłaszcza jeśli chodziło o jego chłopaka, a samo to jak Bucky pięknie pachniał, przyprawiało go o dreszcze.
— Buck, skarbie, proszę zabierz dłoń, obiecuję, że pózniej Ci to wynagrodzę, ale na miłość Boską, nie rób mi tego teraz. — Steve westchnął, przyglądając się krótko Jamesowi i po chwili całując go w usta.
Bucky uśmiechnął się podle, bo nawet przez moment nie pomyślał o tym, że tak po prostu odpuści Rogersowi - wręcz przeciwnie.
Brunet przykleił się na dłuższą chwilę do ust Steve'a, dłonią sunąc po jego udzie, by po chwili znów wrócić nią na swoje poprzednie miejsce i tym razem także - całkowicie przypadkowo - trącić dłonią jego krocze.
Steve odkleił się od ust Bucky'ego, łapiąc go delikatnie za policzek i przyglądając mu. Czasami był wręcz przerażony tym, jak bardzo Bucky na niego działał i do jakiego stanu był zdolny doprowadzić go choćby samym dotykiem. Rogersowi było gorąca, jego spodnie były już totalnie ciasne i dziwił się, że jeszcze nie pękły, a Bucky? Bucky siedział jedynie obok niego z „niewinnym" uśmiechem i to było tak zupełnie w jego stylu.
— Jesteś największym dupkiem jakiego znam. — Rogers sapnął, wiercąc się, bo nie mógł juz dłużej usiedzieć w miejscu. Bucky jedynie wzruszył ramionami. — Dostaniesz za to karę.
— Jeśli chcesz ukarać mnie w taki sposób, jaki właśnie chodzi mi po głowie, to myślę, że takie kary mogę odbywać codziennie. Ale żeby dostać karę, chyba najpierw muszę nagrzeszyć, prawda? — Bucky spojrzał na Steve'a zza gęstych rzęs, by po chwili jakby nigdy nic złapać za krocze i uśmiechnąć; tak totalnie niewinnie i zupełnie w jego stylu. Wzrok Steve'a sam zszedł na dłoń ukochanego i blondyn poczuł, jak czerwienieją mu policzki, a fala gorąca przechodzi przez jego ciało. Przełknął ślinę, odkaszlnął, patrząc znacząco na Bucky'ego i wstał, wkładając dłonie do kieszeni, by choć trochę ukryć wzwód.
Bucky uśmiechnął się w duchu, po chwili także wstając, przepraszając wszystkich i kierując za swoim chłopakiem. Znalazł się na zupełnie pustym korytarzu, i przywołał windę. Nigdzie nie widział Steve'a, więc był pewny, że ten juz zdążył dotrzeć do ich sypialni, gdy w ostatniej chwili przed zamknięciem się drzwi windy z Buckym w środku, ktoś zatrzymał je dłonią. Barnes spojrzał na ukochanego i przybrał swój ulubiony zawadiacki uśmiech na usta.
Steve nawet nie czekał, aż drzwi do końca się zamkną; podszedł do bruneta, który już po chwili znalazł się na jego rękach, przyciśnięty do metalowej ściany windy i zaczął całować go tak zachłannie, że sam Bucky był zaskoczony tym, do jakiego stanu doprowadził swojego chłopaka.
Gdy tylko winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, Steve zaczął kierować się w stronę ich sypialni, nawet na moment nie odrywając się od ust bruneta, jedną dłonią podtrzymując go, zaś drugą odpinając jego marynarkę.
— Powinienem nagrać to, co właśnie robisz i pokazywać Ci za każdym razem, kiedy wytykasz mi, że to ja jestem niewyżytym dupkiem. — mruknął Bucky między pocałunkami, dłońmi obejmując kark Steve'a i bawiąc się kosmykami jego przydługich włosów.
Rogers dotarł do ich sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Położył Bucky'ego na materacu i niemal rozerwał jego białą koszulę, nie bawiąc się w odpinane wszystkich pieprzonych guziczków po kolei.
— Dokładnie takiego Cię uwielbiam, Rogers. — Bucky uśmiechnął się szeroko, gdy Steve zrzucił z siebie marynarkę i nachylił nad nim, by znów zaatakować jego usta. James zabrał się za odpinane koszuli blondyna, która już po chwili leżała na podłodze obok jego własnej.
— Za to do czego doprowadziłeś swoim zachowaniem powinieneś za karę mieć celibat przez okrągły, kurwa, miesiąc. — mruknął Steve schodząc pocałunkami na szyję i tors bruneta.
— Nie wytrzymałbyś miesiąca bez seksu ze mną, Steve. I proszę, szanuj mowę ojczystą. — Bucky śmiejąc się przedrzeźnił go i odepchnął, po czym usiadł naprzeciwko niego i sięgnął w stronę zapięcia jego paska. Spojrzał na Steve'a spod rzęs i uśmiechnął zawadiacko. — Chyba powinienem się tym zająć, prawda kochanie? — spytał, zsuwając jego spodnie do kostek. — Zamknąłeś drzwi?
— Nie denerwuj mnie, James. — sapnął Steve, gdy brunet odciągnął gumkę jego bokserek i zsunął je. Bucky uśmiechnął się głupio, obejmując Steve'a dłonią, zaś po chwili, nawet na moment nie tracąc z blondynem kontaktu wzrokowego, przejechał językiem po całej jego długości. — Przestań się ze mną, kurwa, droczyć. — Steve wplótł dłoń w długie włosy Bucky'ego, gdy ten zaczął mu obciągać. Rogers czuł się przerażająco dobrze, a gdy Bucky przyspieszył ten był dosłownie na skraju przyjemności. — Dość, kładź się. — po chwili Steve szarpnął lekko za włosy bruneta i popchnął go na materac. Odpiął jego pasek i zsunął jego spodnie razem z bokserkami. Złapał go za uda i przysunął bliżej siebie, po czym schylił i przywarł do jego ust.
— Pośpiesz się Rogers, bo za chwilę sam się sobą zajmę. — mruknął Bucky, a blondynowi w takim stanie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rozchylił nogi Bucky'ego i wszedł w niego, przez co Bucky jęknął przeciągle i złapał Steve'a za rękę. — Matko jedyna, Steve...
— Jak tego chcesz? — zapytał blondyn, z początku poruszając się wolno, tak, by Bucky przyzwyczaił się do niego. Brunet uśmiechnął się szeroko.
— Doskonale wiesz, jak najbardziej lubię. No dalej, Steve, nie karz mi tyle czekać. — dodał zniecierpliwiony, poruszając biodrami na tyle, na ile pozwalała mu pozycja w której był.
Steve puścił jego dłoń, wspierając się na materacu i przywarł do jego ust. Oh, doskonale wiedział jak jego chłopak lubił to robić, więc z każdą chwilą przyspieszał. Krótko mówiąc, Bucky uwielbiał seks, ale jeszcze bardziej lubił się po prostu pieprzyć. A Steve spędzając z Buckym tak wiele czasu, musiał przyznać, że jemu także to pasowało. Bucky'emu nie potrzeba było wiele, po chwili oddychał ciężko i jęczał prosto w usta Steve'a.
— Kurwa, jesteś najpiękniejszy na świecie. — Rogers spojrzał w oczy ukochanego, przejeżdżając dłonią po jego torsie, po czym zacisnął obie dłonie na jego bokach. Bucky trzymał się kurczowo pościeli, wydając z siebie krótkie krzyki przyjemności.
— Steve... Do jasnej cholery, rozumiem, że masz już swoje lata, ale proszę, szybciej... — jęknął James, łapiąc Steve'a za lewy nadgarstek. Rogers uśmiechnął się pod nosem.
— Wedle życzenia, słońce.
Na dole było głośno, jednak Steve podejrzewał, że mimo wszystko ktoś na pewno usłyszy głośne krzyki Bucky'ego. Ich ciała obijały się o siebie donośnie, a Steve ledwo łapał oddech. Nie potrzebował wiele, słysząc swojego chłopaka, by dojść. Był wykończony, poruszył się jeszcze kilka razy w brunecie, widząc że on także był na skraju przyjemności. Bucky zacisnął mocno dłoń na ramieniu Steve'a i jęknął, wyginając ciało w łuk.
— Matko, tak kurewsko Cię kocham, Rogers. — westchnął James, gdy obaj unormowali swoje oddechy. Sięgnął po mokre chusteczki i wytarł swoje ciało, bo żaden z nich nie miał teraz czasu na kąpiel.
— Kocham Cię też, Buck. — Steve uśmiechnął się, całując bruneta w czoło. Sięgnął po swoje ubrania i zaczął nakładać je na siebie, zaś ubrania Bucky'ego rzucił w jego stronę. — Ubieraj się, kochanie. Zniknęliśmy na zbyt długo, za chwilę północ.
— Jestem pewny, że wszyscy i tak doskonale znają powód naszego zniknięcia i myśle, że nikt nie będzie miał do nas o to pretensji. — Bucky uśmiechnął się, zapinając pasek od spodni i zabierając za ubieranie swojej koszuli.
Gdy obaj byli ubrani i w miarę doprowadzeni do porządku, wyszli z pokoju i pokierowali w stronę wind. Bucky roześmiał się, widząc to, jak jego ukochany zapiął swoją koszulę.
— Skarbie... — odparł w windzie, podchodząc do Steve'a i odpinając guziczki. — Mogłeś powiedzieć, jeśli nie potrafisz zapinać koszul. Z chęcią bym Ci pomógł.
— To wszystko Twoja wina. — mruknął Steve, a Bucky jedynie przywarł do jego ust z uśmiechem, po czym zaatakował jego szyję i zostawił na niej po sobie szkarłatny ślad. — Uduszę Cię...
— Mogłeś mowić, że kręcą Cię takie rzeczy. Możemy spróbować w łóżku. — Buck oblizał usta, obejmując Steve'a i całując go w policzek.
— Bucky!
— Żartuję, mój śliczny, niewinny chłopcze. — Bucky po raz kolejny roześmiał się, widząc reakcję Steve'a.
— Nie prowokuj mnie znowu, bo doskonale wiesz, że tak nie jest. — odparł Steve, a widząc, że za moment znów znajdą się wśród ludzi, poprawił swoją marynarkę.
— Kogo Ty chcesz okłamać? Mnie, siebie, czy nas obu? Jesteś najbardziej niewinnym chłopcem na świecie.
Steve uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową. Rozejrzał się po ludziach, niedaleko widząc resztę Avengers, po czym bezczelnie złapał Bucky'ego za tyłek, na co ten aż podskoczył, nie spodziewając się tego.
Bo prawda była taka, że Steve kochał, (kochał!), kurwa tyłek Bucky'ego, bardziej niż cokolwiek innego.
— Nie przy ludziach! — Bucky zaczął naśladować swojego chłopaka, na co ten przewrócił oczami. Steve złapał bruneta mocniej za pośladek i przysunął do niego, by pocałować go najlepiej jak tylko potrafił.
— Lubię Cię takiego. — Bucky złapał Steve'a za marynarkę i raz jeszcze przywarł do jego ust. — Kurewsko bardzo.
— Wiem. A teraz napijmy się czegoś. — Steve uśmiechnął się i klepnął Bucky'ego lekko w tyłek.
— Co tylko zechcesz, skarbie.
Obaj pokierowali się w stronę reszty drużyny i usiedli na wolnej kanapie, sięgając po alkohol. Natasha spojrzała na Rogersa rozbawiona i poklepała palcem po szyi, dokładnie w miejscu, w którym ten wciąż miał szkarłatną malinkę. Rogers uśmiechnął się głupio, upijając łyka alkoholu, po czym ułożył swoją dłoń na udzie swojego chłopaka.
— Zostało pięć minut, wszyscy na dach! — jakiś czas pózniej Tony krzyknął przez mikrofon, a ludzie zaczęli opuszczać pomieszczenie.
— Idź z nimi, muszę jeszcze szybko skoczyć do toalety. — odparł Steve, całując Bucky'ego przelotnie. Dość szybko przywołał windę i gdy z niej wysiadł, niemal pobiegł w stronę sypialni, którą dzielił z Buckym. Otworzył szafę i trzęsącymi się dłońmi wygrzebał z kieszeni jednej kurtki niewielkich rozmiarów pudełeczko. Dawno nie był tak bardzo zestresowany. Przejrzał się ostatni raz w lustrze, w tle słysząc już fajerwerki.
Prawie przewrócił się, wychodząc z windy na dach. Spojrzał na zegarek; dwie minuty. Wszyscy zgromadzeni na dachu świętowali, a on sam miał ochotę z dachu skoczyć. Powtarzał sobie w głowie, że wszystko będzie dobrze, ale mimo to, serce biło mu jak szalone i wciąż miał ogromne obawy. Poczuł uścisk na ramieniu.
— Uspokój się, Kapitanie. — Natasha uśmiechnęła się szeroko, podając przyjacielowi kieliszek szampana. Steve o mało go nie upuścił z nerwów. Wilson stanął z drugiej strony, z uśmiechem przyszytym do ust, i popchnął przyjaciela w stronę reszty.
— Jeśli ten dureń odmówi, zepchnę go z dachu. — odparł Sam i poklepał Steve'a po plecach.
— No idź do niego, bo nikt nie zrobi tego za Ciebie. — odparła Nat. Steve odetchnął, i uśmiechając się do przyjaciół ruszył w stronę swojego ukochanego.
— Jestem, skarbie. — blondyn objął go w pasie. Po chwili zaczęło się odliczanie zwiastujące nadejście Nowego Roku. Gdy Tony krzyknął „JEDEN" mężczyźni stuknęli się kieliszkami, napili alkoholu, po czym z szerokimi usmiechami przylgnęli do siebie ustami, w tle słysząc fajerwerki i głośne wiwatowanie. Steve był bliski zawału, ale w momencie, gdy spojrzał w stronę Tony'ego, który wymijając ludzi pokazał mu kciuka w górę i uśmiechnął szeroko, wiedział, że nie miał już odwrotu.
— Buck... — westchnął, łapiąc bruneta za dłoń.
— Tak, kochanie? — James uśmiechnął się szeroko, prawdopodobnie zupełnie nie spodziewając się tego, co za moment miało nadejść.
Steve przełknął ślinę, śmiejąc się pod nosem z samego siebie. Zawahał się, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na Bucky'ego, by jego wiara w siebie wróciła. Nikogo, nigdy nie kochał tak kurewsko mocno, przy nikim nie czuł się tak dobrze, z nikim nie czuł się tak szczęśliwy i tak kochany, jak przy Jamesie. Jedyne czego chciał, to spędzić z nim resztę swojego totalnie pokręconego życia, dlatego gdy ogromny reflektor oświetlił ich obu, a ludzie zebrali się wokoło, Steve uklęknął na jedno kolano.
— Jesteś najwspanialszą osobą, jaką w życiu spotkałem. Nikogo tak mocno nie kocham, przy nikim nie czuję się tak dobrze jak przy Tobie. Za każdym razem, gdy mam zły dzień, wystarczy Twój jeden głupi uśmiech, i ja staję się najszczęśliwszy na świecie. Sprawiasz, że mam ochotę żyć, budzić się każdego dnia i cieszyć z tego, że mogę żyć, bo wiem, że jesteś przy mnie. Jesteś najważniejszy dla mnie, nie widzę poza Tobą świata, dlatego... cholera. — Steve trzęsącymi się dłońmi wyciągnął z kieszeni czerwone pudełeczko, po czym otworzył je. — Bucky, miłości mojego życia, czy sprawisz mi tę przyjemność i zgodzisz się zostać moim mężem? — zapytał. Słowa ledwo wychodziły z jego ust. Spojrzał na Bucky'ego, który patrzył na niego ze łzami w oczach. Steve czuł, jak serce za moment wyskoczy mu z piersi.
— O mój Boże, Steve. — James zasłonił usta dłonią, a łzy popłynęły z jego oczu. — Kurwa, tak, oczywiście, że tak! — Bucky roześmiał się i wytarł policzki zalane łzami. Steve uśmiechnął się szeroko, a przy tym odetchnął z ogromną ulgą. Po chwili nałożył pierścionek na palec ukochanego i wstał, by wziąć go w objęcia i pocałować czule. Ludzie zebrani wokoło bili brawo i wiwatowali, a po chwili kolejne fajerwerki rozbrzmiały w ich uszach. Wilson otworzył czerwone konfetti, a Steve i Bucky uśmiechnęli się do siebie szeroko. — Kocham Cię z całego serca, kretynie. — odparł Bucky. Łzy wciąż płynęły z jego oczu, a Steve wytarł je, całując go raz jeszcze.
— Ja Ciebie też, głupku.
Natasha podeszła do nich i przytuliła ich obu z całej siły, a Steve pierwszy raz od dawna widział jej łzy. Reszta drużyny podeszła do nich i zaczęli osobiście im gratulować, a ku zdziwieniu Bucky'ego, nawet Tony z szerokim uśmiechem uściskał ich obu i pogratulował rozpoczęcia nowej drogi życia.
Steve był szczęśliwy. Miał przy sobie miłość swojego życia i nic ani nikt nie mogło ani nie miało prawa im tego zepsuć.
➸
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top