Chapter 2


Wreszcie po jakimś czasie udało się Jinowi mnie uspokoić i zostawić na kilka minut samego. Gdy starszy prawdopodobnie szukał w samochodzie apteczki, ja bałem się poruszyć chociaż odrobinę. Kolana niemiłosiernie mnie szczypały i z trudem bez płaczu udało mi się stanąć na wyprostowanych nogach. Próbowałem chociaż trochę zneutralizować ból, jednak moja obdarta skóra szła w zaparte, dalej skazując mnie na tortury. Nie mogłem nawet postawić kroku bez jęku i mruczenia pod nosem jak to niemiłosiernie boli.

Gdy odwróciłem się w stronę wejścia, Jin właśnie stał w progu kuchni kierując spojrzenie na coś znajdującego się ponad moim ramieniem. Zmarszczyłem brwi i obejrzałem się za siebie, jednak niczego prócz otwartego okna i wiejącej na wietrze firanki nie było. Spojrzałem znów na brata, jednak ten zdążył wybudzić się z dziwnego amoku i podejść do mnie w czterech, długich krokach.
Powstrzymałem się od dociekliwych pytań, wiedząc jak Jin tego nie lubi, jednak pokusa chyba zrobiła mi na przekór...

— Co zobaczyłeś, że parzyłeś akurat tam, Jinnie? — zapytałem, jednak nie dostałem żadnej odpowiedzi. Teraz byłem jeszcze bardziej ciekawy niż parę chwil temu. — Jiiiinnnie...

— Nic, raczej coś mi się zdawało.

Miałem drążyć temat dalej, jednak Jin chyba wyczuwając kolejną falę pytań z mojej strony, nie uprzedzając mnie wylał zbyt dużą dawkę wody utlenionej na zdarte kolana. Zacisnąłem mocno wargi i dłonie w pięści omało co nie zdzierając sobie dodatkowo gardła od krzyku, który został na szczęście stłumiony, inaczej mielibyśmy tu istną arie operową.

— Mogłeś... uprzedzić. — powiedziałem cicho, mocno zaciskając usta jednak dało się wyczuć, że byłem bliski płaczu. Trwałem w bezruchu, czekając cierpliwie, aż ból minie.

— Wybacz, Tae, nie chciałem, przepraszam... — Jin wpadł w panikę i wcale nie musiałem na niego patrzeć, aby stwierdzić, że ten sam ból jaki obecnie odczuwam maluje się także na jego twarzy. Chłopak zbyt dużo brał do siebie jak na swój wiek. To raczej ja byłem tym wrażliwym i bojaźliwym nastolatkiem o umyśle niemowlaka.

Westchnąłem cicho, gdy poczułem nagły chłód na kolanach, tak jakby ktoś położył mi woreczek lodu na rany. Otwierając oczy nic takiego nie znalazłem, jednak wciąż chłód koił nurtujacy ból, co było bardzo przyjemne. Pewnie to powiew wiatru z zewnątrz, przecież siedzimy przy otwartym oknie.

~*~

— Jestem wykończony. — stwierdziłem, padając na kanapę, jednak dopiero po nagłym ataku kaszlu zorientowałem się, że sofa była jedynym wciąż zakurzonym przedmiotem w tym pomieszczeniu. Jęknąłem głośno i schowałam twarz w ramieniu. — Jin-ah, przysięgam, że nic takiego ci nie zrobiłem, abyś się na mnie mścił w ten okrutny sposób!

— A może jest opcja, że nie zdążyłem wytrzepać poduszek? — rozbawiony i zmęczony ton brata wskazywał, że prawdopodobnie siedział przed sofą, opierając się o nią plecami. Uchyliłem jedno oko i wziąłem jedną z zakurzonych poduszek. W następnej chwili to on kaszlał jak napalony palacz, a ja śmiałem się w najlepsze.

— Ha, h-ha, bardzo zabawne, Taehyung. — Jin odwrócił się do mnie, wciąż lekko pokaszlując, gdy odrzucałem poduszkę za siebie. — Nie bałagań! Będzie więcej do sprzątania. A przypominam, że góra wciąż jest jedynym wielkim skupiskiem śmieci.

Jęknąłem przeciągle, układając głowę ponownie na zgiętym ramieniu.

— Zajmuję kanapę. — mruknąłem cicho, będąc na granicy snu.

Jeszcze zanim moje zmęczenie wzięło górę usłyszałem czyiś śmiech.

a/n Ja wiem, że nudne. Jeśli będę widzieć tu większą aktywność, szybciej wstawię kolejny rozdział, który myślę, że jest już o wiele ciekawszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top