14.
– A pan tu w jakiej sprawie? – warknął na dzień dobry zarządca niszczalni, chowając szybko pod biurko jakieś dokumenty. – Nie przypominam sobie, żebyśmy mieli na dzisiaj umówioną kontrolę.
– Colian Neiboth, prawnik – Col przedstawił się spokojnie, wyciągnął z kieszeni wizytówkę i podał ją zarządcy. – Chciałem się zapytać o pewien transport.
Mężczyzna bardzo długo przyglądał się na zmianę to jemu, to wizytówce, aż w końcu złagodniał nieco. Podrapał się z zakłopotaniem po karku.
– Widziałem pana w wiadomościach i, no, ten – zawahał się. – Ale nie spodziewałem się, że pan przyjdzie. Nie jestem pewien, czy mogę go panu wydać.
– Nikt inny po niego nie przyjdzie – Col uśmiechnął się krzywo. – A to przecież tylko złom.
Zarządca musiał uwierzyć mu na słowo, poznał to po jego oczach, ale dla zasady ociągał się bardzo ze znalezieniem odpowiedniego klucza i zaprowadzeniem Neibotha do właściwego magazynu. Niszczalnia zdecydowanie nie należała do przyjemnych miejsc. Długi szary korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a przeszklone ściany pozwalały zajrzeć do wielkich hal, w których zadawano śmierć nie tylko przedmiotom, ale i wszelkim wspomnieniom, które w sobie przechowywały.
Dla androidów przygotowane były oddzielne pomieszczenia. Często zdarzało się, że właściciele życzyli sobie zwrotu tego, co zostało z ich mechanicznych sług, aby móc złożyć je na nowo lub sprzedać bardziej wartościowe części. Równie często kolekcjonerzy i pasjonaci szukali tu konkretnych elementów, których brakowało im do złożenia jakiegoś zabytkowego modelu.
Zgodnie z przepisami, powinien upłynąć pełen tydzień od momentu zniszczenia robota, zanim mógł on zostać sprzedany komuś, kto nie był jego właścicielem. Ale szanse na to, że ktokolwiek poza Colem będzie zainteresowany tym konkretnym androidem były naprawdę znikome.
Mężczyzna otworzył przed nim drzwi i wpuścił do jednego z magazynów. Na sięgających sufitu regałach stały poustawiane w równych rzędach kartony, opatrzone opisami z numerem seryjnym modelu androida i datą zniszczenia. Zarządca sprawdził coś jeszcze w swoim notesie, po czym odnalazł właściwe pudło.
– Gdyby brakowało panu jakichś części to, ten, wie pan – bąknął, speszony przeciągającym się milczeniem Cola.
Neiboth nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Smutek stanął mu w gardle wielką gulą i ledwie pozwalał na oddychanie. W wyciągniętych dłoniach trzymał małe pudełko, w którym mieściło się wszystko, co zostało z Adama.
– Oto człowiek – wymamrotał bezgłośnie, starając się nie rozpłakać.
– He? – zdziwił się zarządca, myśląc, że Col mówił coś do niego.
– Dziękuję – powiedział głośniej Neiboth i wymusił na sobie uśmiech.
Odzyskał nieco z wiary w ludzką dobroć, gdy zarządca nie zażądał zapłaty za zawartość kartonu. Być może zrobił to z litości, ale możliwe, że postanowił uznać Coliana za właściciela androida. Bez względu na motywację, liczył się tylko fakt, że Adam wreszcie był bezpieczny.
Załadował pudło na motor i przymocował je mocno, przypominając sobie, jak bardzo android nienawidził z nim jeździć. Czuł się dziwnie pusty, a jednocześnie wypełniała go nieodparta chęć działania, której nie mógł znaleźć od bardzo dawna.
Nie pojechał od razu do swojego mieszkania. Nie był na tyle głupi, aby utwierdzać się w przekonaniu, że uda mu się cokolwiek osiągnąć bez niczyjej pomocy. Miał wystarczająco dużo czasu, aby wszystko dokładnie przemyśleć.
Zatrzymał motocykl przed sklepem dla pasjonatów robotyki. Z wystawy patrzyły na niego stare modele, takie jak recepcjonistka Betty czy szofer Frank, ale nie brakowało również tych nowszych, które do złudzenia przypominały prawdziwych ludzi. Powoli wszedł do środka, kurczowo trzymając swoje pudło. Dookoła piętrzyły się regały z nowymi częściami zamiennymi, miniaturowymi modelami kolekcjonerskimi i poradnikami o tytułach w stylu „Twój robo-charakter – czyli jaki mechaniczny pomocnik jest dla ciebie najlepszy" czy „Dlaczego android jest najlepszym przyjacielem człowieka?".
Col zaczął już wątpić, że znajdzie to, czego szukał, gdy za jego plecami rozległo się ciche pytanie:
– Pomóc panu jakoś?
Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z maleńkim pomarszczonym staruszkiem. Nie dał się jednak zwieść niepozornym wyglądem. W oczach dziadka błyszczały siła i pasja, których często brakowało wielu młodym ludziom.
– Chciałbym złożyć z powrotem ten model – odparł Colian bez wahania i podał staruszkowi pudło.
Oględziny zajęły dłuższą chwilę. Długimi i chudymi jak odnóża pająka palcami badał wszystkie części Adama, bladobłękitne oczy wspomagał ogromnym szkłem powiększającym, dokonując oględzin tak szczegółowych, że Col niemal poczuł się zakłopotany.
– To bardzo nowoczesny egzemplarz – zauważył w końcu.
– To prototyp, który na dobrą sprawę nigdy nie trafił do produkcji – Col przyznał niechętnie.
– Nie łatwiej panu będzie skontaktować się z producentem albo... – staruszek urwał gwałtownie i uważniej przyjrzał się klientowi. Chyba go rozpoznał, bo jasne oczy rozbłysły mu jeszcze jaśniej. Przez ostatnie kilka dni twarz Cola pojawiała się regularnie we wszystkich wiadomościach, nie było w tym więc nic dziwnego. – Takie rozwiązanie chyba nie wchodzi w grę, co?
– Niestety.
– Nic nie szkodzi – zaśmiał się dziadek, chowając lupę do kieszeni koszuli. – Mam dla ciebie pewną propozycję.
Skinął na Cola dłonią, każąc iść za sobą. Im bardziej zagłębiali się w sklep, tym większy chaos zdawał się w nim królować. Col nie miał pewności, czy to tylko wielkie królestwo robotyki, czy już zupełnie oddzielny wymiar. Mimo to wiedział, że zmierza we właściwym kierunku.
Krętymi schodami weszli na piętro, na którym mieścił się warsztat. Kiedyś musiało w nim pracować wiele osób, teraz jednak było tu niemal pusto, jeśli nie liczyć robotów czekających na naprawę. Ich puste oczy wpatrywały się nagląco w Coliana, zupełnie jakby oczekiwały, że to właśnie on je ukończy.
– Znajdziesz tu wszystko, co będzie ci potrzebne – zapewnił go staruszek. – Możesz przychodzić tak często, jak tylko będziesz miał ochotę.
– Czy to nie będzie problem? – zapytał Col, na co dziadek roześmiał się głośno i wyszedł z pracowni.
Neiboth przez chwilę nie potrafił uwierzyć w swoje szczęście. Nie mógł nawet marzyć o lepszej propozycji. O tak, tu na pewno niczego mu nie zabraknie. Zapasowych części było pod dostatkiem, ściany obwieszono schematami, a w komputerze mógł znaleźć szczegółowe informacje o budowie większości modeli androidów.
Postawił pudło na jednym z wolnych stanowisk i powoli zaczął wyjmować poszczególne części. Ostrożnie, niemal z namaszczeniem, rozkładał na stole fragmenty Adama. Niektóre układał na specjalnie do tego przygotowanym stoliku. Inne czyścił i podłączał od razu do komputera aby sprawdzić, czy nie zostały uszkodzone. Czekało go tak wiele pracy, a mimo to nawet nie czuł zniechęcenia. Po raz pierwszy w życiu wiedział, co chce robić.
– Już niedługo, Adamie. Już niedługo.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top