Rozdział 3 ''Pan perfekcyjny''

🎅 Mikołaj 🎅

Zjedliśmy po pysznej tarcie dyniowej, wypiliśmy gorącą kawę, a Olga magicznie odzyskiwała swoje zagubione moce. Buzia praktycznie jej się nie zamykała, mówiła o wszystkim i o niczym, sprytnie omijając powody przez które znalazła się w takiej kłopotliwej sytuacji. A ja postanowiłem dzisiaj nie drążyć. Dla obojga z nas był to emocjonujący wieczór, który w dodatku nie miał mieć szybkiego końca, bo przecież następny przystanek to moje mieszkanie.

Zapłaciłem rachunek, chwyciliśmy wyschnięte ogrzane płaszcze z krzeseł, opatuliliśmy się szczelnie szalikami i wyszliśmy na zewnątrz.

Śnieg nie dawał za wygraną i w przeciągu tej godziny, którą spędziliśmy w kawiarni przybyło go kilka dobrych centymetrów. Pod podeszwami nie czuć było już brukowanego chodnika, tylko lekki puch, na którym zostawały odciśnięte ślady butów. Zmrużyłem oczy, bo płatki śniegu tańczyły w powietrzu i spadały na rzęsy.

– Tam zaparkowałem samochód – powiedziałem i wskazałem ręką na drugą stronę ulicy. Olga przytaknęła bez słowa i chwyciła za dwie walizki, które miała ze sobą. – Daj tą większą, pomogę ci – odparłem i przejąłem bez jej zgody rączkę. Poczułem, że nie jest za ciężka, więc bez trudu podniosłem do góry. – Nie ma tego zbyt wiele... – zauważyłem i zerknąłem na nią z ukosa. Szliśmy ramię w ramię, a Olga w odpowiedzi wzruszyła barkami.

– Tak jakoś wyszło. Nie dorobiłam się jeszcze w życiu – próbowała brzmieć swobodnie, choć wyczułem znowu te dziwne spięcie w głosie, które zmieniało ją nie do poznania. Ale nie ciągnąłem jej za język, nie chciałem wprowadzać krępującej atmosfery i tak będzie zaraz wystarczająco niezręcznie, gdy przekroczymy razem próg mojego mieszkania.

Ruch na mieście zmalał, było już po największych korkach, więc bez problemu przecięliśmy ulicę przez środek. Spod śniegu nie było widać pasów i nie było sensu, aby nadrabiać drogi. Poza tym wszyscy jeździli powoli, a samochody sunęły między sobą większymi odstępami. Podeszliśmy do zaparkowanego niedaleko auta, które wyglądało, jakby spało pod grubą pierzyną u babci.

– To twój samochód? – Olga zapytała, nie kryjąc swojego podziwu i ogromnego zaskoczenia na widok czarnego BMW x6.

– Tak się składa, że mój – potwierdziłem, tłumiąc uśmiech. Pewnie to dziecinne zachowanie z mojej strony, ale poczułem się zaskakująco połechtany, że czymś jej zaimponowałem, nawet jeśli miało to być zwykłe auto.

– Przyznam się, że jestem pod wrażeniem – odparła, a ja aż puchłem na sercu od tych komplementów. – Brawo, Miki! – dodała zachwycona, a ja aż się skrzywiłem, gdy usłyszałem przezwisko, które niegdyś mi wymyśliła. Nikomu nie pozwalałem tak mówić, ale Olga jak zwykle musiała robić po swojemu. Tym razem puściłem to mimo uszu, bo uważałem, że to będzie jednorazowa akcja.

Otworzyłem bagażnik, włożyłem walizki i wyjąłem szczotkę do odśnieżania. Sprawnymi ruchami pozbyłem się niepotrzebnej warstwy śniegu z dachu oraz przednich szyb. Nie miałem drugiej, więc Olga, żeby nie stać bezczynnie, pomagała zrzucić go rękoma. Czego zapewne pożałuje, bo przez swoją ofiarną pomoc odmrozi sobie palce.

Gdy samochód nadawał się już do jazdy, otworzyłem kulturalnie drzwi i zaprosiłem dziewczynę do środka, ale ona zanim rozsiadła się w nim na dobre, pieczołowicie trzepała buty, czym szczególnie mnie rozbawiła. Znowu wychodziło z niej zakłopotanie i dostrzegłem na policzkach delikatne zaczerwienienie.

– Już wystarczy, bo fleki ci poodpadają – zażartowałem dla rozluźnienia, ale na szczęście zareagowała uroczym śmiechem i obejrzała obcasy, aby upewnić się czy faktycznie przypadkiem ich nie uszkodziła.

Zamknąłem drzwi, obszedłem samochód i wsiadłem za kierownicę, łapiąc się w myślach na tym, że ciągle się uśmiechałem. Tak panicznie obawiałem się jej towarzystwa, a póki co wywoływała zapomniane naturalne uczucia. Prawdziwą, swobodną radość.

– Ale luksus – Olga szepnęła i zagwizdała z uznaniem. Nie wytrzymałem i zaśmiałem się otwarcie. Zapomniałem, że była mistrzynią w pogwizdywaniu. Kiedyś próbowała mnie nauczyć różnych technik, ale akurat z tego byłem słabym uczniem.

Odpaliłem silnik i ostrożnie dołączyłem się do ruchu. Na swoje osiedle miałem około piętnastu minut drogi od centrum, ale przy takich warunkach pogodowych podejrzewałem, że czas zdecydowanie się wydłuży, więc ustawiłem stację radiową, żeby nie dopadła nas krepująca cisza. Jednak za chwilę okazało się, że w towarzystwie Olgi taka nam nie groziła.

– Czym się zajmujesz, że stać cię na tak wypasione auto? – spytała wprost i przejechała ostrożnie dłońmi po podświetlanym kokpicie.

Za czasów świetności naszej przyjaźni byłem przyzwyczajony do jej otwartości, nie dziwiły mnie żadne bezpośrednie pytania i zawsze na nie cierpliwie odpowiadałem. Teraz wychodziło, że będę musiał się do tego przyzwyczaić na nowo. Choćby przez grudzień, a później znów zapomnieć, co nie będzie już takie łatwe.

– Jestem informatykiem w sądzie, a oprócz tego mam firmę projektującą strony internetowe, którą zajmuję się po godzinach – odpowiedziałem i zerknąłem na Olgę, żeby zobaczyć jej reakcje. Kiwała głową z niekłamanym uznaniem, dzięki czemu znów poczułem, jakbym nagle urósł kilka centymetrów. Chyba nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałem takiego szczerego podziwu.

Moja mama narzekała otwarcie, że wybrałem taką ścieżkę zawodową, a nie inną, że się wyprowadziłem, a przede wszystkim, że przestałem usługiwać i skakać nad nią oraz moimi trzema siostrami, które traktowały mnie niczym służącego. Mikołaj zapłaci. Mikołaj kupi. Mikołaj zawiezie. Mikołaj załatwi. Żebym chociaż raz usłyszał dziękuję, a ja słyszałem tylko kolejne prośby, a bardziej rozkazy. A ojciec odkąd się wyprowadził, przestał się mną całkowicie interesować, jakby zupełnie zapomniał, że ma dzieci.

– W takim razie gratuluję, bo chyba układa ci się w życiu. Cieszę się, że wszystko jest tak, jak sobie kiedyś wymarzyłeś – powiedziała nieco zgaszona, ale nie wyczuwałem w głosie zazdrości, jedynie znowu tę nieznaną niepewność.

– A ty gdzie pracujesz? To znaczy pracowałaś – poprawiłem szybko i zganiłem się w myślach, bo mogłem powstrzymać się z tym pytaniem, mimo że tak bardzo nurtowało mnie co się działo u niej przez te pięć lat, odkąd skończyliśmy liceum. Kątem oka zobaczyłem, że Olga przeniosła spojrzenie za szybę po swojej prawej stronie i już nie rozglądała się z zaciekawieniem po wnętrzu samochodu.

– Byłam barmanką i pomagałam w marketingu, ale jak już wiesz to przeszłość – odpowiedziała i jakby przesunęła się bliżej drzwi. Dłonie schowała między udami, zgarbiła plecy i wyglądała, jakby nagle się zmniejszyła. Czyżby tak mocno krępowała ją rozmowa o tym? Wstydziła się tego czym się zajmowała?

Była barmanką. Powtórzyłem sobie w myślach, żeby przyswoić informację. Nie chciałem jej dłużej męczyć, bo miałem nieodparte wrażenie, że nie czuła się komfortowo. Musiałem się powstrzymać przed dalszym wypytywaniem, chociaż coraz bardziej gryzło mnie czemu straciła pracę, mieszkanie, a teraz zastanawiałem się jeszcze jakie ukończyła studia. Jaki miała zawód, że zdecydowała się pracować za barem? Ale opanowałem się, uznałem, że jeszcze zdążę przemaglować ją w tej kwestii. Przecież przed nami wspólny miesiąc. Dokładniej dwadzieścia cztery dni. Chyba że, Olga znajdzie wcześniej pracę.

Nie zamierzałem się na razie nad tym rozwodzić i zmieniłem temat, skupiając jej uwagę ponownie na aucie.

– Nie wyobrażaj sobie, że jestem milionerem, ten samochód nie jest z salonu. Mój znajomy sprowadza takie luksusowe auta z Kanady lub Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu dużo mniejszym kosztem można stać się nabywcą takiego cacka – wyjaśniłem, mając nadzieję, że chociaż to ją trochę rozluźni.

– Tak czy siak, to majątek. Pewnie jesteś bardzo zapracowany. Masz w ogóle czas na przyjemności? Pamiętam, że w szkole zawsze najważniejsze były dla ciebie kółka matematyczne i naukowe książki. Doprawdy nie wiem, jakim cudem udawało nam się ciebie wyciągać z domu! – zaśmiała się na samo wspomnienie, a ja poderwałem usta do góry, słysząc jej swobodniejszy ton.

W tym przypadku miała akurat wiele racji. Zawsze zaniedbywałem stosunki z rówieśnikami, bo bardziej fascynowała mnie nauka i cyferki. Z domu wychodziłem jedynie wtedy, gdy na dworze czekała cała paczka, a przede wszystkim Olga. Prawda była taka, że uwielbiałem spędzać z nią czas. Zawsze wtedy czułem się akceptowany takim jakim jestem i w ich gronie nie uważano mnie za dziwoląga, jak to zdarzało się w klasie.

– Nie będę ukrywał, że dużo pracuję, ale nie jest jeszcze ze mną tak źle. Mam czas na życie towarzyskie, nie jestem typem samotnika – odpowiedziałem trochę naciągając prawdę, ale nie chciałem, aby pomyślała, że jestem dzikusem, siedzącym tylko przed ekranem komputera. Miałem dobrego kumpla, z którym widywałem się najczęściej w pracy i utrzymywałem też kontakt z pozostałymi członkami starej dziecięcej ekipy. W zasadzie głównie odbywało się to wirtualnie, ale na bieżąco ze sobą rozmawialiśmy.

– Czyli jest jakaś przyszła pani Śliwińska na horyzoncie? – zapytała odważnie i kątem oka widziałem, że obróciła się bardziej w moją stronę, jakby doleciała do niej odrobina utraconej przed sekundą odwagi.

– Już nie ma – oznajmiłem może zbyt chłodno, ale nie mogłem zapanować na głosem. Złapałem mocniej kierownicę, gotowy na kolejne pytania, a niekoniecznie chciałem dalej brnąć w tę rozmowę. Nie lubiłem się zwierzać i uzewnętrzniać uczuć.

– Och, rozumiem. Przepraszam, nie wiedziałam. W takim razie mam nadzieję, że to ty z nią zerwałeś i nie masz złamanego serca, bo słabo nadaję się na pocieszycielkę – mówiła żartobliwie, próbując w ten sposób zatuszować swoją wcześniejszą wścibskość.

To był właśnie cały urok Olgi, że nieumyślnie potrafiła palnąć coś zbyt otwarcie i wprawić tym swojego rozmówcę w zakłopotanie, chociaż nie miała nic złego na myśli.

– Nie martw się, to ja zakończyłem związek, więc nie usłyszysz nocą rozpaczliwego płaczu do poduszki – uspokoiłem, podtrzymując luźną rozmowę, bo nie chciałem, żeby ganiła się za swój niewyparzony język.

– Najwyżej pół nocy głaskałabym cię po pleckach na uspokojenie – rzuciła figlarnie, a ja poczułem dziwny ucisk w żołądku.

Mimowolnie wyobraziłem sobie jej smukłe palce, sunące zakrętami po moich plecach, aż zrobiło mi się gorąco na samą myśl, a ciepły wełniany płaszcz, którym miałem na sobie, tylko podtrzymywał morderczo to uczucie. Zmniejszyłem ogrzewanie, bo jeszcze chwila, a roztopiłbym się jak śnieg na przedniej szybie.

– Pewnie ciężko cię zadowolić panie perfekcyjny. Pamiętam, że zawsze wybrzydzałeś, gdy chodziło o dziewczyny – przypomniała zamierzchłe szkolne czasy.

W tej kwestii również się nie myliła, bo jako nastolatek w każdej koleżance wynajdywałem same niedoskonałości, zamiast widzieć ich plusy w moje oczy rzucały się wady. Ale, gdy pod nosem miało się chodzący ideał w postaci przyjaciółki. Okładkową piękność jaką była Olga, podświadomie podnosiłem poprzeczkę każdej kandydatce i po cichu liczyłem, że też kiedyś taką spotkam.

To nie tak, że kochałem się w Oldze. Ja jedynie zachwycałem się nią na każdym kroku. Podziwiałem, ale nigdy nie pozwoliłem sobie na głębsze uczucie, bo wiedziałem, że była poza moim zasięgiem. Była najpopularniejszą dziewczyną w szkole, a nawet i całym mieście. Przed jej domem ustawiały się kolejki wielbicieli i nie widziałem dla siebie miejsca w tym kółku uwielbienia. Bo wysoki, szczupły mysi szatyn w okularach zbyt mocno odstawał od kanonu pożądanego przystojniaka. Wystarczała mi nasza przyjaźń, która była najcenniejsza w świecie.

– Co takiego musi mieć kobieta, żeby rozkochać cię w sobie? – Olga drążyła zaintrygowana. Odpięła pas i usiadła bokiem na fotelu, żeby mnie ciągle obserwować.

Rzuciłem na nią przelotnie okiem i wróciłem szybko do zasypanej śniegiem drogi, żeby się nie rozpraszać, bo w tym przytłumionym świetle wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Usta zdawały się być czerwieńsze, a oczy ozdobiła brązowa głębia, w której niebezpiecznie łatwo można było się zatracić.

– Duży biust? – rzuciła nagle, aż parsknąłem głośno i pokręciłem ze śmiechem głową. – Wyższe wykształcenie? Blondynka, szatynka, ruda? Rude są ponoć szalone, więc raczej nie są dla ciebie. Apartament w wieżowcu? A może powinna być drugą Gesslerową w kuchni? Wiesz, ponoć przez żołądek do serca jest najbliżej – wymieniała coraz bardziej wyszukane atuty przyszłej żony, a ja nie mogłem przestać się uśmiechać. Olga również zdawała się być rozluźniona, jej głos zrobił się miękki już bez żadnej ciężkiej głoski. – A więc co takiego? – ponagliła, bo wciąż nie dałem żadnej odpowiedzi i klepnęła mnie dłonią w udo.

Nie zdążyłem dobrze ochłonąć, jak znów poczułem dziwne iskry na ciele. Poprawiłem się w fotelu, jakbym tym ruchem miał strzepnąć z nogi ciarki, ale one uparcie tam zostały. Odetchnąłem zadziwiająco gęstym powietrzem i zastanowiłem się nad odpowiedzią, bo Olga ewidentnie na nią czekała, i nie zamierzała odpuścić, więc aby uniknąć kolejnego niespodziewanego dotyku, musiałem coś wymyślić.

– Chciałbym, żeby mnie szanowała i słuchała moich potrzeb. Po prostu, żeby nie była egoistką – wymieniłem wszystko czego zabrakło w moim ostatnim związku.

Z Elwirą byliśmy parą ponad dwa lata, a rozstaliśmy się miesiąc temu. Co prawda, to ja odszedłem, ale ona nadal nie zgadzała się z moją decyzją i próbowała nakłonić mnie do powrotu. Do pewnego momentu naprawdę się dogadywaliśmy, ale z czasem zacząłem czuć się niezauważany w tym związku. Zabierała mi głos w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie, podporządkowywała pod siebie niczym moja zaborcza matka. A gdy zaczęła nagabywać o ślubie, przestałem bagatelizować jej zachowanie i wszystkie alarmujące sygnały.

Nie byłem gotowy na tak poważne deklaracje, na zakładanie rodziny, uwijanie wspólnego gniazdka. Moja kariera się rozkręcała, poświęcałem temu sporo wolnego czasu i nie chciałem na razie niczego zmieniać w życiu. A przede wszystkim nie wyobrażałem sobie małżeństwa z nią jako żoną u boku. Gdy to pojąłem nie było innego wyjścia, bo ciągnięcie związku na siłę, nie miało najmniejszego sensu i ku jej wielkiemu niezadowoleniu zerwałem.

– Wymieniłeś wszystko, co powinno być normą w każdym partnerskim związku – Olga podsumowała już ciszej, jakby te słowa dotknęły ją równie mocno co mnie.

I to była właśnie kolejna bardzo dziwna sprawa. Nie rozumiałem jak to się stało, że Olga była samotna? Nie spotkała jeszcze na swojej drodze odpowiedniego mężczyzny, który zadbałby o nią, kochał jak największy cud na świecie, skoro w kandydatach mogła zawsze przebierać jak w pomidorach na bazarze? To niepokoiło mnie równie mocno, co cała reszta jej tajemnic. Miałem nadzieję, że z każdym kolejnym wspólnie spędzonym dniem, otworzy się i wszystkiego się dowiem. Będę musiał tylko uzbroić się w cierpliwość.

– Przede wszystkim musi porwać moje serce, jak już ma być romantyczniej – odparłem, żeby rozładować kolejne spięcie w powietrzu. – A blondynek nie lubię, wolę szatynki – dopowiedziałem, zdając sobie doskonale sprawę, jakiego koloru są włosy Olgi, ale nic nie mogłem poradzić, że tylko takie mi się podobały.

– Całe szczęście! Pewnie dlatego zgodziłeś się, żebym zamieszkała u ciebie. Gdybym była blondynką, pewnie teraz układałabym kartony pod mostem – zażartowała czarno i mimo tych wszystkich skrywanych problemów na dnie serca roześmiała się wesoło.

– Tak, wyłącznie dlatego – odpowiedziałem z udawanym rozbawieniem i zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak naprawdę dałem się na to namówić.

Czy tylko znaczenie miała stara znajomość i zwyczajna troska o dziewczynę? Czy dlatego, że gdy spojrzałem w jej piwne oczy, zrozumiałem, że tęskniłem mocniej niż mi się zdawało? 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top