Osiem pączków

„Jeden fałszywy krok dzieli sukces od porażki”.
~ Marieke Nijkamp, „Chłopak, który bał się być sam”

– Leslie ktoś do ciebie!

Cameron właśnie brała prysznic w domu swojej siostry Judy. Ze szpitala wróciła dopiero późnym wieczorem, dlatego była zbyt zmęczona, żeby pójść się umyć. Znalazła na to czas i chęci zaraz po wstaniu. A wstała wyjątkowo o dziewiątej. Zaskoczeniem było dla niej to, że Judy jeszcze nie wyszła do pracy oraz fakt, że ktoś do niej przyszedł o tak wczesnej porze. Gdyby był to Harris, najpierw by się ucieszyła, że żyje, a później dałaby nauczkę, że napędził jej stracha. Myślała, żeby z początku go przytulić, a potem walnąć w twarz. Tak, to był dobry pomysł. Nie dość, że zniknął na tak długo, to jeszcze przeszkadzał jej wziąć prysznic! Nie znalazła żadnych wystarczająco trafnych epitetów, żeby go obrazić.

Kiedy zeszła do salonu, zdecydowanie nie takiego widoku się spodziewała. Na żółtej kanapie jej siostry siedział Trevor ubrany w podarty i zakrwawiony garnitur. Krew na nim zdążyła już zastygnąć, inaczej Judy nie pozwoliłaby mu usiąść. We włosach miał liście i gałęzie, a buta miał tylko jednego. Wszystkie jej poprzednie emocje do niego zastąpiła czysta ciekawość.

– Och, wreszcie raczyłeś się zjawić. Gdzie zgubiłeś buta? Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do ciebie mój samochód jest cały.

– Tak, jest cały – westchnął, jak gdyby spodziewał się, że rozmowa z nią będzie ciężka.

– Judy już wyszła? – zmieniła ton wypowiedzi, rozglądając się jednocześnie po salonie.

– Tak, bo nie mogła na mnie dłużej patrzeć. Za długo schodziłaś.

– Jak śmiesz?!

– Hej, spokojnie. Wiem, że długo mnie nie było, ale musimy porozmawiać. Widzisz, zostałem wezwany do misji, a że mamy mniej aktywnych agentów, nie mogłem odmówić. Z dobrych wieści udało mi się namówić szefostwo, żeby odpuścili mi kilka misji, do czasu aż sprawa z Cassidy, nie będzie chociaż w połowie rozwiązana. Zobaczymy jak to wyjdzie.

– Aha.

Leslie wyraźnie nie była zadowolona z wyjaśnień Trevora. Jak mógł ją tak po prostu zostawić bez słowa, ukraść jej samochód i jeszcze tłumaczyć się agencją. Okazało się, że odnalezienie Cassidy nie było dla niego priorytetem. Cameron była wstrząśnięta tym odkryciem. Co prawda miała obawy, co do współpracy z Harrisem, ale nie sądziła, że jego brak zaangażowania będzie aż tak uwypuklony. Sądziła, że uratowanie jej przyjaciółki powinno być dla agencji czymś o wiele ważniejszym, niż pozostałe misje, jakiekolwiek by nie były.

– Okej, jesteś agentem. Będę z tobą szczera. Absolutnie nie rozumiem, czym się zajmujecie, ale myślę, że sprawa Cassidy powinna być dla ciebie i całej agencji dużo ważniejsza. Myślę, że ona tam gdzieś żyje i czeka na ratunek. Dlaczego nie potraficie tego zrozumieć? Ona jest jedną z was! Jesteście jej coś winni.

– Spokojnie, Cameron. Zgadzam się z tobą, ale jestem pod zwierzchnictwem kogoś innego. Muszę być posłuszny, bo inaczej mnie wyleją, a kocham tę robotę. Poza tym jest dobrze. Dostałem zielone światło na doprowadzenie tej sprawy do końca. To znaczy, że już nie będą nas rozpraszać innymi rzeczami.

– Chciałeś powiedzieć dostaliśmy. Jesteśmy drużyną, kochanieńki.

– Proszę, nie mów tak do mnie.

Leslie zignorowała jego słowa.

– No dobrze, kochanieńki, teraz to ty musisz się przebrać i najlepiej jeszcze wykąpać. Kiedy doprowadzisz się do porządku, możesz chwilę podrzemać, ale potem od razu jedziemy sprawdzić Andreę, o której mówił Callum, dobra? Musimy zacząć szybciej działać. Czasu mamy coraz mniej. Nie czujesz tego? Ja czuję i to mnie stresuje.

– Dziękuję, o łaskawa pani, za pozwolenie na drzemkę. I spokojnie, jestem jednym z najlepszych agentów, jakich miałaś okazję poznać, oprócz Avy, więc mogę zagwarantować ci, że uda nam się odnaleźć Cassidy.

– Trzymam cię za słowo.

Leslie usiadła na kanapie i głęboko westchnęła. Martwiła się o swoją przyjaciółkę. Nie potrafiła przestać myśleć o torturach, jakie jej robili, podczas gdy ona sama siedziała i zajadała swoje zmartwienia u siostry w domu. Czuła się z tym źle. Miała nadzieję, że Harris szybko wróci do działania. Zależało jej na tym, żeby jak najszybciej znaleźć Cooper. Tęskniła już nawet za zapachem, który zawsze roztaczała, wanilii i goździków.

Trevor w tym czasie wstał i poszedł prosto do łazienki. Stwierdził, że nie opłaca mu się wracać do siebie. Nie czuł, że potrzebuje drzemki. Był zmęczony, ale adrenalina, która krążyła mu w żyłach od ostatniej bijatyki skutecznie pobudzała go do działania. Chociaż nadal miał świadomość, że przebywał w domu swojej byłej, nie był skrępowany, korzystając z jej łazienki. Pomieszczenie pachniało tak, jak zapamiętał. Był to zapach cynamonu unoszący się z odświeżaczy powietrza, które były ulokowane w kilku miejscach, między innymi na szafce nad zalewem i na parapecie. Wystrój łazienki przypominać miał zielone jabłko i udało się to osiągnąć. Trevorowi nie podobało się ten koncept, ale musiał przyznać, że przyjemnie mu było zrelaksować się w wannie pośród ścian w kolorze jasnej zieleni oraz z unoszącym się zapachem cynamonu. Chociaż po pewnym czasie nabrał ochoty na szarlotkę.

Cameron mogła przysiąc, że minęła wieczność, zanim Harris wyszedł z łazienki. W międzyczasie udało jej się znaleźć jakieś stare ubrania należące do, w zasadzie już nie pamiętała do kogo one należały, ale były męskie, więc miała nadzieję, że będą mu pasować. Choć nie były w jego stylu, Trevor prezentował się w nich nawet schludnie, mimo że był to sweter świąteczny i jakieś dresowe spodnie.

– Cieszę się, że wreszcie raczyłeś się zjawić. Mam nadzieję, że czujesz się już na tyle wypoczęty, żeby móc działać.

– Oczywiście. W międzyczasie kiedy mnie nie było, udało mi się namierzyć aktualny adres Andrei, dlatego myślę, że mimo wszystko zasługuję na pochwałę. Zniknąłem na długo, ale wróciłem z dość istotną informacją...

– Oj, proszę cię, już nie przesadzaj – przewróciła oczami.

– Ale...

– Dzisiaj ja prowadzę, chodźmy już.

Leslie zaczęła już wychodzić, ale Trevor zdołał ją jeszcze zatrzymać.

– Czekaj, kluczyki położyłem na stole w salonie.

– Tak, wiem. Widziałam. Mam je.

Pomachała mu nimi przed nosem.

– Co jest? Nie czujesz tej presji czasu?

– Czuję, ale powinniśmy chociaż coś zjeść...

– Weź te tosty, które leżą w kuchni. Są dla ciebie. Tak długo siedziałeś w tej łazience, że są chyba już zimne, ale nadal powinny być jadalne. I przestań marudzić.

Harris nie spodziewał się, że Leslie o nim pomyślała. To było miłe z jej strony, że zrobiła mu śniadanie. Chciał jej podziękować, ale ona już zdążyła wyjść na zewnątrz. Westchnął, więc tylko, wziął jedzenie i wyszedł wraz za nią. Szykowała się długa jazda samochodem z nieprzewidywalną kobietą, która prawdopodobnie wciąż była na niego zła za jego zniknięcie. Poczuł się zmęczony, ale pokornie zajął miejsce pasażera w samochodzie.

– Skręć na ulicę świętego Ambrożego.

Leslie z radością odpaliła swój samochód. Okazało się, że paliwa było jeszcze wystarczająco, żeby móc pojechać do Andrei, ale kobieta postanowiła najpierw zatankować. Wolała być pewna, że w razie czego będą mogli pojechać gdzieś jeszcze, żeby móc załatwić jak najwięcej rzeczy. Miała nadzieję, że trop prowadzący do Andrei nie okaże się porażką, a wręcz rzuci nieco więcej światła na sprawę. Będzie tym, czego potrzebują, żeby ruszyć z miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top