✥ Rozdział 23.
Jandi z kamiennym wyrazem twarzy sięgnęła po wydrukowane kartki z nazwiskami mutantów. Trzymała ją w dłonach, analizując w głowie rozmowę z ojcem. Przeczuwała, że skoro znał Dohyuna i brał udział w ukazaniu prawdy dotyczącej Nations Group to z pewnością wiedział o tym, iż organizacja pragnęła jej głowy. Nic dziwnego, że Yoon Sung rozpłakał się, słysząc jej głos. Stracił już Jisoo i z pewnością martwił się o Jandi.
Tak bardzo żałowała, iż nigdy nie była wobec niego zbyt wylewna. Odkąd słuch po Jisoo zaginął, traktowała go bardziej jak nauczyciela niż rodzica. Obwiniała go o decyzje starszej siostry i tak naprawdę dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cała ich rodzina odpowiadała za to, co się wydarzyło. Wszyscy musieli nieść na barkach ogromne brzemię, które mogło okazać się jeszcze cięższe po poznaniu prawdy. Na razie musiała jednak skupić się na Jinie i jego pomocnikach.
Niepewnie ruszyła w stronę ogromnych drzwi i z trudem je otworzyła, mierząc każdego z osobna krótkim spojrzeniem. W końcu podeszła do Xiumina i podała mu kartki, mówiąc:
– Osoby oznaczone czerwonym kolorem nie są zbyt pewne. Ojciec mówił, że niektórzy z nich byliby w stanie wydać nasz plan Nations Group, licząc na ugodę.
– W takim razie nie uwzględniamy ich w naszym planie. Nie ma co ryzykować – zarządził Jin, uważnie przyglądając się Jandi. Za wszelką cenę starała się ukryć strach, ale zdążył ją poznać i wiedział, że coś ją trapiło. Potrafił czytać z ludzi jak z otwartej księgi, jednak Jandi nie było ciężko zrozumieć. Sama podawała swoje uczucia na tacy, przez co inni mogli ją wykorzystać. Tacy ludzie byli słabi i podatni na depresję.
– Zabieram się więc do roboty. Chcesz zobaczyć w jaki sposób przywołam gołębie? – Xiumin szturchnął Jandi radośnie w ramię, chcąc pochwalić się swoimi niesamowitymi zdolnościami. – Jestem pewien, że ci się spodoba.
Jandi pokręciła przecząco głową, wymuszając na ustach uśmiech.
– Zostały nam dwie doby do wojny. Muszę się przygotować, by być w stanie otworzyć wszystkie zamki. Nie mogę zawalić. Ode mnie zależy powodzenie całego planu – powiedziała tylko i ruszyła do wyjścia, chcąc czym prędzej znaleźć się w pokoju, który służył za sypialnię.
O ile leżące na ziemi brudne materace nie należały do najprzyjemniejszych widoków, o tyle samotność była obecnie jej jedynym sprzymierzeńcem. Musiała oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli. Musiała nauczyć się panować nad emocjami, by na polu bitwy nie wpaść w panikę.
Jeśli nie zdoła otworzyć drzwi, za którymi więziono mutantów, przegrają.
To oczywiste, że nie wszyscy przeżyją. Nie chciała jednak, by czyjaś śmierć poszła na marne.
– W chwili, gdy wcisnę zielony guzik, będziesz na antenie – oznajmił Xiumin, uważnie patrząc w oczy Jina. Za pomocą soczewek zdołali ukryć ich nienaturalny odcień, by całkowicie przypominał Dohyuna. Ubrali go w białą koszulę, a na nos założyli okrągłe okulary Xiumina, dzięki czemu wyglądał poważniej.
– Nie podoba mi się fakt, że wyglądam jak jakiś profesorek bez jaj – burknął Jin, poprawiając kołnierz koszuli. Cieszył się, że w schronie nie było żadnych luster, ponieważ na swój widok bez wątpienia wpadłby w furię.
– Lepiej wyglądać jak profesor cipka i dotrzeć do ludzi, niż jak morderca, którego wszyscy się wystraszą – oznajmiła Lisa, głośno żując gumę. Wiedziała, że działało to Jinowi na nerwy, ale nie odczuwała wobec niego strachu. Poza tym, czym była druga osobowość Dohyuna w porównaniu z wojną, która czaiła się tuż za rogiem?
Jandi nerwowo zerknęła na tykający zegar. Jeśli wierzyć obliczeniom Xiumina, jakieś cztery godziny temu gołębie rozdały listy potencjalnym sprzymierzeńcom. Mieli niecałe dziesięć minut, by za pomocą wizji zdobyć ich poparcie.
Co jeśli im się nie uda i na placu boju pozostaną zupełnie sami?
– Zaczynajmy. Nie ma co odwlekać tego w czasie. – Jin posłał Jandi krótkie spojrzenie i poprawił się na krześle. Siedział naprzeciwko kamery, której blask lampki nieco go irytował.
– W najlepszym wypadku będziesz miał cztery minuty na przemowę. Potem Jongup włączy filmik, a ja... – Xiumin zerknął na przyjaciół, nerwowo pocierając spocone dłonie o zielone dżinsy – ... walczę z hakerami Nations, którzy będą próbowali dorwać nam się do tyłka.
– Brzmi fantastycznie! – skwitowała Lisa, unosząc kciuki.
Wszystkich zaczęły zżerać nerwy, gdy laptop ukazał twarz Jina co oznaczało, iż byli na wizji. Dotychczas wizja nadchodzącej wojny wydawała się wspaniałą rzeczą, jednak teraz do wszystkich dotarło, że nie było odwrotu.
Każdy z nich miał całe życie przed sobą, a narażali je w imię wolności i lepszej przyszłości. Dlaczego świat musiał być tak okrutny? Dlaczego zmuszał ludzi do mordowania siebie nawzajem w imię własnych przekonań?
– Nazywam się Kang Dohyun i jako pierwszy eksperyment Nations Group zamierzam ukazać dziś wszystkim prawdę – przemówił Jin, dumnie patrząc w kamerę. Nie odczuwał strachu, a pewność siebie. Czuł, że panowanie Kiseoka dobiegało końca. – Jak już wiecie na ulicach Seulu pojawili się członkowie organizacji, która zamierza wyłapać wszystkich mutantów. W imię czego? Obrony ludzkości? – Prychnął, unosząc lewą brew. – Nazwałbym to raczej chęcią mordowania wszystkich nadludzi, na których eksperymentują, by stworzyć nie tylko broń odporną na wszelakie uszkodzenia, ale również coś czego pragną najbardziej: nieśmiertelność.
– Pośpiesz się! Mają naprawdę świetnych hakerów. Nie wiem jak długo zdołam utrzymać cię na antenie! – Krzyknął zdenerwowany Xiumin, szybko stukając w klawiaturę.
– Myślą, że za pomocą naszej krwi, naszych żyć ulepszą swój gatunek! Skazują nas na zagładę, jakbyśmy byli od nich gorsi! Jakbyśmy nie mieli prawa do życia i wolności słowa, a prawda jest taka, że to nie my jesteśmy potworami! – Jin uniósł głos, zaciskając palce, gdy w głowie zaczęły objawiać mu się obrazy z dzieciństwa Dohyuna. – To oni nas mordują! Eksperymentują i polują nie tylko na zwierzętach, ale również na nas! Chcecie pozwolić, by wasi najbliżsi ginęli? Chcecie, by wasze dzieci nie dożyły starości i umierały na waszych oczach? Jeśli nie: przyłączcie się do nas! Każdy z nas ma prawo decydować o swoim losie. Kiseok nie jest Bogiem, by odbierać nam życia! Na dowód swoich słów, jako były pracownik Nations Group, przedstawiam wam dowody. Dowody, które otworzą wam oczy.
Jongup włączył odpowiedni filmik i zajął swoje miejsce. Wszyscy skupili się na filmie dokumentalnym, który stworzył Dohyun. Pomiędzy kadrami dało się słyszeć jego głos, który pełen był niedowierzania i bólu.
Jandi widziała części ciał leżące na wysokich szafkach niczym trofea. Widziała nagich, sinych ludzi w klatkach, którzy nie mieli już nawet sił, by błagać o pomoc. Jedno z pomieszczeń ukrywało zwłoki porozcinane skalpelem. Wnętrzności zostały wyjęte, a krew spuszczono przez co ciała wyglądały tragicznie.
Nagle obraz ukazał pomieszczenie, w którym nieprzytomni ludzie zostali przywiązani do sufitu: głowę mieli skierowane w dół, a z ich rąk i klatek piersiowych wychodziły rurki wysysające z nich krew do wielkich metalowych beczek.
Lisa wybiegła z płaczem, nie mogąc dłużej na to patrzeć. Za nią wybiegł Jungkook.
Jandi z kolei podeszła bliżej ekranu, wpatrując się w jedną z dziewczyn z bólem serca.
To była Jisoo. Na jej dużym palcu prawej stopy widniała karteczka z napisem: „Obiekt nr 4. Park Jisoo". Jak Dohyun mógł powiedzieć, że nie wie co się stało z jej siostrą skoro zrobił zbliżenie zarówno na jej twarz jak i opis? Dlaczego nie powiedział jej prawdy?
– Tak bardzo mi przykro... – Usłyszała głos Jina. Po chwili poczuła jego dłoń na ramieniu.
Nie odtrąciła go. Nie był Dohyunem. To nie on ją oszukał.
Poza tym potrzebowała jego bliskości. Pragnęła czuć, że nie jest sama. Choć ten jeden pieprzony raz chciała uwierzyć, iż komuś naprawdę na niej zależało.
Xiumin zakończył nadawanie i skupił całą uwagę na blokowaniu hakerów Nations Group.
W pomieszczeniu zrobiło się strasznie cicho. Nawet Jongup nie potrafił dojść do siebie po tym co zobaczył, choć zawsze zgrywał twardziela i niczym się nie przejmował.
– Pomszczę ją. Sprawię, że będą cierpieć tak jak cierpiała ona – wysyczała Jandi przez zęby, powstrzymując łzy od spłynięcia.
Jin wiedział, że Jandi nie była w stanie zbyt wiele zrobić. Nie potrafiła walczyć, jednak widząc ją w takim stanie czuł, iż nie zdoła powstrzymać jej przed wtargnięciem do budynku Nations Group. Może dzięki swojej mocy będzie w stanie utrzymać się przy życiu. Miał taką nadzieję, bowiem nie zamierzał niczego jej zabraniać. Doskonale wiedział jakie to uczucie, gdy pragnie się śmierci kogoś kogo nienawidzi się całym sercem.
– Jestem pewien, że tak się stanie. Pomścimy każdego komu ta przeklęta organizacja odebrała życie – zapewnił.
Jongup z hukiem podniósł się z krzesła i podszedł do Jandi. Był wściekły.
– Wciąż uważasz, że niepotrzebnie zabiłem wtedy tych ludzi? – wysyczał przez zęby, nie spuszczając z niej wzroku. Gardził nią jeszcze bardziej niż przedtem. – Tych kilka żyć jest niczym w porównaniu z tym co oni zrobili mutantom. Dobrze, że Dohyuna nie było w Nations, gdy w środku zaczęły pojawiać się dzieci. Pomyśl co teraz się tam dzieje. To obóz śmierci!
Jandi wzdrygnęła się na jego słowa i spuściła wzrok. Miał rację. Nie oznaczało to jednak, że każdy człowiek pragnął ich śmierci. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie miała jednak odwagi powiedzieć tego na głos, odczuwając coraz większą frustrację po obejrzeniu dokumentu Dohyuna.
Nagle drzwi do pomieszczenia zapiszczały, informując o powrocie Jungkooka i Lisy.
Jandi ze zdziwieniem zauważyła, że nie byli sami.
– Mamy niezapowiedzianych gości. Ten laluś uważa, że cię zna, Jandi – oznajmił Jungkook, szarpiąc chłopakiem o blond włosach.
– Joon?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top