✥ Rozdział 19.

Głośna melodia wybudziła Jandi, której głowa eksplodowała nagłym bólem. Chciała dosięgnąć do niej ręką, gdy zrozumiała, że została przywiązana do drewnianego krzesła. Przerażona próbowała się szarpać, jednak zrezygnowała, gdy zobaczyła przyglądającego jej się mężczyznę.

– Wypuść mnie! – krzyknęła sfrustrowana, posyłając Jinowi nienawistne spojrzenie. Wiedziała, że to był on. Jego cyniczny uśmiech, obojętna postawa i błękitne oczy nie były w stanie jej zmylić. Dohyun znów został uśpiony, a Jin najwyraźniej zamierzał ukarać ją za próbę ucieczki. – Dobrze wiesz, że jestem w stanie rozwiązać te węzły za pomocą swoich umiejętności. Rozwiążesz mnie dobrowolnie, a ja udam, że nic takiego nie miało miejsca.

Jin roześmiał się perliście, doprowadzając dziewczynę do furii.

– Biedna, Jandi. Naiwna, Jandi – mówił pomiędzy wybuchami śmiechu i podszedł bliżej, by dotknąć jej miękkich włosów. Nie zraził się, gdy go opluła choć ledwie powstrzymał się od zdzielenia jej po twarzy. – Naprawdę myślisz, że sobie beze mnie poradzisz? Twój portret jest rozwieszony po całym Seulu. W wiadomościach już trąbią o tym, że zbiegłaś i jesteś bardzo niebezpieczna...

– To kłamstwo!

Jin zacmokał ustami i zerknął w stronę drewnianego okna. Z żalem opuścił piękny hotel na rzecz tego obskurnego motelu, ale nie miał wyboru. Raz: w pokoju obok zatrzymała się grupa mutantów, z którymi zamierzał zawrzeć sojusz. Dwa: zdjęcie Jandi pojawiło się w mediach, które nadawały również w Gain.

– Chciałbym, żeby tak było, ale stałaś się współwinna śmierci tych wszystkich niewinnych ludzi w seulskim klubie. Pamiętasz? Człowiek władający ogniem urządził sobie rzeź w miejscu, gdzie był twój przyjaciel. Ach, jakież on miał szczęście, że przeżył! – Jego głos przesiąknięty był ironią i jadem, które zatruwały duszę Jandi i sprawiały, iż w jej krwi zaczynał płonąć gniew. – Nawet tu nie jesteś bezpieczna. Wszyscy cię szukają.

Nagły krzyk zagłuszył lecącą w tle piosenkę Block B i nie minęła chwila, gdy przedmioty w pokoju zaczęły z niebywałą siłą lecieć w stronę niewzruszonego Jina. Mężczyzna unikał ciosów z miną pozbawionych emocji, jednak w chwili, gdy Jandi wyswobodziła się z lin i dobiegła do niego, zacisnął palce na jej szyi. Tym razem to ona unosiła się w powietrzu, walcząc o każdy oddech. Wszystkie lewitujące przedmioty upadły z hukiem, robiąc z podłogi jeden wielki śmietnik.

– Powiedz mi, Jandi, co ci przyszło z twej dobroci? – wysyczał przez zęby Jin, nie spuszczając wzroku z oczu dziewczyny. – Co ci przyszło po ocaleniu Dohyuna? Czy wiara w Joona w ogóle się opłaciła? – rzucił dziewczyną o ścianę i potarł dłonią czoło, powstrzymując się od przybrania swej prawdziwej postaci. Mimo wszystko nie chciał zabić Jandi. Pragnął zrobić z niej wojownika. Wiedział, że nienawiść była najlepszym ogniwem do wszczepienia w nawet najsłabszym człowieku niebywałej determinacji i siły. Podszedł bliżej i nachylił się nad dziewczyną, która ocierała krew spływającą z ust. – Jesteś słaba. Nigdy nie potrafiłaś o sobie decydować. Najpierw rodzice układali ci życie, potem Joon...

– Dość!

– Bałaś się ludzi. Bałaś się bólu i śmierci. Myślałaś, że jeśli spróbujesz nieść pomoc innym to ktoś w końcu cię doceni, ale nic takiego się nie stało. Joon nigdy nie traktował cię jak kobietę, a Dohyun patrzył na ciebie w ten sposób jedynie z wdzięczności. W chwili, gdy wróciła mu pamięć i zrozumiał, że w jego życiu jest kobieta, którą kocha nawet ci się do tego nie przyznał, bo nie chciał cię zranić. W końcu widział jaka jesteś słaba...

– Nic o mnie nie wiesz! – Podniosła się gwałtownie, uwalniając dłonie z węzłów i uderzyła Jina w twarz, używając przy tym całej swojej siły. Nie chciała tego słuchać. Pragnęła po prostu zniknąć i raz na zawsze uwolnić się od tego człowieka.

– Wiem o tobie wiele i mówię jedynie prawdę. A prawda bywa bolesna, kochana. Sprawia, że w końcu przestajesz żyć złudzeniami i dostrzegasz swoje największe słabości. Boisz się wyjść ze skorupy. Boisz się walczyć choć pragniesz zemsty równie mocno jak ja.

Patrzyła na niego, boleśnie zaciskając palce. Chłonęła jego słowa jak gąbka wodę i nie potrafiła opanować oddechu, który przez tkwiący w niej gniew stał się nierównomierny. Nigdy nie pragnęła rozlewu krwi. Unikała przemocy i wszelakich konfliktów jak tylko mogła, obawiając się konsekwencji. Wolała pomagać niż siać zamęt, a jej życie i tak było do bani. Tak bardzo skupiła się na byciu dobrym człowiekiem, że całkowicie zatraciła sens istnienia.

Jin miał rację. To strach wykluczył ją z gry o lepsze życie. Gdyby była choć odrobinę mądrzejsza i mniej naiwna, nigdy nie stałaby się zagrożeniem, które obecnie każdy pragnął wyeliminować. Nie zrobiła nic złego, a mimo to w oczach ludzi stała się morderczynią. Potworem o mrocznej duszy. Ponadto, Nations Group które ją ścigało, zrobiło coś jej siostrze.

Jisoo chciała być bohaterką, a nie rozmazanym wspomnieniem.

Jandi miała być dobrym człowiekiem, a nie poszukiwaną morderczynią. Kto wie, czy Joon nie brał w tym udziału? W końcu to on wydał ją organizacji. Nikt inny nie był w stanie jej namierzyć.

– Co więc zamierzasz? – spytała w końcu, powstrzymując się od ponownego zdzielenia go po twarzy.

– Wszystko zależy od tego czy idziesz ze mną, czy zostajesz i zamierzasz ukrywać się przez resztę życia.

Nie chciała się ukrywać. Pragnęła stać się silną kobietą, która zdoła oczyścić swoje imię i sprawi, że Nations Group zniknie z planety i nie skrzywdzi już żadnego mutanta. Chciała zapomnieć o Joonie i Dohyunie, do których mimo wszystko miała ogromną słabość. I, choć nienawidziła Jina z całego serca to wiedziała, że tylko on był w stanie pokonać organizację, która nieświadomie ulepszyła ciało Dohyuna i podarowała jego drugiej podświadomości niebywałej mocy.

– Odnajdę siostrę i pomogę ci zniszczyć Nations Group. Sprawię, że ci wszyscy ludzie – zacisnęła zęby w złości i machnęła ręką w stronę okna, jakby za nim znajdował się budynek Nations – będą cierpieć tak bardzo, jak cierpiała Jisoo i inni mutanci, którzy pragnęli zostać bohaterami. Sprawię, że będą cierpieć równie mocno, jak Dohyun, który stworzył ciebie byś przejął za niego większą część bólu...

Jin chciał się zarzec, że niczego nie czuł, ale milczał. Prawda była taka, że czuł całe cierpienie Dohyuna i dzięki niemu stał się taki silny. Był wszystkim czego Kang nienawidził. Był jego strachem, cierpieniem, nienawiścią i pozostałymi negatywnymi emocjami.

Teraz, gdy Dohyun pamiętał o swoim powiązaniu z Nations Group i cierpiał po dowiedzeniu się prawdy o swoich rodzicach, Jin nie mógł pozwolić mu na kontrolowanie ciała. Mimo wszystko, Kiseok go wychował i traktował jak syna. To wystarczyło, by Dohyun zboczył ze ścieżki zemsty i pragnął wrócić do życia sprzed podróży do Tokio. Nawet jeśli zarzekał się, iż pragnie uwolnić mutantów od cierpienia, Kiseok mógł zmienić jego zdanie.

Wyciągnął w stronę Jandi rękę i uśmiechnął się, unosząc lewą brew.

– Witaj w drużynie. Czeka cię sporo pracy.

Mimowolnie uścisnęła chłodną dłoń mężczyzny, jednak szybko ją puściła. Rozejrzała się po pomieszczeniu o paskudnych zielonych ścianach, z których pospadały wszystkie obrazy: równie ohydne i brudne. Po jej ataku na ziemi walały się potłuczone wazony, uschnięte kwiaty, ubrania, a nawet jedna para drzwi z rozklekotanej szafy. Nie, żeby była jakaś wymagająca, ale to miejsce ją obrzydzało.

Jin parsknął pod nosem, dostrzegając jej niezadowoloną minę.

– Narobiłaś hałasu w drogim hotelu więc ciesz się tym co masz. I za bardzo się nie wychylaj. Nikt nie wie, że tu jesteś.

– Jak to? – zdziwiła się.

Pokręcił oczami i postukał się po czole, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że jest głupia.

– Jesteś idiotką jeśli wydaje ci się, że ktoś widział, jak wlokę cię nieprzytomną do pokoju. Przecież od razu byłaby tu policja!

– Jakoś się tu znalazłam! – oburzyła się.

– Mam swoje sposoby. I lepiej zabierz się za sprzątanie tego bałaganu, bo musimy zacząć działać. Czas działa na naszą niekorzyść. Tym bardziej, że twoja gęba jest teraz sławniejsza od Kim Soo Hyuna albo Lee Minho.

– Lubię Minho... – szepnęła i posłusznie nachyliła się nad rozbitym szkłem, by go posprzątać.

Brała większe kawałki do dłoni, gdy Jin rzucił na podłogę szufelkę i zmiotkę. Znów spojrzał na nią jak na idiotkę, jednak nie odezwał się. Usiadł na skrzypiącym łóżku i odpalił tablet, w którym zaczął coś przeglądać.

Widok swojego zdjęcia z czerwonym napisem „Poszukiwana!" sprawił, że poczuła jeszcze większy gniew. Wiedziała, że rodzice musieli to zobaczyć, ponieważ Nations Group postarało się o to, by każdy kraj znajdujący się w Azji dowiedział się o niebezpiecznym mutancie, który zamierzał wymordować połowę ludzkości. Przynajmniej tak głosiło większość napisów, a Jandi wiedziała, że ludzie wierzyli we wszystko co ukazywano w telewizji. Nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, iż została w cokolwiek wrobiona. Dla ludzkości była wrogiem numer jeden.

– Czas złożyć wizytę naszym sąsiadom. W końcu wrócili do pokoju. – Jin odebrał dziewczynie tablet i rzucił go niedbale na swoje łóżko.

Jandi prychnęła głośno, jawnie okazując swoją irytację, jednak wstała z łóżka i leniwie ruszyła w stronę drzwi.

– Z kim mamy do czynienia? Mam szykować się na jakąś walkę? Rozlew krwi?

Jin zmarszczył brwi, patrząc na nią powątpiewająco.

– Nie sądzę byś była w stanie kogoś zabić – przyznał szczerze – ale na szczęście nie będziesz musiała. Przynajmniej mam taką nadzieję.

– To znaczy?

Jin oparł łokieć o ścianę i uśmiechnął się półgębkiem.

– Pamiętasz klub, w którym byliśmy?

– Mhm.

– Podczas gdy ty siedziałaś grzecznie we wskazanym przeze mnie miejscu ja rozglądałem się za potencjalnymi sojusznikami. I znalazłem pięcioosobową grupę. Mutantów, którzy tylko czekają aż ktoś ich poprowadzi i pomoże zniszczyć Nations Group.

– Skąd pewność, że to mutanci a nie zwykli ludzie?

– Wyczuwam ich, moja droga. Nations Group ulepszyło mnie pod każdym możliwym względem. Jeszcze nie wiesz do czego jestem zdolny, gdy osiągnę pełną formę.

Wątpiła, by kiedykolwiek chciała ją ujrzeć. Jin z wystającymi kolcami na plecach ją przerażał, a jeśli rzeczywiście był to jedynie zalążek jego mutacji to bała się myśleć o całej reszcie.

– Jeśli ktoś będzie szedł to schowaj twarz za włosami. Nikt nie może cię rozpoznać.

Przytaknęła i posłusznie skierowała się do wyjścia. Na dworze wiał chłodny wiatr, który kołysał gałęziami drzew i wywoływał na skórze nieprzyjemne ciarki. Gwiazdy na niebie rzucały delikatne światło, a księżyc schował się za chmurami, jakby obawiał się przyszłości.

Kto nie bał się tego co nastanie jutro? W obecnej chwili żaden mutant nie mógł czuć się bezpiecznie, a wojna pomiędzy ludźmi była nieunikniona. Nations Group nie odpuści dopóki nie zostanie pokonane. Jeśli organizacja nie upadnie, a ludzie nie zrozumieją, że nie każda istota o nadnaturalnych zdolnościach była zła, nikt nie odnajdzie pokoju.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że zginą niewinni. Podczas wojny zawsze najbardziej cierpieli ci, którzy nie chcieli brać w niej udziału.

Ostrożnie stawiała każdy kolejny krok i szła za Jinem, ściskając w ręce pistolet. Chociaż użycie go napawało ją lekiem to czuła się bezpieczniej ze świadomością, że zdoła się w razie potrzeby obronić. W końcu wojownik był z niej marny, a Jin niekoniecznie mógł mieć nastrój do ratowania jej tyłka.

– Gdy tylko wejdziemy przez okno...

Jandi odwróciła wzrok od cieni rzucanych przez drzewa i spojrzała na Jina, nie rozumiejąc, dlaczego nie dokończył zdania. Gdy zobaczyła, że miał przy skroni spluwę, wyjęła pistolet i bez zastanowienia skierowała go w stronę potencjalnego wroga.

– Nie zabijesz mnie. Za to ona może zabić ciebie – oznajmił spokojnie Jin, unosząc ręce w geście pokoju. – Nie chcę z wami walczyć. Chcę tylko porozmawiać.

Park nie spuszczała wzroku z okrągłej buzi nieznajomego przez co nie zorientowała się, że za plecami czaił się kolejny wróg. Nim Jin ją ostrzegł, upuściła broń i również uniosła ręce, klnąc pod nosem. Naprawdę była beznadziejna, ale Jin nie mógł mieć do niej o to pretensji. W końcu nigdy nie była zmuszona walczyć! Skąd miała wiedzieć jak zachować się w takiej sytuacji skoro nikt jej tego nie nauczył?

– Och, mogłem sam to załatwić. Naprawdę beznadziejny z ciebie partner – oznajmił Jin, patrząc na Jandi wyraźnie zrezygnowany. Jaki miał mieć z niej pożytek skoro nawet nie potrafiła skupić się na tym co działo się dookoła? Przecież mówił jej, że idą do pięcioosobowej grupy! To chyba oczywiste, że skoro jeden z nich ich zaatakował to gdzieś jest reszta, prawda?

– Park Jandi. Nawet nie wiesz jak wiele warta jest twoja głowa.

Dziewczyna patrzyła wielkimi oczami na czarną postać wyłaniającą się zza drzewa. Nigdy wcześniej go nie widziała, ale była pewna, że tych ciemnych, niebezpiecznych oczu nie zapomni do końca życia. Choć chłopak był dość drobnej postury i, gdy stanął obok Jina, wydał jej się chuderlawym dwudziestoparolatkiem, wiedziała, że nie mogła go zlekceważyć. Jin też nie powinien choć zapewniał, iż był silniejszy od większości mutantów.

– Zabierzcie ich do schronu. W końcu nie chcemy, by ktokolwiek dowiedział się o naszym gościu specjalnym, prawda?

Chciała zaatakować dziewczynę w blond dredach, która popchnęła ją i nakazała ruszać, ale Jin nie spuszczał z niej wzroku. Nie chciał, by się broniła. Miała iść z tymi obcymi ludźmi potulna jak baranek, choć jeszcze kilka godzin temu wypominał jej, że była słaba i wszystkiego się bała.

„O co ci chodzi!?" – zdawało się mówić jej spojrzenie, jednak Jin odwrócił wzrok i ruszył za chłopakiem, którego włosy były tak czarne iż całkowicie zlewały się z tłem.

Może to był jakiś plan „B", o którym nie miała pojęcia?

Rozdział pojawia się wyjątkowo szybko, a wszystko jest zasługą mojego dobrego humoru i faktu, iż powoli kończę pisać to opowiadanie. Czy może być dla pisarza coś wspanialszego (pomijając oczywiście Wasze komentarze i gwiazdki <3) po długiej przerwie i kapryśnej wenie? :).

Łapcie gifa z Jinem na osłodę życia, a jeśli nie oglądaliście dramy "Kill me, heal me" to gorąco ją Wam polecam! To dzięki niej powstał Dohyun i jego druga osobowość <3.

Wasza, Snooki  ツ.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top