✥ Rozdział 07.
Ledwie Jandi udało się zasnąć, a ktoś zaczął brutalnie dobijać się do drzwi. Gwałtownie zerwała się z sofy i spojrzała na Dohyuna wielkimi oczami. Mężczyzna również wyglądał na przerażonego, przez co serce dziewczyny omal nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Czy to możliwe, by ktoś go rozpoznał i widział, jak wchodził do starej kamienicy? Odkąd Jandi przyprowadziła do mieszkania Dohyuna, mężczyzna nie wychylał głowy na zewnątrz, więc innej możliwości nie było.
– Nie otwieraj! – Kang złapał Jandi za dłoń, gdy próbowała przejść obok jego materaca. Myśl, że za moment miałaby dostać kulkę w łeb doprowadzała go do białej gorączki. Jak w ogóle mógł skazywać ją na tak wielkie niebezpieczeństwo? To oczywiste, że ludzie, którzy omal go nie zabili nie spoczną, gdy dowiedzą się, że ich plan się nie powiódł. Wtedy ucierpi nie tylko on, ale również Jandi oraz Joon, i żadne pieniądze im się wówczas nie przydadzą. – Sąsiedzi pewnie zadzwonią na policję, bo ktoś zakłócił im sen. Udajmy, że nas tutaj po prostu nie ma.
Jandi zagryzła nerwowo wargę i zerknęła w stronę lampki nocnej, która oświetlała niewielki pokoik. Nie potrafiła walczyć. Zdolności telekinezy nie były w stanie jakoś specjalnie jej pomóc i tak na dobrą sprawę jedyne co mogła zrobić to zagrodzić drzwi wejściowe ciężkimi rzeczami.
– Nie chcę, by stała ci się krzywda.
– Jandi otwórz te cholerne drzwi! – Nagły krzyk dobiegający z korytarza zagłuszył walenie do drzwi.
– To tylko Joon. Głupek nie wziął kluczy! – burknęła Jandi i wyrwała dłoń z uścisku Dohyuna, zmierzając ku drzwiom z gniewnym wyrazem twarzy. Nie dość, że Joon poszedł zabawić się z jakąś panienką to jeszcze śmiał budzić ją w środku nocy! Już ona mu pokaże, gdzie raki zimują!
Przekręciła zamki i otworzyła drzwi, a Joon jak oparzony wbiegł do środka i zamknął je z takim hukiem, że bez wątpienia obudził wszystkich sąsiadów. Blondyn drżącymi rękoma przekręcił zamki i dopiero, gdy upewnił się, że byli bezpieczni, ruszył do pokoju. Wyglądał jak w transie. Wielkie, przerażone oczy, zaciśnięte usta i dłonie. Choć dało się wyczuć od niego woń alkoholu, nie był pijany.
– Joon, co się...
– Gdzie jest pilot!? – krzyknął, mierząc Dohyuna wściekłym spojrzeniem. Gdy nie doczekał się odpowiedzi, zrzucił z mężczyzny kołdrę i ponowił pytanie. – Gdzie podziałeś cholerny pilot!?
Jandi odepchnęła przyjaciela od gościa i wcisnęła do jego dłoni pilot, który jak byk leżał na stoliku.
– Brałeś coś, Joon? – spytała, jednak została całkowicie zignorowana. Odczekała kilka sekund z nadzieją, że chłopak łaskawie się odezwie. Gdy tak się nie stało, zacisnęła palce na jego nadgarstku, chcąc ponowić pytanie, ale została brutalnie odepchnięta, przez co upadła na sofę. W jej oczach momentalnie zalśniły łzy, a myśli wypełniły czarne scenariusze, w których Joon sięgnął po jakieś dragi o niezidentyfikowanym składzie.
Nagle Dohyun zerwał się z materaca i wyrwał chłopakowi pilot, by zacisnąć palce na jego bluzie i popchnąć w stronę sofy, gdzie siedziała zrozpaczona Jandi.
– Jeszcze raz ją popchnij, a przysięgam, że tego pożałujesz!
Joon zmarszczył brwi i przyjrzał się oczom mężczyzny, dokładnie analizując jego słowa w głowie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Uwolnił się z uścisku Dohyuna i odwrócił się w stronę Jandi z miną zbitego psiaka.
– Przepraszam... – sięgnął po jej dłoń i pomógł wstać. Widząc, że płacze, przeklął pod nosem i przytulił dziewczynę, czule gładząc palcami jej włosy. – Bardzo cię przepraszam. Po prostu wydarzyło się coś przez co jestem niespokojny. Ledwie uszedłem z życiem...
– C-co takiego?! – Jandi odsunęła chłopaka na długość ramion i z przerażeniem przyjrzała się jego bladej twarzy. Całe szczęście, że nie był ranny! Od razu zapomniała o tym, jak ją potraktował i zaczęła dotykać każdego skrawka jego przystojnej twarzy, dziękując Bogu za to, że nic mu się nie stało. – O czym ty mówisz?
Dohyun zmarszczył gniewnie brwi i usiadł z powrotem na materacu. Nie potrafił patrzeć na czułość, jaką Jandi okazywała przyjacielowi. Chodziła przygnębiona z jego powodu, przed chwilą została potraktowana przez niego w okropny sposób, a teraz zachowywała się tak, jakby nigdy to się nie wydarzyło. Wystarczyło, że Joon napomknął coś o ucieczce przed śmiercią, a ona całkowicie straciła dla niego głowę. Czy właśnie tak wyglądała przyjaźń między kobietą, a mężczyzną? A może jednak było to coś więcej? O ile Joon wydawał się być facetem zakochanym we wszystkich kobietach świata, o tyle Jandi patrzyła tylko na niego. Dohyun dostrzegł to w sposobie, w którym obecnie na niego patrzyła.
– W klubie pojawił się mutant, który zamienił się w ogień. Rzucał płomieniami w ludzi, mordując wielu z nich! Ledwie udało mi się uciec. Myślałem, że umrę...
– To straszne! – Jandi zakryła usta dłońmi, patrząc na przyjaciela szczerze przerażona. – Miałeś ogromne szczęście, Joon. Cieszę się, że nic ci nie jest.
– Dlaczego mutant miałby bez powodu zabijać ludzi? – Dohyun przerwał tę sielankę i rzucił blondynowi nieufne spojrzenie. Coś kazało mu twierdzić, że było to kłamstwo, które miało na celu udobruchanie Jandi. Z pewnością flirtował z jakąś dziewczyną, a teraz zamierzał udawać niewiniątko. – Wydawało mi się, że pozostajecie w ukryciu.
Joon posłał mężczyźnie gniewne spojrzenie i sięgnął po pilot, by włączyć wiadomości. Nie minęła chwila, gdy na ekranie pojawiły się filmiki z klubu i walające się na ziemi zwęglone ciała ofiar.
Jandi zakryła usta, ledwie powstrzymując się od krzyku. W głowie jej się nie mieściło, by ktoś zrobił coś tak strasznego. Jaki był tego powód? Dlaczego mutant zamordował niewinnych ludzi w klubie?
– Na obecną chwilę znaleziono piętnaście zwęglonych ciał. Dwie osoby są w ciężkim stanie i obecnie walczą o życie w szpitalu. Większości udało się uciec przed terrorystą, jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia – mówiła dziennikarka. Joon pogłośnił telewizor. – Sprawcą był młody mężczyzna amerykańskiego pochodzenia, Jack Murphy. Mutant, który włada ogniem. Niestety policji nie udało się go złapać, dlatego prosimy o kontakt pod podanym na samym dole numerem telefonu, gdyby ktokolwiek z państwa go widział. Proszę mieć oczy szeroko otwarte, bowiem nie wiemy, czy ten atak będzie jedynym. Uważajcie na bliskich i w razie zauważenia osoby o nadnaturalnych zdolnościach niezwłocznie powiadomcie Nations Group. Organizacja po dzisiejszym incydencie zajmie się wszelkimi środkami ostrożności dotyczącymi mutantów. Dziękuję za uwagę, mówiła Och Seo Yeon.
Jandi opadła na fotel, ukrywając twarz w dłoniach. To nie może być prawda, powtarzała w myślach. Jeśli Nations Group zacznie teraz działać ze wsparciem ludzi, mutanci byli zgubieni. A wszystko przez jednego psychola, któremu zachciało się urządzić krwawą jatkę w klubie.
– Zostaniemy wrzuceni do jednego worka. Wszyscy właśnie staliśmy się mordercami... – powiedziała, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
– Nie może być tak źle – odezwał się Dohyun, próbując znaleźć jakieś wyjście z obecnej sytuacji. – Przecież ludzie również mordują, a nie wszystkich zamykają w więzieniu.
– Nie jesteśmy traktowani jak ludzie! – warknął Joon, posyłając mężczyźnie pogardliwe spojrzenie. – Nations Group prędzej czy później dobierze nam się do tyłków, a wtedy nikt nie zdoła nam pomóc. – Kucnął przed Jandi i położył dłonie na jej kolanach, głośno wzdychając. – Myślisz, że to najwyższy czas, by wrócić do Tokyo? W szkole będziemy bezpieczni.
O ile Nations Group nie dowie się o jej istnieniu, pomyślała i wybuchła głośniejszym szlochem. Przerażała ją myśl o tym, co teraz nastąpi. Kto wie, czy organizacja nie posiadała jakichś specjalnych urządzeń, które potrafiły wykryć obecność mutanta. Tak na dobrą sprawę nikt nic o niej nie wiedział, dlatego też nie mieli pojęcia, jak ewentualnie mogliby się ukryć przed pracownikami.
A może to wszystko było jedynie snem? Koszmarem, z którego się wybudzą i zrozumieją, że nie mieli czego się bać?
Jednego była pewna: nie opuści Seulu dopóki Dohyun nie odzyska swojej tożsamości. Przez jakiś czas będzie musiała bardziej na siebie uważać i mieć oczy szeroko otwarte, by nie wpaść Nations Group prosto w ramiona. Da sobie radę. Jakoś to zniesie.
– Nie zamierzam uciekać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Chodzi o niego, prawda? – Joon bezwstydnie wskazał palcem na Dohyuna. Widząc, że Jandi spuszcza wzrok i za wszelką cenę stara się unikać jego spojrzenia, roześmiał się. – Nie wierzę! Życie obcego człowieka jest dla ciebie ważniejsze od naszego!
– Jeżeli macie gdzie się ukryć to zróbcie to! – Dohyun skierował te słowa głównie do Jandi, która spojrzała na niego zaszklonymi oczami. – Wyjedźcie choćby dziś!
– Dlaczego mam opuszczać Seul tylko dlatego, że jakiś psychol zamordował ludzi? – spytała szorstko Jandi. – Nikt nie powiedział, że mutanci zostaną nagle mordowani albo siłą zaciągani do Nations Group. Nikt nie powiedział, że padnę ich ofiarą skoro posiadam zdolności, które bez wątpienia potrafię ukryć. Nikt...
– A co powiesz na to, że w razie zauważenia mutanta należy skontaktować się z Nations Group? – przerwał Joon, nerwowo przeczesując palcami gęstą grzywkę. Był naprawdę zmęczony i jedyne o czym obecnie marzył to długi, spokojny sen, o którym zapewne mógł zapomnieć. Przed oczami wciąż miał uśmiechniętą Aikę, której ciało nagle stanęło w płomieniach. – W Seulu naprawdę może się teraz zrobić niebezpiecznie.
– Będziemy trzymać się razem. Umiesz czytać w myślach, więc będziesz potrafił zorientować się, czy mamy do czynienia z wrogiem. Poczekamy na dalszy rozwój wydarzeń i dopiero wtedy podejmiemy decyzję. Może się okazać, że po złapaniu sprawcy wszystko powróci do normy.
Oczywiście, że w to nie wierzyła, ale co innego miała powiedzieć? Nie chciała rozstawać się z Seulem i dać się zamknąć w Kang School, gdzie będzie musiała spełniać wszystkie prośby ojca. Nie po to nauczyła się, jak być wolnym ptakiem, by teraz dać się zamknąć w klatce.
– Rzeczywiście jest zbyt wcześnie na wszczynanie paniki. Najważniejsze, by sprawca został zatrzymany. Wtedy wszystko powinno się ułożyć.
– Jesteście naiwni jeśli w to wierzycie. Ten atak to znak! Znak, który miał na celu pokazanie wszystkim mutantom, że mogą się zjednoczyć i walczyć przeciw Nations Group. Mężczyzna, który zamordował tych wszystkich ludzi krzyczał, że mutanci nie dadzą się więcej zabijać. Wyszedł im naprzeciw, by pokazać nam, że mamy wybór: ukryć się albo walczyć.
– Mam walczyć z niewinnymi ludźmi? – Jandi pokręciła z niedowierzaniem głową. – Mamy ich mordować!?
– Nie, Jandi! – Joon położył dłonie na jej ramionach. Wyglądał na zniecierpliwionego. – Mamy walczyć z Nations Group, które odbiera naszym przyjaciołom życia.
– Nie wiemy, czy to robią.
– Mutanci, którzy tam idą już nigdy nie wracają. Nie chcesz mi powiedzieć, że wierzysz w to, iż zostali wysłani na jakąś ważną misję w innym kraju, gdzie stają się bohaterami! – prychnął. Widząc, że dalsza rozmowa nie miała sensu, bowiem Jandi wgramoliła się pod kołdrę i odwróciła się do niego plecami, westchnął zrezygnowany. Ta dziewczyna wciąż miała nadzieję, że Nations Group wcale nie było takie złe, jak im się wydawało. Nawet jeśli nie raz zapewniała, że nienawidzi tej organizacji i w ogóle nie ufa jej reklamie to gdzieś w głębi duszy wierzyła, że się myliła. W końcu rok temu jej starsza siostra przekroczyła mury tego miejsca i od tamtej pory nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Po Jisoo pozostały jedynie wspomnienia i fotografie. Nic więcej.
Joon nie powiedział już nic więcej. Nie zamierzał głębiej wbijać noża w serce dziewczyny, dlatego wyjął z szafki ubrania do spania i skierował się do łazienki. Musiał pobyć chwilę sam na sam z myślami.
Dohyun położył łokieć na materacu i oparł głowę na dłoni, wpatrując się w plecy dziewczyny. Zaczynał mieć dość Joona i jego daru do sprawiania Jandi przykrości. Jak można być takim bydlakiem dla najlepszej przyjaciółki? Najchętniej sprałby tego blondasa na kwaśne jabłko. Powstrzymywał go jednak fakt, iż mieszkanie należało również do niego i bez wahania wyrzuciłby go na bruk. Kto by pomyślał, że będzie musiał znosić jakiegoś dzieciaka.
– Wszystko w porządku? – spytał troskliwie, mając nadzieję, że dziewczyna będzie chciała mu się wygadać. Mógłby użyczyć jej nawet swojego ramienia, gdyby miała ochotę się wypłakać.
– Śpij już, Dohyun. Naprawdę nie musisz się o mnie martwić.
Przytaknął zrezygnowany, choć i tak tego nie widziała. Ułożył się wygodnie na materacu i spojrzał na sufit, zastanawiając się nad tym, co mówili w wiadomościach. Mutanci, Nations Group... Dlaczego wydawało mu się, że miał z tym coś wspólnego? Jakby jego dotychczasowe życie toczyło się gównie wokół tej organizacji i ludzi o nadnaturalnych zdolnościach.
Kim tak naprawdę jesteś, Kang Dohyunie? Jaką tajemnicę skrywasz?, pomyślał, przymykając powieki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top