✥ Rozdział 17.
Jandi nie czuła się swobodnie w czarnej sukience ledwie zasłaniającej jej tyłek i szpilkach, w których omal nie łamała sobie nóg. Tłumaczyła Jinowi, że preferuje buty na płaskiej podeszwie, ale najmniej go to obchodziło. W końcu strój do klubu został zakupiony za jego pieniądze i nie miała prawa wybrzydzać. Jakby tego było mało, została zabrana do sklepu z kosmetykami, gdzie jedna z pań wykonała na niej wieczorny makijaż, przekonując tym samym Jina do zakupienia jej masy kosmetyków, którą tak na dobrą sprawę wcale nie potrzebowała. W końcu po co jej nowe ubrania i inne bezużyteczne rzeczy, gdy była ścigana przez Nations Group i w każdej chwili mogła umrzeć? Nie rozumiała toku myślenia drugiej osobowości Dohyuna, jednak nie zamierzała się z nim sprzeczać. Znosiła jego wahania nastrojów, mając nadzieję, że prawowity właściciel ciała w końcu do niej przemówi.
Gdy barczysty ochroniarz wpuścił ich do klubu, Jin złapał Jandi za rękę i z uśmiechem przekroczył próg, uważnie rozglądając się dookoła. Od razu wyczuł obecność mutantów, którzy bez problemu wtopili się w tłum, udając zwykłych, świetnie bawiących się ludzi.
- Usiądź przy barze, a ja się trochę rozejrzę - krzyknął na ucho dziewczynie, chcąc przebić się przez głośną muzykę, która uniemożliwiała normalną rozmowę.
Jandi momentalnie zacisnęła palce na nadgarstku mężczyzny, patrząc na niego z przerażeniem.
Jin miał ochotę brutalnie ją odtrącić i rzucić kilka niemiłych słów, jednak ugryzł się w język i posłał jej uspokajające spojrzenie.
- Będę w pobliżu. Usłyszę, gdy będzie działo się coś niepokojącego - zapewnił, jednak dziewczyny wcale to nie uspokoiło.
- Jak mnie usłyszysz, gdy będziesz gdzieś daleko skoro teraz ledwo słyszysz co mówię?!
- Zaufaj mi. - Powiedział tylko i zniknął w tłumie, pozostawiając ją samą. Bezsilną i niesamowicie samotną.
Widziała mężczyzn, którzy wodzili za nią wzrokiem jak za jakąś zwierzyną. Nic dziwnego, że zwróciła ich uwagę skoro wyglądała jak latawica, która pojawia się w klubie tylko w jednym celu. Och, gdyby mogła tak po prostu posłać Jina w diabli, zrobiłaby to!
Usiadła na wysokim krześle, naciągając sukienkę na nogi na tyle, na ile pozwolił jej materiał i ze znudzeniem rozejrzała się po klubie pełnym ludzi. Miała dwadzieścia trzy lata, a to był pierwszy raz, gdy znalazła się w prawdziwym klubie. Do tej pory jedyną dyskoteką, na której miała okazję się pojawić odbyła się w Kang School wśród uczniów i bez wątpienia nie mogło się to równać z tym, co działo się tutaj. Alkohol lał się litrami, ludzie przeciskali się między sobą, prosząc kelnera o kolejne drinki albo piwo i odchodzili do stolików albo szli prosto na parkiet, sącząc alkohol z kolorowych rurek. Pary obściskiwały się na parkiecie, jakby zapomniały o bożym świecie. Muzyka była tak głośna, że zagłuszała jej myśli, a lampy rzucające kolorowe światła z jakiegoś powodu ją drażniły.
Poprosiła kelnera o sok pomarańczowy i już po chwili sączyła napój z kolorowej słomki. Nie wiedziała co planował Jin, dlatego też nie zamierzała się upijać, choć miała ku temu ogromną chęć. Jej myśli znów skierowały się w stronę Joona, za którym niesamowicie tęskniła. Naprawdę nie chciała wierzyć w to, że ją zdradził choć wszystkie dowody na to wskazywały. Może została przyłożona mu broń do głowy i dlatego to zrobił? Choć ona dałaby się za niego zabić, on wcale nie musiał być skory do takiego poświęcenia i nie mogła mieć mu tego za złe.
- Mogę postawić ci drinka? - Wzdrygnęła się, słysząc nad uchem obcy głos. Od razu wyczuła alkohol wydobywający się z ust chłopaka, którego włosy zostały rozjaśniony na różowy kolor mieniący się w światłach klubowych lamp. Wyglądał jak lampka nocna wśród ciemnościach panujących w pomieszczeniu.
- Nie, dziękuję. - Odkrzyknęła, wymuszając uśmiech. Miała nadzieję, że nieznajomy zrozumie aluzję i da jej święty spokój, jednak ten dosiadł się do niej i poprosił barmana o drinka dla siebie.
Próbowała nie zwracać na niego uwagi. Uważnie rozglądała się po klubie, szukając wzrokiem Jina. Minęło już trochę czasu, dlatego nie obraziłaby się, gdyby łaskawie po nią wrócił i wyprowadził z tego obskurnego miejsca.
- Nazywam się San, a ty?
Westchnęła przeciągle, nie obrzucając chłopaka nawet ukradkowym spojrzeniem. Po co miała się odzywać i prowokować go w jakikolwiek sposób skoro mogła udawać, że go nie słyszy? Z telewizji wiele nasłuchała się na temat klubowych podrywaczy, którzy nie raz okazali się mordercami młodych, niczego nieświadomych dziewczyn. A, że należała do osób bardzo strachliwych, unikała takich miejsc jak ognia i najbezpieczniej czuła się w domu. Wolała umrzeć ze starości bądź na jakąś chorobę, niż zostać zamordowaną przez jakiegoś psychopatę.
- Niegrzecznie jest ignorować drugiego człowieka - warknął San, wyraźnie niezadowolony z braku odpowiedzi. Wypił drinka, wykrzywiając przy tym usta w dość zabawny sposób.
Jandi jednak wcale nie było do śmiechu. Mogła wierzyć, iż któryś z mężczyzn zabierze od niej tego podpitego chłopaka, jednak nie miała żadnej pewności, że ktokolwiek stanie po jej stronie.
Dlaczego Joon musiał chodzić własnymi ścieżkami? Dlaczego nie przyszedł tamtego dnia do restauracji?! Gdyby nie to, nie musiałaby uciekać w popłochu przed ludźmi z Nations. Spałaby teraz w swoim łóżku, a jedynym jej zmartwieniem byłoby opłacenie kolejnego rachunku za czynsz i prąd. Nawet nie powiadomiła szefowej o swojej nieobecności przez co bez wątpienia została zwolniona. Kto wie, czy nie wystawiono już za nią listu gończego.
- Przyszłaś tutaj żeby się zabawić, a ja jestem skory do dostarczenia ci rozrywki. - San położył dłoń na jej nagim ramieniu i nachylił się nad uchem, każde słowo krzycząc.
- Czekam na kogoś - odkrzyknęła, przełykając wielką gulę, jaka pojawiła się w jej gardle.
Zaciskała palce na sukience, modląc się o powrót Jina. Choć ciężko było jej myśleć o nim jak o drugiej osobowości Dohyuna, zdecydowanie wolała jego towarzystwo od obcego faceta, który mógł być zdolny do wszystkiego. Jin by jej nie skrzywdził. Przynajmniej chciała w to wierzyć.
San roześmiał się w taki sposób, że niechcący popluł twarz Jandi, przez co ta odsunęła się z obrzydzeniem.
Starła z twarzy ślinę z taką szybkością, jakby miała za chwilę spłonąć żywcem.
- Ta, jasne. Czekasz na kogoś kto cię przeleci, ale ja nie jestem tego godzien. Pewnie myślisz, że nie dorastam ci do pięt, bo jesteś lepiej ubrana ode mnie, co!? - Popchnął ją tak nagle, że momentalnie wylądowała na ziemi. - Na cholerę świecisz dupą skoro nie zamierzasz iść z nikim do łóżka? Nie bądź obłudna! - Zamachnął się, by zadać przerażonej dziewczynie cios, jednak jego ręka zawisła w powietrzu. Spojrzał zdezorientowany na mężczyznę, którego oczy były wymalowane czarną kreską. Jego niebieskie spojrzenie, kompletnie nie pasujące do azjatyckiej urody, sprawiło, że po ciele Sana przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Jeszcze raz chociażby spojrzysz w jej stronę, a będziesz leżał martwy - krzyknął Jin, zaciskając palce na nadgarstku nieznajomego z taką siłą, że ten zaczął wić się po podłodze z bólu. Spokojnie mógł poprzestawiać mu kości, jednak nie zamierzał robić wokół siebie większego szumu. Ludzie i tak patrzyli na nich z przerażeniem, a ochroniarze bez wątpienia byli już w drodze.
Odepchnął Sana z taką siłą, że wylądował na podłodze i pomógł Jandi wstać, nakładając na jej ramiona swoją skórzaną kurtkę z ćwiekami. Szlochała pod nosem, jednak nie miał czasu, by zawracać sobie tym głowę. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że pozostawienie jej samej mogło zwiastować kłopoty. Może, gdyby rzeczywiście posłuchał jej w kwestii ubioru nie byłoby takiego problemu. Skąd mógł jednak wiedzieć, że Jandi była taką słabą, grzeczną dziewczynką, która nie potrafiła stanowczo odepchnąć od siebie natarczywego faceta?
„Wiedziałeś o tym!" -- krzyczał głos w jego głowie, jednak udał, że go nie słyszy.
Opuścili klub w szybkim tempie i podeszli do taksówek, które czekały na pijanych ludzi. Jin wsadził Jandi do jednej z nich na tylnym siedzeniu i zapiął jej pasy. Zignorował chęć starcia łez z bladych policzków dziewczyny i czym prędzej usiadł obok kierowcy, podając adres hotelu, w którym się zatrzymali.
Kierowca chciał podjąć jakąkolwiek rozmowę, jednak Jin dosadnie dał mu do zrozumienia, iż nie miał ochoty na miłe pogawędki. Znalazł grupę mutantów, z którymi mógł zawrzeć sojusz. Musiał jedynie dowiedzieć się o nich czegoś więcej i uderzyć w moment, gdy będą skorzy do rozmowy. Przede wszystkim nie mogli być pijani.
Spojrzał w lusterku na spoglądającą za szybę Jandi. W jakim świecie ta dziewczyna się wychowała skoro nie potrafiła odnaleźć się w głupim klubie?
Dzień chylił się ku końcowi. Gain ogarniał zmierzch, barwiąc niebo na różne odcienie fioletu. Gdzieniegdzie zostało pokryte gwiazdami.
Jandi siedziała na szerokim parapecie, wpatrując się w nie jak zahipnotyzowana. Myślami była daleko stąd. W miejscu, które nie istniało bowiem było jedynie urywkami wspomnień, które jako jedyne pozostawiły jakikolwiek ślad po jej dawnym życiu. Ile by oddała za cofnięcie czasu... Gdyby tylko mogła wrócić do dnia, gdy Joon proponował jej ucieczkę do Tokio, zgodziłaby się bez chwili wahania. Choć nienawidziła Kang School, wróciłaby do tego więzienia ze względu na niego. Przynajmniej miałaby go blisko siebie i nie musiałaby się martwić o to, czy Nations Group wyrządziło mu krzywdę przez to, że pomogła ich wrogowi i razem z nim zbiegła.
To ona zrujnowała im życie. Wiedziała o tym doskonale, jednak nie potrafiła żałować tego, że uratowała Dohyuna. Skoro była zdolna ocalić komuś życie to dlaczego miałaby tego nie zrobić? Nie potrafiłaby sobie wybaczyć, gdyby postąpiła w inny sposób. Po prostu popełniła błąd, martwiąc się obcym mężczyzną bardziej bardziej niż sobą i Joonem. Teraz za ten błąd słono płaciła, wylewając morze łez.
Choć do tej pory nie myślała zbyt dużo o rodzicach, tak teraz zaczęła niesamowicie za nimi tęsknić. Myśl, iż prawdopodobnie już nigdy ich nie zobaczy całkowicie roztrzaskała jej serce na kawałki.
- Jandi. Dlaczego znów płaczesz?
Starła z policzków łzy i zacisnęła boleśnie wargi, próbując nie wybuchnąć głośnym szlochem. Skoro nawet Jin zaczął patrzeć na nią jak na beznadziejny przypadek i zdecydował okazać jej trochę współczucia to rzeczywiście było z nią kiepsko. W takim stanie nie zdoła długo pociągnąć.
- Zostaw mnie, Jin. Naprawdę nie musisz udawać, że cię obchodzę, bo Dohyun tego od ciebie wymaga. Popłaczę sobie i się ogarnę. Nie będę więcej sprawiała ci kłopotów.
Nagle poczuła na ramieniu delikatny dotyk, który sprawił, że mimowolnie się wzdrygnęła. Nie spodziewała się jakiejkolwiek czułości ze strony tego... człowieka. W końcu sam przyznał, że jest osobowością pozbawioną współczucia.
- To ja, Dohyun. Kang Dohyun...
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, doszukując się w ciemnych oczach ukrytego mroku, jednak nic takiego nie znalazła. Niebezpieczny wyraz twarzy również znikł, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia.
Mając całkowitą pewność, że ma przed sobą Dohyuna, gwałtownie wtuliła się w jego ciało.
- Myślałam, że już cię nie zobaczę. Jin jest taki straszny... Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Dohyun przełknął gulę w gardle i powstrzymał cisnące się do oczu łzy. Choć widok załamanej Jandi go ranił, sam nie czuł się najlepiej. Wciąż przed oczami miał bolesne wspomnienia, które sprawiły, że Jin został wybudzony i pragnął przejąć nad nim kontrolę. Znów będzie miał władze nad jego ciałem, gdy będzie się czegoś obawiał. Stworzył go zupełnie nieświadomie i nie potrafił go zlikwidować. Choć wiedział, że Jin chronił go przed niebezpieczeństwem i pragnął zemsty za jego cierpienie, nie chciał pamiętać tych wszystkich ludzi, których zamordował jego rękoma. To było dla niego zbyt wiele.
- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam... - wyszeptał, czule gładząc jej mokre włosy.
Odsunęła go na długość ramion, po czym mimowolnie dotknęła jego policzków. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Naprawdę cieszyła się, że do niej wrócił.
Dohyun również radował się faktem, iż mógł z nią porozmawiać. Tęsknił za nią tak bardzo, a przecież nie powinien. W końcu wróciły do niego wszystkie wspomnienia. Pamiętał Jihee i ich wspólnie spędzony czas. Chciał spędzić z nią resztę życia, dopóki nie dotarło do niego co Nations Group tak naprawdę robiło z mutantami. Pragnął zapobiec tym bestialskim eksperymentom, ale mu się nie udało. Miał ogromną nadzieję, iż Jihee o niczym nie wiedziała, jednak rozum podpowiadał mu, że znała prawdę.
Choć wciąż kochał Jihee, część serca nieświadomie oddał Jandi. Nie miał pojęcia kiedy zaczął czuć do niej coś więcej. To po prostu się stało, choć nie powinno.
- To prawda, że wszystko pamiętasz? - spytała z nadzieją, patrząc głęboko w jego oczy. - Znasz moją siostrę, Jisoo? Była jedną z pierwszych mutantów, który dobrowolnie wstąpił do Nations Group. Błagam, powiedz, że wiesz co się z nią stało. Jin mówił, że jesteś w stanie wyjawić mi prawdę.
Już i tak bardzo cierpiała. Dlaczego chciała, by dołożył jej cierpienia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top