Chapter Twenty-Five.

Wysiadłam z samochodu i wyjęłam z bagażnika swoją torbę. Całą drogę powrotną, od szkoły do domu, spędziliśmy w ciszy, bo Zen oczywiście był naburmuszony przez sytuację z Ruim. Podróż autobusem też nie należała do przyjemnych, bo nauczyciel wychowania fizycznego warczał przy każdej próbie nawiązania z nim rozmowy. Oczywiście nie warczał na mnie, bo ja nie wypowiedziałam do niego nawet słowa, ale był niemiły dla Jamesa i przyjaźnie nastawionych uczniów. Faceci, bez względu na wiek, to po prostu dzieci. Rozkapryszone dzieci. 

- Zayn, weź torbę Avril. - starszy Malik wyjął resztę bagaży. 

- Nie, poradzę sobie. - mruknęłam tylko i weszłam na schody, ale chłopak oczywiście zabrał mi torbę i wniósł ją do domu. Oczywiście nie uraczył mnie żadnym spojrzeniem. Jednak ta męska duma jest czymś strasznym. Z czym on ma taki problem? Przecież mu powiedziałam, że to nic nie znaczy, więc czemu nadal strzela takie fochy? Nie podobało mi się to. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś mnie unikał, albo gniewał się na mnie. Konflikty nie leżały w mojej naturze. No oczywiście z ludźmi godnymi mojej uwagi, bo ameby intelektualne zazwyczaj ignorowałam. Cztajcie: Soledad. 

Weszłam za nim i od progu rzuciła się na mnie Maddie, która zdążyła już przywitać się ze swoim bratem. 

- Co jest słoneczko? - uśmiechnęłam się do niej. 

- Tęskniłam za tobą. - pisnęła i objęła mnie mocno za szyję. 

- Oj, ja za tobą też, Aniołku. 

- A czemu Zayn jest taki zły? - wydęła dolną wargę i przyjrzała się uważnie mojej twarzy. Ech, brunet chociaż mógł udawać, że wszystko jest dobrze, ale nieee... Westchnęłam cicho i odstawiłam ją na podłogę. 

- Po prostu boli go brzuszek. - roztrzepałam lekko jej włosy. - Pójdę się rozpakować, a później będziemy się bawić, okej? 

- Okej! 


~~*~~



Siedziałam w jadalni i od dobrej godziny słuchałam narzekań Jamesa na Zayna, który nawet nie raczył zejść na kolację. Dziewczynki już dawno sobie poszły, a ja niestety nie byłam wstanie przerwać nawijania mojego przyjaciela. Westchnęłam ciężko i wypiłam do końca wino, które miałam w sporym, bulwiastym kieliszku. 

- A może... Ty z nim porozmawiasz? Wiem, że jesteś za młoda na jego matkę, ale... Na pewno jesteś dojrzalsza. Może ciebie posłucha i skończy ten swój bunt. - James ułożył swoją dużą, lekko pomarszczoną dłoń na moim kolanie i lekko potarł, chcąc chyba tym gestem namówić mnie na rozmowę ze swoim synem. Nie bardzo odpowiadał mi ten pomysł, bo niby co ja miałam mu powiedzieć? Wiedziałam, że jego dzisiejsze zachowanie nie jest wcale oznaką buntu tylko cierpiącego honoru. Może jednak ta nasza chwila sam na sam trochę ukoi jego nerwy? 

- Mogę spróbować, ale nie wiem czy to zadziała...

- Na pewno nie zaszkodzi. Idź i rozmawiaj z nim jak długo będzie trzeba. Ja przypilnuję dziewczynki i nie będziemy wam przeszkadzać, dobrze? 

- Dobrze. - kiwnęłam lekko głową. Byłam jego przyjaciółką i nie chciałam go zawieść, ale coś mi się wydawało, że nieświadomie pcha mnie w ramiona swojego syna. 

Powoli podniosłam się z fotela i ruszyłam schodami na górę. W głowie próbowałam ułożyć sobie jakąś mądrą gadkę, ale nic mi nie pasowało. Na początku po prostu musiałam zlikwidować ten jego humorek. Zahaczyłam jeszcze o swoją sypialnię i wzięłam z niej maść na ranki, po czym udałam się do sypialni bruneta. Zapukałam. 

- Nie ma mnie! - usłyszałam po drugiej stronie jego warknięcie, na co tylko wywróciłam oczami i otworzyłam drzwi. Nie było mi potrzebne jego zaproszenie. 

Chłopak leżał rozłożony w samych dresach na łóżku i podrzucał jakąś małą, żółtą piłeczkę. Obok niego na łóżku stał laptop i chyba był połączony z kimś przez Skayp'a, bo wyraźnie słyszałam jakieś szmery. Czemu on musi wyglądać tak seksownie? Jego włosy były mocno potargane, a pod okiem utworzył się dość widoczny, fioletowy siniak, który lekko szpecił jego przystojną twarz. Rozcięcie na ustach trochę się skleiło, ale nadal warga była opuchnięta. 

- Mówiłem, że mnie nie ma. - posłał mi wredne spojrzenie, którego się po nim zupełnie nie spodziewałam i wrócił do wlepiania wzroku w ekran. Wywróciłam oczami i podeszłam do jego łóżka, zerkając na laptop. Mimowolnie prychnęłam, widząc Soledad tańczącą w pokoju w samej bieliźnie. Fuj. On już nie ma na co patrzeć? Gdy zauważyła mnie dzięki kamerce, od razu się zatrzymała i zbliżyła. Pomachałam jej wrednie i gwałtownym ruchem zamknęłam urządzenie, przerywając tym samym połączenie. - Co robisz?! 

- Przyszłam pogadać. - powiedziałam tak samo groźnie jak on.

- Nie mamy o czym. 

- Oj, chyba mamy. - rzuciłam mu na kolana maść. - Posmaruj. 

- Nie. 

- Nie wkurzaj mnie. Strzelasz fochy jak mała dziewczynka, bo nie potrafisz znieść porażki? Zamiast zachowywać się w ten sposób, weź się za siebie i pokaż mu na co cię stać. Myślałam, że jesteś odpowiedzialnym, dojrzałym chłopakiem, ale ty jesteś jeszcze dzieckiem. Niby bójka nie rozwiązuje problemów i powinnam cię od tego odwodzić, ale jeśli przez to ma ci się zrobić lepiej, to go zlej. Bo twoje zachowanie nie podoba mi się, ani... - nie mogłam niestety dokończyć swojego wywodu, bo oczywiście chwycił mój nadgarstek i mocno pociągnął mnie na łóżko, a póżniej przykrył własnym ciałem, aby nie miała jak się wydostać. Za bardzo lubił mnie więzić w tych swoich "pułapkach". 

- Nie mów o mnie w ten sposób. - wysyczał. 

- Bo? Obrazisz się i pójdziesz do tatusia na skargę? - wydęłam dolną wargę, aby udać małą dziewczynkę, a on, ku mojemu zdziwieniu, pochylił się i chwycił ją między swoje zęby. To źle, że momentalnie zrobiło mi się gorąco? Pociągnął ją lekko i po chwili wypuścił. Uniosłam brew i poparzyłam na niego z lekkim oszołomieniem na twarzy. - Co to miało być? 

- Nie mogłem się powstrzymać. - westchnął, jakby to było coś okropnego i zszedł ze mnie, układając się znów na drugiej części łóżka. Zepchnęłam laptop, który miałam pod tyłkiem i usiadłam wygodnie na swojej połowie, wlepiając w niego wzrok. 

- On zaczął czy ty? - chwyciłam w dłoń tubkę z maścią i wycisnęłam sobie trochę na palec. Pochyliłam się i bardzo delikatnie zaczęłam rozcierać substancję na namiętnych wargach chłopaka. Skrzywił się lekko i chciał cofnąć, ale nie miał za bardzo gdzie, więc miałam ułatwioną sprawę. - Nie kręć się, tylko odpowiadaj. 

- Szczypie! 

- Nie bądź baba. 

- Cały czas mnie kastrujesz. - mruknął oburzony i lekko próbował odpychać moje dłonie, ale się nie dałam. Ułożyłam jedną na jego karku i unieruchomiłam go. Jego słowa mimo wszystko mnie rozbawiły. Kastruję?

- Oj, nie byłabym wstanie tego zrobić. - posłałam mu najbardziej uroczy uśmiech jaki tylko znałam i zwinnie przerzuciłam nogę przez jego biodra, siadając na nim okrakiem. Widziałam zdziwienie wymalowane na jego twarzy, ale jednak nie skomentował mojego zachowania. Pewnie bał się, że jak coś powie, to po prostu z niego zejdę. - Więc? 

- On zaczął gadać. Ja go popchnąłem, a później chciałem odejść, bo bym miał przypał jakbym zrobił coś więcej, ale on mnie złapał i... I dalej sobie wyobraź. - westchnął, nie patrząc nawet na moją twarz. Nie chciałam, żeby czuł się niepewnie... Było mi źle, gdy tak  się zachowywał, więc musiałam coś wykombinować, a w głowie miałam tylko jeden jedyny pomysł i po prostu musiałam z niego skorzystać. Nie było innej opcji. Powoli pochyliłam się nad nim i delikatnie przesunęłam palcem wskazującym po jego umięśnionej, śniadej klatce piersiowej. Czy mi się wydawało czy słyszałam jak wali mu serce? Nie... To chyba jednak moje.

- Dla mnie... - trąciłam swoim nosem jego nos. - Jesteś najbardziej męskim facetem na świecie. - szepnęłam, oblizując przy tym swoje wargi. Momentalnie poczułam pod sobą, że jego członek zaczyna się podnosić. 

- Avril... 

- Ciii. Po prostu o nim nie myśl. Myśl o mnie.



_____________

A może by tak jakiś maraton? Ktoś chętny? :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top