Chapter Thirty.

Musiałam opić swój sukces. Miałam nawet wrócić do domu i zrobić to z Jamesem, ale przypomniałam sobie, że jest praktycznie środek nocy, a on cały dzień spędził w pracy i na pewno wykończony już spał. Westchnęłam ciężko i podjechałam samochodem na mały parking jakiegoś baru. Musi mi chyba wystarczyć rozmowa z barmanem. Oni na szczęście nie mają wyjścia i muszą słuchać narzekania swoich klientów, którzy płacą i wymagają.

Wysiadłam z auta i zamknęłam je pilotem, po czym, sprawnym krokiem weszłam do budynku. Wnętrze wyglądało lepiej niż myślałam. Nie było zatłoczone pijanymi facetami oglądającymi mecz czy palącymi papierosy. Przy stolikach siedziało kilka osób, ale tylko cicho dyskutowali, co jak najbardziej mi odpowiadało. Podeszłam do baru i zajęłam wolne miejsce, na wysokim taborecie. 

- Whisky z lodem. - powiedziałam do lekko podstarzałego barmana, a on tylko kiwnął głową i zaczął przygotowywać dla mnie trunek, nawet za bardzo mi się nie przyglądając, co w tym mieście było dość dziwne. Przecież tu wszyscy zawsze się na mnie gapili jak na kosmitkę.

- Co to za okazji, Av? - usłyszałam z boku znajomy głos, więc gwałtownie przekręciłam głowę w stronę Ruiego, który jak gdyby nigdy nic, zajął miejsce obok mnie i kiwnął do barmana, żeby napełnił mu kufel piwem. Nie powiem, jego obecność bardzo mnie zaskoczyła, ale sama do końca nie wiedziałam czy negatywnie czy pozytywnie. Zdenerwował mnie trochę ostatnio, tym że pobił Zena, ale teraz... Chciałam z kimś pogadać i opić moją nową pracę, a on wydawał się być idealnym kandydatem.

- Chcę opić mój sukces. 

- Sukces? 

- Dostałam pracę w prestiżowej firmie. - uśmiechnęłam się i odebrałam od barmana szklankę wypełnioną do połowy miedzianym trunkiem. Upiłam spory łyk. Mmm, pycha. 

- Ooo, to gratulacje! - odwzajemnił mój uśmiech. - Czyli masz rację, musimy to opić. 


~~*~~


- Oj, moja droga... - głos Jamesa przyprawił mnie o potworny ból głowy. Cholera jasna... Ile ja wypiłam? Wróciłam do domu nad ranem i od razu poszłam spać, ale oczywiście obudziłam się po dziewiątej z niesamowitą ochotą na wodę. Kac to zło! Głowa pękała mi z bólu,a w ustach ciągle miałam sucho, choć wpiłam już kilka litrów. Rui mógł mnie trochę przypilnować... Chociaż on chyba był tak samo pijany jak ja. Nawet nie pamiętałam jak wróciłam do domu. Zdecydowanie za bardzo przyszalałam...

- Hm? - jęknęłam. 

- Jeszcze chyba nigdy nie widziałem cię w takim stanie. - zaśmiał się. 

- Jakim? - usłyszałam od strony drzwi zadowolony głos Zayna, ale nawet nie uniosłam głowy ze stolika. Lepiej, żeby nie widział mnie w tym stanie, bo jeszcze bardziej będzie się mnie wstydził.

- Na takim kacu. - słyszałam jak James klepie syna po ramieniu. - Wróciła koło szóstej rano, a ledwo szła. Zresztą tak samo jak Rui. Ledwo wysiedli z taksówki. 

- Rui? - rozbawiony wcześniej głos Zena, od razy się zmienił. - Balowała z Ruim? 

- Oblewała przyjęcie do nowej pracy. 

- Aaa, rozumiem. - mruknął.  Nie cieszył się z mojego sukcesu, tylko przeszkadzało mu, że byłam z Ruim, co tylko jeszcze bardziej mnie wkurzyło. I z czym on ma problem? Sam kazał mi spadać, więc chyba nie myślał, że grzecznie wrócę do domu i położę się do łóżka, czekając na niego, bo on tak chce? Zacisnęłam dłonie na stole. Wiem, że to nie przystoi dorosłej, odpowiedzialnej osobie, ale musiałam go bardziej wkurzyć. 

- Rui jest cudowny. Tak bolą mnie nogi od tańczenia, że chyba nie dam rady nigdzie dziś iść. - westchnęłam teatralnie i upiłam kolejny łyk wody. 

- Widzę, że nieźle cię wzięło. - zaśmiał się radośnie James. Widocznie moja obecna sytuacja bardzo go bawiła. - Ale to dobrze, bo on  w szkole ciągle o tobie mówi. Na każdej przerwie. 

- No wiesz... - wstałam i wysiliłam się na uśmiech, choć było to trudne ze względu na pulsujący ból w mojej czaszce. - ...mną bardzo trudno się nie zauroczyć. - poklepałam przyjaciela po ramieniu i powolnym krokiem ruszyłam na górę, nawet nie zerkając na emanującego gniewem bruneta. Moje słowa oczywiście spotkały się z chichotem ze strony starszego z mężczyzn. Miałam nadzieję, że Zen się wkurzył. Przecież to on zaczął tą naszą "sprzeczkę", a ja nie zamierzałam się tak łatwo poddać. Nigdy nie miałam łatwego charakteru, więc nie będzie miał ze mną tak łatwo jak to sobie wyobrażał.

Weszłam po podświetlanych schodach na górę i udałam się do swojego tymczasowego pokoju. Zarwałam noc, więc powinnam to odespać, ale byłam pewna, że po tym wszystkim, co się w ostatnich dniach działo, nie zasnę. Usiadłam więc na łóżku i wzięłam z szafki szczotkę do włosów. Musiałam doprowadzić się do porządku, a później zadzwonić do prezesa i uzgodnić z nim co i jak, odnośnie mojej pracy. Koniec tego mojego "urlopu". Czas wrócić do rzeczywistości... Wiedziałam też, że skoro mam już swoje wymarzone stanowisko, musiałam w końcu zacząć szukać mieszkania. Przecież nie mogłam zostać w tym domu na zawsze. To by nie skończyło się dobrze dla nikogo... 

Rozczesałam swoje długie włosy i podeszłam do szafy, szukając w niej jakichś luźnych ubrań, które nadałyby się na dzień spędzony w domu. Znalazłam szare dresy i czarną bokserkę, więc zrzuciłam z siebie puchaty, biały, ciepły szlafrok i zaczęłam się ubierać. Westchnęłam cicho, gdy usłyszałam ciężkie kroki tuż przy drzwiach od mojego pokoju. Trzy... Dwa... Jeden... 

Drzwi otworzyły się z impetem i już po chwili stał przede mną nie kto inny jak Zayn Malik. Mogłam się tego spodziewać. Przecież to strasznie zawzięty człowiek, który zawsze musi stawiać na swoim, bo inaczej "choruje". Jego mina nie okazywała żadnych pozytywnych emocji. Był zły. Strasznie zły. Wywróciłam mimowolnie oczami i poprawiłam koszulkę, żeby nie mógł dostrzec mojej bielizny. Co z tego, że widział mnie nago? Od tej pory już nie może mnie widzieć w żadnej intymnej sytuacji. Przewalone ma. Mógł myśleć, co robi... 

- Czego? 

- Spałaś z nim? - warknął takim głosem, że aż przeszedł mnie zimny dreszcz. Czy ja się właśnie przesłyszałam? On zapytał czy spałam z Ruim? Chyba jakieś żarty! Zacisnęłam dłonie w pięści i posłałam mu wkurzone spjrzenie. No co za gnojek! 

- Słucham? 

- Słyszałaś! Spałaś z tym idiotą?! 

- To chyba nie twój interes. - przybrałam bojową postawę, mentalnie przygotowując się do poważnej kłótni. Oj, miałam zdecydowanie zły dzień... Zdecydowanie źle dziś trafił. 

- Właśnie, że mój. - ruszył w moją stronę, a ja mimowolnie cofnęłam się, aż wpadłam na szafę. Brunet stanął bardzo blisko mnie i położył rękę tuż przy mojej dłoni. - Mów. 

- Tak. - uśmiechnęłam się wrednie. - Jest całkiem dobry. - widziałam mord w jego ciemnych oczach, co mimo wszystko lekko mnie przeraziło. Odkąd go poznałam, nie widziałam w takim stanie...

- Kłamiesz... 

- Nie kłamię. Mogę robić co chcę i z kim chcę, a tobie nic do tego. Idź do swoich przyjaciół i ode mnie się odczep. - odepchnęłam go od siebie mocnym ruchem i przerzuciłam włosy na plecy, pokazując mu tym samym swoją wyższość. 

- Wiesz... Nie sądziłem, że jesteś taką dziwką, ale widocznie się pomyliłem. - prychnął z pogardą i wyszedł z mojego pokoju, trzaskając przy tym drzwiami. No cholerny gnojek... Ja dam mu dziwkę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top