Chapter Sixty.
Miesiąc później:
Zaparkowałam samochód pod moim blokiem i wysiadłam z niego, zabierając przy okazji resztę moich rzeczy. Po drodze z firmy skręciłam na drobne zakupy spożywcze, a że jakiś baran wyjechał mi na czerwonym świetle i musiałam mocno hamować, kilka rzeczy wysypało się z torby. Pozbierałam je wszystkie i zamknąłem auto.
Dzisiejszy dzień był dla mnie po prostu tragiczny, zresztą jak każdy przez ostatni miesiąc. Nie dość, że ciągle tęskniłam za Zaynem, to jeszcze musiałam nadal znosić Blair, która na każdym kroku rzucała mi nienawistne spojrzenia, jakbym co najmniej zabiła jej matkę. W sumie jej się nie dziwiłam, bo podobno ona i Marcos mieli niezły problem, gdy rano znalazł ich dyrektor. Marcos został zawieszony, a ona po prostu najadła się wstydu, bo plotki bardzo szybko się rozchodziły, szczególnie, gdy pewna zbuntowana, ale niesamowicie kochająca młoda dama im pomagała.
A co do Zayna to... No cóż. Na początku kilka razy do mnie dzwonił i chciał porozmawiać, ale nie odebrałam ani razu, choć aż bolało mnie przez to serce. Był też pod moim mieszkaniem, jednak drzwi także mu nie otworzyłam. Jeśli taka była wola Jamesa, postanowiłam ją uszanować, bez względu na to, jak bardzo raniło to mnie i młodszego z Malików. Zresztą Zayn przez ostatnie dwa tygodnie w żaden sposób się ze mną nie kontaktował, więc po prostu pomyślałam, że pogodził się z decyzją ojca i postara się o mnie zapomnieć. Albo już to zrobił... Nie podobała mi się ta myśl, ale cóż mogłam zrobić? Musiałam to jakoś przełknąć. Każdego wieczora pragnęłam mieć go w swoim łóżku i mocno się w niego wtulić. Budzić się przy nim... Całować kiedy tego będę potrzebowała... Brakowało mi go niesamowicie, dlatego każdą wolną chwilę poświęcałam pracy, za co miałam mnóstwo pochwał od prezesa, co samo w sobie było pewną korzyścią.
Weszłam na górę po schodach i zaczęłam nieudolnie szukać klucza od mieszkania w kieszeni. Wyjęłam go i podeszłam do swoich drzwi, jednak zatrzymałam się w pół kroku, widząc mężczyznę siedzącego na schodach, tuż przy wejściu do mojego mieszkania.
- Co tu robisz? - westchnęłam ciężko, bo jednak od naszej ostatniej rozmowy, nie miałam z nim jakiegokolwiek kontaktu.
- Chyba powinniśmy w końcu porozmawiać.
- Nie wydaje ci się, że powiedziałeś już wystarczająco? - otworzyłam mieszkanie i zaczekałam chwilę, dając mu tym do zrozumienia, żeby wszedł pierwszy, co też uczynił.
- Wydaje mi się, że... Popełniłem błąd. - wszedł za mną do kuchni.
- James... - postawiłam rzeczy na stole, po czym powoli odkręciłam się w jego stronę. - Przejdź do rzeczy.
- Jak się o was dowiedziałem, myślałem, że to tylko zauroczenie, które szybko minie. Że jak odejdziesz, to Zayn zapomni i wróci do dawnego życia, ale on... - westchnął ciężko i wziął ode mnie szklankę z sokiem, którego mu przed chwilą nalałam. - Nie rozmawia ze mną od miesiąca, całymi dniami go nie ma w domu, opuszcza lekcje w szkole, ciągle imprezuje. Gdy ty u nas byłaś, nic takiego nie miało miejsca. Boję się o niego...
- Co mam zrobić? Przecież nie chciałeś, żebyśmy byli razem.
- Chyba nadal nie chcę, ale... - popatrzył mi prosto w oczy. - Ty potrafisz go uszczęśliwić. Nie widziałaś jego spojrzenia, gdy tamtego dnia kazałem ci odejść... Chciał za tobą biec, zaczął się ze mną kłócić. Zachowywał się jak szaleniec! Myślałem, że to chwilowe, że dam mu kilka dni i mu przejdzie, ale chyba nic z tego nie będzie. Nie wiem jak to będzie wyglądać... Nie wiem czy będziecie potrafili być razem, ale skoro siebie nawzajem rozumiecie i uszczęśliwiacie, to ja nie mam nic do gadania. Chcę tylko jego szczęścia. I twojego zresztą też. Wierzę, że go nie zranisz i że będzie wam razem dobrze. Pamiętaj tylko, że on naprawdę dużo musiał w swoim życiu znieść... Jest poturbowany.
- Nie wiem James, czy nie jest za późno... - westchnęłam, po czym usiadłam obok niego. Nie mogłam powiedzieć, jego słowa bardzo mnie uszczęśliwiły, bo najbardziej na świcie pragnęłam być blisko jego syna. - Od jakiś dwóch tygodni nie odzywał się do mnie w ogóle. Wcześniej próbował się ze mną kontaktować, ale ostatnio... Cisza.
- Wysłałem go do teściowej. Zayn uwielbia naprawiać samochody, a ona ma starego Rolls-Royce'a, więc miałem nadzieję, że on mu zajmie głowę. Wrócił wczoraj, ani nic się nie zmieniło, dlatego tutaj jestem. Jedź ze mną do domu. Bądźcie razem, jeśli tego chcecie. Jakoś się z tym pogodzę.
- Jesteś pewien? My dwoje... To może się źle skończyć. - powiedziałam niepewnie i uścisnęłam lekko jego dłoń.
- Też się tego obawiam, ale jeśli nie zaryzykujemy, to nie będziemy wiedzieć, co z tego wyjdzie.
~~*~~
Dojechaliśmy pod dom Malików i mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tęskniłam za tym miejscem... Jak bardzo tęskniłam za dziewczynkami, za Zaynem... Wysiadłam z pojazdu i zerknęłam w stronę garażu, skąd dochodziły jakieś dziwne dźwięki. James kiwnął mi głową, żebym tam poszła, co też zrobiłam. Nogi mi lekko drżały, ale starałam się za wszelką cenę iść prosto.
Zayn miał na sobie tylko ciemne dżinsy, które lekko zsunęły mu się z bioder. Na głowie miał granatową czapkę, odwróconą daszkiem do tyłu, co dodawało mu niegrzecznego charakteru. Już prawie zapomniałam jaki jest przystojny... Maska jego samochodu była podniesiona, a on pochylał się nad tym, co było w środku. Nawet nie zauważył, że do niego podeszłam. Oparłam się lekko ramieniem o drzwi.
- Witaj, Nieznajomy. - powiedziałam w identyczny sposób, jak tego dnia, gdy przyszedł do mojego mieszkania. Poderwał głowę do góry, uderzając czołem w blachę nad nim, przez co syknął cicho, zresztą tak samo jak ja, chociaż to on się uderzył.
- Cholera...
- Żyjesz? - zaśmiałam się cicho i powoli ruszyłam w jego stronę. Pochyliłam się lekko nad nim, żeby sprawdzić czy nie rozciął sobie czoła, ale jednak nie było widać krwi.
- Tak mi się wydaje, ale... Co ty tu robisz? Co z moim ojcem? - potarł obolałą głowę.
- Sam mnie tu przysłał. Chciałam... Chciałam się dowiedzieć czy nadal potrzebujesz mnie w swoim życiu. - zagryzłam niepewnie dolną wargę. Brunet przyglądał mi się z lekkim zdezorientowaniem, jakby nie do końca rozumiał, co mu właśnie powiedziałam.
- Ojciec... Ojciec się zgodził? - zapytał niepewnie, a ja z lekkim rozbawieniem pokiwałam głową. Doskonale widziałam radość czającą się w jego oczach. Nie musiałam nawet nic mówić, a on porwał mnie w swoje ramiona i mocno przytulił, okręcając mnie wokół własnej osi kilka razy. Pisnęłam zachwycona i mocno objęłam go za szyję.
- Zayn! Wariacie! - krzyczałam, gdy on mocno mną kręcił.
- Nie mogę w to uwierzyć... Boże, tak cię kocham. - przyciągnął mnie mocniej do siebie. - Nie zniosę kolejnej rozłąki z tobą, Avril. Nie dajmy już nikomu się rozdzielić, obiecaj mi to.
- Obiecuję. - szepnęłam cichutko i musnęłam czule jego usta. - Nigdy więcej cię nie zostawię. Jesteś tylko mój, pamiętasz? - oparłam czoło o jego.
- A ty tylko moja...
- Kocham cię, Zen.
- Powiedz to jeszcze raz. - mocniej zacieśnił swój uścisk, nawet nie zwracając uwagi na to, że prawdopodobnie brudzi brudnymi od smaru dłońmi moją białą bluzkę.
- Kocham cię! - pisnęłam, wsuwając palce w jego włosy.
- Cholera... Mam swoje nowe ulubione słowo, ale musi ono wychodzić z twoich ust.
- A jakie było stare? - z rozbawieniem trąciłam nosem jego nos.
- Avril. - szepnął, całując mnie przy tym namiętnie.
W końcu... Naprawdę w końcu miałam go w swoim życiu. Był tylko mój już od momentu, gdy pierwszy raz zobaczyłam go w kuchni w domu Jamesa. Mój Zayn... Pomimo tych wszystkich przeciwności losu, pomimo trudności, różnic i ludzi, którzy chcieli nas rozdzielić. Mogłam powiedzieć z czystym sercem, że Malik był mój. Nie liczyło się nawet to, co nas czeka, bo żadne z nas tego nie wiedziało. Ważne było tylko to, że jesteśmy razem, a reszta... Nie miała żadnego znaczenia. Może będziemy razem, a może się rozstaniemy. Los płata różne figle. Zdecydowaliśmy po prostu, że przeżyjemy razem tyle, ile będzie nam dane, czerpiąc z tego pełnymi garściami.
Mój Zayn... Jak to pięknie brzmi.
_________________
Ostatni! Jeszcze tylko epilog i kończymy ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top