Chapter Fifty-Two.

Przez następne trzy dni błąkałam się od mojej sypialni, gdzie spędzałam większość wieczorów, przez firmę, do nowego mieszkania, gdzie rozpakowywałam swoje rzeczy. Jak ognia unikałam Zayna i wszystkiego, co w jakiś sposób było z nim związane. Na Blair praktycznie nie patrzyłam i odzywałam się do niej tylko, gdy miałam naprawdę ważne zadanie, a gdy Zayn któregoś dnia przyszedł po nią do firmy, specjalnie zamknęłam drzwi od swojego gabinetu, nie chcąc tego ani słyszeć, ani oglądać. Próbowałam przemówić sobie do rozsądku, jednak nie było to łatwe zadanie, bo... No cóż. Naprawdę byłam dość mocno zauroczona brunetem. Uświadomiłam sobie, że straciłam dla niego głowę już na obozie, na którym byłam jedną z opiekunek. Oczarował mnie swoją pewnością siebie i tymi słodkimi gestami, jak jego gra na gitarze i ognisko w środku lasu... Traktował mnie jak księżniczkę, a nigdy wcześniej żaden facet tego nie robił, więc to było oczywiste, że prędzej czy później skradnie moje serce. Szkoda tylko, że nie wiedziałam o tym zanim pozwoliłam sobie się w to zagłębić. A raczej... Zanim jemu pozwoliłam się zagłębić. Jeśli wiecie, co mam na myśli.

Na początku naprawdę myślałam, że to będzie tylko seks i nic więcej, ale po sytuacji z Marcosem, po spotkaniach w klubie, po wspólnych nocach, po długich rozmowach... Dostrzegłam inną wersję Zayna. Nie tylko tę seksowną, której pragnęłam, ale i tę słodką, skrzywdzoną, pragnącą odrobiny miłości, którą ja chciałam mu dać... Zayn był doskonałym facetem. Takim, którego nie dało się nie lubić, a z czasem i nie kochać. Gdybym tylko nie była takim tchórzem, poszłabym do niego już wtedy, gdy usłyszałam jego rozmowę telefoniczną z Niallem. Może wtedy wszystko ułożyłoby się inaczej.

Zbiegłam ze schodów na dół, po czym wpadłam do kuchni, chwytając w pośpiechu jabłko z tacy.

- Gdzie się tak śpieszysz? - James uniósł wzrok znad sprawdzanych prac, więc niechętnie na niego popatrzyłam, skutecznie omijając przenikliwe spojrzenie Zayna, który siedział na blacie i popijał sok.

- Do mieszkania. Ekipa miała mi przywieźć dziś rano resztę rzeczy, więc chyba wszystko dziś doprowadzę do porządku.

- Czyli się naprawdę wyprowadzasz?

- Pewnie tak. - westchnęłam cicho. - Trochę to smutne... Naprawdę się do was przyzwyczaiłam, ale nie mogę wam wiecznie siedzieć na głowie, a moje mieszkanie wydaje się być naprawdę przytulne.

- Przecież wiesz, że możesz tu zostać jak długo chcesz.

- Tak będzie lepiej. - ugryzłam kawałek smakowicie wyglądającego owocu i nie mogą się powstrzymać, zerknęłam na bruneta. Siedział lekko pochylony do przodu i nawet na moment nie odkręcił wzroku. Popatrzyłam prosto w jego oczy, rzucając mu tym wyzwanie, ale on nie miał zamiaru go przegrać. Patrzył tak, że zaczynało mi się już robić gorąco. Miałam ochotę podejść do niego i zacząć całować, aż obydwoje stracimy oddech. Co on w sobie takiego miał, że traciłam przy nim głowę?

- To jak? - zapytał James, więc pokręciłam szybko głową, wracając do rzeczywistości. Zachowywałam się coraz częściej jak napalona trzydziestka.

- Hm?

- Może w następnym tygodniu zrobimy kolację? No wiesz, taką pożegnalną.

- Um... Tak, tak. Pewnie. - nie wiedziałam czy to dobry pomysł, ale nie chciałam mu sprawiać przykrości odmową. No w końcu był dla mnie taki dobry i zatroszczył się mną, gdy go najbardziej potrzebowałam.

- Świetnie. No to zaproszę Vanessę, żebyś mogła ją poznać.

- Ja też kogoś przyprowadzę. - do rozmowy wtrącił się Zayn, więc obydwoje z Jamesem na niego popatrzyliśmy.

- Nie mówiłeś mi, że kogoś poznałeś...

- Nie było okazji. Mam wrażenie, że bardzo się ucieszysz z tego gościa. - jego twarz przyozdobił szeroki uśmiech, przez co musiałam odwrócić wzrok. Pieprzone ukłucie w klatce... A niech ją sobie przyprowadza! Szczerze wątpiłam, że James się ucieszy, że jego syn znów wchodzi do tej samej, mętnej wody.

- No dobrze. To ja z Van, ty ze swoją wybranką, Avril i dziewczynki. Będzie miło.

- W zasadzie... - zaczęłam jak zwykle, zanim pomyślałam. - Ja też kogoś przyprowadzę.

- Ooo! No i pięknie. Kogo? - myślałam, że z tego podniecenia wstanie z krzesła. Co za ciekawski facet... A niby to kobiety takie są, co? Mamy tutaj eksponat A, na zaprzeczenie tego stwierdzenia.

- To będzie niespodzianka. - posłałam mu równie szeroki uśmiech co Zen przed chwilą, jednak nie był on nawet tak w połowie szczery jak bruneta, po czym wyszłam z kuchni, nie odważając się nawet zerknąć na młodszego z mężczyzn.

Powiem ci James kogo przyprowadzę, jak sama się tego dowiem... Cholera. Ja to się zawsze muszę w coś wpakować. Pomyślałam.


~~*~~


Zaparkowałam samochód na miejscu parkingowym, które sobie wykupiłam razem z mieszkaniem i zamknęłam auto. Rozejrzałam się w spokoju po okolicy i musiałam z czystym sumieniem przyznać, że miejsce wyglądało całkiem dobrze. Miałam nadzieję, że będzie mi się dobrze tu mieszkało, chociaż byłam świadoma, że pierwsze dni w tym miejscu, będą dla mnie szczególnie ciężkie, ze względu na tęsknotę za rodziną Malików. Całą rodziną. Wcale nie pomyślałam tylko o Zaynie.

A tak swoją drogą to nieźle się władowałam z tym całym gościem na kolacji. Niby kogo ja ze sobą miałam wziąć? Każda osoba z firmy odpadała, bo czułam, że Blair na każdym kroku mnie obserwowała, więc na pewno widziała, że z żadnym z mężczyzn tam nie miałam żadnych głębszych relacji, więc pewnie powiedziałaby o wszystkim Zaynowi, a wtedy mój spisek wyszedłby na jaw. Mogłam schować dumę do kieszeni i siedzieć cicho, ale nieee... Zachciało mi się chociaż próbować wkurzyć młodego Malika. Jego to przecież nawet nie obchodziło, skoro wrócił do swojej dawnej miłości, a wszystko na to wskazywało.

Westchnęłam cicho i wyszłam z parkingu, kierując się w stronę chodnika. Okolica była naprawdę spokojna i z tego co zdążyłam przeczytać w Internecie i dowiedzieć się od znajomych z firmy, było tutaj dużo fajnych sklepów i restauracji, a do tego, przestępczość była na bardzo niskim poziomie, na czym mi, samotnej kobiecie bardzo zależało. Zapowiadało się całkiem przyjemnie. Zaczęłam szukać w torbie kluczy od mieszkania. Jeden komplet dałam ekipie, która miała przywieźć moje rzeczy i wstawić je do środka, ale drugi na pewno musiał być w tej otchłani bez dna, którą można było z czystym sumieniem nazwać moją torbę.

- Avril? - usłyszałam z boku męski głos, więc zatrzymałam się w pół kroku i oderwałam wzrok od rzeczy trzymanej w dłoni. Nie może być... Czy to rozwiązanie mojego najnowszego problemu samo stanęło mi na drodze? Tak, tak, tak! Uniosłam wzrok na osobę stojącą kawałek ode mnie. - Cześć. Co ty tu robisz? Nie widziałem cię od naszej pijackiej nocy w barze. - zaśmiał się dźwięcznie, czego po prostu nie mogłam nie oddać. Jego uśmiech był niesamowicie uroczy, taki jak go zapamiętałam. Trochę urosły mu włosy, przez co z przodu opadały mu na czoło, a z tyłu ściągnął je w kitkę, ale nadal mi się całkiem podobał.

- Rui. - wyszczerzyłam się jak wariatka. To idealny kandydat do roli mojego towarzysza na kolacji. Zayn się wścieknie!Już widzę tę białą gorączkę wymalowaną na jego twarzy i obłęd w oczach. - Wprowadzam się tutaj. - wskazałam ruchem głowy kremowo-brązowy blok przed nami. - A ty co tu robisz?

- A tak się składa, że mieszkam w następnej ulicy, ale tutaj zaraz za rogiem znajduje się mój ulubiony sklep, więc często tędy przechodzę.

- Co za przypadek, hm? - kokieteryjnie zarzuciłam włosami na plecy, przez co myślałam, że facet pożre mnie wzrokiem. Zatem nadal na mnie leciał... Dobry znak.

- Cudowny zbieg okoliczności.

- To co? Może wejdziesz do mnie na górę? - zaproponowałam z uśmiechem. Musiałam go przekabacić, żeby na pewno poszedł ze mną w następnym tygodniu do Malików, a przecież gdybym mu od tak to zaproponowała, wyglądałoby to dość dziwnie. Trzeba było przez kilka następnych dni go urabiać.

- Cóż... - zerknął na torbę na zakupy, którą trzymał w dłoniach. - Pewnie. Mam chwilę.

- Super. Będziesz moim pierwszym gościem. - wsunęłam dłoń pod jego ramię i z szerokim uśmiechem zaprowadziłam go na górę. Obym tylko tego nie żałowała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top